08:58 / 05.12.2012 link komentarz (0) | ***
Sławomir Różyc. Portrety i akty
I. Serengeti o szamanie z deszczu
Szorstki dął po niebie w odmętach się nurzał
Świergoląc przy jezdni w akacjach na trawie
Młodym listkom drobnym w porywach nieletnim
Ciemny szept w szelestach zawiewał z przybojem
Błękit szaman w bąblach na niebieskość poszew
Barwił w żaglach pulchne nadymał obłoki
Kamykami siekał po szybach Salonu
Ona jasnowłosa nie dostrzegła burzy
Ponad stacją paliw gnał torbami targał
Ona ołóweczkiem mocniej w foliach skrzeczał
Rozmyślając któreś tam sprzedała volvo
Kosmykami w palcach płynie z Serengeti
O jakim marzyli uprzejmi w promocjach
Plecak w mgłach sawanny o wschodzie zarzucić
Przy nim uśmiechniętym jak z reklam nad boksem
Gdy wiatr nad salonem sine poły szarpał
Oni po zapachu z traw wysokich chrzęstem
Wiatr im w błyskawicach jak zamróz po szybach
A ona na zdjęciu szarookim mniejszym
Kosmykiem przez palce złocąc Serengeti
Usta mu w serduszko znaczyła grafitem
II. Serengeti o antylopach z salonu sprzedaży Volvo
Na szybie Salonu nasz świat tubką z deszczu
Świat nasz przezroczysty wiele mieści światów
W kroplach spływający ona przeczuwała
Nie zawsze konieczni bo trwa gdzie nas nie ma
W kroplach błyszczących a każdej spódniczka
Czy w niebieskiej chadza w granatowej nocą
A przecież ją słyszysz że wilgotna w ciszy
Jeśli na dłoń skapnie człowieczeństwa dotknie
Jakim na spódniczkach świat ciepłem rozpozna
Dopiero z nim w słońcach w rzęsach zrozumiała
Przez chłód nasz przesiąknie już od biurka wstała
W świecie rzeczywistym gdzie sama jest z wody
Gdzie z kroplą świat drąży gdzie pomniejsze światy
Aby świata dotknąć w sztucznym volvo sprzedać
A później z plecakiem na urlop w szmer trawy
Stopą w kostce zwinnej gdzie zwiedzać pozwolą
W kolebaniach sawann przez soczyste szpady
Przepłyń antylopo gibka strzyż uszami
Żyrafy w akacjach z chrzęstem wystawiają
Żywe porem szyje jak włoszczyznę z kosza
Biegnij Serengeti z woreczkiem na plecach
Dodaj z lnu seledyn ten barwnik człowieczy
Jesteśmy tak dobrzy gdy czegoś nie znamy
Skrzywieni uśmiechem nic nie chcemy zepsuć
Wiara kolor skóry raczej nam nie wadzi
Jak cicho się żyje nam w obcych językach
W afrykańskich światach w okrucieństwie tkliwym
Słodzimy w relacjach kroplą spod powieki
Jak zamglić potrafi człowiek z Europy
III. Serengeti o płodnej naturze baobabów
Splećmy ramion wieńce w trawach na Południu
Słońce kapie słone w drodze pył czerwony
Wilgoć w miedzi ziarnkach mierzyliśmy oddech
Porosły nam w ustach w butach za kołnierzem
Bębny szły po szybach wiatr obuł korony
Biegła zieleń w naciach pod mleko obłoków
Jakiś ptak pstry czernią wyraźniejąc trochę
Liczył nas w skrzypieniach ciężarówki starej
Czuła na powietrze brzemienna w konarach
W rękach sekret zamknąć płodnych baobabów
I małą się stałam choć chciałam być mała
Ale niekoniecznie już w twoich ramionach
Nkomo nas zostawił krótko przed obiadem
Chaty dla turystów żegnał chrzęstem opon
Od niechcenia machał chacie trzciną krytej
Gdzie pod wieczór ledwie opał na ogniska
Zebrali przyjezdni niezaradni miejscy
Dymem krzykiem hien przeszły im ramiona
Szukaliśmy dziecka w ciele dłońmi dziko
Roztrąciłeś łydki jak nadrzewny pająk
Czarny był powolny kosmatym odnóżem
Szkliste plótł wargami struny gwiezdnych sieci
Jak on w sieci żebrząc przekazałeś znaki
Szamanowi na deszcz w błyski dalszych sieci
Już biały mężczyzno nie musisz się trwożyć
Nkomo nas odwiezie w środę na lotnisko
Pochwyciłam próżność w jego pustym głosie
O in vitro z wzgardą nad kubkiem z plastiku
Kiedy o pnie stukał słowami Proroka
dzieją się dziwne rzeczy wokół, trudno je nawet zdefiniować. Rozmyślnie użyłem słowa Definicja, daje poczucie dystansu
pisze z miejsc i o miejscach które mi potem odbierają
>
|