breaking_good // odwiedzony 30502 razy // [nlog/Prozac/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (151 sztuk)
11:05 / 29.11.2018
link
komentarz (4)



Widzę, słyszę i wszystkimi innymi zmysłami czuję nadchodzący koniec. Taki wielki. Koniec życia znanego jako takie. Koniec nieuchronny. Jak zwykle wszystko dzieje się poza \"mną\" i JA nie mam nad tym kontroli. To się dzieje we mnie samo. Zarówno wymuszone przez niego, inne zewnętrzne czynniki oraz moje dojście do kresu możliwości.Myślałam, że zataczać krąg można w nieskończoność. Tak sobie żyłam. Wciąż powtarzajac te same błędy, przeżywając te same nieba i końce świata, zapominając o wszystkim wraz z porannym przebudzeniem. Tak mi mówił i mi to uświadomił. Nawet mój były coś takiego powiedział. I ja, zaglądając od święta do mojego pamiętnika, kilkunastokrotnie przeżywałam ten sam szok: \"O kurwa...! Oooo KUUURWAAAA! Ja już 5, 10, 15 lat temu pisałam to samo, doszłam do tego, to już było, to olśnienie, złota myśl, rozwiązanie.. A ja dalej jestem w tym samym miejscu\".. i czułam jak uginają mi się nogi i mrowi cała głowa. Zamykałam pamiętnik z myślą, że teraz będzie inaczej. Nie było. Ale tym razem jest inaczej. Nabrałam innej perspektywy, oddaliłam się trochę i zauważyłam, zrozumiałam, że koło, które myślałam, że zataczam, jest spiralą.. Spiralą. Nie lądowałam po okrążeniu w tym samym miejscu, tylko bardzo, bardzo podobnym, zbliżonym. Linia przy linii. Z czego niedawno zaczęłam sobie zdawać sprawę, a teraz czuję wyraźnie, to to, że kręgi są coraz mniejsze, że spirala się nie rozwija, tylko zwija. Do środka, do bieguna. Zrobiło się ciasno, cykle są krótkie, informacje i swiadomość skondensowane, powtórki szybkie. Zbliża się kres i przeraża mnie to niczym śmierć. Bo gdy już zabraknie miejsca to nastąpi implozja i jak mówi wikipedia: \"... elektrony zbijają się z protonami w neutrony, które bardzo ciasno upakowują się obok siebie. Jeżeli masa obiektu jest dość wielka i takie reakcje nie wystarczą, to również takie ciało nie wytrzymuje własnego ciężaru i zapada się do granic możliwości, w wyniku czego powstaje czarna dziura\". Więc albo przetransformuję w piękną, wielką, silną gwiazdę neutronową albo nie wytrzymam ciężaru masy i wchłonę siebie i kilka innych osob.. Boję się, bo siła i ciężar moich destrukcyjnych i autodestrukcyjnych poczynań na linii życia są ogromne.. Więc następny wpis tutaj będzie pożegnaniem, a początkiem czegoś nowego albo.. wpisu nie będzie


22:49 / 29.07.2018
link
komentarz (0)
Czy ja jestem tak mocno pojebana? Bo czasami myślę o tych wszystkich bliskich osobach, ktore mi sie śniły i bardzo za nimi tesknie. W tamtym momencie były dla mnie wszystkim, to bylo takie wazne, cala nasza relacja i zwiazek. Nie mogę myśleć o tym, ze nie istnieją. Strasznie ciezko uwierzyc mi w to, ze nie istnieją, tak łamie mi to serce, ze nie istnieją, że gdzieś tam w głębi, jako agnostyczka, zostawiam sobie skrawek nadziei, ze a może jednak istnieją i kiedyś znów sie spotkamy.
10:23 / 10.07.2018
link
komentarz (0)
Od 14 roku zycia.. to prawie 20 lat jak czuję właściwie to samo gówno. Jak długo mozna walczyć? Jak czzęsto można upadać i podnosić się? Myślałam, że zawsze. Zawsze jakoś to robiłam. Ale pierwszy raz poczułam, że tym razem nie dam rady. Było to dziwne i zaskakujące uczucie. Nowe. Odpuszczałam. Odpuszczałam uratowanie związku, życie towarzyskie, zdrowe funkcjonowanie w społeczeństwie, no studia i praca.. Pierwszy raz pomyślałam, że chcę do tego szpitala, że chcę tej renty, że poddaję się. Naprawdę mam dość. Jestem chronicznie zmęczona, fizycznie i psychicznie, jadę na rezerwach od dawna. Tracę wiarę i nadzieję.
Może i tym razem podniosę się, spróbuję. Może nawet jeszcze tak ileś razy. Ale już niewiele. Kończę się.
23:13 / 06.07.2018
link
komentarz (1)
Znów zaczyna pochłaniać mnie obezwładniające poczucie niemocy i bezsensu. Tak wiele kosztuje mnie walka ze sobą, a efektów nie widać. Ja je widzę, dla mnie to duzo, ale w rzeczywistosci to tyle co nic. Jestem błędem i porażką.
16:48 / 17.06.2018
link
komentarz (0)
Gdzieś wyparłam, nie udało mi się tego przerobić.
Nie mogę sobie pozwolić na przerabianie, zdrowe czy niezdrowe. Na emocje, nawet zdrowe, jak płacz, też nie mogę. Więc zacisnęłam zęby i wychodzę z depresji. Nie wiem, skad biore siły i motywację każdego dnia. Ale wiem jak to się zaczęło. Chyba po prostu stwierdziłam, że skoro od stycznia nie umiem, nie mam odwagi się zabić, to nie pozostaje mi nic innego jak grać dalej w życie. A moją motywacją, mimo wszystko, jest wspólne szczęśliwe życie, wygrzebanie się z tego gówna.

Tak zaczęłam się ogarniać, że jutro nawet idę na rozmowę o pracę. Szkoda tylko, ze zapomniałam, ze miałam iść do szpitala psychiatrycznego na miesiąc 😂
13:34 / 15.03.2018
link
komentarz (0)
To jest to.. To jest wyjście. To boli. I ten strach. Odwagi...
10:30 / 05.03.2018
link
komentarz (0)
Strefa komfortu, bezpieczny marazm, bezpieczne piekiełko.. a wszystko to wspomnienia. Nie ma już nic, nie ma \"tutaj\". Wszystko skończyło się. A ja leżę tu pod kołdrą i czekam, aż wróci. Znów będziemy śmiać się i tańczyć, będziemy młodzi, znów będę z moim Futerkiem zasypiać, wrócę do domu, znów będzie lato i będziemy chodzić na działkę, zrobimy ją wreszcie, cofnę czas, naprawię wszystko, zrobię dobrze, dobrze rozstanę się z kimś, żeby dobrze poznać kogoś innego,.. Nie. To się nie stanie. A czas mija. Trzeba szybko zacząć żyć. Co jebło, to jebło i na chuj drążyć temat. Trzeba zaakceptować to wszystko, spierdalać i zacząć budować. Budować można zacząć już teraz w sumie.

Wciąż tracę kontakt z przykrą dla mnie rzeczywistością i odcinam się całkowicie od swoich prawdziwych uczuć, od prawdziwego ja, bo są one bolesne, straszne, nie do zniesienia,.. Ale wracam myślami już co dzień, a nawet zdarza mi się czuć te uczucia. To boli jak piekło, ale wiem, że muszę iść tą drogą. Musi boleć. To musi się stać.

06:21 / 23.11.2017
link
komentarz (0)
A w prywatnym notatniku 10.10.17 pisalam:

Wkładam twarz w jego wyleniale futro i wciągam ten zapach głęboko do serca. Zawsze myślę wtedy że chciałabym to zapisać i moc odtworzyć gdy już go.... często mysle że kiedy skończy się jego życie to moje tez
06:56 / 14.11.2017
link
komentarz (0)
Paraliżujący chłód zlego świata nawet troche mnie nie obudził, a liczylam na to. Wrecz przeciwnie. Spięłam sie w sobie, skurczylam, i zamknęłam w sobie szok, z ktorym obudzilam sie pol godziny wczesniej. Wydaje mi sie, ze na wstrzymanym oddechu przeszłam cala droge do przystanku i dopiero usiadwszy, wypuscilam powietrze. I pisze. Z ciężarem tajemnic i nie-tajemnic mojego dziecinstwa. Mam tego serdecznie, kurwa, dosc. Nie obchodzi mnie co bylo, co zle, co stalo sie, kurwa, ja chce normalnie spac. Chce wartościowego snu. A nie koszmarów z matką, po ktorych budze sie jak po strzale w pysk od pociagu, gdzie nie wiem, jaka chemia by mi pomogla. Nie wiedzialam dzis, czy mialabym wrzucic xanax, wciągnąć kreskę, chyba tylko heroina albo skok na główkę z czwartego pietra. Tych dwoch ostatnich jeszcze nie próbowałam. Kurwa. W śmierdzącym autobusie jade do pracy. Pierdol sie, Mamo.
10:22 / 30.10.2017
link
komentarz (0)
Tak jak kiedys wymyśliłam, ale oczywiscie zapomnialam, tutaj bede sie żalić, a jak poczujesz sie na siłach, to zajrzysz najwyzej.

Oszukuję sie znów. Gdzies w glebi mam poczucie, ze jak bede codziennie dzielnie wstawac, pokonywać te wszystkie przeciwności i opory w sobie, isc w ciemność i mróz, to jakos Ci to pomoze.. Nie pomaga:( przeraza mnie to, ze nie umiem Cie z tego wyciągnąć. Nawet jak Ci sie cos udaje w górę, to ja jakoś ściągam w dół. Nienawidze tej swojej natury. Tez czuje sie jej więźniem. Tez juz mam dosc tego, naszego marazmu, Twojej martwości i tych prozaicznych problemow. Czuje sie wykończona. Wykańczam nas oboje. Tylko nadzieja daje mi sił. Prosze, nie mów, ze nie mamy szans.. Ja Cię tak bardzo kocham. Mówisz, ze jak odejde i przestane Cie zabijac, to i tak nie przestane. Wiec bede z Toba do konca, nie zostawie Cie i bede umierac obok Ciebie. Nie chce nikogo innego.
12:12 / 22.10.2017
link
komentarz (0)
Siedze na uczelni w kanciapie, taki miejsce na koncu drugiego pietra, gdzie jest komp, mikrofala, czajnik, a przede wszystkim kanapa. A ja leżę, a Nie siedzę .. Jak nie mam manii, to jestem ciagle śpiąca, duzo spie i nic mi sie nie chce. Nie lubię tego. Pije kawe i nadal jestem senna, pije wiecej, to włączają mi sie psychozy.. Nie moglam juz zniesc szumu tłumów na wykładach. Wole opracować to sobie w domu, choc najpewniej bede miala przepisana ocene. Od trzech dni jem wiecej, a od wczoraj zaczelam jesc kompulsywnie. Musze to zatrzymac, bo cztery kilo wrócą predko, a poltora miesiaca je gubiłam. Mam pelny brzuch i choc ważę tyle samo, czuje sie parszywie ciezko. Ludzie. Mecza mnie. Juz mialam swoich ludzi, przeminęło i nie wroca. Nie wyobrazam sobie poznac bliższej osoby, a powierzchowne kontakty są dla mnie wyczerpujące. Interesuje mnie tylko wymiana materialow i zaliczenia. Ale czy to zle? Mi nie jest specjalnie zle. Lubie sie uczyc, czytac, ogladac filmy, lubię bliski krąg. Idzie zima i nawet ciesze sie na mysl o ciepłych woeczorah w domku z nim i naszymi futrami. Choc chcialabym czasem wyjsc na jakies wydarzenie. Ja zawsze bylam aktywnym uczniem. Lepiej dogadywalam sie z nauczycielami niz rówieśnikami. A pozniej wielu nauczyciele na tyle zniszczyli moj zapal do edukacji, ze juz do nikogo nie odzywałam sie. Chce mi sie spac, a kofeina szaleje.. Bez sensu. Chce do lozka.
10:03 / 12.10.2017
link
komentarz (1)
Śnił mi sie ktos inny dla odmiany. Po mamie, on mi sie sni najczesciej. Tesknie za nim. Dlaczego jest dla mnie tak ważną postacia? Byl typowym starszym bratem, zawsze. Biliśmy sie i dokuczalismy sobie, ale zadne z nas nie pozwoliło, zeby ktos inny o drugim zle mowil. Najwieksze wrażenie emocjonalne zrobilo na mnie jego zachowanie w drugiej, a mojej pierwszej, klasie. Ktos z jego klasy wyśmiał mnie i obraził, a on rzucil sie na niego z pięściami. W okresie nastoletnim mielismy po pare lat przerw, z okazjonalnymi spotkaniami, ale wciaz bylismy sobie bliscy. Od 19 roku zycia, mojego, spotykaliśmy sie przynajmniej pare razy w tygodniu. Oboje zagubieni i zlamani na swoj sposob, brnelismy w swiat imprez i narkotyków. Raz na pol roku otwieralismy sie przed soba calkowicie, mówiliśmy o najskrytszych uczuciach i płakaliśmy. Tylko on wiedzial, jakich mam zjebanych starych. Znal moje slabosci, wkurwialy go pewne moje zachowania i widzial jak psychicznie czasem sie zachowuje, ale dalej mnie bronił publicznie. Jak ktos mi dogadał, to on mowil: przynajmniej ona cos tam cos tam, a nie jak ty, zjebie. Jak widzial, ze ktos mi sie naprzykrzal, to podchodził i pytal, czego chce od jego dziewczyny. Czulam sie przy nim bezpieczna. Mialam obrone i opieke i kogos, lto z duma mnie przedstawiał wszystkim chetnie i nie wstydził sie mnie, akceptował mimo wszystko. Starszego brata, ktory zastępował mi ojca i to, czego ojciec nigdy mi nie dal. A teraz go nie ma. Zaczal znikać kilka lat temu, aż zniknal calkiem. Jego osobowość rowniez. Prowadzi chyba poukładane zycie z nią, nie cpa itd, ale przypomina mi pustą skorupę. Przestało mu na mnie zależeć. Ona mnie nie lubi i odrzucił mnie dla niej. Swoją młodszą siostrę. Złamał mi serce. Myślałam, ze nikt nas nie rozdzieli.
00:13 / 28.09.2017
link
komentarz (0)
Drogi pamiętniczku, moj mur sie sypie, blokady puszczają, nie wiem, czy jestem w stanie dalej wypierać ten temat. Po tym, co mi sie snilo, nie wiem, jak rozmawiac z rodzicami. Nie wiem, kto zrobil mi krzywdę, pewnie jemu w dziecinstwie ktos też zrobil krzywde, itd. Racjonalnie jestem w stanie zaakceptowac, wybaczyc, nie chce grzebać w przeszlosci, tylko skupic sie na tu i teraz, ale cos w głębi mi nie pozwala odpuscic tej sprawy. Te koszmary mnie wykańczają, czuje chroniczne zmeczenie i niewyspanie.
Jestem w szoku od tygodnia, a po dzisiejszej wizycie u psychiatry, jej wyraz twarzy, gdy mowila o tym, utkwił mi w pamieci. Zaczynam dopuszczac to do siebie i czuję, ze musze z kims porozmawiać. Ale to kosztuje:(
Mam teraz tyle do ogarnięcia, a jestem beznadziejna. Przerastają mnie zakupy w sklepie, zapominam czegos ciagle, jak ogarniam jedno, napietrza sie drugie, trzecie i dziesiąte.. Staram sie budowac na nowo, wreszcie po dwoch latach poczulam cos, chec dzialania, robie kroki w jakas strone, ale znajac mnie, pewnie to zle decyzje, zly kierunek, takie watpliwosci mnie nachodzą, trace te niewielka czesc pewnosci siebie, ktora nie wiem jakim cudem w ogole sie wylegla. Moze powinnam zamknac sie na zawsze w jakims milym oddziale, nie robic krzywdy już nikomu, nie rozczarowywać siebie i innych, nie walczyc. Znow miewam takie mysli, ale zawsze wiem, ze to niemozliwe, poki moj ukochany kot żyje. Czasami mysle, ze gdyby nie on, to juz by mnie tu nie bylo. Tylko on mnie potrzebuje i lepiej mu ze mna, niz beze mnie. Z reszta jest na odwrot. Nie dziwie sie..
20:10 / 18.09.2017
link
komentarz (0)
Napisałabym teraz soczyście o tym, jaki mozna miec fatalny pierwszy dzien pracy, o zmęczeniu, chorobie, spozniajacych sie i sprzed nosa spierdalajacych autobusach, a to wszystko na tle emocji sprzed poprzedniego wpisu, ale nie napisze, bo wypłakałam sie swojemu chłopakowi. Ogarnął moj atak paniki, wspiera mnie, pomimo, ze nie zasłużyłam na to, bo ja go sciagam tylko na dno..
08:42 / 18.09.2017
link
komentarz (1)
Siema, jest wykurwiscie. Mialam miec prace do 2019, ale dziecko cudownie dostało sie jednak do żłobka, zaraz przed urlopem powiadomiono mnie. I co dalej? Czekalam tydzien i zaproponowała mi pol etatu dopoki nie znajde pracy. W ogole najlepiej jej na pol roku, ale jak znajde wczesniej to spoko. No to, lepszy wróbel w garści bla bla bla. W niedziele dowiaduje sie, ze jednak do pracy za tydzien, bo adaptacja w żłobku. Naprawde dopiero w niedziele sie dowiedziala? Kasy krotko, ale luz, zacisnąć pasa. W sobote pukam, otwiera, jak tam w żłobku - pytam, a no wiesz... Mialam wczoraj do Ciebie zajrzec.. Oho! - myślę, to dawaj. No daje. Nie bede juz potrzebna, w ogole. Dziekuje. Fartem złożyłam kilka CV tydzien wczesniej. Tylko dwie oferty aktualne, zaproszono mnie na jedna rozmowe! Super, sie ciesze. Poszlo dobrze. Odpowiedz za cztery dni. Cztery nieprzespane noce z pustym portfelem. Nastepnego dnia zostalam zaproszona na jeszcze jedna rozmowe, ale bylo chujowo i mnie nie chcieli, bo za droga jestem, jakbym Nie pisala o stawce otwarcie, dziękuję za zmarnowanie mojego czasu.
09:39 / 13.07.2017
link
komentarz (0)
Naprawdę większość zależy od tego, jaki mam dzień, jak to się mówi..
Nic sie wokół nie zmienia, warunki te same, a ja jednego dnia kładę się na ziemi, ryczę i umieram, a drugiego jestem całkiem zadowolona i w przyszłość patrzę optymistycznie. To jak jest? Co jest prawdą? Jaka jest moja sytuacja? Tak, wiem, ze wszystko zależy właśnie od punktu widzenia.. Ale jak ja mam żyć, skoro nic nie jest stałe? Na czym sie oprzec? Jak on ma żyć z tym? Można to w końcu zaakceptować i żyć chwilami. Ja tak robię. I tak nic nie jest pewne, wszystko przemija, a życie jest zbyt krótkie, żeby tak bardzo się przejmować. Chwila obecna, to jedyne, co się liczy. Spędzając ją bez lęku i zamartwiania o przyszłość, kolekcjonujemy dobre wspomnienia, pracujemy na satysfakcjonujące życie. Martwienie się na zapas i ubolewanie nad tym złym, co sie wydarzyło, to najwięksi wrogowie szczęścia. Nie można traktować życia zbyt poważnie.
11:34 / 29.06.2017
link
komentarz (2)
Siedze sobie na Rynku, pije prawdziwą Cole, nie jakąś tam zero, palę papierosy. Tesknie za moja przyjaciolka, jedyna ktora mi zostala. Nikt nie przyjdzie, jest pustka, nie ma dokąd isc, nie ma na co czekac, nic sie nie stanie i nie stanie sie nic..
07:18 / 14.06.2017
link
komentarz (0)
Nigdy nie bylo mi tak ciezko, nigdy nie mialam tylu obowiązków, radze sobie zupelnie sama. Wtedy mialam o wiele lżej, a nie umialam isc na zajecia tyle razy. Teraz dalabym rade. Teraz jest za pozno.
Od jutra mam urlop. Nie cieszy mnie to, lecz przeraza. Nie mam z kim spedzac czasu. Bezsens egzystencji bedzie drążył mnie lękiem. Nie mam na co czekac.
Jak to jest..? Nigdy nie dawałam z siebie tyle, a wciaz bylam holubiona. Teraz daje z siebie wszystko, a codziennie slysze, ze jestem najgorsza. Nigdy nie kochalam tak mocno. Ale wciaz jestem jezozwierzem i kasam i kłuje i nie moge przestac. Nie potrafie nie bronic sie bolesnym atakiem przed wiatrakami.
08:00 / 10.05.2017
link
komentarz (0)
Prawie dwa tygodnie przerwy od gowniakow.. I znow jestem w pracy. Chlopiec jest glupi, ale poza tym nic do niego nie mam. Ale ta półtoraroczną jest oblesna:(( brzydzę sie jej. Obrzydzaja mnie jej chomicze policzki. Ma brak szyi, wyglada, jakby glowe miala od razu przytwierdzona do tułowia, gnom jakis?.. Obrzydza mnie, gdy oddycha przez usta i widac jej górne dwójki z wielka szpara miedzy nimi. Obrzydzaja mnie oczywiscie jej pakce u rak i stop, oblesne... Nie znosze jej glosu, jak gaworzy, czy placze, czy sie smieje.. Fuj:( dobrze bylo to z siebie wyrzucic...
08:24 / 24.04.2017
link
komentarz (0)
Zarty żartami, ale to zaczyna byc dla mnie coraz poważniejszym problemem. Nie jest fajnie nic nie robic przez 9 godzin. No dobra, moze troche mniej, bo jednak karmienie i takie tam, ale wciaz.. Czuje, ze powinnam je czegos uczyc, jakos kreatywnie spedzac czas, cos przekazac, a nie tylko rzucac sie kulkami, wygłupiać i stukać autkami.. Chyba popierdole wyrzuty sumienia i zaczne przynosić sobie ksiazki, ogladac seriale, bo to kurwa nie ma sensu.
Zawsze balam sie m. In. Ze moje dzieci beda tepe i nie komunikatywne. Nie przekonam sie.
Przegrałam swoje zycie zawodowe. Nie moge sluchac wykładów lub czytac ksiazek naukowych, bo zal mi dupe ściska.. Powinnam robic kariere na uczelni, a nie babrać sie w gownie i rzygach cudzych dzieci..
09:21 / 21.04.2017
link
komentarz (0)
Tragedia... Jak grochem o sciane.
09:59 / 11.04.2017
link
komentarz (2)
Jakze mnie irytują te dzieci:( nie mozna sie dogadac. Wiekszosc dzieci jest glupia i nieznośna. Zupelnie jak dorosli. Poltora roczna dziewczynka robi y! Y! Y! Kiedy czegos chce. To nie jest dla mnie urocze, to wkurwiające. Trzylatek nie slucha, nie kuma,mowi tak niewyraznie,ze nie wiem o co mu chodzi. Nie cce sie uczyc. Denerwuje mnie infantylna mowa doroslych i wyrazy dzwiekonasladowcze. Ojej! Co dziewczynka ma na glowie, no co dziewczynka ma na glowie? To kapelusik, jaki piekny kapelusik dziewczynka ma na glowie. AJ AJ ach ach... Blee. Ale to wszystko nie znaczy, ze bylabym zla mamą .

