22:59 / 15.11.2008 link komentarz (8) | Zastanawiam się, jak wyobrażałam sobie dawniej wychowywanie dziecka (wychowywanie to słabe słowo - na razie nie udało mi się jej wpoić dobrych manier, z braku laku niech jednak będzie). Zdaje się, że nie wyobrażałam go sobie w ogóle, bo przed ciążą absorbowało mnie co innego, a w czasie ciąży wybiegałam myślami wyłącznie do porodu. Reszta jakoś sama miała się potoczyć czy coś. Dobrze zresztą, bo po co sobie psuć humor na zapas. Dzieć mój jest absolutnie najwspanialszym dzieciem pod słońcem, jednakowoż pozostaje noworodkiem, co oznacza, że - o, szczyt banału - ma swoje potrzeby, które należy spełniać natychmiast i bez szemrania, naturalnie. Zbudziwszy się rano czuję, jakby mi ktoś kubeł zimnej wody na łeb wylał, mając w perspektywie wielogodzinne sesje zwisania z cycusia, siedemnaście popełnionych w wielkich bólach kup i - ewentualnie, jeśli bobo dobrą wolą się wykaże- chwilę wytchnienia z wieczora. Ostatnie pięć tygodni jawi mi się jako najbardziej wycieńczający okres w całym moim życiu. Zrzućmy to na karb niedokrwistości wtórnej. Są jednak postępy znaczne. Zaczynamy się powolutku rozumieć coś niecoś. Na ten przykład suszarka jest naszym najlepszym przyjacielem, który w mig ucisza ryk (ostatnio ściągnięty z netu odgłos suszarki, który w kółko loopuje na winampie tak na wszelki wypadek). Drugi hit to termoforek-kaczuszka ze sklepu z pierdołami. Matylda bowiem uparła się, że nie będzie spała w swoim łóżeczku, ale w ciepłych objęciach mamusi, co w praktyce przełożyło się na to, że przez miesiąc spałam na baczność, a Kes wtulał się w żeberka kaloryfera na drugim końcu łóżka. Termoforek jednakowoż skutecznie ją wykiwał i teraz spokojnie przesypia kilka godzin sama, a ja - łohoho - mogę trochę poleżeć na plecach (kto był w ciąży wie, jaki to luksus).
Słowem, idzie ku lepszemu. A kiedyś to ona będzie się zajmowała mną ;-)
|