13:34 / 19.03.2011 link komentarz (6) | Nie ma dziecka. Nie ma męża. Poszli się weekendowo integrować, nadrabiać czas stracony w ciągu tygodnia. Bardzo lubię zostać tak sama w domu i zawsze planuję, że w tym czasie zrobię coś miłego. Wykąpię się i poczytam jakąś durną gazetę. Paznokcie se zrobię, tylko po to, żeby je zedrzeć przy zmywaniu. Ale co tam, przez chwilę nie będę miała dłoni jak praczka z dwudziestoletnim stażem. Słowem, te kilka godzin można by spędzić bardzo relaksująco. Tylko, że w głowie siedzi największy wróg relaksu. Moje popieprzone superego, sklecone z widma mamy, teściowej, sama nie wiem czyjego jeszcze, które w chwili, gdy zamykają się drzwi za moją rozradowaną pociechą, zaczyna podszeptywać mi idiotyczne pomysły. Najpierw zwraca uwagę na gary w zlewie. Zmywam je bez przerwy, ale ten stos nigdy do końca nie topnieje. No więc bierę się za te gary, zanim zrobi się ich jeszcze więcej. Od garów niedaleko od lodówki, która wymownie zionie pustką. No... to po zakupy. Ładuję do koszyka o wiele za dużo z pełną świadomością, że połowę wywalę, bo dziecko tylko rozgrzebie, a mąż zjadł w nocy paczkę Jeżyków i dziś pokutuje na waflach ryżowych. Ale nie zrobić obiadu kiedy się miało pół dnia wolnego? No to robię. Byle co, byle jak. Znowu zmywam, bo się nabrudziło. Siadam z kawą, zbożową oczywiście, bo mi ciśnienie skacze i nie wolno. Jeszcze nie upiłam łyku, jak w oczy rzucił się tkwiący pod szafką na telewizor kot z kurzu. Kurwa. Udaję, że nie widzę. Nienininie. Dwa łyki zbożówki później szarpię się już z rurą i kablami, jak ja nienawidzę kabli. Bezmyślnie przemieszczam się po mieszkaniu, nie dopuszczając do siebie kolejnych dowodów na to, że ledwo zrobiłam drobny wyłom w tym syfie.
I wtedy rozlega się od drzwi nieznoszący sprzeciwu ryk dziecka: ROSOŁKUUUUU!!!!!
Tylko, że ja zrobiłam pomidorową.
Za tydzień rodzę. |