Jednakze kiedy patrze na ich wykonczona matke,to jej wspolczuje i doceniam swoje zycie. Bedzie dobrze,bedziemy wychodzic i podrozowac,to bede szczesliwa, z nim, wtey niczego wiecej nie potrzebuje:) na pewno macierzyństwo daje tez wiele satysfakcji i milyh chwil, ale to chyba nie dla mnie.
09:53 / 06.04.2017
link
komentarz (0)
Chyba zaczne tu pisac bzdury, zeby tylko zabic czas. Kiedy dzieciaków nie ma, bo TV Ich pochlonela, nie umiem wytrzymac ze swoimi myslami. Chyba tez czas na kolejny etap, czyli nowa nazwe nowego nloga .
09:02 / 04.04.2017
link
komentarz (0)
Moze i jestem bardziej funkcjonalna. Ogarniam sama tyle, nigdy nie myslalam, ze mi sie uda. Ale nigdy tez nie czulam takiech bylejakości, pustki i bezsensu. Zwlaszcza ogarnia mnie lęk, gdy nie ma juz ni do zrobienia i jestem sama w pokoju. Musze cos robic, albo idę spac albo wychodze. Bez niego zycie ma dla mnie slaby sens.. Nie brakuje mi juz nawet tak przyjaciol. Gdybysmy mogli tylko razem spedzac czas.. I brakuje mi pieniedzy, na wycieczki, na ktore i tak nie moglibyśmy jezdzic, he.. Zatem nadal jestem w depresji, tylko gleboko ukrytej pod zajęciami. Brakuje mi go jak powietrza. Co ja zrobilam :(
22:57 / 22.12.2016
link
komentarz (0)



