05:28 / 10.02.2011 link komentarz (8) |
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
V. Modlitwa o kawałek Szczęścia
był raz porządek. I było wytchnienie
pośród ręczników w szufladzie komody
dzień, który zmyślnie dzieliła na ćwiartki
by uśmiech donieść rankiem do wieczora
na aptekarskich odmierzała szalkach
i tak jej szczęście stało na zachodzie
na toaletce
z ślubnego obrazka
sprawdzało przepis, myślało :
Jak pomóc ?
nie zgubić kursu w czterech świata stronach
ciche w tych wodach przepływają nurty
namiętne szepty tej nocy lipcowej
spojrzenia wczoraj podpowiadał księżyc
małe stateczki
ustami po piersi
wtedy wierzyła
wszystko swoim kursem
zdąża do do portu
i że Pan żeglarzy
widział ją godnie z Czesławem pod rękę
na mszy porannej
z palcem w kropielnicy
będąc im dwojgu, sobie kapitanem
w swoich modlitwach, jakby słała listy
gdzie wśród skrzydlatych
Żaglomistrz w Organach
i gdyby zechciał w okrętowy dziennik
zerknąć
z dniem 1 sierpnia
Dzisiaj planowana zupa owocowa
i piórem skrobiąc gdzieś po marginesach
małe stateczki. Na żaglach
Niepokój
Był raz porządek, a taki zaleca
ruchliwym palcom bałamutne paski
wyciąć z gazety, a chciało się śpiewać
może ciepło nocy nie odeszło jeszcze
uchyliła okno, a ciepło się kłębi
Co rzecze Porządek ?
Ona rozpięta. Skupić się nie może
albo te reklamy. Było to na szafie
wykroje sukien w miesięcznikach więdły
paski kleimy – Czesławie - na wstrząsy
dotykała palcem i puszczały pędy
mieć taki kapelusz na ławce, gdzieś
w Saskim ..
ale druk nie śpi. W farbie czarny robak
grzebie się. Wieszczy. Rusza kolumnami
Pochodnią się staje
kiedy znasz już przeszłość
kiedy usłyszała - To suche klaśnięcie – zawisła w powietrzu
wystrzał z karabinu – to zawsze z daleka
i podejdzie bliżej
Zbyt dobrze je znała
a tam wzdłuż ściany zapał szarość zwodził
szukał Białopiórych po marsie na twarzy
wywijał mankiety powstańczej koszuli
tak z dłonią na piersi. Zamykając oczy
trwała długo jeszcze
i w niwecz Porządek runął w czterech stronach
małe stateczki w swych niemych pacierzach
wołały tylko :
Żeby się udało !
Tam gdzie nie ma porządku
najpierw jest Bieganie
bardzo bliski krewny Biegania po schodach
sztubackie w powabach
Wychylanie z okien
entuzjazm w podskokach makiet na strzelnicy
zaś u Czesława – Chce sztandar wywieść – jeszcze nie dotarło
że po oknach biją
nie zamknął komody, i dawna codzienność
którą porządek przypisywał rzeczom
a przy nich uczucia równoległym kursem
aby żeglowały namiętnie, niewinne
rzeczom zaszczepiła ze związków dożylnych
ból i nieszczęścia. Strącała ze skały
Ktoś tu już biegał. Nie zamknął komody
jej zapatrzenie zawiesiste, długie
przecież ją dźwignął z panny od receptur
i sięgnąć przed Nim nie mogła po masło
pił choć chorował, kiedy Hitler wkraczał
miała taką bluzkę z wysokim kołnierzem
rękawy długie
szczelnie zapinane
już ją wyrzuciła choć lubiła hafty
żeby już nie czuć
co robił rękami
mówiła o tym długo z Żaglomistrzem
żeby i dla niej był jeden Okupant
Jest gdzieś w dzienniku taki krótki zapis
że z bezimiennym : Bluzka była winna
nie znajdziesz haftów wśród zwiewnych zapachów
wieszak ci powie : Że będzie szczęśliwa
Tam gdzie drzemał spokój. Gdzie stały obrazki
na toaletce w ramkach za fortunę
musi być miejsce również dla Sztandaru
o który dbała. I tak być nie może
że ona za białe. A on za czerwone
jest mężem prawdziwym
chociaż się nie wprawia
i ciągle Felusia woła do naprawy
- Ja cię uczę rachunków !
