Opuściłem się ostatnio w pisaniu na nlogu. Chyba brak weny twórczej, bo na brak wolnego czasu to raczej nie mam co narzekać. Po wypoczynku sylwestrowym w górach, na początku stycznia wybrałem się ze swoją małżonką na ślub do koleżanki. Po ślubie był pyszny obiadek w knajpce, a wieczorem była zaplanowana imprezka weselna u państwa młodych w domu, na którą też się niestety wybrałem. Napisać musiałem niestety gdyż imprezka skończyła się dla mnie niezbyt dobrze i wcale nie chodzi tutaj o ilość spożytego alkoholu, to akurat było w normie. Na imprezce małżonka ma, wyciągnęła mnie koło północy do tańca, no bo wiadomo wesele to i tańczyć trzeba. No i podczas tańców ni stąd ni z owąd wylądowałem na podłodze czując dziwny ból w kolanie. Ani na na nie upadłem, ani w nic nie uderzyłem więc od razu pomyślałem sobie, że chyba coś nie ten teges. Znajoma odwiozła nas do domu, małżonka nasmarowała kolano altacetem, zawinęła bandażem i poszliśmy lulu. Noc była ciężka, więc po przebudzeniu w niedzielny poranek zdecydowałem, że konieczna jest wizyta u lekarza. Jakoś udało mi się dostać na izbę przyjęć, gdzie urocza recepcjonistka poprosiła o książeczkę ubezpieczeniową, której oczywiście nie miałem ;) Tak czy inaczej lekarz przyjął, zrobił RTG, stwierdził zwichnięcie rzepki lewego kolana, kazał nogę dać do gipsu ale stanowczo zaprotestowałem więc była tylko gipsowa szyna usztywniająca i skierowanie do przychodni ortopedycznej. Dostałem też zastrzyki na rozrzedzenie krwi, które przyjmuje się w brzuch i aplikuje się je samodzielnie, więc już było uroczo ;) Szyna gipsowa ciążyła mi okropnie, poza tym miałem ją tak nałożoną, ze leżenie na boku było mega niekomfortowe gdyż kostka wżynała się w ostra krawędź szyny. Jakoś przeleżałem poniedziałek i wtorek, zastrzyków sam sobie zrobić nie potrafiłem, więc teść służył pomocą. Małżonka bardzo się garnęła do robienia zastrzyków, wszakże miała niecodzienną możliwość usprawiedliwionego poznęcania się nade mną ;)
W środę wizyta w poradni ortopedycznej, gdzie usłyszałem, że do końca stycznia będę miał zwolnienie L4, że te zastrzyki to bez sensu, że trzeba robić punkcję kolana by ściągnąć krew no i że trzeba konieczne do gipsu od kostki do uda. Na szczęście zamiast gipsu mam stabilizator orteze, która jest lżejsza, bardziej wygodna i łatwo zdejmowalna. Punkcji miałem już chyba z 6, okazało się z końcem stycznia że L4 zostaje przedłużone do blisko połowy lutego, a dodatkowo lekarz zapisał zastrzyki w kolano. I takie mam oto przygody ortopedyczne. A najgorsze to stanie w kolejce do przychodni, dobrze że mama ma znajomości i nie czekam wchodząc bez kolejki, co prawda później reszta kolejkowiczów chce mnie zabić wzrokiem, ale nie rozumiem dlaczego w tym kraju służba zdrowia jest tak porąbana, że każe pacjentowi czekać z 3-4 godzin an jedne głupi zastrzyk, który lekarzowi zajmuje z 2-3 minuty. Idiotyzm do kwadratu.
No i takim oto sposobem w najbliższą niedziele miną 4 tygodnie odkąd jestem uziemiony. Na szczęście kolano raczej nie boli, bardziej noga i skórcze zastanych mięśni, jakieś nerwobóle czy coś w ten deseń. Zastrzyków oczywiście się boje bo jakżeby inaczej. Po zastrzyku kolano boli przez jakieś pół dnia, chociaż muszę przyznać, że tak jak boli dziś to chyba tylko na samym początku bolało. Trochę pracuje z domu, by nie mieć zaległości w pracy. Czas szybko leci, jedyne co mnie irytuje to uzależnienie od innych osób. Bardziej to leżenie w domu męczy mnie psychicznie niż fizycznie, czuje się jakiś wymięty i wypluty, gdzieś zniknęła umiejętność radzenia sobie ze stresem i z dziwnymi sytuacjami. Czuje się bardzo rozdrażniony i rozbity, dlatego też nie mogę się już doczekać powrotu do codziennych obowiązków w pracy. Przez to leżenie i uzależnienie od innych osób, zniknęła gdzieś moja pewność siebie i hart ducha, trochę przykro gdyż czuję się jakbym swój stan emocjonalny przeniósł wstecz o jakieś 12 lat.
|