22:02 / 16.09.2011 link komentarz (0) | *******
Sławomir Różyc - Ballada o Warszawsko - Wiedeńskiej Drodze Żelaznej
przed wyjściem pan Pavel schowa filiżankę
ma służbowe miejsce, od dawna w rodzinie
ze skrzydeł otwartych spogląda na gości
ostatnia z balkonu, lśniąca, Monarchini
w symetriach na półce, Jej chwila pośrodku
w cichym skrzypie drzwiczek Jej Kredens Majony
motyw owocowy najpierw Bramą Prawą
modrzew żłobiony w agrest przy zameczku
i walca z zawiasów dobywamy Lewą
Lśni nam opiekuńczo z Najwyższej Serwety
lance Jej noży błysną z ociekacza
Gwardie widelców prężą się pod sznurek
szerokich łyżek przy nich halabardy
pan Utrzymanka z szklanką od Bawarki
lustrując garnizon pobłyskują sobie
po blacie zerkają, w słoiki po Dżemie
Czy wszystkie z szacunkiem zrzuciły nakrętki ?
Na parapecie z oknem na ogródek
gdzie wazon masztem stoi w przydymionym
szkle. Smudze światła. W patosach fioletu
co smukłość w strugach zasklepił, wytopem
jakie dał im demiurg, swym oddechem, dmuchacz
Aż wszystkim pieprzniczkom wiadomym się stało
Jej Cesarskim Mościom - wazon poświęcony
Nad wazonem oset wysuszone skronie
dumnie unosi nad stronami świata
od pierwszego sztychu. Tu, w pocztowców domu
od pierwszej cegły. W kredensie : Dynastia
na urodziny referenta Franta
co istniał kiedyś w wysyłek okienku
paczka tu nadeszła z odmętów Mocarstwa
na dowód uznania, Cyt, z samego Wiednia
otóż i szata CK Filiżanki :
O tej szyi w ecru, im czasem się zdarza
mgiełkami różu muskać po jaśminie
z kołnierza sukni smutnawej szafirem
jak gryf do góry wznosi mandolina
tak ona dźwięcznie strzępiący się łabędź
ze śmiechem w bieli rozmazana w pędzie
pomiędzy zmierzchem, a słońca wskrzeszeniem
gdzie w kwitnieniu wiśni płatki pąsowieją
obok tej szyi zaciśnięte piąstki
jak dwa klejnoty czasem dwie muszelki
połyskiem polewy miękką magią ecru
młodzieńca z panną łączyły ze spodkiem
kawaler czeka na huśtawki sznury
nad kapeluszem wilga spod listowia
ogon ma taki w skromności nadmiernej
pantoflem wilgi prawie sięga panna
zdaje się w niebo ją wyrzucą sznury
przez ogon wilgi. W Księżyc. Przez listowie
w białych pończoszkach ponętne kolanka
jeszcze jaśniały pod palcami ojca
stawiane ostrożnie tak uszko przy uszku
żadne nie zdradziło dotąd tajemnicy
W domu listonosza gdzie się zawsze sprawdza
Czy z dna filiżanki nie powstanie, Siwy
Żniwiarz od tarota z telegramem w dłoni
tu depcząc ogon, własny, świat się zacznie
tu złoży cienie świata z porcelany
tutaj waza z jabłkami na stole okrągłym
zawsze pośrodku z winem porzeczkowym
wieczorem zasiądzie do kart Czarna Blanka
o brwiach tak kruczych jak kocie amory
Ale to przed zmrokiem, mówi się : Dopiero
przed wyjściem spojrzeć na ścienne zegary
Czy się nie spóźniają ? Stukają miarowo
Czy plisy firanek, gładkie, krochmalone
uroczyście muskane jak czoło w pacierzu
jedna zachodzi na drugą jak w Biblii ?