Jest od niego starsza
I z każda kąpielą czeka na rozstępy
O, durna miłości !
puszczając białe z łzami wykrzyczała :
No, leć z tym patykiem ! Idź, i daj się zabić
Przecież potrafiła tę wojnę ogarnąć
Czesio jej nie burczał z rękami w kieszeniach
myślała - Patefon - włączyć uroczyście
Mazurka wysłuchiwać
stół obrusem zasłać
żeby zapachniało
jeszcze – pamiętać – szybkie placki z blachy
mąkę oszczędzać. Racuch ?
Z rabarbarem
Kryształy pożegnać
nazywać przedmioty
Że jej w tej godzinie
dłoni nie odmówi
Jej mała niezgraba
spleciony palcami
... sąsiadce przypomni Redutę Ordona
trzeszcząc w rowkach igłą
ta mosiężna tuba
Poprawniej niż Czesio
To się odezwało jak zwykle z daleka
za rogiem wachlarz otworzył z iskrami
niby to daleko inkrustacją pełgał
tąpnęło głucho w parter
może w ścianę
drgnieniem złowrogim pięło się do szczytu
i całe szczęście
brzęku szyb nie słychać
w tym nasłuchiwaniu poczuła się śmieszna
z tym sykiem na blasze
w tych kapciach robionych
dratwą przez Felka wieczorem ciągnionych
małe figurki
jeśli nie masz lupy
zielone świerszczyki machają skrzypkami
zgrabnie to idzie, póki przez ulice
biegnąc, i nagle pod skrzydło
coś grzęźnie w którymś
byś wiedział : Nie skrzypce
To są automaty
przystanęli chłopcy i zbiegli pod ścianę
stamtąd opel wypadł i grzmotnął w latarnię
ogień, co pęd dusił, i nagle liliowe
w zmowie z tapicerką rozczapierzył palce
Niemiec w swych raptownych przemowach do klamki
za uszy z sąsiadką Colombiny obie
krzyczał
krzyczał
matko
aż się wzdrygała refleksją, i wsparła pod boki
tam za tym rogiem wszystko zapisane
pakują pościel wczoraj prasowaną
O tym, że dla wojny pożywne klamoty
rożne cacka kruche i lakierowane
Wojna to referent w tanich zarękawkach
pisze w kolumienkach i rachuje zachwyt
przyszłej odbudowy do następnej Wojny
byle nie jej Singer z zdejmowanym blatem
cała reszta na dno z hiszpańska Armadą
i obie z Terenią nie patrzą po sobie
dopiąć niezbędne, nową maskę znaleźć
rzęsy latają, kiedy sil brakuje
a jeszcze Czesio tajemny, i groźny
- Co kilka strzałów robi z mężczyznami
Kiedy się w ramionach pojawiły kanty ?
usta już nie łase przesmyczka w zaklęciach
wczoraj na spacerze mierzwili kłos w trawie
gil gdzieś wysoko krzyknął nad wierzbiną
spadł obok martwy
echo powtarzało
w trosce o traw wiechcie w gałęziach wierzbowych
wzięli się za ręce wypatrując gniazda
tych łebków maleńkich, co głodne wśród liści
z oddechu na szyi, z szukań po gałązkach
raczej wychodziło, gdzie żółte
własnych chcieli stalówek
z tych dziobków otwartych
a teraz skreśla referent za rogiem
bucha dymem czarnym
coś różowe śmigło
Staś
co się plątał pod nogi powstańcom
łuk zatoczył zgrabny jak plecak w powietrzu
wierzgnął boleśnie na środku ulicy
patrzyli z okna jak stara się podnieść
podbiegł powstaniec pociągnął za kołnierz
a za nim wizgi kul kocimi łbami
gorzkie pod murem wykrzyczał przekleństwo
w twarz dzieciakowi, a ten
Wydoroślał
Chodź, wywiesimy ten nasz sztandar, razem
już nie wspominała, o oknach, zbyt kruche
tylko pokornie : Proszę ...
Noś choć krzyżyk
niech się dzieje opowieść
|