2006.04.15 22:36:57 |
link | komentarz (2) |
W sluzbowym Chevrolecie kierownica lepi sie do rak, jak kule do kolejnego delikwenta, tym razem ja nim jestem. Ostatniej nocy na dnie slepej uliczki, gdzie ludzie maja swoj dziki smietnik - z nieba spadla pode mnie kratka sciekowa. Zaginiony w akcji przykuty do pieciofuntowego gipsu prawa noga, nieistotne. Wysiadam z wozu i czuje sie jak czlowiek, ktory jednoczesnie dodaje gazu i hamuje. Jeszcze dwa tygodnie i wyjde na prosta, ale wczesniej musze zrealizowac ta recepte godzaca w dzisiejszy sterylny, poranny stol. Napisana jest slowami matki i nie wiem czy przypadkiem nie jest dla mnie obrazliwa. Umiem robic w ludziach dziurki gdy na to zasluza, teraz pora na pania magister - ma mile usposobienie i czesto usmiecha sie spod wasa. Drzwi apteki zapraszaja lamiacym sie falsetem, skorzystam. -Ten zapach kojarzy mi sie z pewnym marszalkiem dzialajacym niegdys w Europie Srodkowej; -Trafne spostrzezenie poruczniku Callahan - odrzekla Czarnowasa. -Nigdy inaczej... Qui bene purgat, bene sanat - wycisnal z ust te slowa po czym oproznil nozdrza. -Od slow do czynow poruczniku... Klasyk z pana. -Ta kwestia powinna nalezec do pani - wyrzucil skapo - Do rzeczy. -To recepta na prochy, skad pan ja ma? -Od mojego stolarza*... -Stolarza! Moj szwagier jest stolarzem... Ale tym oswieconym - przez chwile patrzyla na niego triumfalnie. -Swiatlem jest ogien z lufy mojej czterdziestki-czworki. Potrzebuje prochu. Slonce wymiotowalo zolcia zza amfetaminowej chmury. Chorobowe mi nie sluzy. * Pogardliwie o ortopedzie. |