cess // odwiedzony 86371 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (140 sztuk)
11:54 / 19.10.2004
link
komentarz (0)
Warszawa dzisiaj zieje alkoholem.
W metrze wczorajszy jeszcze synek ledwo utrzymywal rownowage na kanapce dociskajac brudna chusteczke jednorazowa do piesci finezyjnie upstrzonej abstrakcyjnymi wzorami z zaschnietej krwi (do Zachety ja- te piesc wziac, performance zobic). Blednym wzrokiem obserwowal, wirujacy zapewne, swiat metrzany i dyszal para piwna.
Na przystanku tramwajowym- Metro Wilanowska- jakis dziadunio przysiadl sie do mnie. To ten typ pijaka, co chodzi w plaszczu, berecie i ma siwa brode przycieta na podstarzalego Seana Connery.Czytal mi przez ramie MOJA ksiazke o zydach. Dostalam ja na urodziny. Nie mam nic przeciwko czytaniu przez ramie, sama czesto- jak to powiedzial taki raper- z nudow czytam cudza prase, zwlaszcza, ze najczesciej ludzie czytaja gazety i magazyny, ktorych w zyciu bym nie kupila (a tak swoja droga, to ciekawe kiedy ten raper ma czas na czytanie cudzej prasy w tramwaju, jak jezdzi taksowka, sam sie przyznal, bo podobno jest zbyt rozpoznawalny). Jak juz mowilam, nie mam nic przeciwko, dopoki na policzku nie osiada mi skroplony spirytus. Ludzie, na Boga! Jest wtorek. Wtorki nie sa dniami picia alkoholu. Poniedzialek owszem- dolujacy poczatek tygodnia, Sroda- jak najbardziej- na jedna nozke, za polmetek tygodnia, czwartek tez ujdzie- droga nozka, co by sie biedactwo nie kolibalo. Piatek- wiadomo, kazdy patriota pije w piatek, sobota? Jakiz
ten weekend melanholijny bez picia w sobote, niedziela? wtedy nawet ksiadz winko popija. Wiem, taka piosenka byla... bardzo urocza polska piosenka o pciu w kolejne dni tygodnia i tam mowili zupelnie co innego, no ale czasy sie zmienily. Chocby taka kobieta alkoholiczka- teraz to juz nie tylko obdarta 5-letnia wariatka w rozowej kurtce i wytartyh jeansach wymachujaca rekami obleczonymi w szmaty i rekawiczki bez palcow krzyczac niecenzuralne slowa. To takze postawna pani pod czterdziestke owinieta eleganckim szaliczkiem (za 3 dychy pod palacem, 4 i pol w butiku; welna z akrylem mowia sprzedawcy, ale ja wiem swoje 100% akryl i tyle) przyodziana w szary prochowiec. Skorkowa torebeczka, kozaczki jak sie patrzy i tylko ciemne okulary cos sugeruja. Sciagaja uwage. No i moze paznokcie, roche obgryzione, ale tak na prawde, gdyby nie wionelo od niej winskiem przetrawionym, to czlowiek by nawet nie prypuszczal. Tymczasem ona siedzi przede mna w 35-tce i permanentnie cuchnie winem. Trawionym winem.
Nie znosze odoru wchlanianego alkoholu.
Kiedy Luby kladzie sie obok mnie po spozyciu, absolutnie nie jestem w stanie wytrzymac tego zapachu. Cos jak aceton, ale nie do konca. Niewazne.
Ostatnio dalam zywe swiadectwo swojej zajawki hiphopowej.Pojechalam z Lubym do Katowic na bitwe freestyle`owa. Sam Najlubszy wytknal mi zajawkowosc, w koncu nie musialam, nic nie poradze jednak na to, ze pojedynki na wolnym stylu sa dla mnie esencja hip-hopu, wogole improwizacja jest kwintesencja wystepu na zywo. O ile ciekawszy jest koncert, podczas ktorego artysci pozwalaja sobie na odrobine szalenstwa...
