sinuhe // odwiedzony 121292 razy // [nlog_pierwszy_vain szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (175 sztuk)
05:28 / 10.02.2011
link
komentarz (8)


Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone



V. Modlitwa o kawałek Szczęścia



był raz porządek. I było wytchnienie
pośród ręczników w szufladzie komody
dzień, który zmyślnie dzieliła na ćwiartki
by uśmiech donieść rankiem do wieczora

na aptekarskich odmierzała szalkach
i tak jej szczęście stało na zachodzie
na toaletce

z ślubnego obrazka
sprawdzało przepis, myślało :
Jak pomóc ?

nie zgubić kursu w czterech świata stronach
ciche w tych wodach przepływają nurty
namiętne szepty tej nocy lipcowej
spojrzenia wczoraj podpowiadał księżyc

małe stateczki
ustami po piersi

wtedy wierzyła
wszystko swoim kursem
zdąża do do portu

i że Pan żeglarzy
widział ją godnie z Czesławem pod rękę
na mszy porannej
z palcem w kropielnicy

będąc im dwojgu, sobie kapitanem
w swoich modlitwach, jakby słała listy
gdzie wśród skrzydlatych
Żaglomistrz w Organach

i gdyby zechciał w okrętowy dziennik
zerknąć
z dniem 1 sierpnia

Dzisiaj planowana zupa owocowa

i piórem skrobiąc gdzieś po marginesach
małe stateczki. Na żaglach
Niepokój

Był raz porządek, a taki zaleca
ruchliwym palcom bałamutne paski
wyciąć z gazety, a chciało się śpiewać
może ciepło nocy nie odeszło jeszcze

uchyliła okno, a ciepło się kłębi
Co rzecze Porządek ?
Ona rozpięta. Skupić się nie może

albo te reklamy. Było to na szafie
wykroje sukien w miesięcznikach więdły
paski kleimy – Czesławie - na wstrząsy

dotykała palcem i puszczały pędy
mieć taki kapelusz na ławce, gdzieś
w Saskim ..

ale druk nie śpi. W farbie czarny robak
grzebie się. Wieszczy. Rusza kolumnami
Pochodnią się staje

kiedy znasz już przeszłość
kiedy usłyszała - To suche klaśnięcie – zawisła w powietrzu

wystrzał z karabinu – to zawsze z daleka
i podejdzie bliżej

Zbyt dobrze je znała

a tam wzdłuż ściany zapał szarość zwodził
szukał Białopiórych po marsie na twarzy
wywijał mankiety powstańczej koszuli

tak z dłonią na piersi. Zamykając oczy
trwała długo jeszcze

i w niwecz Porządek runął w czterech stronach
małe stateczki w swych niemych pacierzach
wołały tylko :
Żeby się udało !

Tam gdzie nie ma porządku
najpierw jest Bieganie
bardzo bliski krewny Biegania po schodach

sztubackie w powabach
Wychylanie z okien
entuzjazm w podskokach makiet na strzelnicy

zaś u Czesława – Chce sztandar wywieść – jeszcze nie dotarło
że po oknach biją

nie zamknął komody, i dawna codzienność
którą porządek przypisywał rzeczom
a przy nich uczucia równoległym kursem

aby żeglowały namiętnie, niewinne
rzeczom zaszczepiła ze związków dożylnych
ból i nieszczęścia. Strącała ze skały

Ktoś tu już biegał. Nie zamknął komody
jej zapatrzenie zawiesiste, długie
przecież ją dźwignął z panny od receptur

i sięgnąć przed Nim nie mogła po masło

pił choć chorował, kiedy Hitler wkraczał
miała taką bluzkę z wysokim kołnierzem
rękawy długie

szczelnie zapinane

już ją wyrzuciła choć lubiła hafty
żeby już nie czuć
co robił rękami

mówiła o tym długo z Żaglomistrzem
żeby i dla niej był jeden Okupant

Jest gdzieś w dzienniku taki krótki zapis
że z bezimiennym : Bluzka była winna
nie znajdziesz haftów wśród zwiewnych zapachów
wieszak ci powie : Że będzie szczęśliwa

