08:40 / 16.03.2011 link komentarz (0) | ** ** **
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
X. Ostatnia Chorągiew
Jest taki tabor
i są takie wozy
które za horyzont skrzypiącą obręczą
ogień na duktach młodym gasząc ziarnem
nie chcą spamiętać gdzie spadnie dorodne
Bo ono wzejdzie znając upór ręki
Dlaczego wschodzi kłosem wyszczerbionym ?
Rozrzucali w bruzdy choćby przy księżycu
błyskając w zasiewach niby mokrym pstrągiem
A dłoń w rozpaczy gdzieś po włosach błądzi
przecież z spichlerzy zna krzesane łany
po kształcie kłosa gorejąc palcami
pozna sczerniałe na polach dymiących
Jest taki tabor
złudzeniem karmiony
któremu przeczymy obcym w chłodnych słowach
widać płachty białe na drzemiącym niebie
od dziecka czujesz niebieskie czy modre
jak w arii świateł
szkiełkiem na popiele
Czy ocaleni czy skłamani w mowie
Czy bielą brzozy nam liczyć istnienia
Czy krwią zadławione dziś sąsiedzkie iskry
Czy wszystkie dzieci już matkom odjęte ?
O tym
wbrew nadziei z błękitem w błyskotkach
za Słońce się chowa gwiazda Hyperiona
mocarny on w chuci, w rozumach odległy
ale to z jego dziesięciny w lędźwiach
owe porządki wdzięczne mamy nad planetą
co dzień panna Luna o Słońce się omsknie
On w dalsze balkony zepchnięty publiki
i nie może pojąć
jak księżyc Luną bywając w romansach
na krużgankach staje
błyszczący ma rajer
srebrne pantalony
a owe pyszności
czym chlupocze stanik
różane w błyskach pożogi i komór
I o co spyta nas tytan stroskany
Czy z jego gliny tak szkliwo lepione ?
Są takie wozy
i bywa zbyt często
przez środek miasta konie namaszczone
konie błyszczące i chętne obłokom
bez chorągiewek
bez gapiów w szpalerach
bez kwiatów w lufach
Ucichły orkiestry
Tak im nieśpieszno
chociaż pod kopyta
kula esesmańska po bruku im dzwoni
suną powoli
a w ich warkoczykach
modlitwy na wietrze
plątane smyczkiem w koraliki długie
przeciągle jako im cygańską struną
dotykać wolno
zrozumieć w najwyższym
mowy bursztynie było nam Milczenie
Jest tabor zacny
oś skrzypi - toć jedzie - słychać jej przez bomby, w ciszy
tęskny lament
O Pierwszym na koźle mówią : Ten dla smaku
tnie klacze pełne w zadach jak kucharki
aż para idzie
czyni to dla pieprzu
ciepłe tam runo zarzucone płaszczem
że taką ma w domu pod futrem bobrowym
to tnie dla fantazji
pieszcząc w oku Białkę
z czuciem po zadach pełnych, kołysanych
by od podcinania nie uschła prawica
Drugi w kapeluszu, a usta ma kupca
środkiem taboru jego sine konie
dyszel strach zeżarł, ale na postojach,
tak sobie biedzą przy pełnych obrokach
Drogo tu panie. Drogo w tej Warszawie
A Panicz kutwa - co na deszcz ich wygnał
zamiast się układać i zasiąść do stołu
Odmówić nie mogły. Bo też mają dziatki
Ać, oko w Trzecim, po stawach lichota
tam lutym się ślizga w łapciach ciemnym lodem
Jak się w oku wzdrygnie, dziką kaczką zerwie
To myślą szybuje, bystro jako czajka
Ten fajkę pali. Marzy o golonce
Wiadomo o czym ?
Ciągle derkę skubie
Drugiemu przy wstrząsach lamentują drobne
A temu w ciżmach. W kabaczku czerwonym
Choć oko jastrzębie, dzwoneczki przy czapce
Kupiec borgi liczy. Śle bobrowe kółka
to z liściem bobkowym parkocze w kociołkach
skwar wszelkie stworzenie pozbawia ryzyka
zieleń na gałęziach senna osowiała
dopiero gdzie potok czerwieniąc przedwieczerz
słońce czoło chyli nie bacząc że w czerniach
nutą strzemiennego krzepiąc do zachodu
szczygły obertasa tną mu na bandurkach
Tak klamotem w drodze o klamoty waląc
pyłem na wargach od durnoty miękkiej
stajem na zagonie. Kupiec myje palce
Temu śnią się kupry ...
Słyszysz ?
Szłomem dzwonią na błazeńskiej czapce !
Co czynić ?