A walka? Kiedys mi sie zdawalo, ze to gadanie amerykanskich mc`s o fristajl bagtelz jako tym, co
ksztaltuje hip hop to jakies populistyczne truizmy. Cos jak 4 elementy, gadamy o tym, bo wszyscy tak mowia, ale z czasem odkrywam, ze maja racje, tylko nasz hip hop zwyrodnialy byl pod tym wzgledem. Jak tai karzel, ktoremu dopiero ostatnio ktos zapodal cudowny eliksir wzrostu i nagle wszystko stalo sie piekniejsze. Wiec udalam sie na te bitwe. Obejrzalam ja w calosci, nie majac wyjscia, w koncu Luby sedzia
byl. Bylo warto i wcale nie chodzi o to, ze polowa wystepujacych budzila we mnie instynkt macierzynski :), po prostu calosc byla ciekawa i emocjonujaca.
WSZ- podziwiam go, bo mial wiecej do stracenia niz do zyskania, a mimo wszystko mial jaja, zeby wystartowac. O ile bylam spokojna o freestyle tmatyczny, to opcja zdisowania kogos,czy rzucenia
morderczego punchline`u nie wyjdzie, a tymczasem nie tylko ja, ale wiekszosc ludzi byla bardzo pozytywnie zaskoczona. Wujek zarzadzil i chociaz przed finalem zostal pokonany, to jakos nikt nie traktowal tego jako porazki- i dobrze.
Diox- tu mam 100% matczynego uczucia, nie wiem czemu, moze dlatego, ze Diox ma czesto dobry wolny, ale wystarczy go wytracic z rownowagi i ginie. A ostatnio pol Polski wie, ze trzeba go podkurwic, a co gorsza, wie czym go podkurwic. Jednak udalo mu sie opanowac nerwy, nawet jesli wczesniej naigrywalismy sie po cichu z jego histerycznego zachowania w Warszawie, to w Katowicach szczerze trzymalam kciuki, zbey mu sie udalo, zwlaszcza, ze byl w dobrej formie.
Dolar- dobry chlopak, moze jeszcze nie mistrz, ale w cwiercfinalach dal z siebie wszystko i czesto opadaly nam szczeki po jego panczach. Poza tym jak tu nie czuc sympatii do kolesia, ktorego ojciec stal pod scena i kibicowal?
Kamel- troskliwy prowadzacy, sprostal zadaniu, nie szarzowal jak w pewnym warszawskim klubiku pewien warszawski raper, ktory byl tak nahalny w kwestii wlansej tworczosci, ze ostatecznie publicznosc na pytanie"chcecie wiecej?" zasnela "NIEEEEEEEEEEEEEE!". W dodatku Kamel dal nam urocze prezenty od sponsorow i chociaz wszyscy znaja moje zamilowanie do palenia trawy faja wodna jest tak konkretna, ze bede musiala ja wyprobowac...
Rufin- mam mieszane uczucia do Rufina jako czlowieka, raz go lubie, raz dziala mi na nerwy, ale to juz kwestia charakteru. po prostu nalezy do ludzi, ktorzy musza dostac to, czego chca. Ambicja czesto ich gubi, to, jak zostal potraktowany przez publike kiedy prosil o dodatkowe 30 sekund mowi samo za siebie. Przy bitwie bez zasad polegajacej wylacznie na pojedynku Rufin moglby wygrac, ba pewnie wygralby jesli nie za pomoca fristajlu to za pomoca kondycji- juz tak zrobil w Paragrafie, ale niestety tu byly zasady i zarowno sedziowie, jak i odborcy, a moze zwlaszcza odbiorcy byli bardzo restrykcyjni. Poza tym nie znosze tego olewania sobie tematu. Co z tego, ze ma styl, technike, wersy co niszcza, jak nie moze sie dostosowac do wymagan fristajlu tematycznego?
Majkel- oszalalam jak uslyszalam jego wolny styl o petycji do prezydenta w sprawie zalatwienia problemu losi przebiegajacych przez autostrade...
