19:40 / 07.12.2009 link komentarz (16) |
zniknął. Chodził swoimi ścieżkami
aż rozpłynął się pewnego dnia dyskretnie. Wcześniej znikał. Podczas budowy zachodził wstrząśnięty i szukał znajomych
kątów. Jeżył sierść, uciekał przed opiekunami, bo też nie myślał abstrakcyjnie. Gubił się mimo znajomych zapachów
pięciu ocalałych ścian, które zachłannie obwąchiwał
był jak większość ssaków istota terytorialną. Nie sądziłem, że może być tak przywiązany do rzeczy, szaf i parapetów,
na których przesiadywał
miał na imię Filon. Choć uparcie każdy przekręcał na Filemon. Może bym nie pamiętał ale miał paszport imienny
do Unii Europejskiej wcześnie ode mnie.
Biało czarny był odmiany polskie. Miał rodowód po matce czy ojcu,
raczej wątły i najsłabszy w micie, ale objęty certyfikatem Kliniki Adopcyjnej
przez pół roku dzwonili do mnie. Czy dostaje odpowiednie odżywki. Czy mu oko nie zaropiało. A jeśli chciałem
Filona pozbawić samczości, oni gotowi byli tanio i bezboleśnie, w ramach promocji trzy wizyty u psychologa zwierząt
nigdy nie usuwałem zwierzętom płci. Najpierw była Dunia. Wiódł się długi samczy ród kotów szarych. Pręgowanych.
Czarnych z białą łatą. Jakoś top się udało gdzieś rozdać. I kiedy z miotu pozostał jeden jedyny kot okazało się,
że to Masza
Filon nie trafił do nas przypadkiem. Miał do spełnienia misję. Potrzebny był kobiecie mocno już starszej,
aby się nim opiekować
kobieta odeszła. Cicho i bez skargi. Zabrakło jej jej. Zagubiony między rusztowaniami kot, zdziczał i schudł, bardziej
już przypominał deskę do krojenia warzyw, niż dostojne zwierzątko o błyszczącym futrze
a jednak dał się obłaskawić powtórnie, ponieważ był osobnikiem łasym na muzykę klasyczną. Przy Strawińskim mruczał.
Bizet strącał futrzarską kulę w czczy sen. Kiedy opera się kończyła stawiał ucha na sztorc i otwierał oko po przekątnej.
Wreszcie prężył się na wszystkich czterech kończynach jakby się domagał bisów
dzięki niemu coś wreszcie udało mi się zaśpiewać czysto. A jest to wyjątkowa trudna wokaliza. Słuchałem jej
z wiekową kobietą, która starała się mi zastąpić matkę. Tuż po pogrzebie wyszedłem z campingowej przyczepy,
gdzie nocowałem. Stanąłem pośród stawianych właśnie ścian, biegnąc wzrokiem w górę, z tej niezadaszonej pustce
po domu, spytałem niebo i spytałem gwiazdy : Gdzie teraz jesteś Marianno ?
z przyczepy płynęła aria Cania Leoncavallo z opery Pajace. Wróciłem smutny a Filon tam siedział. Wyprostowany,
zmarnowany kot. Nigdy nie przejawiał zainteresowania muzyką, kiedy słuchaliśmy ze stara kobietą. I wtedy zrozumiałem.
Że zwierzęta pamiętają i też tęsknią. Z początku cicho począłem śpiewać wraz z Stanisławem Gruszczyńskim, niskim,
matowym barytonem, arię Cania
ilekroć upadałem w życiu zawsze wstawałem z ta aria na ustach. Moja aria. Mój kot. Ostatni kot. Filon meloman.
Rozpłynął się. Znikł taktownie
bo żyję już tylko z wiersza na wiersz. Ostatni raz zaśpiewam ci Filonie arię Cania ...
.... Śmiej się pajacu, bo tłum oklaski da ...
***
|