Ewolucja z Chylińską.. nawet mówię tu o Modern Rocking.
22:02 / 18.11.2016
link
komentarz (0)
Skupiłam się na gromadzeniu oszczędności i żyje tylko myślą, że w przyszłym roku wyprowadzę się z tego bunkra.
18:57 / 10.11.2016
link
komentarz (0)
Nie ma już mnie..
13:32 / 28.07.2016
link
komentarz (2)
Dawno sie tak nie zagotowałam. Wiedzialam ze pożałuje tej znajomosci. Ale z mojej strony wszystko bylo fair, specjalnie tego dopilnowalam. Nie oplaca sie. A z nim juz koniec. Koniec. Nie ma chlopa. Wedlug mnie szczescie to roześmiana morda, a nie posepna i kwaśna rutyna.
12:05 / 21.07.2016
link
komentarz (0)
Kilkadzieścia razy w ciągu dnia doznaję szoku, wszystko zatrzymuje się, otwieram szeroko oczy i - co ja tutaj robię? Gdzie ja jestem? Dokąd idę? Po co? Wpadam w panikę, dławi mnie bezsens. Skąd bierze się owe poczucie bezsensu? Otóż nie wiem po co mi byli Ci ludzie, tyle przeżyć, tyle czasu.. Po co angażować się w coś znowu, skoro nic po tym nie zostanie i nie będzie się liczyło, po co zachód.. Nie wspominam tu o moim wrodzonym lęku przed nihilizmem, to inna kwestia. Po prostu chociaż przez póki jestem coś mogłoby się ostać na dłużej, ktoś.. Kiedyś większość czasu było podobnie. Owszem ,zmienialiśmy się, ale razem.. Mieszkanie zmieniało się, ale to było to samo mieszkanie.. Teraz wszystko jest inaczej, a ja nie umiem zbudować niczego nowego.. miotam się, wspominam jak niedołężna staruszka u progu śmierci, której nie pozostało nic, prócz tych wspomnień. Boję się znowu zaczynać coś z kimś.. próbować.. angażować się. Wiem, że robiłam wiele złych rzeczy i krzywdziłam,.. na swoje usprawiedliwienie mam to, że sama taplałam się w gównie, toteż innych w to wciągałam. Ale mimo tej ułomności dałam z siebie dużo serca, a teraz nie zasługuję nawet na wyjaśnienia. Czuję, że brak mi już wiary i zapału nie mam prawie wcale.
11:08 / 20.07.2016
link
komentarz (0)
Nigdy w zyciu nie bylo m tak ciezko.. mam wrazenie nie ma wyjscia z tej czarnej dupy. Jestem taka ciezka, doslownie, ze czasami wydaje mi sie, ze przez to ta wszechogarniająca niemoc. A w takiej niemocy nie umiem sie zebrac, zeby zmobilizować sie do schudniecia. Nigdy tez nie mialam z tym takiego problemu. Co sie stalo z moim zyciem. Borderline. Z jednej strony nigdy nie bylo u mnie tak dobrze, z drugiej nigdy nie bylo tak zle. Chcialabym wrocic do pewnego stanu energii jaki miewałam kiedys, ale za nic nie chcialabym wrocic do tamtego gowna w glowie. Nie umiem sie teraz odnalezc. Boze, jesli jestes, dopomóż..
09:03 / 04.07.2016
link
komentarz (0)
Moj drugi dzien pracy. Dziecko spi, ale pewnie zaraz sie obudzi. A ja zastanawiam sie, co zrobilam ze swoim zyciem. Podobno wygladam młodo, wiec od dzis mam 21 lat, a nie 31. Myśląc w ten sposob wszystko jest na swoim miejscu i juz jest dobrze:)
Nie mam podejścia do niemowlaków. Nie czuje sie komfortowo, nie lubie jej dotykac,.wprawia mnie w zakłopotanie, nudzi mnie.. ale umiem opiekować sie nia. Wiem, ze robie to dobrze, mimo, ze nie czuje sympatii i nie mam instynktu jak do zwierzat. Wole starsze dzieci. Takie, ktore rozmawiają juz, male ludziki. To mam podejscie. Ech..
Czy ja dam rade wyprowadzic sie z Gliwic? Gdyby do centrum wiekszego miasta, to dalabym rade. Ale zadupie? Podoba mi sie w Jaworznie, ale na wakacje, na starosc, teraz marzy mi sie miejskie zycie. Moze jak zrobie prawko, to przestanie byc dla mnie problemem, te odleglosci.. mysle nad tym wszystkim powaznie i jestem w 60% na tak. Gdy mysle, ile jemu dałoby to radosci i ulgi.. to szala w o go le przechyla sie na korzysc Jaworzna.
23:52 / 17.06.2016
link
komentarz (0)
Jeszcze dwa lata temu wszyscy byli..
05:20 / 14.06.2016
link
komentarz (0)
Kiciuś wybudzał mnie z głębokiego snu bardzo długo i uporczywie. Nie mogę już zasnąć, nie zasnę dopóki tego nie napiszę.
Wciąż wracam do Rynku. Jakoś dziwnie często znajduję się pod starym mieszkaniem - jak na kogoś czekam, jak chcę przystanąć z zakupami.. Chcę do domu. Kurewsko starałam się przyjąć na klatę wyprowadzkę, która spadła na mnie w momencie, gdy byłam najsłabsza tuż po odwyku. Starałam się jakoś mieszkać na wynajętym, ale od lata tylko czekałam, aż to się skończy i znów będę na własnym, będę mogła zadomowić się, zrobić coś po swojemu. No i jestem tu, po wielkich trudach remontowo-przeprowadzkowych. Zrobiłam wszystko ze swoim nastawieniem, aby przyjąć tę "nowość" pozytywnie do serduszka. Mówiłam: "Jest dobrze", "zrobi się", patrzyłam na jasne strony i uwypuklałam je, nie traciłam dobrego ducha i zapału. Ale czuję, że nie mam siły już sama siebie oszukiwać. Odejmuje całego sensu to, że mieszkanie nie jest ani moje, ani kredyt spłacony. Duszę się tutaj - brakuje przestrzeni, brakuje pomieszczeń i drzwi do nich. Jestem za stara na taki regres. Myślałam, że nie, ale jestem. Nie mogłam tego wiedzieć wcześniej. Starałam się dostosować, jak mówię, szukać pozytywów i mieć pozytywne nastawienie. Staję pod oknem i jestem zarazem w sypialni, w "salonie", w kuchni i przedpokoju i patrzę na drzwi wejściowe. Duszę się i czuję, że nie mam gdzie iść. Nie mogę teraz iść do drugiego pokoju, gdy on śpi, bo nie ma drugiego pokoju, jest tylko ta jebana ścianka. Oboje zachowujemy się nienaturalnie cicho, kiedy drugie śpi. Ani muzyki, ani sprzątać, ani telewizji, ani pograć. Nie ma gdzie zjeść, ani gdzie położyć laptopa, bo nie ma stołu. Nie mówię już o stole normalnym, mówię o stoliku kawowym - nie ma. Boję się taki wstawić, bo zabierze miejsce i będą na nim RZECZY, kolejny bałagan jak na tym jebanym blacie. Nie ma gdzie chować tych rzeczy. Brakuje mebli kuchennych i komody z szufladami i szafkami. Strach wstawić większą komodę z tego samego względu, z którego strach wstawić stolik. No tak, mogłam wybrać większe mieszkanie z dala od centrum. Łatwo mówić, gdy nie trzeba codziennie na piechotę wszędzie zapierdalać. Z resztą rok mieszkaliśmy dalej od centrum - z moją "przypadłością" zabunkrowałam się w końcu w mieszkaniu, mimo, że zabiegałam o to, by się tak nie stało. A zrobienie większych zakupów wiązało się z nadludzkim wysiłkiem lub zamawianiem taksówki, tudzież proszeniu obcych o doniesienie zakupów pod blok. I codziennie zapierdalać z tymi ciężkimi siatami - wybierając mieszkanie musiałam brać pod poważną uwagę odległość Biedronki od mieszkania. I czasami przyłapuję się, że w myślach rozpaczliwie krzyczę: "niech to się już skończy! chcę do domu!".. Niewygodnie mi, źle mi, od półtora roku staram się umościć, znaleźć sobie miejsce - nie umiem! Jestem zmęczona. Jak to przekuć na coś dobrego? Ta sytuacja mobilizuje mnie do działania, żeby posiąść wreszcie własny dom, w którym mogłabym się poczuć komfortowo, wygodnie i bezpiecznie. Gdzie mogłabym odpocząć. Jak tam.
14:00 / 28.05.2016
link
komentarz (1)
Nie dzwonią do mnie. Dla mnie czasu nie mają. A zdjecia zamieszczaja, to z tym, to z tą, to tu, to tam.. i ona i on:((((
11:59 / 12.05.2016
link
komentarz (0)
Siedze blisko działek, slonce praży.. wystawiam twarz i cyc do slonca, jest bosko. Pije cole i jem żelki. I... tak bardzo doceniam to, ze nie mam dzieci. Skoro ich nie mam, to przynajmniej niech wykorzystam i docenie ten stan rzeczy, nie? Powinnam wykorzystac to na maxa.
22:36 / 28.04.2016
link
komentarz (3)
Jestem rozdarta, stoję na rozdrożu.. Pójść drogą choroby, czy zdrowia? Jak dotąd nie udało mi się normalnie funkcjonować w społeczeństwie - żadnej konkretniejszej pracy, wciąż na utrzymaniu rodziców.. Z roku na rok mam coraz mniej wiary, że mi się uda, coraz mniej sił. Czy to czas na rentę? Na leczenie szpitalne? Przyznać się przed sobą, że nie daje się rady i pogodzić z takim upośledzeniem, czy dalej starać się o w miarę normalne życie? Czuję i wiem, że jak pójdę na oddział stacjonarny, to wydarzenie zmieni moje życie, będę naznaczona. Jak pójście do więzienia zmienia ludzi, uważam, że z psychiatrykiem jest podobnie. Przyznajesz, że tak - jest tak źle, jestem dysfunkcjonalny, inny, gorszy, słabszy, nie radzę sobie z życiem. Obawiam się, że pobyt tam ostatecznie przekreśliłby moje szanse na względną normalność. Zwłaszcza, że w moim wypadku miałyby to być miesiące, może pół roku. Wchłonąłby mnie klimat leków, zaburzeń, chorób, terapii, objawów, diagnoz.. i wróć po takim czasie do domu i próbuj żyć jak normalny człowiek. To chyba prawda, że jak raz się tam trafi, to już się tam zawsze wraca.
22:09 / 20.04.2016
link
komentarz (0)
I tak.. Wyszłam sobie. Na miasto. Na piwo. Z koleżanką. Jakże to normalnie brzmi. Naprawdę dobrze czułam się, zanim się z nią spotkałam, kiedy kopałam w szmatexie. To była miła mini mania :) Znalazłam sobie fajne, przejściowe rzeczy i Mamie dużo fajnych.. A później trzeba było rozmawiać. Ona głównie mówi, więc nie było aż tak trudno. Siedzę, słucham, nie wiem po co.. Bo chyba normalne jest mieć koleżanki i słuchać, mówić, coś tam.. Na szczęście dziś postanowiłam się napić. Pierwszy raz od Sylwestra (no kilka dni temu wypiłam niecałe małe na smak i rozpoczęcie sezonu)i to był strzał w dziesiątkę, bo nie wiem, czy bym dała radę bez alko. Chyba tylko na basenie, przy grach, zakupach, itp. Ale tak siedzieć i gadać bez procentów.. no nie kumam. Nie umiem. Nie nadaję się. Nie wiem. Cieszę się, że jestem w domciu.
07:14 / 01.04.2016
link
komentarz (0)
Zdałam wynajęte mieszkanie. Chyba odpoczywam, bo obudziłam się cała połamana i z zakwasami. W nocy było dziwnie - wydawało mi się, że jestem na starym mieszkaniu. Może coś ubzdurało mi się, że jak ten koszmar z wynajętym mieszkaniem skończy się, to wrócę do domu. No, ale lepiej być w ciasnym własnym niż wynajętym, gdzie płaci się wielkie pieniądze i one na nic się nie odkładają, gdzie rzeczy są czyjeś, gdzie ciągle czujesz, że nie jesteś u siebie. Zdałam to gówno i poczułam wielką ulgę. Czuję się też dziwnie, że już tam nie muszę iść i że nie ma już TAM, nie można wrócić, panika,.. czyli mój odwieczny problem ze zmianami. Ale myślę, że lżej to zniosę, bo chcę tu być. A teraz TYLKO przeraża mnie ile rzeczy muszę uporządkować. Chciałabym pozwolić sobie na odpoczynek, ale po prostu nie da się żyć w takim bałaganie, potrzebujemy przestrzeni i ładu.
12:46 / 26.03.2016
link
komentarz (0)
Dziś spędziłam pierwszą noc na nowym mieszkaniu, z moim kotem. Moszczę i moszczę na przybycie reszty członków rodziny. Niestety nie umiem odpocząć. Muszę być okropna do życia, zwłaszcza w tym okresie.. Kiepsko się czuję od kilku dni, od kilku tak naprawdę kiepsko. Przypomniałam sobie dlaczego zaczęłam brać tabletki przeciwlękowe. Wczoraj natomiast poczułam, że zrobiłam sobie krzywdę. Ze zmęczenia fizycznego traciłam równowagę, serce wpadało w palpitacje i bolało, piekło mnie znowu i ściskało.. Nie takich fizycznych wysiłków dokonywałam, czasami dwie noce nie przespałam, imprezując, ale czegoś takiego nie przeżyłam. I leżałam i myślałam, co takiego się ze mną dzieje.. I zdałam sobie sprawę!.. Otóż od tamtego wtorku, gdy robiłam przeprowadzkę i nosiłam... Nie miałam zakwasów! A po dwóch dniach powinnam mieć ogromne. A nie miałam, rzeczywiście! Zamiast tego ciągle coś robiłam i wszystko mnie bolało. Nogi przede wszystkim bolą, zmęczone. I serce. Zastanawiałam się, jak to jest, że tyle fizycznie robię, a kondycję mam coraz gorszą, zamiast coraz lepszą. Nie umiem normalnie wejść po schodach bez zadyszki i bólu serca i nóg na 1 piętro, kiedy przed całym tym szaleństwem męczyłam się dopiero na 3. I zrozumiałam.. Od trzech tygodni nie zregenerowałam się. Nie wiem, jak to możliwe, ale powiązałabym to raczej z chujowym spaniem.. Nerwica.. Jestem kłębem. Jestem nerwicą. Jestem pędem. Nie ma mnie tu.
12:53 / 18.03.2016
link
komentarz (0)
Zastanawiam sie, czy to tylko na nienawisc borderline wobec partnera, czy ogolnie potrzebuje lekow ...
17:05 / 16.03.2016
link
komentarz (0)
Siedze na nowym mieszkaniu. Ani to moje, ani spłacone, kredyty na mamę - właścicielkę.. byl czas, gdy myslalam, ze jak bede w wieku 30 lat, to bede miala dwunastoletnia dziecko/dzieci, prace zwiazana z jezykiem polskim lub angielskim, spokojny, cieply dom. Byl czas, gdy bylam przekonana, ze do smierci bede w dziwnym zwiazku z mezem, bede pracowała na uczelni, a jesli bede miala dzieci, to chyba zwariuje i kazdy dzien bede zaczynała od drinka. Byl czas, gdy bylam pewna, ze w tym wieku bede gryzła piach. Nigdy nie myslalam, ze bede bezrobotna, niezdolna do pracy, na utrzymaniu rodzicow i na ich łasce, ze nie bede mogla miec dzieci i bede musiala zaczynac wszystko od nowa. Powoli rozstaje sie z różnymi przedmyiotami, dawne zycie wydaje mi sie byc odlegle, niczym dziecinstwo, tyle rzeczy straciło smak i znaczenie, ze codziennie towarzyszy mi gdzies pod skora uczucie bezsensu dalszej wędrówki przez to szare zycie. Nie potrafie na nic sie zdecydowac, bo ciagle mam uczucie, ze znow wplątuje sie w jakas iluzje, manie.. rzeczywiscie ledwo cos zaczne, okazuje sie, ze jest to niezdrowe i robie to zle. A wracajac do mieszkania..
Czuje sie tutaj bardzo dobrze i pozytywnie. Wole tu przebywać, niz na tamtym mieszkaniu. Postaram sie sama przed soba pochwalić: jestem zadowolona z tego, jak zrobilam, ciesze sie, ze nie odpuściłam pewnych rzeczy, mimo stresu, uwazam, ze podjęłam tez duzo słusznych decyzji. Dobrze, ze podłogi i sciany zrobione, jest estetycznie, przestronnie i bedzie latwo utrzymac czystość i porzadek. Dobre kolory, jasne i pozytywne, ożywiają i na pewno pomogą w walce z depresja i brakiem zapału. Ścianka - rewelacyjne rozwiazanie - miejsce na odpoczynek i sen, nie na widoku, jest tam przytulnie i kameralnie. Otwarta kuchnia sprzyja zwiększeniu przestrzeni, blat bardzo funkcjonalny no i bedzie mozna zjesc posiłek wygodnie, wanna zamiast prysznica to zawsze dobry pomysl, bo mozna i wziac prysznic, i sie wykąpać, szafa pomieściła wszystko i nie ma bałaganu, a teraz dociagam do konca, zamowilam jeszcze parapety, tez w mysl utrzymania estetyki,.. zeby wszystko bylo proste i latwo sie sprzątalo. Nie jestem zadowolona, ze na nic z tego nie zarobiłam..
Moj cel jest prosty i tylko on mnie motywuje: odciąć sie finansowo od rodzicow w tym roku. Chciałabym zarabiac sama na siebie. Czego nigdy nie przypuszczałam, ze powiem, wolalabym byc na utrzymaniu partnera, niz rodzicow, ufam mu i (cdn)...i nie chcę już, zeby starzy mieli jakas chora satysfakcje, ze bez nich bym zginęła lub wypominali mi cokolwiek. Chcialabym pomoc matce szybciej spłacić kredyt na to mieszkanie, przep u sac na siebie własność, zeby miec cos swojego i jakies zabezpieczenie. A najbardziej marze o tym, zebysmy z Bartkiem wtedy razem kupili wspolne mieszkanko.
11:22 / 12.03.2016
link
komentarz (0)
Ostatnio do bialej gorączki doprowadza mnie dym papierosowy. Zwlaszcza na ulicy jak jem cos po drodze, to musze miec pecha zaciągnąć sie tym gównem od kogos.zawsze bylam uczulona na dym, czesto sama paliłam, zebyzeby wytrzymac z innymi palaczami. Koniec. Dosc tego.
22:44 / 05.03.2016
link
komentarz (1)
Poczułam się sobą, poczułam pasję, poczułam, że to co robię, robię dobrze. Poczułam się jak na studiach. Aż dziw mnie teraz bierze, że jutro nie idę na egzamin. A zaangażowałam się w lekturę dotyczącą moich ułomności i zaburzeń - Teoria zła S. Barona-Cohena. Zawsze fascynowało mnie zagadnienie zła. Wyobrażałam sobie, że jestem po tej dobrej, pomagającej stronie, żyłam w takim przekonaniu. Niedawno cały mój świat wywrócił się do góry nogami, kiedy dotarło do mnie, po której stronie jestem naprawdę. Nie mogłam się z tego podnieść, aż do dziś. Dziś zrozumiałam, że mogę to wykorzystać w dobrym celu. Nadal mogłabym pomagać podobnym do mnie.
Wracając do samego procesu przerabiania tekstu - czułam się jak ryba w wodzie. Naturalnie wciągnęłam się w tekst, oczywiście przerobienie tekstu wiąże się u mnie z pobazgraniem całej książki podkreśleniami i dopiskami. Czuję się wtedy, jakbym żyła z tekstem. Uwypuklam, co chcę połączyć w daną tezę, dopisuję własne spostrzeżenia na gorąco, wyróżniam to, co najważniejsze, odkrywcze lub na czym czuję, że zbuduję własną teorię. Praca z tekstem...ANALIZA tekstu, odnoszenie się do niego, polemika z nim, rozwinięcie, podsumowanie, ocena.. To wszystko, co kocham. Boże, jak mi brakuje studiów.

16:45 / 01.03.2016
link
komentarz (0)


Dokładnie tak..


13:21 / 29.02.2016
link
komentarz (0)
Z nerwow zesralam sie na rzadko i zwymiotowalam. Jednak gdy jestem sama, radze sobie gorzej. Mam chyba zbyt duzo czasu na przebywanie szczere ze soba i swoim iu myslami.
20:13 / 26.02.2016
link
komentarz (0)
Obudziłam się z wielkim przerażeniem. Dawno nie czułam tak silnego lęku. Już zdążyłam zapomnieć jak to jest. Nie widzę sensu. Nic nie jest tak jak myślałam, nic nie jest tak, jak miało być, a i okazuje się, że nigdy nie było. Same złudzenia. Życie, które teraz widzę przed sobą to jakaś przenajcięższa droga przez mękę. Szarość, marność i bezsens. Czy naprawdę tak musi być?
12:50 / 21.02.2016
link
komentarz (0)
Zaczyna do mnie powoli docierać, co sie stalo, kim jestem i czego nie bede nigdy miala.. uklada mi sie to i owo w calosc.

Jestem załamana. Czy zniose świadomość, ze wiekszosc mojego zycia bylam w bledzie? Czy zniose rzeczywistosc? Prawde o sobie? Czy chcialam tego wszystkiego o sobie dowiedziec sie? Mowilam, ze chce prawdy i chce zrozumiec, ale czy naprawde chcialam? Boje sie. Boje sie siebie. Najdziwniejsze jest to, ze wymagam i oczekuje bardzo wiele, majac siebie zarazem za osobe niegodna zycia i poświęcenia innych osob. Rozłam, rozpad, dezintegracja, chaos, bezsens, niemoc.
10:24 / 19.01.2016
link
komentarz (0)
Pierwszy raz od kilku miesiecy mam okres. Nie wiem, czy to jest przyczyną wszechogarniających mnie uczuc gleboskiego smutku i niemocy, a takze poczucia bezsensu.. czy po prostu zaczyna brakować mi sil na robienie z gowna śmietany..
17:23 / 05.01.2016
link
komentarz (0)
Dokładnie przypominam sobie, jak to zazwyczaj było w podobnych sytuacjach. I teraz też z powodu niepewności we własne siły myślałam sobie - "może jednak odpuszczę, może lepiej po przeprowadzce, może lepiej nie gnębić babci".. I kolejnym razem też namawiałaby mnie, żeby babcię odwiedzić innym razem, i w ogóle skoro mam jakie stany lękowe, to odpuścić sobie, bo zdrowie jest najważniejsze. Dokładnie to, co się teraz dzieje, zrobiło ze mnie kalekę. Nie odłożę tego wyjazdu.

Szłam dziś odebrać klucze od nowego mieszkania. Moja matka właścicielką, ja - zameldowana. W ogóle nie musiało mnie tam być. Ale w tym mieszkaniu usamodzielnię się. A kiedy naprawdę będzie moje - sprzedam je w pizdu i wyprowadzę się tam, gdzie zdecydujemy osiąść. Do naszego mieszkania, naszego gniazdka. To nie jest nasze mieszkanie. To mieszkanie będzie moje za kilka lat, kiedy moja mama spłaci kupę kredytów. A wtedy będę mogła myśleć o czymś wspólnym. Byłam przy zdawaniu mieszkania.. wszyscy zwracali się do niej, ona wszystko podpisywała, ona była nazywana właścicielką.. A ja poczułam niewolę, hańbę i upokorzenie, schodząc za nią po schodach, idąc za nią do spółdzielni.. Wiecznie za mamy plecami, za rękę. Chciałaby pozbyć się mnie, tego ciężaru, żebym wyjechała za granicę do Ameryki, wyszła za mąż 10 lat temu i inne opcje, o których tylko słyszałam od kogoś, że istnieją, ale i tak wszystkie polegały na pozbyciu się mnie. Z drugiej strony zrobiła wszystko, żeby mnie zatrzymać i żebym zawsze jej potrzebowała. Chuj z tym czego ona chce. Usamodzielnię się. Ze swoich pieniędzy będę płaciła czynsz od marca. Do maja daję sobie czas na znalezienie pracy. Sama zajmę się remontem, przeprowadzką i zdaniem najętego mieszkania, w którym teraz rezydujemy. Wiem, że tysiąc razy usłyszę, że robię coś źle, że ona lub ktoś z jej polecenia zrobi to lepiej, żebym dała sobie pomóc, żebym coś odpuściła. Nie złamie mnie tym razem.
Skoro nie potrafię pomóc Bartkowi, to przynajmniej postaram się sama o siebie zadbać, żeby nie musiał użerać się ze mną.
23:37 / 19.12.2015
link
komentarz (0)
Nie jestem, jaka jestem i nigdy chyba nie byłam, jaka byłam.

