18:44 / 12.06.2005 link komentarz (5) | Właśnie idę na film " W strone morza' a przed chwilką ogladnąłem "Przekręta". film porządny, ale nie genialny. Komedia z wątkami sensacyjnymi, ale mocno zabarwionymi komizmem sytuacyjnym. A oto recenzja napisana przez profesjonalistę-
"Przekręt", drugi film Ritchie'ego z według własnego scenariusza, wygląda z kolei jak scenariusz Boyle'a nakręcony przez Tarantino. Ponownie zanurzamy się w londyński półświatek - z tym, że obecnie przedstawiony w pełnym niemal spektrum branżowym i narodowościowym. Mamy więc żydowską mafię diamentową, mafię rosyjską zajmującą się handlem bronią, irlandzkich Cyganów, londyńskich cockneyów zakochanych w nielegalnych walkach psów, organizatorów podziemnych walk bokserskich, drobnych oszustów i wielkich drani, wreszcie gości zza oceanu. Ułożenie po kolei wszystkich wątków w logicznej kolejności i wskazanie wszystkich związków przyczynowo-skutkowych zrazu wydaje się niemożliwe, ale wkrótce cała ta dziwaczna historia nie tylko zaczyna się zazębiać, ale jeszcze stwarza okazję do popisów reżyserskich i aktorskich, nie mówiąc już o błyskotliwym montażu.
Mimo rozszerzonego horyzontu i udziału aktorskich sław z Bradem Pittem (jako dumnym cygańskim bokserem, który zabija swych przeciwników jednym ciosem pięści, co czyni go gwiazdą nielegalnej bokserskiej areny, ale i postacią niewygodną dla organizatorów podziemnego totalizatora) czy Dennisem Fariną (jako nowojorskim gangsterem, który błyskawicznie przemierza Concorde'em Atlantyk, by odzyskać swój - bo skradziony na jego zamówienie - brylant), odnosi się wrażenie, że nadal ogląda się "Porachunki": akcja jest zawiązana niemal identycznie, każda z postaci zostaje przedstawiona krótkim komentarzem - zresztą, więcej tu typów niż osób (co czasem daje szansę na ironiczną dyskusję z gatunkowymi stereotypami), znów zdjęcia utrzymane są w jednej tonacji, a nad całością unosi się takie same, dość specyficzne anarchizujące poczucie humoru.
Tym nie mniej "Przekręt" dowodzi artystycznego rozwoju reżysera. Mieszając postaci i przeplatając wątki Ritchie osiąga wręcz poziom mistrzowski, to budując wyrafinowane, precyzyjne konstrukcje, to polemizując z wariantami podobnych sytuacji z "Porachunków", to znów sięgając po środki tak proste i znane, jak pies połykający drogocenny klejnot. Nie przeoczy przy tym żadnej okazji, by podkreślić paradoks sytuacji i jednocześnie nie wskazać paradoksu następnego. W efekcie film zdaje się świetnie naoliwioną, samonapędzającą się maszyną, stworzoną ku satysfakcji widza. O ile, rzecz jasna, będzie to widz gotowy do zaakceptowania tego typu narracji i poczucia humoru.
|