Bobaz- junior, ktos , kogo pamietam z podstawowki jako malego chlopca biegajacego po korytarzu
nie moze teraz nie budzic matczynych instynktow- na prawde. Zwlaszcza kiedy jestem emocjonalnie niestabilna:) Wiec mowilismy juniorowi z Lubym jeszcze przed wejsciem do klubu- nie pij tyle
wina, nie pal skretow, ale tradycyjnie on wiedzial lepiej i kiedy taki nieprzytomny siedzial sobie na scenie i lapal zamulki to ja watpilam juz w to, ze wogole sie podniesie i cos powie, a jesli nawet , to bedzie mowil powoooooooooooooooooooooliii booo myyyyyyyysliiiiiiiiiiii
pomaaaaaaaaluuuuuuuuuu. Tymczasem w chwili, gdy przychodzila jego kolej, wstawal, lapal za mikrofon i eliminowal zawodnikow, az w koncu, jak w tej piosence z Opola "byl pelen energii" i "umarl na lawce".
Bylo jeszcze wielu innych zawodnikow, na przyklad Kamien- kiedy on wychodzil na scene ja chowalam swoj dowod osobisty gleboko do kieszeni, bo to jedna z tych chwil, w ktorych podkreslam, ze ostatecznie moj ojciec jest z Gliwic, a reszte pomijam milczeniem. Koleszke za to w piekny sposob urzadzil Dolar dajac mu temat "Legia Warszawa". Kamel po fristajlu powiedzial tylko "Pozegnajcie Kamienia, to byla jego OSTATNIA walka".
ostatecznie pod scena czekalo 200 hanysow z butelkami piwa...
O Tetrisa bylismy spokojni, to jest zdolny i nieglupi chlopak, ktory szybko wyciaga wnioski, wiec wystarczylo, ze doszlifowal pewne elementy i nie musial sie obawiac o tytul zwyciezcy. Tak na prawde dla mnie cala bitwa toczyla sie o drugie i trzecie miejsce. I oba sa zasluzone, bez dwoch zdan.
Po imprezie, gdzies tak o 2:00 w nocy pojechalismy do "hotelu" AWF. Zjedlismy po bagietce drugiej, a nawet trzeciej swiezosci, szybki prysznic, 4 godziny snu i do pociagu. Potem z dworca na uczelnie i byle do 18:00...
Mam zajawke, prawda? Luby powiedzial, ze nie wmowie mu, ze to nie zajawka. Ciesze sie.

W Katowicach jak zawsze czulam sie swietnie. Chociaz nie mam bladego pojecia jak poruszac sie po calym konglomeracie i na sama mysl o jezdzie autobusem do ktoregokolwiek z miast dostaje spazmow i w polowie drogi oblewa mnie zimny pot, bo nagle okazuje sie, ze zamiast do Dabrowy jedziemy do Dabrowki, ale pociagiem lub piechota- jak najbardziej. Najczesciej nie mamy szansy wyprobowac lokalne restauracje z racji na dosc intensywna polityke zywieniowa mojej rodziny, ale tym razem nikt nie wiedzial, ze jestesmy na Slasku wiec skorzystalismy z goscinnosci pewnej przytulnej knajpki mieszczacej sie w jednej z piwnic przy szalonej Mariackiej (polecam goraco zwlaszcza
Wodzianke i kluski slaskie z dowolnym miesem w sosie plus kapusta zasmazana). Dlaczego mariacka jest szalona?
na jednym koncu dworzec, na drugim kosciol, miedzy nimi bar dla gejow, pub, w ktorym mozna bylo polaic sobie na luzie skreta, dobra piekarnia, obskurny hotel, a chodniki obstawione sa przez antyczne kurwy. Takie mastodonty widzialam ostatni raz 8 lat temu pod domem, zanim nie nastapila zmiana warty i tluste dinozaury nie rozumiejace nawet po ukrainsku zastapily przemile nastolatki z bulgarskiej wsi.


A w kwestii ksiazki o zydach, to chodzi o "Meszuge" Singera z przepiekna dedykacja. Czyta sie swietnie, nawet nie zauwazam, jak jestem o 50 stron dalej niz 10 minut wczesniej. Wiekszosc ksiazek nie- fantasy czytam dla klimatu. Najwazniejsze jest by mozna bylo sie poczuc jak w portretowanym srodowisku, w opisywanym miejscu. Kwestia fabuly jest wtedy drugorzedna, stad porzucilam juz dawno powiesci Forsyth`a, chociaz musze przyznac, ze nie znam wielu typow, ktorzy trafniej przewiduja przyszlosc polityczna, ja sie po prostu nazbyt boje, ze sprawdzi sie to, co napisze...



*no i co