Odkąd sięgam pamięcią naśladowałam kogoś, a raczej wcielałam się w role i zatracałam w nich. Od najmłodszych lat wszelkie przejawy spontanicznych działań były regulowane, temperowane, a często kontrolowane, obserwowane, komentowane, wyśmiewane, karane, poprawiane, zawsze oceniane. Dla równowagi moje osiągnięcia edukacyjne oraz liczne zdolności były wychwalane szumnie pod niebiosa, a ja byłam złotym dzieckiem ze świetlaną przyszłością. Miałam być kimś ważnym, byłam przecież lepsza od innych wyjątkowa, jak to mama mówiła. Ale gdy nie pasowałam do jej wizji idealnego dziecka.. strasznie się wściekała. Wściekanie się i wrzaski nie były takie złe jak to rozczarowanie, które malowało się na jej twarzy, często pomieszane z dezaprobatą, pogardą.. lub wprost mówiła mi, jak ją zawiodłam, rozczarowałam, jak nie tego się po mnie spodziewała. Często chciała pochwalić się moimi zdolnościami przed innymi. Pamiętam tylko palący wstyd, gdy zrobiłam jakiś błąd, prześladują mnie jej wytrzeszczone oczy, zaciśnięte wargi i wrogie spojrzenie mówiące "jak mogłaś mnie tak ośmieszyć".
Byłam i jestem jedynaczką. Mama nie spuszczała mnie z oczu. Nie mogłam wychodzić na podwórko pobawić się z innymi, bo "to patologia, biedne, brudne dzieci się tam bawią", a także mogłam sobie zrobić krzywdę, mógł mnie ktoś porwać, było tam brudno i niebezpiecznie ogólnie rzecz ujmując. Czasami widziałam się z kuzynką lub kuzynem lub inną rodziną, bawiłam się z nimi w pokoju moim lub ich, moja mama wchodziła co jakiś czas kontrolować zabawę. Na kolonie jeździły "biedne i zaniedbane przez rodziców dzieci", ja zatem nie jeździłam. Jeździłam z rodzicami co roku nad to samo jezioro. Według mamy nie było sensu wybierać się za granicę, bo "ani to dogadać się, i daleko, i po co".. Do szkoły mnie odwożono i z niej także przywożono - całe 500 metrów. Kiedy wybłagałam spotkanie u koleżanki lub kolegi, także mnie wożono. Wszędzie mnie wożono. Zabawy na dworze były głównie w wakacje. W nie-wakacje siedziałam w domu albo zabierano mnie na jakieś atrakcje jak zakupy, McDonald's, plac zabaw. Z ojcem biegałam w parku, łowiłam ryby, zbierałam grzyby, grałam w nogę, pływałam na basenie, grałam w gry komputerowe i planszowe, jeździłam na rowerze i sankach.. Pamiętam, że w młodszych latach mama chodziła z nami, ale zawsze narzekała na coś, kwasiła zabawę swoimi komentarzami, w najlepszym wypadku leżała, pachniała i opalała się. Później przestała uczestniczyć we wszelkich aktywnościach. Nazywała mnie pogardliwie "córeczką tatusia", kiedy się razem za bardzo wygłupialiśmy. Bywała też urażona i płakała. Oni wiecznie kłócili się o mnie. Mam tu na myśli darcie mordy, wyzwiska, płakanie, trzaskanie drzwiami, odgrażanie się, napady histerii, itp. Później siedzieli w osobnych pokojach, a nie wiedziałam, kogo mam wspierać, kto ma rację. Byłam rozdarta, ale najczęściej byłam przy mamie, bo ona była pokrzywdzona, mówiła o ojcu straszne rzeczy. Nienawidziłam go wtedy, bo zranił mamę. Ale kiedy jej przeszło, to mówiła, jak bardzo go kocha i że tak naprawdę nie zrobił jej żadnej krzywdy, że to tylko takie kłótnie, że każdy się kłóci. Teraz wiem, że to nie były tylko kłótnie, tylko patologia. Byłam przy mamie też dlatego, bo gdy szłam do taty, to ona mnie nienawidziła, mówiła, że "jesteśmy siebie warci i że jak nam tak dobrze razem, to ona nie będzie nam przeszkadzać i zniknie"... Wracając do kontrolowania moich aktywności przez nią, w końcu nadszedł czas, żeby zacząć wypuszczać mnie z domu (choć mam wrażenie, że najchętniej by tego nie robiła). 11 lat. Terytorium i czas miałam wydzielone. Wreszcie mogłam to.. co moi rówieśnicy dobrych kilka lat wcześniej. I tak jeszcze przez parę lat nie mogłam nigdzie z nimi się wybrać, bo to było za daleko. Jak już gdzieś wyszłam, nie wiedziałam gdzie oczy podziać - chciałam zrobić tyle rzeczy, a czasu miałam tak mało. Byłam sterroryzowana przez zegarek. Gdy wróciłam, musiałam opowiadać ze szczegółami co się działo. Gdy się spóźniłam, miałam przedstawiane scenariusze, co strasznego mogło mi się stać, a także słuchałam, jak nieodpowiedzialna jestem i jak nie liczę się z matki uczuciami, jak jej strachu napędziłam, jak się martwiła, jak jej szybko serce waliło, jak musiała brać krople na uspokojenie, jak dzwoniła do znajomych, czy mnie tam nie ma, itd.. Tak, czułam się winna. Wstyd i wina - tak powinnam zatytułować swoje dzieciństwo. Na kolonie pojechałam raz - wymęczyłam zgodę na to. Musiałam dzwonić codziennie dwa razy, a także lecieć odebrać telefon od mamy i babci, które się zamartwiały na śmierć. Mama truła mi każdy czas, który spędzałam bez niej.

Ja nie pamiętam nic sprzed 7 roku życia, chyba, że widziałam to na zdjęciach. Co ona robiła ze mną od urodzenia? Strach się bać. Ale kiedy ona robiła, co robiła, najprawdopodobniej właśnie wtedy moje ego się nie zdołało.. wykształcić. A może przytrafiło mi się coś traumatycznego i dlatego nie pamiętam tamtego okresu, a moje ego rozpadło się. W każdym razie mam szczątkowe ego, na to się leczę - zaburzenia osobowości, nerwica, lęki, psychopatia. Mam 30 lat, nie wiem kim jestem, ani nawet jaka jestem. Porzuciłam moje kostiumy, by być wreszcie sobą, a od roku czuję tylko chaos i pustkę zarazem. Jestem zdezorientowana. Nie naśladując nikogo nie ma mnie. Ja nie jestem. Ja mogę wybrać jaka się stanę i uprawiać to konsekwentnie i nie wchodzić w inne role, a jeśli nie wybiorę, to zgniję w tej poczekalni, w której jestem od roku - nic się nie wydarzy, niczego nie poczuję. Nie obudziło się we mnie nic - próbowałam coś robić, gdzieś wychodzić, z kimś się spotykać, próbowałam określić się jakoś, znaleźć się gdzieś w czymś.. Nic z tego. Trudno. Może powinnam popatrzeć na to z pozytywnej strony - inni są jacy są, a ja mogę wybrać. I wiem od czego zacząć - nie chcę być jak moja matka. Nie czuję, by to jakoś mnie określało, w sensie "acha! więc jednak jakaś jesteś". Nie. To jest jak refleks, odruch nabyty. To "dziedzictwo" spoczywa pod moją skórą i truje mnie od wewnątrz, a ja wypluwam jad na wszystkich wokół mnie, i zarażam, zarażam.. i od tego zacznę, by się tego pozbyć, bo kimkolwiek wybiorę być, to ta trucizna się przebije. Nawet, jeśli wybrałabym być kimś złym, to wolę wybrać jak złym - byle nie jak ona.

17:03 / 26.11.2015
link
komentarz (0)
Ze złością i wstydem słucham, kiedy porównuje mnie do rodziców. Zwłaszcza do matki - wtedy czuję jak płonę żywym ogniem. Wiele ostatnio zapominam, ale te porównania wbijają mi się w pamięć jak kolczatka. Poprzysięgam sobie zmienić to i to z całkiem niezłym skutkiem, bo wiem jak odrażająca, wprawiająca w zakłopotanie, hipokrytyczna, bezmyślna, zajmująca, wkurwiająca potrafi być moja matka. I jej matka. Boże, uchroń mnie od ich genów oraz zachowań, które od kołyski obserwuję i przejmuję. Daj mi siłę, by wyplewić ten jad i dwulicowość, a także podwójne standardy. Nie pozwól, by moje życie było tak podłe, żałosne i małostkowe. Amen. Gdy odwiedzam moją babcię, już pierwsze zdania wypowiedziane przez nią wywołują u mnie konwulsje. Jak można być tak złym człowiekiem w skórze energicznej i przemiłej babuni? Kto, widząc ją, uwierzyłby mi, że jest zła? No kto?! Nikt! Moja matka ma to po niej - uważają się za lepsze od wszystkich, oczywiście nie mówiąc tego wprost, uważają się za dobroduszne, miłe, życzliwe, pomocne, prawe - mówią o tym, mówią tak o sobie, roztaczają taką wizję. To się nazywa propaganda. Nic dziwnego, że jako dziecko i stara już krowa myslałam, że ciche skurwysyństwo i złorzeczenie innym to altruizm. W ogóle wszyscy to debile, chuje i pizdy, tylko nie one. One są chrystusami tego plugawego społeczeństwa. W swoim oku belki nie, o nie. I ja jestem taka sama. Zrobię wszystko, by móc powiedzieć "byłam".
16:10 / 24.11.2015
link
komentarz (0)
Już mam ochotę pakować rzeczy do pudeł:)))) Wspaniale czuję się z tym, że mam same potrzebne lub ważne rzeczy - będzie o wiele łatwiej przenieść i poukładać, rozplanować, ale najważniejszy jest to, że ten ład i porządek odczuwam w głowie, na sercu, nie wiem, ale zaspokaja to moje nerwicowe potrzeby. Tym bardziej dostałam kopa motywacyjnego, żeby zafundować sobie więcej ulgi i wreszcie zrobić to, co mi ciąży od lat.
17:32 / 12.11.2015
link
komentarz (2)
Od dwóch tygodni realizuje swój mały wielki plan. Dziś miałam pierwszy kryzys, zasiedziałam się, bałam się, nic mi się nie chciało, ale załatwiłam, co miałam załatwić :) Znów przechodziłam obok naszego przyszłego mieszkania.. Tak bardzo się cieszę, że ciasne, ale własne. Nie mogę doczekać się przeprowadzki. Niestety, w najgorszym okresie - ostro zimowym :( Ale trudno. Tak bardzo mam już dość tego zadupia.. Choć odkąd czuję się lepiej i nie sprawia mi większego problemu dojście gdziekolwiek - wiem, że nie chciałabym mieszkać w Sośnicy. Lubię, jak wszystko jest blisko. To praktyczne i wygodne, zwłaszcza, kiedy codziennie muszę naginać gdzieś pieszo. Nie chodzi o lenistwo, lubię także długie spacery i "wybierać się" gdzieś dalej, ale nie ma niczego fajnego w robieniu codziennych zakupów w zapleśniałym sklepie osiedlowym, gdzie ch**a jest, obleśni kolesie sczajeni za lodówkami piją piwo i gapią się, a nawet komentują. Byłam dziś w Carrfourze jak dzikuska - rozglądałam się i otwierałam szeroko oczy, bo dawno nie widziałam tylu produktów. Cieszę się na myśl o przeprowadzce, ale przeraża mnie zdanie mieszkania. Muszę zadzwonić do właścicielki i powiedzieć jej, że pralka się zjebała i spłuczka i drzwi.. Ona myśli, że nie wiadomo jaki tu ma standard. Ech..
Mieszkanie będzie małe - 34m2. Bartek boi się, że będzie zagracone i nie zmieścimy się. Nadal mam wyrzuty, że nie dam rady mieszkać gdzieś dalej od centrum.. moglibyśmy pozwolić sobie na coś lepszego, ale ja myślę, że na takie mieszkanie przyjdzie jeszcze czas. Na razie muszę się ogarnąć, musiałabym zrobić prawo jazdy, mieć stałą pracę, itd. W każdym razie ja mam bardzo dobry plan, jak zagospodarować tę powierzchnię. Wiem, że wiele wyjdzie na bieżąco i na pewno bedę musiała się nagimnastykować, żeby rozplanować po szafach cały dobytek, ale ogólny plan jest obiecujący. Żałuję, że nie będziemy razem urządzali mieszkania, ale jaki siew, takie plony.. :(
21:49 / 14.10.2015
link
komentarz (0)
Czytam książkę pod tytułem "Najgorszy człowiek na świecie". Chciałam ją odłożyć po kilkudziestu stronach, bo wiele takich było i język bardzo potoczny.. Chyba nawet drażniła mnie dlatego, że sama mogłabym pisać w podobnym stylu i żal mi dupę ścisnął, że takie coś zostało wydane i stało się w miarę popularne, a mój wiersz piętnaście lat temu został skrytykowany w internecie. Ale nie odłożyłam - wciągnęła mnie. Nie dlatego, że fabuła była tak porywająca, ale dlatego, że znalazłam niespodziewanie dużo opisów samopoczucia głównej bohaterki, które są łudząco podobne do tego, co teraz przeżywam. Właśnie po odwyku. Zerwałam z uzależnieniem od pewnych toksycznych mechanizmów, zachowań i nawyków, z uzależnieniem od autodestrukcji i paroma innymi jeszcze. I czuję się podobnie zagubiona jak trzeźwiejący alkoholicy, czy narkomanie. Czytam dalej. Im dłużej czytam, tym szerzej otwierają mi się oczy. Zaczynam rozumieć, że to, co teraz przeżywam, jest.. naturalną koleją rzeczy. Że to dobrze, że jest źle. To znaczy, że zbliża się "lepiej".
15:34 / 01.10.2015
link
komentarz (1)
Nie, nie, ja sie nie nadaje. Dzisiaj podróże autobusem mnie zabiły. Nie bede wdawała sie w szczegoly, powiem tylko: awaria, spóźnienie, kiełbasa, cebula, woda kolońska o zapachu domestosa, awantura, przepych a nie, klaustrofobia. Nie jestem gotowa na ladne mieszkanko 5 km od centrum, ja potrzebuje wózka inwalidzkiego i renty.
21:57 / 21.09.2015
link
komentarz (1)
W obliczu wydarzeń z niedalekiej przeszłości, ich obfitości i liczności, pozwalam sobie na żałobę. Żałobę po realnej utracie kilku osób, a także żałobę po utracie złudzeń o innych osobach. Czuję się jakby ktoś imadłem rozwierał mi powieki na rzeczywistość. To bardzo boli, ale to jest właśnie to, czego szukałam. Żałuję tylko, że tak późno. Wiem też, że jest we mnie dużo złości i chciałabym to przekuć na smutek. Złość nie jest produktywna, a ja już nie mogę sobie pozwolić na bezproduktywność. Odpowiedziałam sobie dziś na pytanie, o co jestem tak zła na matkę - o to, że nie zrobiła tego, co do rodzica należy. Jestem zła, że nie nauczyła mnie jak radzić sobie z emocjami i jak poradzić sobie w świecie, jak być samodzielnym, a wręcz odciągała mnie przecież od tego. Tak. O to jestem na nią zła. O złe wychowanie. I w tej chwili mojego życia mam kogoś, kto przechodzi ze mną tę żałobę, kto mnie rozumie i wspiera i to jest najważniejsze, to się liczy, to i Ci, którzy zostali i teraźniejszość.
17:41 / 20.09.2015
link
komentarz (0)
Bardzo się o nas boję. O jego zdrowie fizyczne i psychiczne, o naszą przyszłość.. Jak my sobie poradzimy? Czuję się taka bezsilna. Sama już nie wiem, od czego zacząć jakiekolwiek zmiany.
23:11 / 16.09.2015
link
komentarz (2)
Straciłam matkę. Traciła w moich oczach od roku. Traciłam do niej szacunek. Traciłam wiarę w jej słowa, rozsądek i dobroć. Okazała się być kimś innym, niż mówiła. A wmawiała mi od pieluchy, że czarne jest białe. Że to, co czuję, nie istnieje. Mówiła, jak ważne są wartości - szczerość, dobroć w stosunku do innych ludzi, szacunek do nich, tolerancja, uczciwość. Czyniła jednak przeciw tym wartościom. Jak miałam dostrzec, że czarne jest czarne, a nie białe? Ilekroć to sugerowałam, wykrzykiwałam jej w twarz lub podważałam, argumentując - ona zrobiła wszystko, aby przekonać mnie, że jednak jest białe. Często grała moimi emocjami. Mimo, że w naszym domu odpierdalał się taki patologiczny syf i nienawidziłam moich starych, na zewnątrz, jak mantrę, powtarzałam to, co ona ciągle mówiła: "Jesteśmy szczęśliwą rodziną, mam wspaniałych rodziców, mam lepiej niż ktokolwiek, mama mnie rozumie, tato mnie wszędzie zabiera, mam czego zapragnę, jest super". Obraz, który opisywała tak długo i namiętnie, zastępował mi rzeczywistość. Czułam jak wiele jest wokół mnie złego, ale nie mogłam o tym porozmawiać, bo to przecież nieprawda. Co by mama pomyślała? Zalałaby się łzami, gdybym powiedziała coś złego na nich. Przecież to nieprawda, co ja wygaduję? Jak mogę srać do własnego gniazda? Jak możesz tak mówić po tym wszystkim, co dla Ciebie robimy? ...
Straciłam matkę. Co jeszcze straciłam? Iluzje, którymi mnie karmiła - iluzję poczucia bezpieczeństwa, iluzję zrozumienia, iluzję wsparcia (innego niż finansowe), iluzję świetlanej przyszłości, iluzję szczerości. A ja wierzyłam, że jestem bezpieczna, rozumiana, że mam wsparcie i wspaniałą przyszłość przed sobą, że ona jest ze mną szczera. To nie pękło jak bańka mydlana. Raczej był to proces powolnego uchodzenia powietrza z balonu. Nie zauważałam, jak balon zmniejszą swą objętość, lecz gdy już pozostała sama sflaczała guma bez powietrza - dziś widzę.
Już nigdy nie odzyskam dzieciństwa takiego, o jakim mama opowiadała, że mam, a nie miałam, lecz chciałam mieć..