I lufcik uchylić, bo przecież sobota
dziś tęskno mierzy mundur na wieszaku
i w spodniach jasnych wychodzi na obchód
Już na schódach stoi, to ledwie trzy kroki
Blanka, co zimą jest przy skórze śniadej
Blanki dłoń wymownie na piersi obfitej
- Ten świat powoli na bure psy schodzi !
aż taksówkarz Vaclav przytrzaskuje palce
maską przytrzaskuje i pieką od Skody
w trójkę zerkają wokoło podejrzanie
na starym peronie na ławce migoczą
pomiędzy wróblami Istoty Astralne
Czy tam siedzi Tenor od figur strzelistych ?
zna, co nieznane, truchleje batuta
bo kiedy zacznie śpiewać nad glinianką
Czas w dłoń pochwyci, i imię wyjawi ...
Belcanto, położy nad urwiskiem wierzby
On cichy. Zwyczajny. I na Paschę śpiewa
Słowa układa na kształt burt Sternika
przed nami zakryte są, nie do żeglugi
Chcesz je pamiętać w tej życia drobinie ?
Dzisiaj przejazdem na tej małej stacji
na kolanie zaznacza wyrazy w krzyżowce
Wysoka jest Blanka, ale wąska w talii
ciekawie paseczkiem Ją cisnąć w fartuszek
Dołem zaś kształtna jak lalki z St. Tropez
Włosy ma proste w usta słońce chwyta
oczy senne jak donna. Albo jak Francesca
co w sercu ma lutnie z wyspy Alcyny
Czasem w remizie grają stare filmy
pasowałby Blance kapelusz z ogrodem
i ręce długie w rękawiczkach czarnych
choć blaty w sklepie naprawiała gwoździem
w oddechu mięta, i włosy samopas
za ucho wiły aureole ciemne
tych włosów imbiry, aż palce przytrzasnął
z bólu nie skakał. By Pavel nie widział
Bo dzisiaj sobota z porzeczkowym winem
i co się stanie, kiedy filiżanka
pęknie ostatnia, sama, bez przyczyny
Kiedy przypadkiem przejezdny stąd zejdzie
Na starym peronie jak to z kart wynika
siedzi Anioł Karel i szpera w krzyżówkach
niby zna języki, i szczęście, sam nie jest
przy nim Adrian wykwintny, o włosach
miedzianych ...
taki, co w opresji dla duszy niewieściej
o oczach ciemnych jak razowe bochny
aż w dusze uwiera koronkowy stanik
a zęby ma białe jak z waz Bernadotte
Ich trudno rozróżnić. Bo są, i Ich nie ma
oko do nich ciągnie, ktoś przebiegnie drogę
i słyszysz nagle, choć ciągle tam siedzą
- To żelazko z sznurem, zadzwonić do kogoś
Albo kran zakręcić i wyciągnąć z gniazdka
Bo nadal to robią z pamięcią spoistą
mijamy ławeczkę. Na niej, Przezroczyści
Smukły, miedziany, z wysokim anielskim
Jak duszyczce szepnie. Jak mu ślepia błysną !
Marokańskie, ciemne, dwa krążki na blasze
bo próżniaków słucha ta płochość niewieścia
Ona w lustro tak patrzy, że lat nie przybywa
I oczy anielskie jej czekoladowe ...
Bo palce ma po to, aby nimi pisać
trochę marzeniami i kremem po torcie
pod rzęsą Anioła : Kocham Marokański ...
pośpieszne : Dotknij - opieszałym wargom
potem już zlizać Anioła, do szczętu ...
Być z Nim w upadku, a drugiemu figa
Drugiemu, potrzebne hasło do krzyżówki
Powtarza głośno : Niezbędny w drukarni
Papier - ostrożnie podpowiada Blanka
Już zna persony z barwnych kartoników
Czy słowo jest znakiem ? Mogli by przynajmniej
udawać zajętych, chodzić z umywalką
piwo pić pod sklepem, mieć torby na paskach
A w torbach ? Wiadomo. Krany i uszczelki
Bo czasem Ich widać i nie chroni mgiełka
metafizycznym nam się jawią błędem
a było tak miło w trójkę za tym stołem
pomyśleć czasem : Kto z nich kocha bardziej ?
