23:46 / 26.12.2004 link komentarz (3) | Piatek -
tradycyjna (mniej-wiecej) wigilia u A. Oczywiscie skromnie, zadne tam 12 potraw i spiewanie koled, ale poczulam sie troche jak w Polsce.
Sobota -
wizyta w innym swiecie. Najpierw pojechalismy do Oakland, odwiedzic znajomego I. Dzielnica taka, ze noze lataja po prostu. Zaparkowalismy - jakis murzyn kopie w drzwi sasiedniego domu i ryja piluje na cala ulice.
- oh yeah, now I know we are here, where he lives - powiedzial I.
Podchodzimy do domku - male toto, okien prawie wcale nie widac, nora kompletna. Otwiera drzwi jego dziewczyna. A srodku jescze gorsza nora, burdel na kolkach i cala rodzina, jakies dzieci sie placza. Na stole resztki zarcia. Czestuja mnie winem (matko, mieli caberneta), przedstawiamy sie nawzajem sobie... panuje samoobsluga. Kazdy bierze talerz (zastawa plastikowa jednorazowa), naklada sobie co chce poczem pakuje do mikrofalowki...
Jestesmy jedynymi bialymi goscmi.
Idziemy do pokoju P. Klita jakich malo, telewizor wlaczony a on oglada mecz futbolu amerykanskiego. Z uprzejmosci udajemy, ze tez ogladamy. Cale szczescie, ze musimy zaraz sie zbierac.
Wyhodze stamtad w zupelnym szoku. Po prostu inny swiat. Inna kultura.. inne podejscie do wszystkiego.
Po polgodzinie jazdy wpadamy do domu rodzicow C. Jej chalupa znacznie wieksza i normalniejsza, w zwyklej dzielnicy i wsyzstko byloby ok gdyby nie ten straszliwy burdel w srodku. Matka C. zdaje sie tego zupelnie nie zauwazac, dla niej chyba to normalka...
Godzina mija, przysysamy sie do telewizora w oczekiwaniu.
Nastepny dom - dziadkow C. - na szczescie normalny. Trwa przygotowywanie zarcia, ludzie sie snuja z drinkami dookola.. normalka i standard. Natomiast sposob serwowania obiadu zwala mnie z nog. Po pierwsze plastikowa, jednorazowa zastawa. Moze sie kurwa czepiam, ale na litosc boska - czy ktos widzial w polskim domu na swieta obiad wigilijny albo bozonarodzeniowy serwowany na plastikowych talerzach??? Dziwne tym bardziej, ze dziadkowie do biednych bynajmniej nie naleza; maja chyba z 5 razy wiecej szmalu niz A. i jej matka,a jednak to u nich byla normalna zastawa, ze sztuccami, talerzykami i wszystkim co trzeba.
No ale nic. W manu mamy filet mignon - ogromny kawal, zeby starczylo dla wszystkich; potatoes ou gratin i salatka ze szpinaku. I juz.
Na deser - lody z pudelka i jakies tam ciasto, tez ze sklepu.
Bueeeee.
Coz wiecej moge powiedziec. Jak mi sie uda namowic w przyszlym roku A. to moze zrobimy we dwie zwykla wigilie... ona do gotowania sie srednio nadaje, ja to moge zrobic... ja z kolei nie mam warunkow tj. tych wszystkich garow, garkow, zastaw, talerzy etc.
W tym roku gotujaca byla jej matka, ale w lecie wyjezdza do Polski na emeryture.
Aha, prezenty: dostalam 512 MB ramu do mojego laptopa (juz wsadzony i dziala :))) oraz sluchawki z mikrofonem do komorki - takze moge telefon wsadzic za pasek i gadac, majac wolne rece.
Uh! Pierwsza wersja prezentu dla mnie to bylo jakies oprogramowanie antywirusowe i cos tam jeszcze.. cale szczescie, ze I. zapytal sie admina w pracy i ten mu odradzil. No bo po jak cholere mnie oprogramowanie antywirusowe na makowke czy linuxa???? Moze jakbym miala windowsy.. ale nie mam i miec nie planuje ani w blizszej ani w dalszej przyszlosci.
I to tyle w temacie swiat.
|