06:45 / 26.08.2004 link komentarz (2) | Sroda
ta.... dzien z przygodami. I. stanal na wysokosci zadania i po pracy przyjechal obejrzec galaz. Staral sie bardzo - niestety przy pomocy rozwalajacej sie drabiny oraz pilki do drewna przyczepionej na koncu szczotki (zeby bylo latwiej dosiegnac) niewiele dalo sie osiagnac.
Wlascicielowspolmieszkaniec wrocil i oczywiscie do mnie z pretensjami, ze po co dzwonilam do prywatnej firmy, ze to drzewo jest utrzymywane przez miasto i miasto powinno darmowo go przyciac i usunac oblamane galezie.
Fajnie kurwa, tylko ze jak wychodzilam to nie raczyl o tym wspomniec, rzucil tylko zebym znalazla stosowny numer na stronach "blue" (serwisy publiczne i gminy) bo on teraz nie ma czasu.
No dobra, szukam, szukam, nie widze nic, co by przypominalo jakis departament dbania o drzewa. Zadzwonilam wiec do strazy pozarnej, nie na numer emergency bynajmniej, z intencja zapytania sie gdzie wlasciwie mam sie dodzwonic. Baba co odebrala po moim opisie sytuacji wziela tylko adres i wyslala zaraz caly wielki woz strazacki.
Zajechali, stwierdzili, ze kable sa od telefonu a nie te pod napieciem, w zwiazku z tym nie ma zadnego zagrozenia i oni sie tym zajmowac nie beda. Powiedzieli, ze drzewo jest na terenie prywatnej posesji i wobec tego wlasciciel sie sam bujac musi.
No to co mialam robic? Zadzwonilam do prywatnej firmy i umowilam sie na popoludnie na ogledziny i podanie ceny. Facet przyjechal, cene podal w miare przyzwoita, no to sie z nim umowilam na jutro na usuwanie tej cholernej galezi.
No i co. Teraz mam se z geby robic cholewe i odwolywac, bo wlascicielowspolmieszkaniec twierdzi, ze to bedzie za darmo w ramach uslug miasta. Numeru oczywiscie stosownego w ksiazce telefonicznej nie bylo; znalazl go na stronach www miasta w departamencie... dbania o lasy. No kurwa pokrewne jak nie wiem.
NIENAWIDZE, chronicznie wprost nienawidze, jak ktos na moja glowe zwala zalatwianie czegos, a nie raczy mi zostawic wystarczajacych informacji. Potem zawsze wychodza takie gowna z worka.
|