Vaclav, romantyczny, milczący jak Gabin
bo świat się zatrzymał w półcieniach stylowych
Pavel tu z piwnicy w czarno białej bajce
a wino jego zaróżowia uda
Jest może dziwnie, ale nie markotnie
bo czerwiec powtarza nam niebiańskie słówka
zwyczajny Karel z metką Armaniego
Miedziany ?
w lnianym i rozwianym wdzianku
Patrzą po stacji
Cóż, mała mieścina
po jednym torze wygwizduje pocztę
raz rankiem staje tu lokomotywa
a kiedyś była tu ekipa z młotkiem
opukiwała czy brzęczały czesko
niewykluczone, że z zamorskiej stali
bo najważniejsze, Być, i czuć jak Hrabal
na szyje naciągać tej wiosny podwiązki
cichnąć wieczorem
ścieląc przez stół pluszem
wcześniej ustalili na Gromadzkiej Radzie
przez szybko złączone w aklamacji palce
Płyty peronowe. Spomiędzy płyt trawkę
wyskubać Uniom, co dla Niej cesarskie
I peron z niewielkim mebelkiem na klockach
do akt przepływa, czarnym dachem z papy
choć swoją zielenią wieczorem się zdaje
bardziej rzeczywisty, dzisiaj, ten stół u Pavla
Bo świat pluszowym otoczony morzem
widziany był kiedyś kręgiem na rycinach
był światem płaskim, i Słońce tańczyło
aż Je z głębiny raz Pyszczek pochwycił
Tam Świat się nie zmieniał. Nasz raczej się zjada
niech Księżyc uważa na swe srebrne cyrkle
bo jeśli ocean pod powierzchnią pełen
płetw i gardzieli
dalej nie wiadomo
ile smug w czasie przyoblekły karty
w widmie kruszyna kurzu czasem pęka
od niej w kolorach ciemnieją figury
jak wiśnia w czerwcu zachodzi rumieńcem
wyjmujesz ją z pudełka jeszcze na egipsko
a już jesienią w szatach palisander
kurz je przyczernia choć pestka pamięta
gdy z wody w górę sięgnął ją Lewiatan
Wszak imion jeszcze nie nadano rybom
Być może do sieci trafiały bezkształtne ?
mówiliśmy Duże. Zębiaste. Rozwarte
ma oczy Blanka. I w późniejszej Erze
mówiła : Wróciła, ta nadęta flądra
Pojawia się imię. Zamążpójście tamtej
pełen złych wspomnień, dla Pavla, antyczny
ten stół, co okrągłym bywa czasem w pluszu
gdzie drżącą dłonią przelewa kieliszki
w morze zielone
krzyczą strasznie hydry
cienie kart po ścianach jak pterodaktyle
Jak to się skończy – skrzeczą tak bez związku
Czy z kart tarota, z alchemii Księżyca
Człowiekowi wolno wiedzieć od początku ?
Gdy anioł na ławce czeka nieświadomy
i jemu trudno na stacyjce tyciej
świerknąć z duszyczką
odchrząknął Miedziany :
- Bo widzisz Młody, tutaj u fryzjera
My sobie porsche, u Kamili, kaprys !
ona z tych łączek, prawie, z tej koniczyny
a mąż jej Dyrektor
... obecnie być Wdową ...
to po deszczu puszczać papierowe łódki
Na drogim papierze dyskursywne słowa
i papier tak szybko od tej wody mięknie
Że się rozpuszcza i znikać potrafi
nieraz flotylla skropiona perfumą
I może dlatego
tak jej jabłkami powiało przez okno
Jeszcze te stawy
Tatarak po drodze
A tam w wisiorze w ważek seledynie
Słońce bose stopy przypomniało w wodzie
Siwo Cie widzę choć spotkałem kilku
co szare lotki nosili poprzecznie
A przecież tobie powierzam : Aniele !
Że białe, łagodnie, zatrzymałem skrzydło
Jak jej tłumaczyć kiedy w oczy patrzy
Czas jej tłumaczyć, kiedy czasu nie ma ?
