12:33 / 06.12.2013 link komentarz (0) | No i stało się. Miałam nadzieję, że już nie pozwoli sobie na takie płynięcie. Ostatnio wyrażał złość w konstruktywny sposób, a wczoraj znów powiedział takie rzeczy, których sam będzie żałował. Uderzał w czułe punkty, wielokrotnie się powtarzając i kilka razy mówił \"teraz możesz sobie popłynąć\". Prowokował mnie. Widziałam, że jest zaskoczony, że udźwignęłam temat i nie popłynęłam - ani przez pierwsze 3 godziny, ani przy następnej niespodziewanej fali. Wiedziałam, że płynie, był naprawdę wściekły. I widziałam w tym wołanie o pomoc. Choć Jego słowa paliły mnie jak ogień i łzy leciały niepohamowanie, myślałam głównie o tym, co mówi i jak bardzo potrzebuje pomocy. Najtrudniejsze i najbardziej bolesne było słyszeć, że to, co dobre, jest tak mało warte, że jest tylko zabijaniem czasu, kiedy 24/7 jest tak naprawdę w agonii. Że jest pewien, że ja jestem sztuczna i udaję, a "wtedy" to moja prawdziwa natura i to lubiłam. Gdy tak mówi, jestem przerażona. Myślałam, że prawda i szczerość obronią się same i dadzą z czasem dobre owoce.. Nadal w to wierzę. Wiem, że musi minąć czas, że musi mnie widzieć, jak żyję w różnych sytuacjach i w końcu zaakceptować, że tamta "rola" była stworzona na potrzebę przetrwania i była wołaniem o pomoc. Nie mogę znieść, kiedy On mi wmawia, że "to" lubiłam i lubię i taka naprawdę jestem - czasami mam ochotę przytaknąć Mu, bo myślę, że wtedy zazna spokoju, ale stawiam szczerość ponad wszystko i wiem, że by mi tego nie wybaczył. Więc niczym Kasandra znoszę ten brak wiary w moje słowa.
(Chyba naprawdę tego nie rozumie do końca. Nie dziwię się. Perfekcyjnie wczuwałam się w rolę - w 2011 upadłam ostatni raz i już niczego nie oczekiwałam od życia. Chciałam zapomnieć o prawdziwej sobie, brakowało mi podstawowych rzeczy, by mierzyć się z tym dalej samotnie, życie straciło dla mnie sens. Nie umiałam poradzić sobie ze sobą i z uczuciami, które prześladowały mnie całymi dniami i nocami. Planowałam zupełnie na spokojnie swoje odejście z tego świata - kiedy będę sama w domu i będę miała czas i sposobność, by zrobić to efektywnie, spokojnie i nie nabałaganić. Nie zrobiłam tego ze strachu, że po tamtej stronie może być jeszcze większy ból, że za poddanie się, samobójców rzeczywiście czeka coś gorszego. Żyłam dalej i wiedziałam, że sama nie dałam rady znaleźć odpowiedzi na pytania mojego życia, wiedziałam też, że nie mam co łudzić się, że Mariusz mi pomoże. )
Oczywiście po tym, jak się zbliżyliśmy w ciągu ostatnich dni, jak byłam naturalna i zadowolona, jak śmialiśmy się i byliśmy szczęśliwi dłuższymi chwilami, spodziewałam się, że ze strachu wróci ten Jego mechanizm obronny. Tak to widzę. Nie czuję już "jak mógł ująć wagi i znaczenia wcześniejszym słowom mówionym 'świadomie, patrząc mi w oczy' (używając tego samego zwrotu, żeby tamtym słowom zaprzeczyć), jak mógł powiedzieć, że tylko się łudził i oszukiwał, kiedy to, co nas łączyło przez ostatnie dni było szczere i cudowne". Myślę o tym, ale tak nie czuję. Rozumiem Go coraz lepiej. Nie dałam się ponieść temu, co jest moim największym koszmarem, nie dałam się temu mindfuckowi i prowokacji, bo wiedziałam, że to jest wyraz Jego rozpaczliwego bólu. I starałam się nawet załagodzić Jego gniew, z pozytywnym efektem, bo wiedziałam, że nazajutrz będzie tego żałował i czuł się z tym podle. że nie chce taki być i to też Jego dramat. że nie chciał nigdy mnie tak traktować.
Nad ranem tuliliśmy się, gdy leciał Pezet - Nieważne. Prawie wszystkie słowa tak bardzo pasowały. Tuliliśmy się mocno. Później kochaliśmy się. Choć On był pijany, a i mocno zmęczony i oczy zamykały Mu się, było cudownie i blisko. Przed zaśnięciem, w objęciach, powiedział mi, że mówił takie okropne rzeczy, a ja nie popłynęłam, "moja kochana Ilonka". I zasnął. A gdy się przebudzał, przez mój kaszel, chwytał mnie i tulił się do mnie. Dlatego właśnie zostaję z Nim, kiedy jest mu tak ciężko. By został wysłuchany, zrozumiany, wiedział, że mimo, że ja zadałam mu cierpienie, nie jest z tym sam i nie uciekam od odpowiedzialności, że jestem z Nim, że sprawiam, gdy traci kontrolę - odzyskuje ją, że łagodzę ból, że na końcu pójdziemy razem spać i będziemy się kochać. że jestem. On ma wątpliwości, dlaczego to robię. Ja po prostu czuję, że chcę tego, nie za karę i z poczucia obowiązku, wiem, że nie muszę, ale pragnę być przy Nim, by tak nie cierpiał. Myślę, że to jest jeden z dowodów na to, jak bardzo liczę się z Jego uczuciami. Naprawdę czuję Jego dramat i robię, co mogę, by skutecznie wyciągnąć Go z tego gówna. Ale w złości krzyczy, że nic nie robię, że nic się nie zmieniło, bo nawet książki nie przeczytałam. Muszę uzbroić się w cierpliwość i trzymać planu.. Tak bardzo żałuję tego, co Mu zrobiłam, nie mogę o tym myśleć zbyt intensywnie, bo wpadam w czarną rozpacz, a w ten sposób nam nie pomogę.
|