Od 18-stego grudnia wszystko się zmieniło. Tusio nie wytrzymał i postanowił przyjść na świat jeszcze w grudniu. Przez chwilę miałem nadzieję, że zrobi mi niespodziankę i urodzi się w dniu moich urodzin, jednak spóźnił się synek od dwa dni. Sam poród szybki ale nerwowy, chwile niepewności które mino iż trwały krótko to wydawały się trwać wiecznie. Wojtuś to zdrowy i silnik chłopczyk, po porodzie leżał chwilkę w inkubatorze ale szybciutko doszedł do siebie. W wigilie Tusio wraz z Leną wrócili ze szpitala do domku, Tusiek jeszcze przez parę dni miał żółtaczkę ale i z nią szybko się uporał. W zasadzie wszystko było OK. do sylwestra kiedy to Lena się lekko posypała. Więc niestety 2011 rok rozpoczęliśmy chorobą. Niestety be choróbsko od Leny dopadło też i mnie. Więc były antybiotyki, gorączka, spuchnięta twarz, ale choróbsko tak jak szybko przyszło tak i szybko poszło.
Narodziny dziecka wywracają życie o 180 stopni. Dobrze, że miałem 28 dni zaległego urlopu za 2010 r. więc cały styczeń spędziłem w domu z Leną i Wojtusiem. Gdybym miał chodzić do pracy to Lenie byłoby dość ciężko wszystko samej ogarnąć, ale teraz gdy zdrowieje to wracam do normalnych domowych rytuałów, do których teraz będzie też musiała dodać opiekę nad Tusiem.
Wcześniej jakoś nie byłem w stanie zrozumieć ile radości daje w życiu dziecko. Każdy tylko mówi, że to problemy, itp. No owszem, opieka nad dzieckiem to nie jest bułka z masłem, ale tak czy inaczej daje olbrzymią satysfakcję.
|