"Czego chciałaś, mamo?
Tego już nie zmienisz,
wszystko się już stało"


Rojek zawsze potrafił ukłuć mnie w sam środek serca. Już od 13 roku życia zamiast rodziców rozumiały mnie jego teksty. I teksty Chylińskiej, Nosowskiej i Budki Suflera.. Zatapiałam się w nich często, by nie czuć się tak kurewsko samotnie na tym świecie. Mamo, dlaczego mnie nie uratowałaś? Dlaczego udawałaś i udajesz nadal, że nic na tyle alarmującego się nie działo, żeby interweniować? Dlaczego pozwoliłaś P. mnie skrzywdzić? Dlaczego mnie zatrzymywałaś i mówiłaś, że nic nie muszę i z Tobą nie zginę? Dlaczego wychowałaś mnie na kalekę życiową? Dlaczego nauczyłaś mnie hipokryzji, nieszczerości, sarkazmu, nienawiści, pogardy, wywyższania się, próżności, wiecznego narzekania i niezadowolenia? Dlaczego wmawiałaś mi, że nie jesteś wszystkim tym, czym byłaś? Dlaczego nie nauczyłaś mnie radzić sobie ze złymi emocjami i problemami? Dlaczego nie kochałaś i nie akceptowałaś mnie całej, tylko te części, które Ci się podobały? Dlaczego inne części mnie bagatelizowałaś, ignorowałaś, zaprzeczałaś ich istnieniu, gardziłaś nimi, nienawidziłaś i wstydziłaś się ich? Mamo, skoro byłaś taka dobra dla mnie, to dlaczego najbardziej brzydzi mnie, gdy ktoś porównuje mnie do Ciebie? Dlaczego do tego, by być dobrym człowiekiem, breaking good, oprócz miłości, drugą moją motywacją jest niestanie się Tobą? Czy, jak mi wpierasz, na pewno to ze mną jest coś nie tak? Czy przeszło Ci przez myśl kiedykolwiek, że mogę mieć rację, a Ty możesz się mylić? Czy kwestionujesz czasami swoje wybory i czy oceniasz siebie? Czy też usprawiedliwiasz wszystkie swoje czyny, jak też i tego mnie nauczyłaś. Mamo, czy musiałaś mnie wyśmiewać przy bliskich i obcych? Czy musiałaś mnie przy nich poniżać? Czy musiałaś mnie wiecznie zawstydzać? Czy musiałaś dawać wyraz swej pogardzie do mnie? Czy musiałaś mnie ciągle oceniać, komentować i porównywać? Czy musiałaś dawać mi dosadnie, wielokrotnie do zrozumienia, jak Ciebie oraz ojca zawiodłam i rozczarowałam? Mamo, mam do Ciebie jeszcze tyle pytań, ale to bez znaczenia, bo Ty nie potrafisz szczerze odpowiedzieć na żadne z nich, gdyż one dla Ciebie nie istnieją i nigdy nie istniały. Dlatego ich nie usłyszysz, ani nie przeczytasz już więcej. Mówiłaś, że zawsze jesteś przy mnie, ale czy mnie? Czy Ty w ogóle wiesz kim byłam i kim jestem? Czy widziałaś tylko tyle ile i co chciałaś? Mówiłaś, że mnie rozumiesz.. Nic nie rozumiesz, nie rozumiałaś. I nie zrozumiesz, bo nie chcesz - w chwili szczerości (powiedziałabyś "słabości", ale według mnie właśnie "silności") sama to wyznałaś. Zatem Twój wybór - będziesz żyła zgorzkniała, rozczarowana i zawiedziona swoją niewdzięczną córką, zastanawiając się dlaczego tak dobrą matkę spotkało takie cierpienie, ze strony dziecka, któremu dała wszystko. Nie było warto mnie mieć, prawda? Mogłam być o wiele bardziej taka, jaką chciałabyś mnie widzieć, gdybyś akceptowała mnie i kochała taką, jaka byłam. Mamo, spierdoliłaś sobie życie. Mam nadzieję, że mi nie do końca. Dojrzałam do tego, by nie traktować Cię jak wyrocznię, lecz jak niegroźną idiotkę, której się przytakuje. Walczyłam bardzo długo, byś się nią nie stała, byś dostrzegła, byśmy mogły być szczęśliwe. Poległam. Żegnaj.
10:53 / 13.09.2015
link
komentarz (2)
Zaczęło się od zdjęcia. Wzięłam je do ręki, przedstawiało nas na ślubie znajomych, ale zabawnie wyszło, jakbyśmy to my byli młodą parą. Wzruszyłam się, łzy stanęły mi w gardle - nie chciałam, by zauważył, ale zauważył. Nagle znaleźliśmy się w przytulnej restauracji. Pojawiła się Jagoda, uklękła i zaczęła mi się oświadczać w jego imieniu. Byłam wzruszona dziesięć razy bardziej niż przed chwilą. Zrozumiałam, że oświadczyny z ust jego byłej są ukłonem w moją stronę, pewnie chciał, bym poczuła się wygrana, najważniejsza, ponad nią i ona z pochyloną głową, przegrana, życzy mi oto wszystkiego, co najlepsze z chłopakiem, którego straciła. Czułam się jakbym wygrała na loterii główna nagrodę. Zdziwiłam się, gdy to ona włożyła mi na palec pierścionek, ale szczęście trwało nadal. On mnie całuje, ja płaczę, razem w swych objęciach.. I nagle to przeszywające ukłucie, grunt usuwający się spod stóp i strach oblatujący całe ciało - przecież to pierścionek zaręczynowy po jego babci, przecież powiedział, że wraz z nim została pochowana... Bum! Wszystko zamieniło się w koszmar. Patrzę na niego, a on jakiś inny. Znam to - naćpany! "Brałeś wczoraj xanax, widzę!" I widzę jak pojmuje, że domyślam się prawdy. I widzę, że broniłby się i zaprzeczał, gdyby był trzeźwy. Widzę go skruszonego ze smutnymi, winnymi oczami. Ona! Skąd miała pierścionek?! On nie planował żadnych zaręczyn. To był jej pomysł, tylko jej, żebym poczuła się najcudowniej na świecie, żeby moje marzenie się spełniło na chwilę tylko po to, by zaraz stanęło mi w gardle i mogła się nim udusić. Zdałam sobie sprawę, że widziałam jego babcię z pierścionkiem jeszcze dwa lata wcześniej, tuż przed jej śmiercią, więc Jagoda nie mogła go mieć przez cały ten czas, bo była za granicą, nie mógł się z nią widzieć.. Wróciła dopiero trzy dni temu.. Bum! To przedwczoraj on musiał się z nią widzieć! Bum! Bum! Bum! Serce zaczęło mi galopować, zabrakło mi tchu, upadłam na kolana, patrzę na niego.. "Nie.. Nie.. Nie!!! Nie zrobiłeś! Nie! Powiedz, że to nieprawda!". Spuścił wzrok, jak to robią lekarze na filmach, gdy wychodzą do rodziny z sali operacyjnej przekazać im 'złą wiadomość'. Bum! Zrobił to. Zaczął opowiadać, jak to ją odwiedził, żeby wyjaśnić parę spraw z ich przeszłości, żeby zamknąć ten rozdział raz na zawsze, jak powiedziała coś, co diametralnie zmieniło jego nastawienie do niej, jak zrozumiał, że to on ją skrzywdził, a ona nie zrobiła nic złego, jak uczucia wróciły.. Opisywał jak winny się poczuł wobec niej, jak przypomniał sobie, jak bardzo ją kochał i jak mu było z nią dobrze zanim, jak błędnie był przekonany, ona go zdradziła. To był jedyny powód dla którego się rozstali. A skoro ten powód okazał się fałszywy.. I zaszło straszne nieporozumienie, oświadczył się wtedy jej! Bum! Bum! Bum! A zaraz dodał: "Jagódko, powiedziałem wszystkim, że babcia została pochowana z tym pierścionkiem, ale ja go zatrzymałem! Zawsze miał być Twój. Czekałem z nim w ręku na Twój powrót z Włoch, ale dowiedziałem się, że mnie zdradziłaś. Jednak to nieporozumienie! A ten pierścionek zawsze miał należeć do Ciebie. I tak nie zamierzałem jej go dać, w ogóle nie zamierzałem się oświadczać, chyba Ty cały czas byłaś w moim sercu". Mając magiczny wgląd w przebieg tych wydarzeń, rozpadłam się na kawałki. Płakałam, krzycząc: "Poczułam się przy Tobie bezpieczna, naprawdę Ci zaufałam, jak zabiegałeś o to, jak przekonywałeś mnie, że warto, że to szczere". On: "Bo było, bo tak było..ale.." i rozłożył bezradnie ręce, spuścił wzrok. Nie wiedział, co powiedzieć. "To tyle?! Przecież zapewniałeś! Przecież o to rozchodziło mi się cały czas, że mi to zrobisz, kiedy poczuję się bezpiecznie. A kiedy odpuściłam i uwierzyłam w to.. Jak mogłeś mi to zrobić?! jak mogłeś?! Jak mogłeś?!". Trzęsłam nim, powtarzając to pytanie w kółko w nadziei, że powie coś, co sprawi, że te wydarzenia okażą się nieprawdą, że znów poczuję się bezpiecznie. Ale nie. Milczał, zbity.
Obudziłam się krzycząc chyba właśnie "Jak mogłeś!".
01:09 / 13.09.2015
link
komentarz (2)
Ja: Hej, jak tam Ci się układa?
Jakoś tak pisywałam do Ciebie wczesnym latem, chciałam wyjść wiele razy, ale zawsze odmawiałaś. W końcu nie dałaś też znać jak szłaś na balety, ani w sprawie moich urodzin.. Czemu tak?

Z: Bo nie miałam ochoty

Ja: A teraz masz?
A czy masz do mnie jakiś żal?
?
Wiesz, teraz ja mam depresję, po odwyku, odkąd się wyprowadziłam, fobia społeczna, lęki, ciężko mi.

{Wyświetlono}

I nic. Cisza.
Było mi znosić jej wszystkie łzy, opowieści, dramaty nastolatki i prawdziwe tragedie, czasy depresji i lęków, uczestniczyć we wszystkich wielkich małych okazjach, było? Tak męczącej, wymagającej uwagi i czasu dziewczyny nie znałam. Ale taka jest przyjaźń - się jest, we dnie, w nocy do pomocy. Nie myśli się nad tym przecież. Myśli się dopiero wtedy, gdy na pytanie \"Dlaczego nie zadzwoniłaś po mnie jak obiecałaś i nie odpowiedziałaś nawet, czy będziesz na moich urodzinach?\" w odpowiedzi dostaje się beztroskie \"Bo nie miałam ochoty\".


Ciąg dalszy. Odpisała:

Z: [moje imię] zamknęłam pewien etap w życiu
I nie chce na razie utrzymywać kontaktu
Źle mi się kojarzą tamte czasy

Ja: Ale ja już dawno nie żyję w tamtych czasach.
Mi się też źle kojarzą:/

Moje życie to piekło, dopiero z trudem wychodzę na prostą. Wiem, że Tobie też nie było łatwo. Miałam mnóstwo problemów ze sobą, wiem, ale byłam przy Tobie w wielu ciężkich chwilach, kiedy inni dawno stracili cierpliwość, słuchałam Cię i pomagałam jak mogłam, na różne sposoby. Wszystkie ważne chwile i święta dla Ciebie - byłam. Może nie jestem teraz najwygodniejszą dla Ciebie osobą, dbanie o siebie jest eraz takie modne, zdrowy egoizm itd. ale wiedz, że Ty też bywałaś niewygodna, dołująca, wymagajaca, ciągle potrzebująca, często niezadowolona - byłam. Ja się zapadłam przez to lato, potrzebowałam Cię. Ale zweryfikowało to moje przyjaźnie i "przyjaźnie". Życzę Ci wszystkiego najlepszego, jak zawsze. Jak chcesz otaczaj się tylko takimi ludźmi, którzy dobrze na Ciebie wpływają, resztę odetnij, niech toną i nie ciągna Ciebie w dół - masz do tego prawo. I obyś nigdy nie stała się tą, którą inni bez wahania odetną, gdy staniesz się niewygodna. Ja nie popieram Twojego podejścia, jest mi naprawdę przykro, ale je szanuję. Dbaj o siebie i bądź zdrowa na ciele i umyśle. Papa.

Z: Ilona nigdy w życiu nie miałas takich problemów jak ja,wymagają I potrzebująca? Ty miałaś zawsze podstawowe rzeczy w życiu jedzenie i ubrania reszta to Twoje zachcianki, Ty sprowadziłas mnie na drogę cpania ...od tego czasu wszystko zmieniło się na gorsze.Nie chce utrzymywać z Tobą kontaktu bo uważam że jesteś wampirem energetycznym...Ja nie chce mieć takich osób w swoim życiu, zajęłam się dbaniem o siebie to chyba normalną rzecz ...od dawna nie jesteśmy przyjaciółkami ,przyjaciele nie sprowadzają na dno. Tobie również życzę zdrowie.cześć


Napisałam jej, że nie ma pojęcia jakie ja miałam problemy w życiu, bo głównie rozmawiałysmy o niej i jej problemach. Napisałam, że doskonale wiem, że nie miała i robiłam co mogłam, żeby miała. Napisałam, że tak, siedziałam w gównie po uszy i nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy, niszczyłam siebie, nie szanowałam swojego życia i całe nasze towarzystwo składało się z osób, które nienawidziły samych siebie. Przypomniałam jej, że przepraszałam ją za to, a ona przyjeła przeprosiny. Napisałam, że jesli miałaby się ode mnie odciąć, to wtedy, ale teraz? Napisałam, ale nie dostała wiadomości, bo zablokowała mnie.

I to, co ona napisała miałoby słuszność kilka lat temu, właśnie podczas tej szczerej rozmowy, którą odbyłyśmy na temat przeszłości. Ale teraz? Skoro mi wybaczyła i od kilku lat utrzymywała ze mną normalny kontakt, jeszcze sama zagadywała na początku tego roku. Nic toksycznego w naszym życiu nie pojawiło się od kilku lat. Chyba ktoś na nią wpłynął, że odgrzebała stare czasy. Nie wiem. Byłam gotowa na jej słowa kilka lat temu, ale nie teraz..

Po tym, co napisała zdałam sobie sprawę, że głównie wszystko kręciło się wokół niej, nie ma szans, żeby znała moje problemy, a więc co dopiero je rozumiała. Ja z kolei nie pojmuję, czemu zawracała mi dupę od kilku lat?

Na pewno w jakimś sensie ulżyło mi, bo niewiele od niej w życiu dostawałam i jak wspominałam, jej roszczenia bywały męczące..

00:17 / 06.09.2015
link
komentarz (0)
Czytając o schizofrenii, natknęłam się na ten film.. Nie rozumiałam, dlaczego nazywany jest iluzją optyczną, bo pokazywał obracającą się maskę, po prostu. Pobieżnie przeczytałam i zrozumiałam odwrotnie, że schizofrenicy widzą maskę wypukłą - nie potrafiłam tego dojrzeć. Doczytałam po kilku chwilach skupienia, że zdrowi ludzie widzą iluzję optyczną i wypukłą twarz. Od razu zobaczyłam, że rzeczywiście można widzieć ją wypukłą i tak bardzo się zesrałam, że przez kilka minut już nie potrafiłam zobaczyć wklęsłej, chyba tak bardzo chcę być normalna. Sprawdzając na różnych filmach przez kilka dni o różnych porach - niestety. Nie mam odwagi doczytać, na ile test ten jest wiarygodny, ale chcę znać swoją diagnozę i żyć dalej mając jakiekolwiek poczucie podłoża, na którym stoję..




