|
|
Bezradnie obserwował... ... siebie. Z perspektywy stołu, zakurzonej lampy uwieszonej ze wszystkich sił na kablu pod sufitem, szczeliny pomiędzy kafelkami na podłodze, rozedrganej warstwy powietrza otulającej jego skórę. Obserwował z przyrodniczym zainteresowaniem wiekowego naukowca, który w końcu odkrył swój kamień filozoficzny... i beznamiętnie, ponad-namiętnie, szybując bezpiecznie ponad gęstą, lepką cieczą uczuć. Ogarniał zmysłami tandetnie prosekcyjną scenę, gdy lodowate ostrze nieskończonego dystansu z chirurgiczną nonszalancją rozszczepiło jego ciało i nie pozwalając na chwilę oddechu (głębokiego, uspokajającego oddechu w atmosferze okrzepłej rutyny) dotarło do tlącego się jeszcze okrucha życia... Matowym wzrokiem podążał za wznoszącą się coraz wyżej uwolnioną przed chwila iskrą, by z ponurą satysfakcją dostrzec ją w końcu zatrzaśniętą w potrzasku ordynarnej codzienności.
[lost my forwarding address]
|
|
|