04:53 / 03.08.2004 link komentarz (0) | I niedziela wieczór:
Dopoki nie przeprowadzilam sie do Warszawy 1 sierpnia byl data dobra, jak kazda inna, w koncu nie uadzalismy sobie we Wroclawiu parad z roznorakich okazji, przynajmniej nie od czasu Pomaranczowej Alernatywy. Im dluzej tu mieszkam tym bardziej zauwazam presje mediow i opinii publicznej (czyli kogo? Onych?), zeby obchdzic, swietowac, emitowac programy. CHwalebne to i zacne, wszak mlodziez polska nie zawsze ie co sie wtedy wydarzylo, ja mam obraz powstania utrwalony w pamietnikach Bialoszewskiego. Barykady, wybuchy i takie tam... Jednak jakos nie obchodzimy Powstania Wielkopolskiego, czy trzech Powstan Slaskich (chyba, ze je nazbyt nobilitowalam i nie pisze sie ich z duzej litery... ). Moze dlatego, ze nie byly nasze? Tylko Ich. Tych wielkopolan, tych slazakow, nie dotyczyly Polski, nikt z panstw sprzymierzonych nawet nie mial okazji, by wykazac sie bakiem zainteresowania, bo nikt z nas nie wymagal tego. Poza tym, jak czas pokazal bogaty w mineraly, przemyslowy Slask dzis jest kula u nogi polskiej gospodarce, a dawny spichlerz Prus stal sie domem pedofili i wiesniackiego rapu. A moze to chodzi o umilowanie cierpietniczej i roszczeniowej postawy? Nie powiem wiecej, albowiem najpewniej czeka mnie lincz i potepienie, oraz mila posadka w ogniach piekielnych za te bluznierstwa...
Nie mniej jednak plan na reszte wieczoru definitywnie nie wiaze sie z ogladaniem telewizji publicznej ani prywatnej, conajwyzej ze sledzeniem dalszego ciagu akcji w Underworldzie (to trzecie podejscie), cwiczeniem koncentracji przed rozpoczeciem gry w Tony Hawka 4 (polega to na tym, by wprawiac sie w kontrolowane granie, czyli niewciskanie wszystkich klawiszy na raz i obserwowaniem co z tego wyniklo), ktorego "niechcacy" wynioslam w piatek z pracy, lub najzwyklejszym czytaniem ksiazki, bo jak sie okazalo po chwilowej stagnacji znow mam okolo 8 ksiazek w kolejce "do przeczytania".
Jesli juz mowa o kulturze, to bylismy w kinie. CO za przezycie. Tylu ludzi na raz patrzy sie w jeden punkt a tam uporzadkowany ciag obrazow ilustrowany dzwiekiem. I kto by pomyslal? A tak na powaznie, to obejrzelismy sobie "Bartona Finka" Coenow w przeswietnym miejscu, na dziedzincu Zamku Ujazdowskiego. Nad glowa gwiazdy, gdybym nie zlamala postanowien noworocznych, to zapalilabym sobie papierosa, bo zawsze marzylam, by moc palic w kinie. I tu miejsce na mala dygresje- jak zawsze do przesadow w stylu "postanowienia noworoczne" mam stosunek ironiczny, wiec zartobliwie rzucilam polgebkiem, iz w tym roku ja nie zamierzam zlamac swoich postanowien noworocznych, poniewaz postanowilam sobie miedzy innymi nadal palic i odzywiac sie niezdrowo. A tu taki pech. Palenie trzeba bylo przerwac na conajmniej rok, podobnie to niezdrowe odzywianie. Koniec dygresji. Jesli chodzi o 'Filmy Braci Coen' zawsze mam mieszane uczucia, z przewaga negatywnych. Z jednej strony bardzo lubie to poczucie humoru, z drugiej co chwila mnie irytuja. "Fargo" strasznie mnie zmeczylo juz przy drugim ogladaniu, "Big Lebowski" mial te drobne irytujace elementy, "Okrucienstwo nie do przyjecia" po pierwsze wogole mnie nie bawilo, po drugie wyszlam z kina wkurwiona, ten film o przyglupie, ktory zostal szefem firmy, ktory widzialam , jak bylam bardzo mala i wydaje sie byc malo 'coenowski' bawil mnie. "Ladykillers" bylo jednym z tych filmow, o ktorych rozprawialismy z Lubym jeszcze dlugo po seansie, choc mial dluzyzny i dosc irytujaca role Hanksa. O dziwo "Bracie gdzie jestes" podobalo mi sie bardzo, a przeciez bronilam sie przed tym filmem bardzo dlugo ( nie przepadam za "urokiem osobistym" George`a Clooney`a, wrecz zle mi sie kojarzy z naszym sasiadem, ktory ma agencje towarzyska i zawsze jak bylam mala czynil dziwne aluzje), ale to sie nie liczy w 100%, poniewaz nie oddaje w pelni klimatu reszty filmow. Natomiast "Barton Fink"... to jest zdecydowanie obraz coenowski, a mimo to jestem pod duzym wrazeniem. Od scenografii poprzez scenarusz i na aktoach koncac- jestem na tak. ALe kogo to dzis obchodzi?