Czy u fryzjera spotka ją coś złego ?
Wkrótce sama sprawdzi.
Usiądzie pod kloszem ...
Lubił wędrować Vaclav w przeszłość z kartą
żadna się nie starła, i żadna nie pękła
wołany z ciemności ciepłem wokół lampy
tej latarenki ze statku bądź baszty
przenośnej, w przeszkleniu wężowym migotem
jakim się czochrało złotem po tych oknach
tam miejsca szukało wśród srebrnej gawiedzi
przenośna gwiazdka w swoich trajektoriach
Łudziła wiedzą, o czyimś odejściu
Oni mieli pewność. A Anioł nie wiedział
że tu dusze pękają razem z filiżanką
- Dla mnie sam lakier to po prostu koszmar
siada na płucach, a niedługo Pascha
Ty przy duszach robisz ? Czy kręcisz w opłatkach ?
- Pisarza zdać chciałem. Cofnęli papiery
Tutaj słyszałem jest brama Bezcłowa
Pudło z tworzyw wtórnych. Małe
szeleszczące. W deseń tłoczone
Krojem na makowiec
Pisarz pod ławką w powłoce doczesnej
- Mówisz cofnęli ? O, i polskie znaki
- Był błąd w papierach. Wiem, od niedyskretnych
On grzebał. Czy jego grzebali w lustracji
- Długo tak czeka ?
- A z tydzień okrągły. W piątek telefon
Radzą : Czeski Ekspres
- Odkąd współpracują z ziemską windykacją
Ojciec się wścieknie jak wróci na Paschę
- U nas w Brukseli mówią z tym powrotem ...
- Bramy w Brukseli są trzeciego stopnia ...
To chyba normalne – cichy szelest wdzianka
- Wspomnę dyskretnie. Kłopoty w Procjonie
- Nie byłem raczej dobry z geografii
( o tak szeleści niemodny Armani )
- A on tam leży. Rośnie jak pieczarka
- Jeśli mam zaradzić ...
- Adrian ! To przesyłka
- A mnie to lata ! Pokaż go zwyczajnie
Zdumiewające, jak w dłoniach aniołów
niezgrabnym maleństwem potrafi być człowiek
Jak duszę z paszportem ( w załączniku ciało )
oni w spojrzeniu gną na długość łokcia
I mgła się cofa jak fala od brzegu
I wróble wzdychają : W pudełku .., Puchatek ?
Twarz biała jak sporysz przesypany mąką
- A jaka dla Ciebie w użytku ta Dusza ?
- Samotna raczej. I ciągłe coś drapał
Ja się na tym nie znam
( Bądź żeby mnie nie zwiódł )
poprzez pokrywę sypie nań Miedziany
- To anielski proszek ?
Nie, drogi Karelu. Mały eksperyment
To próbka odżywki
- Na parę godzin To wygładza zmarszczki
Możesz już zakryć. Wiesz, mizernie wyszło
Pisał. I pisał. A miał mu kto pomóc ?
- Ze czterech związkowców rwało tam w ministry
Czas przeobrażeń, kiedy władza z ludu
- Z obcymi jej bliżej ?
- I za twarz ulicę
Cisza na stacji. Późne popołudnie
- A moją, Karel. Stuknęło pod kloszem
- Stara instalacja, przebicie i dymek
Trzepotanie komór raczej nie bolało
Wiedziałeś ?
Ja babskiej uczepiony kiecki
Potem czarny gawron porwie ją wysoko
Pobieli się chwilę jak blankiet z pudelkiem
kredowym anonsem z adresem fundacji
- Lubiła sukienki
żeglowała w spodniach
- Tyle, że ten gawron, jak bielizna w czerni
- Do końca dzieliła racje impotentów ?
Że piersi oblekać jej w kolory chłodne
Wysmuklające - Gawron by ją cieszył
W bokserkach przy niej
- Kominiarz w żałobie
Bo się zatęskniło przez topole duszy
Leciało. Leciało
i do nieba chyba
Gęgało po drodze, o życiu. Zmartwieniach
Na wagach uchylnych gdzieś tam
nie zaszkodzi :
Oj ubogo, Piotrze, było nam - zakwilić
i anioł zwrotnice
szukając palcami ( przekłada stronice
znajduje Nedveda zdjęcie kolorowe )
A jeśli szynę nam w ciemność przełoży ?