01:42 / 04.09.2015
link
komentarz (2)
Byłam przekonana ze jest spokojniejszy, bardziej wyluzowany, nawet entuzjastyczny. Cczulam ze tedy droga, ze na tym można budować, ze czuje się stabilniej, ze naprawdę w głębi poczułem to cos, co sprawi ze z czasem on poczuje się bezpieczny. Niczego nie forsoealam, rzadko czulam napięcie i frustracje, nie chciałam by się źle poczuł, nie budzilam poczucia winy i naprawdę przestała wymagać. Naprawdę to znów okazało się nieprawdą. Ja juz nic nie wiem. Dalabym sobie głowę uciąć. Ze jest mu lepiej, tak szczerze. Nie mogę sobie ufać pod żadnym względem.
22:12 / 03.09.2015
link
komentarz (2)
Bardzo się boję.. I ciężko mi z akceptacją. Zapominam, że jestem chora, kiedy czuję się dobrze i od nowa zaczynam wypierać i znów muszę sobie uświadomić, że to nie minęło. Wiem, że niektórym pacjentom lepiej nie mówić wprost, że ma schizofrenię, ale mi chyba pomogłoby, gdybym to usłyszała. I tak mam psychozy i urojenia, ale nawet to poddaję w wątpliwość - "może jednak Pani psychiatra źle coś zrozumiała, jest niekompetentna, nie wie, myli się, nic mi nie jest, jeszcze mogę być normalna, kiedyś będę, czekam". Więc chyba lepiej byłoby, gdyby powiedziała to do mnie wielkimi literami.. Bo wciąż się łudzę, że "znormalnieję", jak to mama mawia. Jak tylko usłyszę, że nie jest ze mną tak źle, to myślę sobie - nic mi nie jest, minęło. Ach.. i tak czekam, aż coś się wydarzy. Czekam, aż dzień się skończy, bo może następnego dnia obudzę się w lepszym stanie. Są "dobre dni", kiedy czuję się normalnie. Tylko wtedy coś robię i chcę, żeby tak ju zostało. Robie różne tricki na moim umyśle, żebym nie poczuła się gorzej, żeby zatrzymać bystrość umysłu i rozsądek na zawsze, już nigdy nie stracić.
Tak bardzo się boję, że nie zdołam zapisać wszystkiego, co chcę przekazać psychiatrze za tydzień, że mnie nie zrozumie.
15:05 / 01.09.2015
link
komentarz (0)
Bartek...
08:51 / 01.09.2015
link
komentarz (1)
Żadna, ale to żadna z tych osób, którym pomagałam, które czasami nie miałyby butów, czy jedzenia do szkoły, ani zapłacić za czynsz, podstawowych rzeczy, ale i tortów urodzinowych, czy ładnej sukienki, przez tyle lat, żadna, która teraz co tydzień kupuje w ZARA nowe sandałki, odwiedza morze częściej, niż ja w życiu byłam, chwali się na Insta próżnymi błyskotkami, nie zapytała ani razu, czy ja czegoś potrzebuję. A moje problemy z pieniędzmi nie są im obce. I gdy czytam historie o biednych ludziach, którym dało się podręcznik, poszli do szkoły i wrócili się odwdzięczyć, to jestem przekonana, że to bajki. I nie zrozumcie mnie źle - gdybym nadal miała tyle pieniążków, ile kiedyś, nawet bym tego nie zauważyła i żyła w błogiej nieświadomości. Ale czasami potrzebowałam i przydałaby się pomoc.. i zdaję sobie sprawę, że je nie obchodzi, czy jest mi dobrze, tak jak mnie obchodziła każda pierdoła w ich młodym życiu.
18:29 / 24.08.2015
link
komentarz (5)
nie chcę przeprowadzać się późną jesienią.. chyba nie dam rady.
22:50 / 15.08.2015
link
komentarz (4)
Najbardziej boli chyba to, że po tylu latach nie jestem warta wyjaśnień, dlaczego się odwrócili. To zawsze bolało najbardziej - pytałam: "Co zrobiłam? Ale dlaczego? Dlaczego przestałeś/aś się odzywać" i spotykam się z ciszą. Jakby ktoś chciał mnie ukarać, a nie chciał powiedzieć za co. Nie chciał naprawić relacji, wskazać mi błędy, być szczerym i nauczyć czegoś, tylko żebym cierpiała nie dość, że ze straty, to jeszcze niewiedzy. Wydaje mi się to tak okrutne.. Naprawdę nie wiem, jak można nie powiedzieć szczerze, co ma się komuś za złe, zwłaszcza jak pyta. Czemu milczeć, kłamać? Nie rozumiem. Gdy mam do kogoś żal, to chcę, aby wiedział dlaczego, powtarzam, zwłaszcza jak pyta.
Nie dostałam życzeń urodzinowych od ludzi młodszych, w których zainwestowałam wiele.. wszystkiego. Na pewno, którym dałam dużą część siebie. 15, 18, 21, 24. Myślę o sobie raczej krytycznie, może rzeczywiście zniszczyłam im jakoś życie, zrobiłam coś strasznego, ale to, że nie zasługuję na szczerość, dręczy mnie każdego dnia.
20:10 / 08.08.2015
link
komentarz (0)
Ach, potrzebuję odpocząć - jestem tak bardzo zmęczona.. Wyobrażam sobie kilka dni w samotności, bez internetu, w ciszy i spokoju, ewentualnie delikatna, relaksująca muzyka w tle, jak teraz. Tak przeraźliwie zmęczona.. Wiedziałam, że on się tak czuje, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ja również. Ach, żeby przez kilka dni nikt niczego ode mnie nie chciał, nie pytał, nie mówił, żeby nikt nie dzwonił na domofon i telefon, żeby tylko móc odetchnąć, zamknąć oczy i czuć się bezpiecznie wiedząc, że nikt i nic nie ucieknie, że można spokojnie oddychać i odpoczywać..
13:07 / 07.08.2015
link
komentarz (0)
Mam w dupie to, ze:
- w kuchni jest syf
-ze strachu przed wyjściem kręci mi się w głowie i chce mi się rzygać,
- jest tyle innych ważnych rzeczy do zrobienia,
- mam nadwagę i pryszcze,
- jest juz pozna godzina,
- jestem sama -
jade nad wodę, będę pływać i korzystać z życia:)
10:15 / 28.07.2015
link
komentarz (1)
Zbliża się worst birthday ever.. Jak ja mam zrobić to, co miałam zrobić?.. :(
19:02 / 18.07.2015
link
komentarz (2)
Ja się nie nadaje na trzeźwo. Nie na trzeźwo nie mogę. Tzn. Mogę ale rzadko mam taki dzień ze mi wchodzi. Przeważnie napije się jednego piwa, dwóch i mam spełnienie, trzezwieje i juz. Nie chce mi się pic cały wieczór zazwyczaj. Nie nadaje się do towarzystwa. Jestem spieta, skrepowana, nie umiem czasem wydobyc z siebie slow cos mnie dlawi, jakis strach, trema.. mecze sie, nie umiem sie bawic, smiac.. zawsze tak bylo. Jedyna moja pewnosc siebie plynela z za duzej ilosci alkoholu i bylo to zalosnee i tragiczne oraz z fety. Bez tego jestem bardzo wycofana i trudni, taka jestem, zawsze bylam.
19:02 / 18.07.2015
link
komentarz (0)
Ja się nie nadaje na trzeźwo. Nie na trzeźwo nie mogę. Tzn. Mogę ale rzadko mam taki dzień ze mi wchodzi. Przeważnie napije się jednego piwa, dwóch i mam spełnienie, trzezwieje i juz. Nie chce mi się pic cały wieczór zazwyczaj. Nie nadaje się do towarzystwa. Jestem spieta, skrepowana, nie umiem czasem wydobyc z siebie slow cos mnie dlawi, jakis strach, trema.. mecze sie, nie umiem sie bawic, smiac.. zawsze tak bylo. Jedyna moja pewnosc siebie plynela z za duzej ilosci alkoholu i bylo to zalosnee i tragiczne oraz z fety. Bez tego jestem bardzo wycofana i trudni, taka jestem, zawsze bylam.
17:31 / 14.07.2015
link
komentarz (8)
Słuchałam namiętnie, co jakiś czas.. Zaczęłam słuchać jak tylko wyszła płyta ELF. Dwadzieścia lat temu nie przyszło mi do głowy, dlaczego w kółko słucham tego utworu.. Teraz dreszcze mnie przechodzą na myśl, co wtedy mógł znaczyć dla mnie ten tekst i jak dobrze pasuje teraz..

17:05 / 02.07.2015
link
komentarz (1)
Mam wielkie predyspozycje, żeby zostać hikikomori.
12:05 / 02.07.2015
link
komentarz (0)
Pierwze takie lato, ze nie mam z kim wyjść. Tyle pomysłów, pogoda jest idealna i nie mogę nic z tym zrobić. Oczywiście spędzam czas sama i cz zerpie z tego przyjemność, ale ile można. Po jechałabym nad wodę na rowerze, ale nie wyobrazam sobie siedzieć nad wodą sama. Nie wiem co mam teraz zrobić...
13:46 / 01.07.2015
link
komentarz (4)
Straszy mnie lato. Nie chcę wychodzić nigdzie, dopóki nie będę miała 60 kg. Nie chcę jechać nad wodę, dopóki nie będę miała 55 kg. Uciekam od słońca, które uwielbiam, bo czuję się gruba - w cieniu odczuwam ulgę. Ubieram się w te same koszulki i spodenki od 3 lat, bo nie warto się ubierać, jak się ma 68 kg. Nie kupiłam sobie żadnej fajnej bielizny od 18 roku życia, bo kupię dopiero kiedy będę miała 50 kg. Inaczej to wygląda obrzydliwie. Nerwica.. Czasami potrafię się od tego odciąć, mam wszystko w dupie, dobrze się czuję ze sobą, nawet atrakcyjna, wyjdę wszędzie, kiedykolwiek, z kimkolwiek - no problemo. Następnego dnia znów jest problemo. I zastanawiam się, patrząc na swoje odbicie w wystawach sklepowych, jak mogłam wczoraj czuć się tak dobrze i beztrosko. Jak mogłam czuć się gruba jak miałam 54 kg?
Chodziłam dziś po drogerii, nie umiałam sobie przypomnieć, co miałam kupić, a to tylko 5 rzeczy. Zauważyłam, że nie wiązało się to z ogromnym lękiem, czułam raczej pustkę i byłam zdezorientowana, nie potrafiłam wytężyć umysłu na tyle, żeby dojść do tego, czego brakuje w łazience. Wyszłam, poszłam dalej, też nie za bardzo wiedziałam w jakim celu, coś miałam zrobić. Usiadłam na ławce i słuchanie odgłosów ulicy, rozmów i ćwierkania ptaków było bardzo kojące, to jedyne co miałam w głowie.
Wracając, nie mogłam się doczekać, kiedy będę w domu. Droga wydawała mi się nieskończenie długa. I tak, wydawało mi się, że niektórzy idą specjalnie za mną i nie wyprzedzają mnie na złość. I tak, czasami mamroczę coś do siebie. I wiele innych rzeczy, które teraz składają mi się w całość. Teraz rozumiem dlaczego coraz gorzej mi się uczyło, coraz rzadziej mogłam się skupić. Kiedyś recytowałam długie wiersze, miałam znakomitą pamięć, teraz tylko miewam i to coraz rzadziej również. Boję się co będzie dalej. Myślałam, że z biegiem terapii będę coraz bliżej funkcjonowania w społeczeństwie, podjęcia systematycznego zajęcia i usamodzielnienia się.. Nie umiem pogodzić się z tym, co jest poza moją mocą, czego, choćbym się zesrała, nie osiągnę. Ale staram się pogodzić. Ostatni update diagnozy uświadomił mi coś - muszę się starać, codziennie, trenować, nie zapominać co mi dolega. Wiem, że mam wpływ na przebieg choroby. Mogę pogorszyć lub polepszyć swoją sytuację. Nie chcę już niczego pogarszać. Wiem też, że sama potrafię sobie pomóc najbardziej. Wiem, co robić, tylko nie umiem się do tego zmusić. Może rzeczywiście wszystko zależy od akceptacji. Ale takiej prawdziwej, nie takiej, jaką ja uprawiałam, czyli powierzchownej, słownej, chwilowej itp.
16:01 / 22.06.2015
link
komentarz (1)



16:17 / 16.06.2015
link
komentarz (1)
No nie.. Nie zostałam stworzona do bycia kurą domową. Teraz, gdy czuję się lepiej, brakuje mi jakiegoś stałego zajęcia, czegoś, gdzie bym się spełniała. Sprzątanie domu, przygotowywanie jedzenia, pranie, itp. nie spełniają mnie absolutnie. Fajnie mieć czysto, ugotowane itd. ale ja to mam robić??? Nigdy nie chciałam i nie chcę robić tego regularnie :( Nawet, gdybym miała u boku teraz swoje własne dziecko, to zaryzykuję stwierdzeniem, że to też by mnie nie spełniało. Zawsze uważałam, że większość kobiet, które mówi, że to ich życiowa rola i powołanie, to te, którym w życiu nie wyszło nic innego i w niczym nie są dobre. Ja rozumiem, że celem gatunku jest przetrwanie, czyli rozmnażanie, ale nie po to jesteśmy istotami rozumnymi, żeby tylko na tym zaprzestać. A po co wychowywać tak te dzieci? Edukować je i przygotowywać do życia - żeby też się tylko rozmnożyły? No chyba nie. Trzeba jakoś wypełnić siebie, coś sobą reprezentować, osiągać jakieś cele, spełniać się, wnosić wkład nie tylko w życie swojego dziecka, sprawiać sobie radość i czerpać..
13:45 / 09.06.2015
link
komentarz (2)
Bartek zadał mi dzisiaj istotne pytanie - na co czekam? Wciąż się kręcę, nie umiem znaleźć miejsca, szukam pretekstów, dziur, niedociągnięć, zwlekam, ale dlaczego? Myślałam nad tym dzisiaj i znam już najważniejsze odpowiedzi (wszystkie związanie z nerwicą natręctw):

czekam na idealny moment..

- mam nadwagę i nie podobam się sobie do tego stopnia, że nie umiem wyjść na zewnątrz. Próbuję schudnąć w domu, ale mi nie idzie. Musiałabym wyjść, żeby się ruszać tak, jak potrzebuję, ale wyjdę dopiero, kiedy trochę schudnę, a nie wyjdę, bo w domu nie chudnę, i... sami rozumiecie.

- nie zrobię nic konkretnego, bo mam bałagan w plikach komputerowych, zdjęciach i notatkach, są niepoukładane i nieposegregowane i czuję od lat wewnętrzny ciężar zaległości i cokolwiek robię, czuję, że noszę ten balast ze sobą, ten bałagan jest z tyłu mojej głowy przez cały czas - rzeczy, których nie zrobiłam i nie posegregowałam. (Od zawsze nie potrafiłam korzystać z czegoś, czego elementy nie były posegregowane przeze mnie - omijałam to, jakby całość nie istniała, nie brałam tego pod uwagę - jak szafka z grami, ubraniami, piórnik, plecak, pokój - nie mogłam zacząć bawić się w nieposprzątanym pokoju, itp.) Od 2011 moje korzystanie z komputera, zdjęć i własnych notatek to czysty chaos, zapisuję, ale nie wracam do tego nigdy, bo nie jest poukładane.

To są moje dwie największe życiowe frustracje, które ciągną się za mną już tak długo, że wydają się mi nie do przejścia. Na co dzień nie myślę o tym, jak to wpływa na mnie i zajmuję się mniej istotnymi rzeczami, zapominam, że przede wszystkim powinnam zająć się wyżej wymienionymi. Nie potrafię się przełamać i tego zrobić, bo to już ma status nienaruszalnego ciężaru, otoczkę niewykonalności, która budowała się z biegiem lat.. Nie wiem od czego zacząć, wydaje mi się, że potrzebny jest odpowiedni czas, plan,.. ale wiem, że to bzdura. Jak to pokonać?
13:47 / 03.06.2015
link
komentarz (0)
Nie umiem wydostać się.. Moje życie definiują inni, to kim i jaka jestem określają ludzie, nie ja, ja dla siebie nie jestem ważna, ciągłe poczucie winy i nieudolności, nikt dzięki mnie nie staje się lepszy, a tylko gorszy, truję, jestem toksyczna i bezużyteczna, ciężar, przekleństwo.. Nienawidzę siebie i gardzę sobą, choć czasami wpadam w skrajny narcyzm i jestem księżniczką. Staram się to wszystko zmienić, lecz cóż..




13:35 / 03.06.2015
link
komentarz (0)
06.05.2015r.
Czuję, że wykorzystuję całe moje siły, efekty są marne, ledwo ogarnę coś, to dziesięć innych rzeczy się wali :( Czuję się znów taka słaba, miałka i bezsilna. Wydaje mi się, że NAPRAWDĘ bardzo dużo zależy od mojego wyglądu - moja pewność siebie, chęć do działania.. Czuję się ociężała, nie czuję się sobą. Wiem, że obiektywnie nie jest tak źle, ale to po prostu nie jestem ja. Nie mam ochoty ruszać się po domu, a co dopiero wychodzić. Każda aktywność fizyczna wydaje się w moim wykonaniu taka niezgrabna i nienaturalna. Nie mogę na siebie patrzeć. Ale jedzenie stało się jedną z niewielu atrakcji dla mnie. Dlaczego odkąd wróciłam z odwyku nic mi nie wychodzi? Jestem taka zmęczona... Tyle energii w życiu zużyłam i nic nie osiągnęłam. Przyszła wiosna i startowałam już kilka razy, czułam się świetnie, czułam rytm, ale za każdym razem coś ściąga mnie w dół, wytrąca z dobrej passy na tyle szybko, że nie zdążę nabrać wiatru w żagle, czuję się uwięziona. Nie radzę sobie ze sobą, nie potrafię pomóc Bartkowi, ciągle próbuję, ale jak tylko się rozkręcam, to też coś spierdolę. Brzydzę się sobą. Jeszcze nigdy nie utknęłam na tak długo. Czuję się przykuta do tego mieszkania. Pomocy!!!

12.05.2015r.
Odczuwam brak przyjaciół.. Robi się ciepło, a ja nie mam z kim wyjść na głupie piwo, że już nie powiem o jakiejś wiekszej wycieczce do innego miasta, czy nad jezioro :/ Wczoraj poćwiczyłam, posprzątałam całe mieszkanie i dzisiaj mam zakwasy i jestem połamana - jedyne co bym chciała dziś robić, to być na dworze i miło, niewysiłkowo spędzić czas, ale nie mam z kim :( Mogłabym zabrać się za coś pożytecznego w domu, jak segregowanie zdjęć, czy notatek, ale obiecałam sobie, że zostawię to na deszczowe dni, a ładnych nie potrafię spędzać w domu, cierpię!!!! Jestem jak dziecko - żywię się słodyczami, lodami, chipsami i pizzą, gdy jest ładna pogoda, od 6 rano ciągnę na zewnątrz, niecierpliwię się, gdy trzeba na coś czekać, po woda czeka, a słońce ucieka ;) Nie znoszę wybierać się na wycieczki po 11, bo to już jest w chuj za późno, szkoda dnia! ... A teraz jestem uwięziona tutaj, sama. Przydaliby nam się jacyś znajomi.. to prawda.

