cess // odwiedzony 86369 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (140 sztuk)
14:24 / 02.11.2004
link
komentarz (3)
Odkrylismy smutna prawde o swiecie pracy. "Nie ma zabawy i nie ma radosci" bez wyjazdu za miasto bez telefonu. Zeby ostatecznie nie zfiksowac psychicznie, nie zamordowac sasiadow, nie potluc mlotkiem szyb, i nie spedzic reszty zycia pod lozkiem trzymajac w reku spray na rekiny powzielismy decyzje o wycieczce do Lowicza.

Doswiadczylismy niepowtarzalnej atmosfery malego miasteczka, dane nam bylo podziwiac prawdziwy folklor lowickich bram (tu), autentyczny klimat zgnusnienia na dworcu PKS (spedzilismy tam 40 minut czekajac na autobu, ktory nigdy nie nadjechal), typowy dla calego kraju, unikalny na skale swiatowa urok dworca PKP oraz podrozy z firma "PKP przewozy regionalne" (spedzilismy godzine na peronie czekajac na pociag osobowy do Warszawy, by w koncu pojechac innym), ale udalo nam sie uciec od swoich problemow- a to jest najwazniejsze. Podstawowym zalozeniem wypadu bylo bowiem zapomnienie o wszelkich sprawach sluzbowych- cos, co mom rodzicom nie udawalo sie nigdy. Pamietam te niedzielne sniadania przerywane jednym telefonem od kogostam, wyjazdy na mazury w nerwowej atmosferze w klimacie gdzie-ja-teraz-naladuje-komorke-czekam-na-wazny-telefon. HWDP telefonom. I tyle. Wylaczam kurwiszona i ide do parku, ktory nie na darmo zowie sie Arkadia.
Bardzo klimatyczne miejsce. SPacer po nim ukoil moje poszarpane nerwy, choc planowana spontanicznosc (rzucenie sie w liscie i wytarzanie- taki maly hold dla Mezo...) przegrala z wilgotna nawierzchnia i bolem kregoslupa i tak bylo fajnie. Polaczenie woda+jesienne drzewa+stylizowane ruiny+malo ludzi zdecydowanie potrafi czlowieka zrelaksowac.


W miedzyczasie tak zwanym bylo jeszcze swieto zmarlych. W tym roku mniej klimatyczne niz zawsze, bo pierwszy raz nie spedzalam go na Slasku. To na swoj sposob perwersyjne, ale lubie to swieto. Dlaczego perwersyjne? Bo to jakos tak malo katolickie jest, zeby sie cieszyc z takich okazji. W koncu kazdy moment jest dobry by sie zamartwiac, a nie radowac. Nawet kiedy ksiadz mowi "radujmy sie" brzmi to jak "bojcie sie" albo "wszystko mi jedno". A ja tam lubie. Spotykamy sie wtedy z cala rodzina, zwlaszcza z ta czescia, ktorej nie zaprasza sie na swieta Bozego Narodzenia, bo jest zbyt odlegla (zarowno pod wzgledem powinowactwa jak i miejsca zamieszkania). Odwiedzamy dziadkow, wukow, ciocie, pradziadkow, posepnie milczymy rozmawiajac sobvie z nimi w myslach, jemy tradycyjne, pyszne obiady, ciasta, odpustowe pierniki i obwazanki, mamy troche czasu, by pobyc ze soba.
W tym roku bylo inaczej i jakos tak mi czegos brakuje. Nie bylo tego obrzedu. Nie bylo klimatu. Zwaszcza na cmentarzu wolczynskim. Nie wyobrazalam sobie jego ogromu. Mialam jako takie pojecie, ze jest duzy, ale nie przypuszczalam, ze az tak. Caly otoczony barykada tych oblesnych chryzantem (nienawidze chryzantem, wygladaja jak kupy, kolorowe zmaltretowane kupy oblepiajace cmentarz z kazdej strony od zewnatrz i od wewnatrz) panskich skorek i grillowanych kilebasek. Nie ma czasu na refleksje, z reszta jakos tak to szybko poszlo, dopadla nas babcia Lubego, okazala "przepiekny grob matki i dziecka, co zmarli przy porodzie" i wogole. Super.

Wieczorem bylismy na imprezie(!), ktora raczej przypominala stype z nastroju, co dziwnym nie jest, bo to takie pozegnalne zejscie przed wyjazdem kolegi na sluzbe wojskowa. Polowa gosci grala na laptopie czekajac az sie rozladuje, zeby pdniesc sobie poziom adrenaliny, druga polowa kontemplowala Joane D`arc w telewizji. Zestresowana kotka siedziala na balkonie co jakis czas kontrolnie przemykajac po pokoju i sledzac rozwoj akcji (niemal zerowy) wielkimi, szklistymi oczkami. Dopiero na wyjsciu zrobilo sie jakos dynamiczniej, jak to zawsze przy pozegnaniach. Nostalgia i macanie po brzuchu. Przyzwyczailam sie juz do niego. Jak urodze zacznie mi tego brakowac i Luby bedzie musial co chwile podchodzic, klasc reke na mym brzuchu i mowic "uuuuu"


*wsio