Jak nietoperze na wieczność rozwiesi
A tu Słońce wyżej
aż świerzbi przez pierze
w proporce skrzydeł robactwo się wplata
powietrznym brzęcząc w słońcu aparatem
dla aniołów novum
gdzieś za pięć dwunasta
od tych czereśni za torem zdziczałych
cale bataliony lśniących muszek ciągną
A skrzydłem nie ruszysz. Bo ratusz się zwali
Czyli znaki palcami i magnezją strzelać
Przyspiesza listonosz od peronu burza
błyskają pioruny i sinieje niebo
Błękitny Ekspres spóźniony o kwadrans
- On przez nią spóźnia
Ułomna technika !
Trudno jej wykrzesać iskrę litościwą
gdzieś z chmur podniebni kontrolerzy lotu
składy wstrzymują by nie stracić gęsi
Kolor ustalić z palcami na ustach
postanawia Blanka z sklepu warzywnego
bo romantycznie jej było co wieczór
siedzieć nad tarotem i w cieniach obrusa
uda wachlować po winie Pavelka
i obu naraz kolanem w kolano
niech się prostują. Kamili wybaczyć
Zamierzchłe to czasy gdy dziewczynie samej
nocą nie wolno było liczyć wędek
Bo zwiodła Pavla szepcząc po kąpieli
a On nieparadny zapewne się wstydzi
Jak im się zdarza w debiucie z dziewczyną
spadać bezkształtnym, białym
brzuchem żaby
Przebacz Kamilo, Ty gawronie czarny
Nieś ją wysoko ! A skrzydłem nie zaczep
o łunę Słońca
O zmierzchania szablę
O prostym sercu Blanka w dłonie klaszcze
a łuna jak to w dzieciństwie z skakanką
przez niebo bryzgła
za lasem się ściga
ze ślizgaczami na łyżwach po stawie
aż się z ławeczki Anioły zerwały
wielce bojaźliwi Wyższą Interwencją
- Spokojnie tam ! Cisza !
Niech żaden nie śpiewa
bo trakcje zerwie
Bądź remizę zdmuchnie
I jeszcze o tym zaczną pisać w Pradze
Lepiej niech wróble o tym zaćwierkają
W swoich kolejarskich mundurkach wieczornych
W roku 1839 utworzono Towarzystwo Akcyjne Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej,
z ambitnym zamierzeniem połączenia droga żelazną Warszawy z Wiedniem.
i tak ówczesne marzenie dotarło szynami aż do Sosnowca. Pozostał nam
stylowy dworzec Wileński projektu Henryka Marconiego
i cóż tu dodać więcej, otóż i serce miłe Czeskiej Suity zakończenie jeśli zaś
o sama Drogę Żelazna chodzi
a cóż Kosiarzowi traw przeszkodzi takie marzenie podtrzymać, i choć z tego
wynikło metafizyczne przedsięwzięcie, to jednak całkiem sprawnie już
w Czechach jesteśmy i miejmy nadzieje do uśmiechu skłaniamy, jak niegdyś
kiedy ludzie z radością i podziwem patrzyli na pędzące ciuchcie
kiedyś ludzie mieli marzenia, dziś mają jogurt. Stańcie po stronie marzeń,
kochani ...
na koniec jeszcze jedna ciekawa historia. Niebywale utalentowana i piękna
Francesca Caccini, zwana la Cecchina skomponowała na dworze florenckim
i zadedykowała przebywającemu tam polskiemu królewiczowi
Władysławowi Wazie operę.
W roku 1628 Stanisław Serafin Jagodyński przetłumaczył libretto i wydał
w Krakowie pod tytułem Wybawienie Ruggiera z Wyspy Alcyny.
była to pierwsza opera wystawiana na ziemiach polskich
* |