2015-05-31
Nawet nie chce mi się pisać. Z trudem szukam w głowie słów. Czuję się ociężała w każdym tego słowa znaczeniu :( Boję się iść na ten fitness. To zawsze była moja rzecz. Boję się, że nie będę dawała rady. O-cię-ża-ła... Budzę się i każdego ranka mam ochotę zostać pod kołdrą, spać, zbudować kokon i zgnić tam. Desperacko potrzebuję zmiany, ale jestem już chyba zbyt słaba, żeby przyszła ona z mojego wnętrza. Potrzebuję zmiany z zewnątrz. Niech coś się stanie, niech coś się zmieni.. Umieram! Duszę się! Nie mogę się ruszyć!
Co mnie dobiło? Oto, co napisała mi Natalia:

Ostatnio wgl jestes nie do rozmowy
Nie idzie z Tb ani rozmawic ani nic
8 godz. temu
tutaj na fejsie?
9 min. temu
ogólnie... jakos zmienilas sie nie idzie z Tb rozmawiac jak kiedys wtedy obie gadalysmy smialysmy sie a teraz wlasciwie nawet tematu nir mamy
Staram sie nawiazac jakis temat ale jakas malo rozmowna jestes
Ja lubie Twoje towarzystwo ale po prostu jakos zamknelas sie w sb no moze przy mn bo ja sie czuje ze tylko nawijam i nawijam
13:30 / 03.06.2015
link
komentarz (0)

„Pochwała jest pożyteczniejsza od kary” – Plaut
22 kwietnia 2015

Uważam, że twórcza krytyka jest nieoceniona, ale nie dla kogoś, kto leży pod toną gówna i myśli o sobie jak o nieudaczniku. Wtedy tylko desperacko szuka czegoś, czego może się złapać, żeby wyleźć. Tak? Nie wiem. Ja tak mam. I w ten sposób kilka małych wielkich rzeczy przyczyniło się do mojego z gówna wyjścia. Kilka osób, które pokazały mi, że wciąż są ze mną i chcą mnie w swoim życiu. I niczego z tego bym nie doświadczyła, gdyby najbliższa mi osoba nie zabiegała o to, żebym wylazła z nory. Zaczynam przekonywać się, że chcę spróbować jeszcze raz.. :)


Niestety..
23 lutego 2015



Czuję, że długa i mroźna zima już za mną. Myślałam, że nie zobaczę już promyczków nadziei, że utopię się w odmętach marazmu, że już nigdy się nie podniosę. Bardzo dobrze zrobił mi kontakt z ludźmi – Żanetka podjęła inicjatywę i nocowałam w jej rodzinnym domu, i jadłam kanapki cioci :) Przekonałam się, że jeśli coś się zmieniło, nie znaczy, że się skończyło.

W tym momencie najbardziej przeszkadza mi moja waga. Po odwyku przytyłam kilka kilogramów i pierwszy raz w życiu żrę ze stresu. Chyba mielenie gębą to jedna z nielicznych przyjemności, na które mogłam sobie pozwolić. Dopiero teraz zaczynam produkować w sobie siłę, żeby to zmienić, żeby cokolwiek zmienić..

Cieszę się na myśl, że już niedługo będziemy w nowym mieszkaniu i cieszę się, bo robimy parapetówę! :) Naprawdę nie mogę się doczekać.. :)


Już wiadomo gdzie, co i jak.
8 lutego 2015

Choć zwiedziliśmy kilkanaście mieszkań w różnych częściach Gliwic, wspólną decyzją wybraliśmy to mieszkanie, właśnie w tej okolicy – ulica Brzozowa. To mogłoby być już mieszkaniem docelowym, może będzie dało się je kupić później. Najtrudniejsze dla mnie będzie oddalenie od centrum – wszędzie daleko. Nie będzie to trudne ze względu na to, że daleko, tylko na to, że inaczej, że inna okolica. Wszystko co zmiana, co inaczej, napawa mnie lękiem.

Bardzo ulżyło mi, gdy dowiedziałam się, że umowa najmu jest na czas nieokreślony. Nie chciałabym być gdzieś uwięziona na rok.


Przeprowadzka
30 stycznia 2015

Nie mogę uwierzyć, że już nie będę tu mieszkać.. Wydaje mi się to nie do ogarnięcia. Ale to bardzo dobrze dla mnie. Podejrzewam, że to nawet może być dla mnie wybawieniem. Bez tego nie wiem kiedy uzmysłowiłabym sobie, że wszystko się zmienia. Tak jak pisałam – muszę pogodzić się ze wszystkimi zaprzepaszczonymi szansami i zacząć od nowa. Nie wiem, czy bez przeprowadzki miałabym na to szanse, bo czuję, że to mieszkanie wciągnęło mnie jak bagno. Dopiero teraz powoli do mnie dociera, że zmiany się już dokonały, ludzie poszli sobie, tylko ja zostałam i karmię iluzję, i boję się ruszyć. Tu jest moje bezpieczne więzienie – tu miałam zgnić. Tak ciężko mi uwierzyć, że nie będzie obok babci, że … i tutaj ciągle łapię się na tym, że nie mam już czego wymieniać! Kiedyś wszyscy byli tak blisko.. Wyprowadzili się! Kinia i Ala już dawno. Ala mieszka w Finlandii i ma męża i dzieci. Zosia już wróciła z Holandii, ale na jak długo? Dawid w każdej chwili może wyjechać, a jeśli nie, to i tak wcięło go po ślubie i już nie mogę w każdej chwili wpaść do niego, zwalić się na łóżko i oglądać filmy. Nie pójdę na noc do Żanetki, nie ma już jej pokoju, który kochałam, ciocia nie zrobi kanapek na kolację. Ola też się wyprowadziła i już nie wyskoczymy na kraka czy na skwerek w każdej chwili. Angelika jest w Anglii z Wiktorem, bezpowrotnie minęły czasy, gdy codziennie beztrosko wpadała tu po szkole, wpadała co chwilę, bez okazji, pozamulać. Bezpowrotnie minęły czasy, gdy bawiłam się z jej młodszą siostrą Nikolą, a także Natalią, Adrianem i Alexem. I Maciek już nigdy nie zostanie tu na noc. Ani Martyna – jest mamą, ma pracę i swoje życie. To mieszkanie już nie będzie łączyć tych i innych ludzi, których tu nie wymieniłam, bo ich już nie ma w moim życiu. Ale niespodzianka! Przecież już dawno nie ma tego wszystkiego, a do mnie dociera to dopiero teraz? Muszę się wyprowadzić, żeby to do mnie całkiem dotarło? Najwyraźniej. Dlatego traktuję to jak wybawienie, inaczej utknęłabym we wspomnieniach na zawsze. I wreszcie będę wolna od przeszłości. I uzmysławiam sobie także, że pogrzebałam przyjaciół w tej przeszłości i boję się z nimi żyć tu i teraz. Ostatnio nic nie robiłam, czułam się uwięziona, czekałam – teraz już wiem, na co.


Drugs
27 stycznia 2015

Fluoksetynę biorę od 2009 roku. Wspaniałe działanie Prozacu trwało rok (tęczą rzygałam, z gówna śmietanę robiłam, itp.). Przestało mi przeszkadzać wiele rzeczy w świecie, ludziach, a nawet w polskiej rzeczywistości! Przestałam „stwarzać” i czepiać się wszystkiego. Łatwiej było mi znieść niegodziwości, bezczelności, niesprawiedliwości, nierzetelności i wiele innych. Te zobojętnienie trwa do dziś. Fluoksetyna także stabilizuje moje emocje. Jednak wpadłam w przeciągu trzech lat w głębszą depresję, nie jestem już uzależniona od alprazolamu (Xanaxu), więc pojawiły się przeraźliwe lęki – zatem zapadła decyzja o odstawieniu fluoksetyny i zamianie jej na paroksetynę.

Oczywiście nikt nie zamierzał wprowadzić mnie w uzależnienie od alprazolamu w 2010 roku. Miał być doraźny, jednak po wielu nieudanych próbach wprowadzenia leków przeciwpsychotycznych, został na stałe. Na wszelkie neuroleptyki reagowałam z ogromną wrażliwością – omdlenia, spadki ciśnienia, przeogromna senność i apatia – nie dało się żyć. Teraz jestem po odwyku i od tamtego czasu stosuję Tisercin, głównie przeciwlękowo i przeciwpsychotycznie, ale marnie sprawdza się w tej pierwszej roli. Dlatego paroksetyna. A że najbardziej zależy mi na ustabilizowaniu huśtawki emocjonalnej bez efektu chronicznego zrezygnowania i apatii – dlatego lamotrygina (link do rozważań na temat lamotryginy w odnośnikach po prawej).

Życie bez leków było piekłem. Ale może wtedy byłam sobą? Czy bardziej będę sobą z odpowiednio dobranymi lekami? Czy to jest oszustwo? Tak niewiele miligramów jest w stanie zmienić człowieka w kogoś zupełnie innego. Kim ja jestem? Jaka jestem naprawdę? Te pytania dręczą mnie od tak dawna.


Nowy etap
22 stycznia 2015


Wybieram życie – jak zwykle. W związku z tym, niezbędnym krokiem jest, abym pogodziła się z utratą tego, co nie do odzyskania. Zaczynam od nowa, poniekąd. Oczywiście z przeszłości pozostają wspomnienia, doświadczenie i wnioski. I troszkę wiedzy, którą teraz spowija gęsta mgła. Gdzieś tam z tyłu głowy ciągle plącze mi się myśl, że miałam taki dobry start.. Ale wiem już, że tę fałszywą myśl zaszczepiła we mnie matka. Fałszywy obraz sielanki rodzinnej ludzi lepszych, wyjątkowych i ich złotego dziecka. Gdybym miała dobry start, to nie byłabym teraz w czarnej dupie. Nie jestem złotym dzieckiem. Mogłabym być, ale zostało to zaniedbane. Pochodzę z mocno dysfunkcyjnej rodziny, która nigdy się do tego nie przyzna, a wręcz na takie stwierdzenie zareaguje furią i pospolitym wyparciem. I ja żyłam w takim zaprzeczeniu przez te wszystkie lata, zmarnowane lata. Dopiero teraz mogę zacząć robić coś prawdziwego. Z całym szacunkiem – moi rodzice chcieli dobrze, poświęcili mi bardzo wiele i ze szczerego serca daliby mi wszystko o co bym poprosiła, ale spierdolili mnie. Właściwie mama. Do taty mam żal o to, że nie miał jaj, żeby mnie ratować. Same kłótnie niczego nie zmieniały, mógł się postawić.

Były okazje, już byłam daleko, już czułam wolność, już witałam się z gąską, ale mama nie pozwoliła mi uwierzyć we własne siły, nie dała mi odejść. Ostatnią najlepszą okazję miałam dwa lata temu, trwało to rok i zesrałam się ze strachu, nie wierzyłam, że dam radę. Jak nie wtedy, to niby teraz ma się udać? Jestem wrakiem, Mamo. Teraz Tobie grunt pali się pod nogami, a ja jestem zmuszona radzić sobie sama w najmniej odpowiedniej chwili. Nie przygotowałaś mnie do życia. Nie przemyślałaś tego zbyt dobrze. Mamo, zjebałaś to po prostu..


I co dalej?
19 stycznia 2015

Kiedy czuję się źle, boję się, że to nigdy nie minie, że zostanie mi tak już na zawsze. Trudno mi uwierzyć, że wczoraj było tak inaczej i że jutro też może być inaczej – lepiej. Mam wrażenie, że komunikacja między moimi neuronami odbywa się po smolistym bagnie. Czuję się taka przytępiona i ociężała na umyśle, że nie ogarnęłabym zasad gry „Kółko i krzyżyk”. Tak bardzo pragnę, aby to już skończyło się.Nie podoba mi się perspektywa trzy lub sześciomiesięcznej terapii pogłębionej. Myślałam, że w tym roku będę już w miarę ustabilizowana z lekami, znajdę pracę, pomyślę o szkole, a tymczasem po odwyku czuję się kompletnie rozmontowana i w depresji. Tęsknię też za ludźmi i spędzaniem czasu inaczej niż w domu.. ale co miałabym tym ludziom powiedzieć? To? Poza tym czuję się wśród ludzi odrealniona, jakbym była zamknięta w mydlanej bańce. Na domiar złego żrę jak świnia przez ten lek i tyję. Czasami miałam fazy na pizze i makarony, czy coś dobrego, ale nigdy nie miałam takiego ciągu do wpychania w siebie byle czego, żeby tylko mielić mordą. Mam sińce pod oczami, wypryski i wyglądam jak śmie(r)ć. I jak tu nie tęsknić za xanaxem? Czekam na wizytę u psychiatry jak na zbawienie i mam nadzieje, że go zaznam, bo tak się nie da na dłuższą metę.


I tak dalej..
16 stycznia 2015

Nie wytrzymuję już bez pisania. Ale.. zapomniałam co chciałam napisać. Może coś o braku koncentracji lub wielkiej zawodności pamięci krótkotrwałej. Może o koszmarach sennych, gdzie dręczy mnie moja matka i cierpią moje ofiary. Może o czymś bardziej prozaicznym, jak to, że nie mogę podzielić mojego antypsychotyka na równe części, bo to tabletka powlekana i substancja czynna rozmieszcza się nierównomiernie w związku z czym jednego dnia czuje się dobrze, a innego dokuczają mi zawroty głowy, omdlenia, depersonalizacja, dekoncentracja, odrealnienie, splątanie, lęki i ogólna nieznośność. A może o strachu przed jakimikolwiek zmianami, nawet tymi na lepsze i ogólnym lęku przed życiem w rzeczywistości, a nie tylko w mojej głowie. Może o tym, na jaką ohydną egoistkę i kalekę życiową wychowała mnie moja mama. Może o tych wszystkich dobrych ludziach, których skrzywdziłam ja i moje borderline…

Naprawdę nie pamiętam.

Medicated drama queen…
20:24 / 26.11.2014
link
komentarz (7)
Drugi wieczór męczą mnie paranoje. Szkoda, że za dnia nie mam wolnego, a terapia nie jest po południu. Miałabym paranoje dotyczące grupy (i tak miewam takie wjazdy).. A tak roję sobie, że on pisze mi i ściemnia jak każdej innej kobiecie, która pojawiła się w jego życiu emocjonalnym, jak wczoraj. Uspokoił mnie, choć wiem, że sama bym sobie z tym poradziła. Ale to miłe, kiedy jest ktoś, kto zrobi to szybko i ciepło.
A dziś.. Właśnie przeglądałam nlogi. Zobaczyłam u jednej osoby kilka komentarzy i zdziwiło mnie, że ktoś tu kogoś komentuje (oczywiście założyłam, że skoro ja mam na 20 wpisów jeden, to każdy tak ma:)) i otworzyłam link i zobaczyłam wśród komentarzy różne nicki, które zaczęłam włączać, otwierać okna.. Okazało się, że tutaj jest pewna grupa ze sobą jakoś połączona. Wśród nich są osoby na pewno połączone nie tylko nlogową znajomością. Konspirację odkryłam! (oczywiście pisząc to wiem, że mam paranoję i uwaga - popłynę, żeby sobie ulżyć):

Jeśli ukrywasz się pod innym nickiem i dalej czytasz jego, zapewne też mnie, to pewnie zacierasz ręce czytając jego wpisy o tym, jak mu źle. Myślisz, że to długo nie potrwa i wtedy będziesz mogła wskoczyć mu do łóżka. Ale mylisz się. Pogódź się z tym, że Cię wykorzystał [...]

Hmm.. nie, to jednak nie jest dobry pomysł nakręcać paranoje. Zresztą rozsądnie myślę i ufam mu. I wiem, że do niej akurat się już nigdy nie odezwie, dlatego pozwoliłam sobie popłynąć kontrolowanie w tę wizję. I mam ster, czasami szarpie, ale wiem, jak wychodzić z paranoi samej, bo nie chcę go już obciążać rzeczami, z którymi radzę sobie sama. Oczywiście liczę na jego wsparcie, ale chciałabym z niego korzystać tylko wtedy, kiedy sama nie mogę sobie z czymś naprawdę poradzić, gdy zalewa mnie i czuję, że bez pomocy nie utrzymam kontroli. Każdy czasem potrzebuje pomocy, ale ja sięgałam i nadal sięgam po nią zbyt często, obciążając jego samolubnie.

A zaczęłam pisać w sumie nie po to, żeby pochwalić się osiągnięciami, tylko po to, żeby ukoić przeraźliwy lęk.. Dosłownie lęk ścisnął mi dupę.. i gardło też. Może to to, że jestem sama na piętrze? A może jednak cały czas chodzi o lęk przed odrzuceniem? A może boję się tego, jak bardzo krzywdziłam?.. Nie wiem.
11:20 / 12.11.2014
link
komentarz (1)
Stres jak przed szkołą - dawno nie bolały mnie tak stawy. To już trzecia noc, kiedy łamią mnie ramię, udo i kolano. Do tego okres gigant. Moje ciało się buntuje, jak za każdym razem, kiedy chcę zrobić coś wartościowego i znaczącego. Zesram się, a nie dam się!
17:32 / 07.11.2014
link
komentarz (1)
Jestem zdrowa. Żadne poważne choroby mi nie dokuczają. Fizycznie mogę śmigać jak chcę. No, może alergia jest chujowa czasami, migreny i o nerki muszę bardziej dbać, ale poza tym rewelacja. Z resztą.. migreny biorą się pewnie ze stresu, więc można je wyłączyć z wyliczanki realnych problemów fizycznych.

