14:59 / 28.02.2007 link komentarz (0) | Nasz syn ma nowego idola, jest nim Franklin, kiedy więc próbujemy przekonać Emila o słuszności sprzątania po sobie pytamy co zrobiłby Franklin. Kiedy Emil robi coś dobrze mówi "Emil jak dorosły chłopiec" czasem "jak Franklin". Wieczorem po kąpieli, gdy zbliża się pora czytania bajek Emil skacze po łózku i krzyczy "FAKIN FAKIN FAKIN!" i bynajniej nie wyraża tym nihilistycznej postawy wobec świata, zasypiania i całej reszty, tylko z radością czeka, aż mama i tata będą mu czytać nowe wspaniałe przygody Franklina. Problem pojawa się gdy przepojony seksem i przemocą umysł rodzica odnajduje drugie dno historyjek i dopowiada je sobie w myślach, lub półgłosem. Wtedy wszyscy dostają śmiechawy. Włącznie z "bardzo chętnym do zasypiania" Emilem, który chichra się wtedy, kiedy zaśmiewają się rodzice.
Przepojenie seksem i przemocą zaś ostatnio czerpię nie z gier komputerowych (nigdy nie grałam w gry, zwłaszcza te o seksie i przemocy), nie z telewizora (jeśli jedyny seks jaki oferuje TVP w porze między 19:30 i 20:00 to seks Łyżwińskiego i Leppera, albo seks pięciolatków sprzedawanych przez matkę-pijaczkę pedofilom- to wybaczcie, ale nie przesiąkam, tylko przełączam) a z książek.
Primo- reportaże. Gdzie seks, choćby tylko ten podziwiany przez bohaterów na ekranie jest oddechem od przemocy- bezbłędny opis darmowych seansów "Emmanuelle" w Jeszcze dzień życia, a przemoc to walki niepodległościowe, wojny językowe, czy grecko-perskie zmagania, które okazały się być de facto walką o dominację kultur w obrębie Morza Śródziemnego. Są więc różne obdzierania ze skóry, ojcowie z córkami, synowie z matkami, sąsiad z sąsaidem- jak to w hellenistycznym postmodernizmie;)
Secundo- kryminały. Za sprawą lubego do naszej sypialnianej biblioteki zawitały nasze własne kupione własnoręcznie kryminały. Dotychczas w moim postrzeganiu kryminału pokutował jakiś taki prl`owski stereotyp szmiry (btw, kto czytał "Szmirę" Ch.B., ten wie conieco o stereotypach gatunkowych). Że nawet jak dobry, to lepiej poczekać, aż ktoś inny kupi i wtedy dopiero pożyczyć. Tak było z AKuninami, których udostępniał sąsiad z podwórka. Tak też było z Krajewskim, który wpadł mi w ręce we wrocławskiej łazience.No i właśnie do Krajewskiego zmierzam.
Pech chciał, że zaczęłam od środka. Od środka kwadrologii oczywiście, bo chronologia wydawnicza wskazuje na coś zupełnie innego. Poznałam więc, jak pewne większość czytelników, bohatera w dużej mierze ukształtowanego. Bo, nie wiem jak reszta, ale jestem gorącą zwolenniczką narracyjnej koncepcji człowieka, zatem, kurwa(żeby nie było nazbyt naukowo), niech nikt mi nie mówi, że tak można, że dostaję do ręki trzecią książkę z serii jako pierwszą i ma być fajnie?
Więc pożyczyłam ją sobie od mamy, jak dotąd bezzwrotnie, przeczytałam z przyjemnością, ale nie przyszło mi do głowy, by dokupić sobie resztę. Dopiero przed świętami Luby nabył gustowny 3Pak z mapką, co pozwoliło poznać rsztę losów Mocka- przeszłość i przyszłość.
Teraz Luby przytargał do domu Magnetyzera Lewandowskiego, po którego sięgam z przyjemnością w przerwach między Awicennami i Kapuścińskimi.
No i wbrew wszystkiemu bedę pewnie bronić zdania, że Krajewski to Krajewski, a Lewandowski to Lewandowski.
Mimo, że obaj budują dwa nieistniejące już dziś miasta-
ostatecznie Breslau to nie Wrocław moi mili, choć wiele budynków ocalało, Krajewski musiał odtworzyć atmosferę, bo po pierwsze nie ma już tych ludzi, którzy tworzyli ówczesny Breslau, po drugie nie ma ulic, a po trzecie, choć forma budynków pozostała często niezmieniona, większość pełni inne funkcje. Co do Lewandowskiego zaś i jego Warszawy- ludzie chyba też są inni, napływowi;), i choć nazwy ulic się zgadzają, to najczęściej brak tamtych domów.
U obu panów mamy obraz środowisk akademickich. U Krajewskiego nieznośne epatowanie łaciną, bo do cholery, czy raz na jakiś czas nie możnaby napisać zamiast passus cytat czy coś.Wiem, że jak ktoś raz zostaje filologiem klasycznym to nigdy nie przestaje nim być, no ale w ramach terapii odwykowej. U Lewandowskiego z pewnym rozżewnieniem spotykam Łukasiewicza, to postać autentyczna moi mili, taki pan od logiki, filozof, a ponieważ Drwęcki zdaje się być uciekinierem z wydziału filozofii szkoły lwowsko-warszawskiej, pewnie zamiast passusów będziemy mieć jakieś logiczne implikacje.
Czekam też z niecierpliwością na opisy uczt warszwskich, tak jak z tęsknotą trzewi chłonęłam opisy uczt w Breslau,a potem biegałam po sklepach w poszukiwaniu głowizny i jęczałam Marcinowi, że zjadłabym znów taką goloneczkę w piwie.
nie mniej Warszawa zdaje się być mniej "noir", aczkolwiek pierwsza opisana przez Lewandowskiego ofiara "wygląda" równie "apetycznie" co pierwsza ofiara Festung Breslau... zobaczymy. Drwęcki na tropie. A jak wydawca potem wyda jakąś wcześniejszą historię komisarza, to osobiście wykończę odpowiedzialnego za kalendarz wydawniczy gnoja. AMen.
Ale gdyby go ktoś zabił na serio- to nie ja!
|