Tam gdzie drzemał spokój. Gdzie stały obrazki
na toaletce w ramkach za fortunę
musi być miejsce również dla Sztandaru

o który dbała. I tak być nie może
że ona za białe. A on za czerwone

jest mężem prawdziwym
chociaż się nie wprawia
i ciągle Felusia woła do naprawy

- Ja cię uczę rachunków !
Jest od niego starsza
I z każda kąpielą czeka na rozstępy

O, durna miłości !
puszczając białe z łzami wykrzyczała :
No, leć z tym patykiem ! Idź, i daj się zabić


Przecież potrafiła tę wojnę ogarnąć
Czesio jej nie burczał z rękami w kieszeniach
myślała - Patefon - włączyć uroczyście

Mazurka wysłuchiwać
stół obrusem zasłać
żeby zapachniało

jeszcze – pamiętać – szybkie placki z blachy
mąkę oszczędzać. Racuch ?
Z rabarbarem

Kryształy pożegnać
nazywać przedmioty

Że jej w tej godzinie
dłoni nie odmówi
Jej mała niezgraba
spleciony palcami

... sąsiadce przypomni Redutę Ordona
trzeszcząc w rowkach igłą
ta mosiężna tuba
Poprawniej niż Czesio

To się odezwało jak zwykle z daleka
za rogiem wachlarz otworzył z iskrami
niby to daleko inkrustacją pełgał

tąpnęło głucho w parter
może w ścianę
drgnieniem złowrogim pięło się do szczytu

i całe szczęście
brzęku szyb nie słychać

w tym nasłuchiwaniu poczuła się śmieszna
z tym sykiem na blasze
w tych kapciach robionych

dratwą przez Felka wieczorem ciągnionych

małe figurki
jeśli nie masz lupy
zielone świerszczyki machają skrzypkami

zgrabnie to idzie, póki przez ulice
biegnąc, i nagle pod skrzydło
coś grzęźnie w którymś

byś wiedział : Nie skrzypce
To są automaty

przystanęli chłopcy i zbiegli pod ścianę
stamtąd opel wypadł i grzmotnął w latarnię
ogień, co pęd dusił, i nagle liliowe
w zmowie z tapicerką rozczapierzył palce


Niemiec w swych raptownych przemowach do klamki
za uszy z sąsiadką Colombiny obie

krzyczał
krzyczał
matko

aż się wzdrygała refleksją, i wsparła pod boki
tam za tym rogiem wszystko zapisane
pakują pościel wczoraj prasowaną

O tym, że dla wojny pożywne klamoty
rożne cacka kruche i lakierowane

Wojna to referent w tanich zarękawkach
pisze w kolumienkach i rachuje zachwyt
przyszłej odbudowy do następnej Wojny

byle nie jej Singer z zdejmowanym blatem
cała reszta na dno z hiszpańska Armadą
i obie z Terenią nie patrzą po sobie

dopiąć niezbędne, nową maskę znaleźć
rzęsy latają, kiedy sil brakuje

a jeszcze Czesio tajemny, i groźny
- Co kilka strzałów robi z mężczyznami
Kiedy się w ramionach pojawiły kanty ?

usta już nie łase przesmyczka w zaklęciach
wczoraj na spacerze mierzwili kłos w trawie

gil gdzieś wysoko krzyknął nad wierzbiną
spadł obok martwy
echo powtarzało

w trosce o traw wiechcie w gałęziach wierzbowych
wzięli się za ręce wypatrując gniazda
tych łebków maleńkich, co głodne wśród liści

z oddechu na szyi, z szukań po gałązkach
raczej wychodziło, gdzie żółte
własnych chcieli stalówek
z tych dziobków otwartych

a teraz skreśla referent za rogiem
bucha dymem czarnym
coś różowe śmigło

Staś
co się plątał pod nogi powstańcom
łuk zatoczył zgrabny jak plecak w powietrzu

wierzgnął boleśnie na środku ulicy
patrzyli z okna jak stara się podnieść

podbiegł powstaniec pociągnął za kołnierz
a za nim wizgi kul kocimi łbami

gorzkie pod murem wykrzyczał przekleństwo
w twarz dzieciakowi, a ten
Wydoroślał

Chodź, wywiesimy ten nasz sztandar, razem
już nie wspominała, o oknach, zbyt kruche
tylko pokornie : Proszę ...
Noś choć krzyżyk





niech się dzieje opowieść