On widział płonąca Starówkę
Jak to na wojnie
Ciągną konie tabor
Trzy wozy z nami rzeczy czarnoleskiej
Choćbyś o kuprach gdy dzwonkami dźwięczy
palce obmywał
boś lękał się parchów
Stańczyk wyjdzie szukać w powstańczym majdanie
połączy w palcach sny w macierzy włókna
tej krwi
co do nas, z babim latem, lekko
o nic nie prosi
Jeno dotknąć rzęsy
Śpiewali minstrele o tym Hyperionie
że kiedy siostrę puknął w ciepłą szklankę
to ledwie jej echem jest nasze świtanie
kiedy się przeciągła i kosze wyniosła
Bo taki do niej rankiem nad świerczkami
promyk słoneczny podbiega z doliny
że białe przecież, a odcieniem krasne
miast prześcieradeł wywiesza obłoki
I to ci powiem Pośle na kasztelach
coś słowem sypał jak prochem po stole
Mowa nam dzisiaj parcianym wędzidłem
nie ulem piastowskim, nie kosem w zaranku
Szczęk oręża miarkuj, bo gorzkie agresty
jeśli za długo pomiędzy zębami
A bochen chrupiący kiedy pod kolanem
najdziesz ty ćwiku
w snopku wianek dziewki
Wtedy nam świtem w tej wiklinie z praniem
na niebo wzleci różnobarwnym sznurem
świergot tysięczny
małymi skrzydłami
bo w tym jest mocą plemię grododzierżne
że i sikorki dziobów nie chowają
Dlatego pamiętaj, że Armia Krajowa
i pieśniami mężna, i orężna śmiechem
jej kirem zwątpienia oczy farbowano
tedy nie wadziły taborowi, skrajem
czarne seniority z żarem na grzebieniach
we włosach - na Żytniej - przez suche poddasza
wzwyż dłonie stawiają w płomiennych figurach
ten skraj ich sukni, w dłoniach ognia szelest
zwabi partyturą biegłych kapelmistrzów
a oni niemieccy. Pękaci benzyną. Niech ktoś wybiegnie
przed ich cienkie rurki
miotaczami zmienią w krzyczące impresje
w surowe Memlingi i w kuliste hostie
pająk z dziobem długim na nogach bocianich
zdejmie plomby z zębów Ogniem Oczyszczenia
podobno się w oczach posypią z albumu
natenczas uśpione i bliskie nam twarze
miejsca znajome i z dzieciństwa znaki
pośród nich, niemądry
tam, cyrkowy namiot
Podobno niektórzy rodzą się ze szczęściem
czasem sino spięci matki pępowiną
Podobno przy nich układa się karta
dla nich zwoływane wozy białym płótnem
Podobno w niebo się starczy zapatrzyć
gdy w chmurze ptactwa
tabor przy namiotach
Ospale ciągną konie na południe
Jaki jest długi? I tańczyć podobno
Zaleczą nóżkę ?
Kto tańczy nie grzeszy
Podobno - kiedy łom dobrze podłożysz
Jest taki namiot - naprzyj Felicjanie
Grzechy niedobrze. Bo pędziłeś bimber
Bimber niedobrze. Bo ludzie w łapankach
Czasem ziemniaki przez mur głodnym Żydom
palce Stefania przeciska przez szparę
Strzał pojedynczy. Ostry na podwórzu
nie nasz. Nieważne
Nie nasz. Za wysoki
Jeszcze wytrzymajcie Chłopcy Radosława
już z piskiem uwalnia te drzwi od piwnicy
Na zewnątrz granaty - wpadają na siebie. Na zewnątrz skowyt
On - Do środka ! - krzyczy
Stefa nie puszcza i do piersi szepcze
jak o nietoperzach
Ale tam są dzieci
Do niego nagle z ciepłymi palcami
dotyka policzka i podnosi oczy
a że są szkliste, Feluś nie rozumie
czemu się odsuwa, i mówi : Przepraszam
Chce łom odebrać bezsilna i pyta :
Może pomożesz od środka zasunąć
Nagle łom puszcza, szepcze :
Muszę siku
on w drzwiach piwnicznych
w Fotoplastikonie
Migocze widmem z Doktora Mabuse
Pojedyncze strzały w ciszy dorzynania
tu jej psikanie słabe i nierówne
Już nie słomkowe
Nie skrzydełkiem pszczoły
I kiedy wróci
dotykanie szeptem :
Aż mie szczypało, to pewnie ze strachu.
Nie chciałam żeby, widzieli mnie
taką
A z drzwiami lekko
Nieoczekiwanie
I to się nazywa Podobno mieć Szczęście
Po schodach rozbitych
w odchodach i szmatach
mówi mu : Na Siennej
U siostry pierwszego
były takie schody. Jasne
Jak w pałacu
Wiem pani Stefanio
kolega tam sprzątał
poręcze w jesionie ścierał sokiem z kory
- Poręcze korą ?
