17:23 / 01.06.2007 link komentarz (0) | Ostatnio mamy jakies takie kulturalne dni. Duzo obcowania z szeroko rozumianą sztuką wyższą, po której wizyta w Realu nie wydaje się wystarczająco odchamiającą, bo, wiecie, największych prostaków można spotkać w muzeum albow teatrze. Maskują się chamy, żakieciki od wólczanki maskujące kupują, uniformki z plakieteczkami noszą, że niby kustosze, i komórkę niby tylko za pomocą męża umieją wyłączyć, ale gdy światła gasną się zaczyna prawdziwy spektakl. No bo spacerujemy sobie po Muzeum Narodowym w Warszawie, bo czemu by nie. Miejsce dobre jak każde inne na spacer z dzieckiem, tylko piaskownicy brak, więc i psich kup nie mozna znaleźć pod złocistym, sypkim przykryciem. Zwłaszcza, że jest cudowna wystawa prac Alfonsa Muchy, a ja jestem bezgranicznie i ślepo zakochana w sztuce secesyjnej, w plakatach, obrazach, w jej kompletności i pięknym utylitaryzmie. Reklama bletek dziełem sztuki? Czemu nie. Dzbanek do parzenia i patrzenia- jak najbardziej. Urzeka mnie wszystko- symbolika, kształty, motywy. Jak wchodzę do miejsc takich jak Casa Lis, albo Muzeum w Płocku, dostaję klasycznego pierdolca, biegam, wzdycham, promienieję, mogę rozdawać wszystkim uściski, całuski, buziaczki papatki i inne emotki.
Chodzę więc cała w skowronkach, EMil dzielnie podskakuje swoim 16-kilowym cielkiem na moich plecach, pije soczek z kbczka-niekapka, nagle kubeczek spada na podłogę i kilka kropli soku plami jakże szlachetny parkiet najcudowniejszego z muzeów świata- Narodowego w Warszawie. I kłopot. Kto to posprząta? No ja próbuję. EMil protestuje, więc żeby za dużo hałasu nie było robimy to wszystko powolutku- on u mnie na barana, ja z serwetką i rozglądam się znacząco wypatrując jakiejś ochrony, która zawiadomi 'służby sprzątające'. Chuja tam służby. Podchodzą dwie starsze panie z panem, wyciągają chusteczki, zwracając się do towarzyszącego im mężczyzny per "panie profesorze", i pomagają mi wycierać. Ja, oczywiście zakłopotana, mówię,że przecież zaraz powinny tu przyjśc służby porządkowe. Jasne. Zza zakrętu wyłoniło się prawdziwe gestapo (dziś takie dosadne kryptonimy i pseudonimy są w modzie, nieprawdaż? )w błękitnym mudurku bląd staroć. I z mordą "ja od początku chciałam pani powiedzieć. Jak to tak z dzieckiem? Z napojem? na wystawę? kto to widział? No kto?!"
Starsze panie uprzejmie zwracają jej uwagę, że już sprzątamy, powycierane, nic się nie stało. A gdzie tam, jak to się nie stało
"NIEDOKŁADNIE POWYCIERANE, PANIE TO MUSZĄ DOKŁADNIE WYTRZEEEEĆ!!!!"
Zamurowało nas w tym naszym nobliwym gronie.
Panie starsze uprzejmie zauważają, że nie są sprzątaczkami
"JA TEŻ NIE!"
No cóż, wyjęłam (z Emilem na karku) spod wózka chusteczki nawilżane i dawaj, wycieram.
Gestapo poszło, ja zaczęłam dziękować panim i przepraszać z uśmiechem za to, że im się przez nas dostało, a panie z uśmiechem
"Na chamstwo, proszę pani, nie ma lekarstwa, niestety... proszę się nie przejmować".
Kiedy Luby się dowiedział, miał ochotę wrócić do przybytku uciech artystycznych zwanego Muzeum Narodowym i spuścić regularny wpierdol babsztylowi.
No nic. Poszliśmy wczoraj do teatru (pierwszy raz podczas naszego długiego i jakże owocnego pożycia partnersko-małżeńskiego)... Dzięki naszym znajomym wyrwaliśmy się na "Wagon" do Współczesnego. Umówmy się, że nie jest to najlepsze przedstawienie na świecie, najgorsze też nie. Ma zabawne momenty, dwa-trzy na prawdę dobre, kilka dłużyzn, ale ogólnie sam fakt powrotu do teatru jest miły.
Dreszczyk podniecenia spowodowany całkowitym live-actem i tym, że jak kogoś na przykład przerosło wyłączenie komórki, to stanie się jakaś niezręczność, albo , że jak tam aktor kwestii zapomni to mi będzie strasznie wstyd, bo ja empatywna jestem i zawsze bardzo wczuwam się w przezycia innych... No i jeszcze fajne wrażenie z siedzenia w pierwszym rzędzie, jak stopami dotykasz sceny, a aktorzy grają najpierw dla ciebie, widzisz dokładnie co piją, jak się całują, jak patrzą, kazdą zmarchę na twarzy, każdy grymas można dokładnie obczaić... fajnie. Nie mniej jednak siedziała za mną jakaś KOBIETA, w wieku MOJEJ MATKI i nadal nie wiedziała, że w teatrze, jak już ci aktorzy tam na scenie są i grają, znaczy mówią, to ona nie może rozmawiać z mężem, wymieniać uwag, komentować na żywo nie wypada jej już. Ja ostatnio po prostu wybucham więc pewnie jakby jeszcze tak godzinę szeptała i chrząkała, wstałabym, przeprosiła artystów i dopiero scenę zrobiła. Bo ja tak długo długo nic, a potem robię AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA ŚMIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆ!!!!!!!
No i wracam do tezy, że po takich traumatycznych przeżyciach nawet wizyta w Realu nie jest wystarczająca, by się odchamić. Wierzcie mi.
A dzisiaj idę z pracy na Placebo, w sensie ja będę tam pracować, żeby nie było, że jakieś bony mamy i chodzimy za darmo na koncert dla relaksu. Ja za to pieniądze dostaję. I już nie wiem, pewnie publiczność będzie się umiała zachować ( no, nasi polscy die-hard-fans ... już się boję, bo pamiętam jak kuzyna zabrałam na Pokemony do kina i tam 5-letni die-hard-fans wykrzykiwali imię każdego pokemona jaki pojawiał się na ekranie- to jest coś...) i obsluga będzie kulturalniejsza niż w Narodowym... Nie?
|