22:06 / 19.11.2009 link komentarz (35) |
portugalska impresja
rano prezes zatrzymał Józefa w kuchni. Jeden z dwóch współwłaścicieli
firmy. Czarnowłosy niczym Argentyńczyk. Bardziej żywiołowy. Stanowczy.
Będąc dużo mniejszym od pana K. budzi respekt.
Samiec alfa przygląda się uważnie lewemu oku Józefa. Odstępuje dwa kroki.
Mówi, obserwując Józefa bacznie : Portugalczycy byli oczarowani panem ...
przychodzi chwila kiedy zdajesz się docierać do własnej tożsamości Józefie.
Byłeś ostrożny przez wiele lat. Ale poczciwy pan Józef K właśnie wymiękł.
Jeszcze się uśmiecha melancholijnie
Chyba mówi pan o jej żeńskiej części ? - ale jedynie zdolny jest potwierdzić
treść pozwu. Szef wybucha rwanym, demonicznym śmiechem. Młodzi pracownicy
nie trafiają szynką na starannie posmarowane masłem Łomża kanapki. Dzieje się coś
czego nie pojmują : Prezes prowokuje dobrodusznego dinozaura. Pan asystent od
spraw nieokreślonych bliżej, tymczasem stawia kubeczek na stalowym, długim blacie
tuż obok dużego zlewozmywaka. Sypie na wyczucie Kronung Jacobs Gold.
Zalewa wrzątkiem z czajnika. Starannie dobiera cztery nie utracone kosteczki
cukru w kształcie trefli ...
ale tuż obok pojawia się Halszka z sensowną szklaneczką w wisienki. Nie sposób
nie popatrzeć na Halszkę z gór. Halszkę ciemnowłosą, smukłą, w której oczach
szarych nieraz przepływa mgła znad turni. Niech tylko usiądzie kącikiem
na skórzanej sofie. Niech się zamyśli
dziś przez przez zwarte ciało kozicy przebiega jednak dreszcz. Po piegowatej
buzi rozpełza się rozbawienie, jątrzy już nieomal oczy, i szkli długie rzęsy
... Józefie, mnie same spojrzenia nie wystarczą. Ja sobie jeszcze lubię pogadać ...
zaczepnie wtrąca i przesuwa się za stojącego przy blacie stażystę, który
zdumiony patrzy na mnie. Czuje jej obecność nieomal na plecach. A jeszcze
szef tokuje : Całe przyjęcie wspominali , K
oo, Sophii, coś kwili pojednawczo w piersi. Ale asystent Józef K. odpowiada
Halszce szarmancko : Ależ ja lubię patrzeć jak Halszka mówi do mnie. Lubie
ten pojawiający się koniuszek języka niby u Beyonce. I teraz Halszka strzela
błyskającymi oczami. Pokazuje koniuszek w tej wycofywance już za ekspres do
kaw, a lodówkę, jak by to ucieczka między krzakami agrestu. Czyli - myśli K – cała
Górna Galeria wie. A szef niby się śmieje, ocenia ile wart jest basior, i czy mu
przypadkiem nie wydusi pisklaków
ach, to musiało kiedyś nastąpić. Uprzedzał Józefa jeden życzliwy komentator
wczoraj, że brak snu może odwadniać jawę. I jest to jak malowanie na jesionie.
Materiał pęka i w szparze pojawia się rzeczywisty błysk
pan K. zauważył Ją we wtorek. Ktoś miał przyjechać z Lizbony dopiąć
produkcję. Pierwsze ostrzeżenie przyznajmy, wychynęło z z zaciekawionego
oblicza Korsykanki Marcieline, gdzieś w połowie zeszłego tygodnia. Ale Francuzi
z natury są ciekawi i bezpośredni. Ona zaś wiotka , śniada, o udzie jak patyczek.
A Sophie jest dziewczęca. Nieduża o kruczych włosach i nosku w orzełka.
Usta wywinięte namiętnie oczy ciemne. Ciepłe. Niby wywar granatu jej zapach
niepokojący
zobaczyli się z Józefem od razu. Ona tym ułamkiem zwłoki w rozmowie,
przesłała spojrzenie, a kiedy mówi jej buzia nie jest jedynie okrągła i niewinna.
Jej wargi czynią się wymowne. Zachłanne. Jakby głębokousta, a a błona
wewnątrz ciemniejsza, wabiąca niewiadoma jaką obietnicą. Tak, że asystent
Józef K. zwyczajnie się zapomniał. Zrzucił sandałki. Włożył buty
i przyczesał
włosy woda zimną. Dodał kolońskiej. I krzyżowały się te spojrzenia
wzajemne szczodrobliwości do wczoraj wieczór. Bezkarne. Coraz bardziej
wymowne. Bowiem widzimy w sobie wzajemnie ostatnią nowa komórkę.
Film Tarantino o którym trzeba się utwierdzić również z tymi z Lizbony. Plastyk
widzimy nie kobiety. Zimowe opony
a kiedy tak stanęła przy ekspresie wzdłuż całej długości blatu patrzyli
na siebie z Józefem. Na kubki do kawy. Aż zaczęła drobić stópkami w miejscu. Zrozumiał.
Zatoczył okrąg lewą nogą po parkiecie.
Lewą dłoń oparł
na biodrze. Prawą wyprostował z opuszczona dłonią niby dziobem żurawia.
Czekałem. Nie liczył się czas. Czy ktoś nadejdzie. Zrozumiała. Stanęła wyprostowana
bokiem. Przysłoniła podbródek i usta wyprostowana dłonią niczym wachlarzem.
Opuścił dłoń na czoło. Zakreśliłem jej wczorajsza twarz na swojej. Potem
opuścił nieco czoło, aż jej dzisiejsze włosy opadną. Palce sunęły delikatnie
pod tymi włosami, a dochodząc przedziałka pochwycił je wyobraźnią,
między dłonią i kciukiem, odtrącał niesforne, jak Sophii to czyni
noc miał na palcach, kiedy znaczyłem powieki. Piwonie na wargach.
Kalię otworzył dłoń na piersi, odrzucił jak przeczytane strony na jaśniejący
dziś dekolt. Westchnęła głęboko. Potem paznokciem na kciuku przeciął
dolna wargę. Czekał. Krople krwi zebrała na chusteczkę. Powąchała
zachłannie i ze zrozumieniem czarnych oczu szepnęła : Flamenco ...
odwróciła się i drobiąc jak dziewczynka ratowała się projektem
pan K. nie wie, co z tego wyniknie. Nie wie jak bardzo zmieni się jego wizerunek
w firmie. Ona będzie pamiętać Warszawę z sentymentem. Nie jest dużym
i barczystym orłem. Nie jest pięknym i pewnym siebie sokołem. Jest małym
i płowym jastrzębiem, który czasem pragnie poderwać się nocą. Jednym
z ostatnich. Tym tańczącym ...
... i szlag trafił nadzieje na ambitny log, ostatecznie ...
***
|