18:37 / 15.07.2011 link komentarz (2) | ******
Sławomir Różyc - Sen o Arsinoe. Czeska Suita
VIII. Brama Biedronki
to świt minstrelu, czepia się mgła w sadzie
jeśli masz śpiewać, niech prosty instrument
o strunach z wikliny i zielonych jeszcze
na lipowej ramie
skromny tam konik na łące zaklina
polny
bo w rumiankach brzęczeć będą harce
zaklęcia w mlecze, i rozety skrzypów
a śpiewać trzeba jak na skrzydłach bzygi
w tańcu nad kwiatem mażą senne kółka
a że ona tańczy, błyskacie na przemian
po kwiat sięgacie, a nie żądlą dłoni
jak topić w cukrze madrygału skórki
z pomarańczy lukrem zatrzymać w zdumieniu
usta złotowłosej, i ciemne na wietrze
jedwabne sztandary tych nocy bezgwiezdnych
gdy zapachem skóry majaczy i miga
o rudym runie, ta najdziksza jeszcze
myśli o jednym, z każdym drżeniem uda
byś dłoni ciepłej jej zamknął
biedronkę
ale dalej śpiewać, a jeśli dokucza
zdradza i kłamie
czy śpiewać pogodnie
a popatrz na nią, gdy klęka w ogródku
czy nożycami nie chwytasz jej w talii
z różą na wargach
z kępka płci wilgotną
kiedy twarz odwraca, i w oczach uważnych
ile razy księżyc, już tam pękł przez ciebie
kiedy staje na kamień o majowym sadzie
niech będzie czereśnia, młoda, niewysoka
w słońcu gałązkę w włosy delikatnie
i szczygieł - widzisz ? - do góry się wzbija
w tym jej zdumieniu, nasze Jeruzalem
co jest jak ręka nieporadna dziecka
kiedy się w trawie z kobietą siedziało
ty kotem będziesz - mówiło zwierzętom
i było jak klocek w prostej układance
zielone swym kształtem wpadało do środka
tyle mówiliśmy pocałunków tyle
że zostawały jak twaróg na brodzie
nie wszystko wolno powiedzieć poecie
i Michał Anioł w swych podniebnych freskach
palców nie zetknął, nie wspominał Dante
jak kłody spławiał, nurtem wiersza, Celan
spalone czaszki obrastają mięsem
nie wszystkie świtu czekają w jeziorze
ciągle któraś o serce jak o wrota tamy
uderza leniwie błąka się w szuwarach
wiedział Kieślowski z jakiego my kruszcu
znał cienie w półcieniach, słowa
do wytrychów
jeśli chcesz śpiewać, usiąść z nią na trawie
kochać, to unieść najwstydliwsze prawdy
niechaj czereśni w twoich oczach dosyć
niechaj na twej piersi zaśnie dziecko z getta
starzec bezdomny i brzoza strzaskana
wtedy ci piąstkę na policzku złoży
ciepłą, ostrożną, a na piąstce piegi
zielonym klockiem opadną do środka
jako na początku
na biedronce drzemią
Madrygał
w jakim języku o nas opowiada
to senne dziwadło z szafirowej ściany
jasnej w zmierzchaniu czy cieniem dwoistym
pośród obrazów czerń kształtów zatrzyma
w tej bezimiennej fotografii wspólnej
kot się zadumał czy błyszczącej węglem
o cieple sierści przyjdzie mi zapomnieć
na szafie sczeźnie jeśli z białych ramion
w dłoni twoje włosy owinę na powróz
niech się tam kotu załka za spojrzeniem
zadartym podbródkiem mknę już wzdłuż katedry
wolno układasz wargi w kropielnicę
lubisz ten przymus zwierania się w warkocz
cieniom się zdaje, że para wioślarzy
właśnie ci pszczoły wyczesuje z włosów
budzę te istotki w kasztanowych splotach
a obiecałaś wytchnienie skrzydełkom
to jest mówienie chwilą niepochwytną
w błyskach źrenicy przez bezbronności barków
to między piersi znaków nawilżanie
nim je w dłoniach zamknę jako święte gąbki
zanim mi migniesz łydką przez powietrze
radośnie piszcząc spadamy dwoje
o nogo grzeszna Stoffels w tym strumieniu
dołki w policzkach i koszula trzeszczy
koniec. Świecę zdmuchnąć. Nie nadsyłać listów
Gdzie woda łamie pocałunki szklane
... delikatne to moje kreślenie rzeczywistości, ale jednak ...
|