II sobota rano:
(Chyba)Kazdy ma kilka takich piosenek, ktore niezaleznie od ilosci odsluchan nadal go ciesza. DLa jednych jest to piekna ballada o milosci romątycznej "Jak zapomniec" dla innych pelna energii piesn o spelnieniu, ktorej tytulu nie pamietam, ale refren idzie mniej-wiecej tak: "ROOOOAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAGHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHRRRRRRRRRRRRUEEEEEEEEEEE KSIAAAAAAZEEEEEEEEEEEEE ROWAAAAAAAAAARRRRRRRRRRRRRRRREEEEEEEE CIEEEEEEEEEEEMNOOOOOOOSCIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII...". DLa mnie jest to miedzy innymi "What if God..."(juz mi sie w pamieci nawet kolejne slowa ukladaja w calosc) Joanne Osborn, wlacznie z klipem. Poniewaz ostatnio Luby 'nabylismy' nowy sprzet do odsluchu siedze sobie teraz w duzym pokoju, za oknem Ponury Szlifiarz i Szalony Mlotkowy tworza kolejne Dzielo Zycia, slonce swieci, ludzie z nabozenstwem szykuja sie do obchodow Powstania Warszawskiego, a ja slucham swojej specjalnej plyty pt "Smetne hity RYBI CHUJ" zawierajace najwieksze przeboje Dianne Warwick, Arethy Franklin, i innych, i gibam sie na bujanym fotelu, z luboscia glaszczac brzuch, co nagle wyskoczyl mi 1,5 tygodnia temu. Zupelnie znienacka. Mentalnie przygotowuje sie do macierzynstwa, ktore najczesciej wywoluje u mnie baaardzo cieple uczucia. Wyczuwam raczej podswiadomie ta napieta atmosfere wyczekiwania ze strony najrozniejszych ludzi. Kiedy moj dziadek ze mna rozmawial (!!!) oczywiscie zamiast patrzec w oczy zerkal na brzuch, jakby za chwile mial z niego wydobyc sie maly charczacy obcy i wdupic mozg dziadka zagryzajac kaszanka. Co jakis czas ktoys kolega zapyta z dziwnie przekrzywiona glowa czy juz sie rusza... To. Cos. No. TO TAM.
Przyznaje mialam ostatnio kilka chwil paniki. Zwlaszcza podczas wakacji.
Ktora przyszla matka przy zdrowych zmyslach wybiera sie na ostatnie wakacje bez dziecka do domu alkoholiczki z 4-letnim nadpobudliwym dzieckiem?
Inna sprawa, ze pobyt w Niemczech wywolal u mnie trwale uszkodzenia swiatopogladowego platu obszaru duchowego zwanego Patriotyzm. Znienawidzilam szczerze polaczkow. Nie Polakow- ludzi potrafiacych miec pewna hierarchie wartosci, honor, i przynejmniej podstawowa znajomosc zasad tak zwanego savoir vivre`u. Chodzi mi o polaczkow. Male oslizgle gadgy, dla ktorych savoir vivre to jakies wino, ktore lepiej zostawic, bo drogie, poza tym jak sie chodzi po supermarkecie bez koszyka to w koncu latwiej wziac zgrzewke piwa, kurwa. Polaczkow, co dobieraja sobie radosne sasiedztwo innych polaczkow, zeby zawsze moc z jednej strony kogos obgadac, a z drugiej z kims porozmawiac, bo ciezko przeciez przez 10 lat mieszkania za granica nie rozmawiac z nikim ( jezyk obcy? jaki jezyk obcy? jak mozna sobie przyswoic jezyk obcy, jesli nie umie sie nawet w swoim ojczystym poprawnie komunikowac?). Poza tym najlepiej, zeby w sasiedztwie znalazl sie jakis ruski, mozna go pod nosem krytykowac, ale zawsze to swoj, slowianin i zawsze zajmie kolejke u lekarza, co nazywa sie Buczkowsky, albo Podolsky i za drobny dodatek wypisze zwolnienie z roboty, gdy kac meczy. Jak ruski, to i albaniec musi byc, zeby bylo na kogo zwalic, ze na klatce schodowej smierdzi, ale w koncu albaniec to nie turas co mieszka na przeciwko. Taki turas to prawdziwe zbawienie. To on halasuje po nocach, to on zle traktuje swoja kobiete, ktora zdaje sie, ze jest jego siostra cioteczna. Nie mniej jednak turas to zawsze swoj w obliczu prawdziwej plagi czarnuchow i wietnamcow, co mieszkaja w sasiednim bloku. Zabieraja miejsca w arbajtsamcie, kindergardenie, szopie i parkplacu. W sytuacji zagrozenia czarno-zolta powodzia polaczek jednoczy sie ze swymi eurazjatyckimi bracmi...
Z czasem zaczelam zupelnie inaczej interpretowac obraz zapamietany z dziecinstwa, gdy szlismy ulicami Hamburga, a babcia szarpnela mnie za reke, gdy zaczelam cos mowic i syknela "cicho badz, bo tos jeszcze uslyszy, ze jestesmy z Polski". Wtedy zabolalo mnie to, bo babcia kreowala sie na pierwsza niemke w rodzinie i najczesciej w miejscach publicznych mowila do nas po niemiecku, choc nie rozumielismy jej, teraz odebralabym to jako ostrzezenie "uwazaj, bo jak bedziesz mowic glosno po polsku, pomysla, ze jestes jednym z Nich, tych co kradna, przeklinaja, kurwia sie".
Kiedy kupowalismy w cukierni ciastka pani slyszac, ze porozumiewamy sie po polsku wyjasnila nam, ze ciastka przez nas wybrane nie sa niestety przecenione- to mnie bardzo zabolalo. Kiedy zwiedzajac, swoja droga pelen uroku , ratusz w Bremie przewodniczka dowiedziawszy sie, ze jestesmy z Polski nie kryla zaskoczenia- nie tylko z faktu, ze zamiast okradac ich skab panstwa, dofinansowujemy go poprzez zakup biletow i zwiedzanie zabytkow, ale tez, ze tak dobrze porozumiewamy sie za pomoca obcych jezykow.
*lustrzane odbicie |