19:22 / 23.09.2004 link komentarz (2) | Czwartek
interview poszedl chyba dobrze. Udalo mi sie dogadac z managerem - nawet mnie o nic specjalnie nie pytal, tylko opisywal firme, styl pracy, zachwalal i tak dalej. Wszystko przedluzylo sie o godzine z powodu milych pogawedek - spedzilam tam 4 godziny i bylam przesluchiwana przez 8 osob - z czego co najmniej trzy to wlasciwie ja przesluchiwalam.
Jak im sie spodobalam, to zaprosza mnie na nastepne interview - tym razem z programistami. Boze. I. sie dziwil, dlaczego tak dlugo i tak duzo ludzi. A ja mu na to, ze to w sektorze IT standard.. i faktycznie, standard. Mam szczescie, ze nie trafilam na firme, ktora robi cos a-la maly pisemny sprawdzianik.
Wszystko teraz zalezy od tego, jaka mam jeszcze konkurencje... jak znajda kogos lepszego to rzecz jasna mnie oleja :(
W ogole to te wymagania w opisie stanowiska - tak jak myslalam - sa z ksiezyca wziete. Wcale nie potrzebuja kogos, kto by sie znal na MS Exchange ani Lotusie, niemniej ofcjalnie na papierze stoi i w razie czego jak beda chcieli uwalic, to bez problemu.
Pociesza mnie jedynie to, ze rekrutacje prowadza tylko wewnetrzna (znajomi znajomych) - nigdzie na forum publicum sie nie oglaszali, nie maja wiec napewno ponad setki resume.
Wlasnie. Rzeczywistosc tutaj jest nastepujaca: tylko 30% stanowisk i ofert jest oglaszana publicznie. Cala reszta to jest wewnetrzna rekrutacja i trzeba miec znajomych w odpowiednich firmach. Brzmi bandycko, ale z drugiej strony znacznie uczciwiej niz w Polsce, bo procedura wyglada tak, ze nasza wtyka daje resume zatrudniajacemu managerowi i potem decyzja nalezy juz do niego. Oczywiscie wszelakie rekomendacje i przekonywania sa dozwolone, ale interview i tak jest z calym zespolem i rzadko zdarza sie tak (chyba, ze w SUNie...), zeby manager zatrudnil kogos wobec sprzeciwu swoich podwladnych. Takze, trzeba jednak sie wykazac wiedza i wiadomosciami - zwlaszcza w malych firmach czy startupach, gdzie nie ma zbyt wielu plecow zeby sie za nimi ukryc i opierdalac.
Co tam jeszcze. Bylam wczoraj na pierwszym spotkaniu w szkole. Oczywiscie burdel nieziemski i klasy pozamieniane, ale jakos trafilam (pokonawszy pietnastominutowy korek przy wjezdzie na parking, brr!). Fajne w Foothill jest to, ze w computer division wiekszosc klas maja dostepne on-line poprzez Internet. W ogole wszystko mozna zrobic poprzez Internet. Zarejestrowac sie, wybrac se klasy, zaplacic, zrezygnowac (jak sie ktos rozmysli). Ilosc papierow ograniczona praktycznie do zera. Przy zapisywaniu sie sciagnelam odpowiedni formularz z ich www, wypelnilam, podpisalam i wyslalam faksem. Na drugi dzien juz bylam na liscie zarejestrowanych. Jako rezydent Kalafiornii place 10 razy mniej i tak sie zadeklarowalam. Nikt ode mnie nie chcial zadnych papierow potwierdzajacych, nikt sie o nic nie czepial. Zaznaczylam w formularzu tylko, ze jestem rezydent i ze mam zielona karte i tyle. Rewelka, nie?
Fajnie, ze maja takie community colleges... szkoda, ze nie maja community uniwersytetow, w ktorych placiloby sie za przecietny semestr kilkaset dolarow. Jakby byly, to oczywiscie poszlabym na taki uniwerek i se zrobila bachelora (ktory tutaj zajmuje 4 lata). |