- Żeby pociemniały
Może smak kory może kory zapach
uniósł się gorzkim wiechciem po tych kątach
im dwojgu na schodach
że oczy po ścianach
do szyku kwieciście. A górą plafony
Po ścianach pędy w oblamówkach srebrnych
delikatne kreski o prężnych łodygach
Marchew. Szmaragd. Lila w koszyczki zebrane
a z płatków spoziera słońce z końską grzywą
w banderiach weselnych w puzonach blaszanych
poci się pan młody. Piszczy panna młoda
Na wietrze świergocze, a promykiem mruga
ta niechcąca gwiazdka
co przed Gwiazdką szczodra
A tutaj w płatkach jak szpila w krawacie
Kto im tak dzień barwił zmieniał niespodzianie
widzieli oboje i on jej dłoń podał
widocznie Malarz, tak ich nie chciał
stracić
że na tych schodach wśród kurzu i smrodu
tak ich prowadził przez ruczaje
Bajki
Jemu doliną zieleń Veronese
z motywem nitki srebrnej w sokolikach
Stefa pod palcami po błyszczących łuskach
nareszcie jakby dotknęła tempery
choć jej zdaniem sokolik
błyskiem w tym motywie
Zieleń ?
- Malarzu ...
Drgnęła nitka złota
Feluś spojrzał wysoko i plafon otworzył
jeśli toń sufitu marszczył się w szafranach
wiedział o miękkościach o tej barwie znaków
Czuł
zegarek po Cześku
na guziku wiesza
Na łańcuszku srebrnym mota. Mota. mota
Że o nim pamięta
Że coś na ostatek
Jestem pijak, Stefanio – plafon się zatrzymał
- Widzisz, co się pojawia ?
- Stefanio. Planety ?
Naniesione starannie pastelową ręką. A w rogu jest napis
- Ratowałeś ludzi
- Chyba po łacinie ?
- Że nikt z ludzi nigdy nie dorośnie wojnie
a on za nią palcem błądził po orbitach
- To jest jakieś dziwne. I tak po łacinie ?
- Kogo zgasili, to gasł w twoich oczach
Opuścił głowę - Chciałem być pomocny
Aż w końcu wojna dorosła do ciebie
Jeszcze przed drzwiami. Schronieni za ścianą
wszystko wyraziste. Tynk. Szczerby. Futryna
Chciała zapiąć kołnierzyk. Tuż pod jego szyją
włosy poprawiła. Swoje
nieodświętnie
Uśmiechem ledwie
drgającym podbródkiem
Drewnianą barwą. Gdy braknie palety
są takie drgnienia na ustach kobiety
ten tylko pozna, co codzienny obrys
wbrew temu co widzi, kreśli pod powieką
czy gruba piękna ordynarna mądra
zwykle coś kruchego tam nosi pod piersią
jak magik zręcznie zakrywa chusteczką
wdziękiem to chroni wybiegiem ocala
kobieca dusza smukłe ptasie ciałko
jakie jej do piersi pod niebem okrutnym
u nas składa w sercu
paznokciami dzwoni
Najczystsza Panienka
Już ją prowadził. Uniósł dłoń bezsilną
Drugą dłoń uniosła, półprzytomnie
w górę
Że plamy gęste. Plamy wsiąkające
Odór, i rękę przestąpić, w tej wierze :
To ręka anioła. Z tryptyku są palce
A głowa zasnuta włosami na oczach
Z nad ołtarza tu spadła. Głowa
przestrzelona
Do bramy, Stefa – już sami w tryptyku
– Mam trzymać ręce ?
Powoli, na spacer - i ten strzał suchy.
Targło nim. Aż bekło
Ledwie schwyciła w kolanach się ugiął
w pasie niepewnie - Do bramy, proszę
i rękę przez szyję
- Nic nie poradzisz, jeszcze jestem ciężki
- Ja nie poradzę ?
Całe życie swoje - chwyciła żarliwiej - Czyniłam z was chłopów
- Wyrzucaj nogi jak do poloneza
- Nie krzycz. Widziałem. Raz przez okno. W szkole
do bramy ciemnej, alejki w Łazienkach, z tubki szybko brązy
i klomby groszkowe ...
Mogliśmy zdążyć, bo przelatywali - dziewczynka z piłką ...
- O czym ty mi mówisz ?
- Żeby nas z taboru dźwignęli do góry
- Bosakiem za kołnierz ? My z Woli. Marzyciel
a piłka się toczy bordo w gwiazdki małe. Trawę szybko znaczyć
bo w błoto. Buciki
płynny chrobot zamka, to już Władca Sznurków, Stefania :
Musisz to usłyszeć. Ja .., grzeszyłam trochę
Felicjan ( gorzko ) : Myślisz, co ja czuję ?
Chór : Tam, gdzie alejki, planeta się toczy. Czasem jest w gwiazdki.
Czasem polnym chabrem
Tam, gdzie fortepian, skrzydłem takt Etiudy
gdzie się w nas otwiera czasem namiot biały
Za dni stracone ...
Za słowa dla zasług ...
Felicjan : Stefa, zjedliśmy warszawskie gołębie
.. i oto zakończenie
|