Niedługo wyjadę na miesiąc na detoksykację i odwyk. Wiążę z tym wyjazdem bardzo dużo planów i nadziei. Chcę maksymalnie efektywnie wykorzystać ten czas i zrobić dla nas coś dobrego. Wiem, że muszę intensywnie i szczerze się temu poświęcić. Wiem, że to jedyna dobra droga.
16:18 / 04.11.2014
link
komentarz (0)
Jesień pełną gębą. Co drugą noc budzę się z krzykiem, obfitość snów i ich bujność męczy mnie. Dziś śniłam, że dostałam magiczną moc - mogłam poczuć i wspomnieć to, co osoba, której dotknę, ale tylko jeśli tego zechcę. Postanowiliśmy z Bartkiem, że nigdy z tego nie skorzystam. Czas mijał spokojnie, nadeszła wiosna i byliśmy wolni i zadowoleni. Spacerowaliśmy za parkiem Piłsudskiego i śmialiśmy się beztrosko. Zaczęliśmy się obejmować i patrzeć sobie w oczy, zakochani. Nagle przeszył mnie lęk i przypomniałam sobie o mojej mocy. Wiedziałam, że dopóki nie zechcę, nie uruchomię tego procesu, ale czułam, że nie mam nad tym kontroli. Im bardziej się broniłam, żeby tego nie chcieć, tym ciemniej się robiło, słońce zaszło i nie mogłam tego powstrzymać. To było straszne. Bezsilność. Zaraz stanie się coś, czego nie chcę. Zobaczyłam strach w jego oczach i wtedy poczułam i wspomniałam wszystko to, co jego, co przeżył, co ja mu zrobiłam. Chciałam puścić go, ale nie mogłam, musiałam poczuć to do końca, ale końca nie było, więc zaczęłam rozbijać sobie głowę o drzewo. Wtedy się obudziłam.

Z innej bajki.. kilka dni temu przechodziłam obok klatki mojej babci i spojrzałam na drzwi ze smutkiem. Pomyślałam, że tam zawsze mieszkała moja babcia, tyle razy tam wchodziłam i spędzałam tyle czasu. Czułam się pogodzona z jej śmiercią, ale ogarniała mnie typowa nostalgia. Sęk w tym, że moja babcia żyje i dalej tam mieszka.

A po trzecie.. jechałam dziś autobusem. Spostrzegłam, że naprzeciw mnie siedzi jakiś mroczny dzieciak (nastolatek). Poczułam dziwny impuls, zaniepokojenie i zaciekawienie. Dziwiłam się, chyba nigdy wcześniej nie widziałam kogoś tak zagniewanego. To działo się w ułamku sekundy w mojej głowie. Gdy zorientowałam się, że patrzę w szybę i widzę połowę swojej twarzy poczułam coś, czego nie da się opisać. Tego trzeba doświadczyć. Czy ja naprawdę noszę w sobie tyle złości, żalu i bólu? Spojrzeć na siebie tak, jak na kogoś innego - bezcenne. Nigdy tego nie zapomnę.
16:00 / 03.11.2014
link
komentarz (0)
Nic się nie zmienia, dosłownie nic, a jednego dnia potrafię iść ulicą z uśmiechem na twarzy i niosłabym ludzi na rękach, a drugiego z wściekłością wbijałabym im nóż w serca.
14:50 / 03.11.2014
link
komentarz (0)
Jestem zmęczona, śmiertelnie zmęczona. Wydaje mi się, że tak ciężko pracowałam, że w tym ferworze nawet nie patrzyłam, jak się mają ziarna. Orałam i siałam, a kiedy obejrzałam się na pole, poraził mnie widok bezpłodnej uprawy - prawie żadnych plonów. To mój błąd, kolejny, bezmyślny. I tyle energii poszło z dymem i pretensje mogę mieć tylko do siebie. Na dodatek ja jestem głodna, mój mąż jest głodny, a nie ma co jeść. Dobrze, że dzieci nie ma.
Dziś nie potrafię nic zrobić. Patrzę na listę, patrzę na mieszkanie, patrzę w lustro i prześladuje mnie pytanie "po co?". Nie chce mi się już robić niczego innego, niż tylko to, co przyniosłoby plony. Tylko to się liczy. Bez tego nie ma życia. Głód i śmierć.

19:01 / 02.11.2014
link
komentarz (0)
Wczoraj czułam się jakby leki słabiej działały. Miałam w głowie kolorowo, później mrocznie i chaotycznie, emocjonalnie.. W takie dni miesza się we mnie jak w kotle.
Ciężko mi się połapać kim jestem, co czuję, co i po co miałam robić, ścigają mnie straszne i natrętne myśli, wspomnienia ożywają nagle w scenerii, w której się znajduję, nie jestem niczego pewna i nie wiem co robić, a wszystkiemu temu towarzyszy dogłębny lęk, ten, który nieznośnie drąży między skórą a kośćmi i chciałoby się go stamtąd wydrapać. Zapominam wtedy, że może być inaczej, wydaje mi się, że trwam w tym piekle na zawsze i nigdy się ono nie skończy. I za chuja nie wiem, kiedy się taki dzień trafi. Myślę też, że jeśli uda mi się wychwycić objawy tego zbliżającego się odmętu umysłowego dość szybko, mogę się przed nim uchronić. Ale dotąd zazwyczaj orientowałam się, kiedy byłam już pochłonięta. Czuję się wtedy zagubiona i samotna w obliczu zbliżającego się końca. Tak miotająca się w całkowitej ciemności, śmiertelnie wystraszona i zdezorientowana, ślepa i głucha, pragnę tylko poczuć, dosłownie, Jego, obejmującego mnie mocno. Myślę tylko o tym jak przyciąga i przybija moje ciało do swojego, jak statek na sztormie za linę przycumowany do portu.
20:48 / 31.10.2014
link
komentarz (0)
Boję się, oczywiście, ale nie mogę się już doczekać. Chciałabym natychmiast. Już na samą myśl, że mogłam parę lat temu - skręca mnie. Ale czy aby na pewno mogłam?.. No chyba nie. Ciekawa jestem, czy odzyskam to, co zmusiło mnie do przerwania nauki.
23:19 / 26.10.2014
link
komentarz (0)
Wykorzystuję około 3% swojego potencjału obecnie. Udało mi się zidiocieć przez dekadę. Cała ja - zamknięta w swojej głowie. Te wszystkie doświadczenia, obrazy, słowa, książki, filmy, mądrość, miejsca, pragnienia, energia, wszystko zabijam za dnia, a przed snem wyłazi jak horda zombie i nie daje mi spać. A ja wciąż tak mało robię, by uporządkować - wiem co, wiem jak! Boję się..

Przypomniałam sobie. Kiedy byłam sobą i żyłam naprawdę, tak jak on, to wykurwiście bolało i złamało mnie. Nie umiałam znieść świata takiego, jakim jest.. Może jego najlepszy kumpel ma właśnie tak samo. Może mój kuzyn też. Chyba tak. Boję się jaka jest prawda o mojej matce. Nie wiem, czy jestem w stanie znieść więcej prawdy. Czuję się, jakbym rok temu podjęła decyzję i wzięła czerwoną pigułkę... i motyw matki jest ostatnim etapem.. później już nie będę mogła się wyrzygać tą całą prawdą i wrócić do niebieskiej nieświadomości.


10:23 / 24.10.2014
link
komentarz (0)

Zapomniałam powiedzieć, że psychiatra naciskała na wprowadzenie stabilizatora, bo obawiała się, że skoro terapia lękowa tak mnie rozhuśtała, to na oddziale dopiero będzie grubo.
Ale ja nie chcę przechodzić terapii jak zombie. Ona też powiedziała, że jeśli lek mnie przytępi do tego stopnia, że będę zobojętniała śliniła się w kącie, to wrócić do xnxu.
Dobrze nastawiłam się do terapii. Wiedziałam o czym mówić. A teraz czuję się zagubiona, splątana i nie umiem się skupić nawet na napisaniu jednego zdania tutaj. Teraz nie wiem na czym stoję i tak mam zaczynać terapię... Nie czuję się z tym dobrze :(

22:36 / 23.10.2014
link
komentarz (0)
Jak zdeterminowana jestem, że się tego podejmuję? Ja, szczerze. łał. Poza tym siedziałam na kiblu i zdałam sobie sprawę jak zajebiście ważne jest czytać własne rady. Czytam, ale i tak jeszcze za rzadko. Okiełznanie borderline wymaga ciągłego szkolenia i trenowania. Nie można zrobić sobie przerwy, jak w sporcie, bo się traci. Trzeba być stale w formie. Ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Nie wiem, czy bardziej boję się żyć z lekami, czy bez nich. Robię to dla siebie, chcę szczerze spróbować na 100%, ale gdyby nie on na pewno bym się nie zdecydowała na ten krok.. w kierunku terapii i antypsychotyka. Naprawdę wierzę, że dzięki temu będę mogła ograniczyć odrealnienia, depersonalizacje i huśtawkę emocji do minimum. Chcę, byśmy byli wreszcie szczęśliwi.
14:51 / 14.10.2014
link
komentarz (2)
Przepraszam, przepraszam, przepraszam... i przepraszam. Staram się robić tak, by nie przepraszać, ale wywalam się co chwilę.

Często też oczekuję i wymagam. Kochaj mnie, pożądaj mnie, patrz mi w oczy, śmiej się przy mnie, ciesz się na mój widok, chciej mnie tulić, pieścić, głaskać, obserwować z zainteresowaniem.. Bądź zakochany we mnie jak kiedyś. Czuj się szczęśliwy i bezpieczny przy mnie.

A jedyne co powinnam powtarzać sobie w myślach do SIEBIE, to zasłuż i spraw, by: wyżej wymienione
11:10 / 14.10.2014
link
komentarz (0)
Wiem, że trzeba zaakceptować to, czego nie można zmienić. A co jeśli nie mogę mieć kontroli nad napadami irracjonalnego myślenia pod wpływem emocji takich jak lęk, panika..? To też mam zaakceptować?
Nic drastycznego nie stało się danego dnia realnie, mimo tego, wszystko wygląda inaczej. Nazywają to perspektywą. Ale jeśli jednego dnia kamień widzisz jako kwiat,a drugiego dnia ten sam kamień widzisz jako gówno, to się nazywa halucynacją.. I jeśli jednego dnia wydaje Ci się, że jest dobrze, ogarniasz i wszystko się układa, a drugiego wydaje Ci się, że jest dno dna, chaos, bezsens i wszystko się wali, to.. co?
Czasami wszystko wydaje mi się proste, czasami wydaje mi się, że niczego nie ogarniam i straciłam wszelkie moce. Nic nie rozumiem i jestem zagubiona w bliżej nieokreślonej otchłani.. a przecież wczoraj rozumiałam, przecież nic się nie zmieniło, realnie.
Czasami wydaje mi się, że jestem skazana na porażkę - już o tym pisałam niedawno - każda droga prowadzi mnie do tego samego miejsca, w którym wszystko się wali.
Muszę spojrzeć na sytuację z jeszcze dalszej perspektywy, odciąc się od emocji, dopracować logiczny plan i skutecznie, systematycznie go realizować.
02:00 / 12.10.2014
link
komentarz (0)
tyle spostrzeżeń chciałam zapisać, ale nie zdążyłam.. A teraz mam pustkę w głowie. Niech ta notka przypomni mi o tych rzeczach.
20:08 / 09.10.2014
link
komentarz (0)
Mamo, jeśli naprawdę chciałaś mojego dobra, to Ci nie wyszło. Jeśli nadal go chcesz, to daj mi czas i spokój, żebym mogła naprawić szkody, które wyrządziłaś. Tak, jak bardzo Cię kocham, tak już dłużej nie wytrzymam Twoich zabiegów emocjonalnych na mnie. Nie dasz sobie nic powiedzieć i jesteś wobec siebie bezkrytyczna. Nauczyłaś tego i mnie i innych złych rzeczy, na przykład traktowania innych ludzi jako gorszych. Nie mogę Ci tego wszystkiego powiedzieć i nie rozumiesz, dlaczego się dystansuję. Przepraszam, że sprawiam Ci ból, ale muszę się ratować, wykańczasz mnie :(

10:40 / 01.10.2014
link
komentarz (0)
Byłam pogrzebać w śmietniku za opakowaniami z sera w ziołach - nie były przeterminowane. W każdym razie wczoraj nie mogłam spać przez ból żołądka i wzdęcia, które rzadko mi dokuczają. Czułam się niekomfortowo i najchętniej poszłabym do innego pomieszczenia :P Jak zasnął, to ja mogłam spokojnie zasnąć :P O 4 obudziły mnie rewolucje w brzuchu i pół godziny siedziałam na kiblu - sczyściło mnie do końca. Zasnęłam przed 6. I cieszę się - to trzecia noc, kiedy nie męczyły mnie głośne myśli, natręctwa, lęki i inne schizy. Jestem śpiąca, ale psychicznie czuję się dobrze.
Prawda, że była to fascynująca opowieść i warto było tu zajrzeć? :D

Ja też byłam w związku, gdzie każdy sobie i miałam wielkie pretensje, że mój ex po 9 latach zajął się w końcu swoimi potrzebami bardziej niż moimi. Gdy go opuszczałam, powiedział, że nikt ze mną nie wytrzyma tyle, co on. Przez 9 lat był właściwie moim opiekunem i dżinem z lampy, a ja byłam księżniczką na ziarnku grochu.. Nie wyszło nam to na dobre i nie zamierzam żyć w takiej relacji z Bartkiem. Bo mój były miał rację, jakkolwiek ciężko mi to przyznać - kto chciałby to znosić?! I to chore wytrzymywać takie traktowanie, nie wiem, na czym polegał tamten związek, ale dopilnuję, aby obecny był na tyle zdrowy, na ile się da. Wiem, że ograniczenia są w mojej głowie i ze strachu, że jeśli będę miała depresję i nic nie robiła - on tego nie zniesie, doprowadzę do tego. Teraz nie mogę sobie pozwalać na litowanie się nad sobą, leżenie w łóżku i strach przed wszystkim - muszę sie pozbierać! Mogę! Chcę. Zawsze chciałam, ale było mi chyba zbyt komfortowo, kiedy mogłam pozwolić sobie na wszystko, a inni jeszcze wokół mnie skakali. Blee, ciężko być szczerym ze sobą :(
10:42 / 30.09.2014
link
komentarz (0)
Acha, i jeszcze coś ważnego: upewniam się, że nie kieruje mną poczucie winy, ani przymus i strach pod groźbą rozstania. Upewniam się, że kieruje mną miłość i szczera chęć tworzenia zdrowych relacji.
10:35 / 30.09.2014
link
komentarz (0)
"Dobrze jest zrobić krok w tył, jeśli podążało się w złym kierunku"

Muszę skupić się na tym, co istotne, nie marnować energii na presję, którą sama sobie stwarzam w każdej błahej sytuacji, pamiętać o tym, że on mnie kocha i nie zostawi mnie z powodu braku śniadania, leniwego/sennego/kiepskiego dnia, czy niezrealizowania planu wyjścia do sklepu/lekarza/miasta. Zamartwiając się tymi pierdołami na maxa, jak to u mnie, pochłania mnóstwo energii, która jest nam bardzo potrzebna do czegoś ważniejszego. Marnuję tyle czasu na sranie po gaciach z byle niepowodzenia, że rzeczywiście brakuje mi siły w ważnych momentach i ważnych kwestiach, które naprawdę sprawiają różnicę i mają duży wpływ na nasz związek. Dlatego od dziś postaram się bardziej skoncentrować na tym, co robi różnicę, pracować nad sobą systematycznie i zadbać o niego i siebie tak, żeby faktycznie było mu łatwiej i lżej. Nam.
23:17 / 27.09.2014
link
komentarz (0)
Mam siebie. Jestem ze sobą większość czasu. Z prawdziwą mną. Rok temu wydawało mi się to nieosiągalne i do tego nie do wyobrażenia. To niesamowite. I zaczynam się dobrze czuć w mojej skórze, przypominam sobie kim byłam i jestem. Teraz widzę kontrast.
10:08 / 25.09.2014
link
komentarz (0)
Nie należę do osób, które lubią popierdolić sobie o marzeniach, ale nigdy nie mają zamiaru ich osiagnąć. Które lubią ponarzekać jak jest, ale nie robią nic i nie są w stanie poświęcić niczego, by to zmienić. Które tylko mówią o celach, których nie mają zamiaru zrealizować. Fakt - potykam sie, cofam, upadam.. wpadam w panikę, histerię i są chwile, w których jestem przekonana, że już nigdy nie wyjdę spod kołdry i mam dość, ukojenie przynosi tylko myśl, że nie muszę już żyć. Ale zawsze wstaję i walczę dalej. Wielokrotnie udowodniłam sobie, że dopinam swego, że jestem zdolna, dokonywałam rzeczy, to byłam ja. Potrafię.
06:07 / 18.09.2014
link
komentarz (0)
Nie mogę spać, muszę wyrzucić z siebie te myśli.
Skąd wiem, że weszłam na dobrą drogę, dobry tor myślenia, że podjęłam realne kroki, by zmienić swoje życie na lepsze, na samodzielne, na takie, którego JA zawsze chciałam? A no stąd, że poczułam spokój w ciągu ostatnich dwóch dni. Chciałam napisać wczoraj, że przede mną długa droga, nie będzie lekko, ale warto. Dopuściłam do siebie prawdę, niewygodną-znów-oczywiście-jakże-by-inaczej, i chaos ustał, poukładało mi się w głowie. I teraz, jeszcze raz, skąd wiem, że weszłam na dobrą drogę? A no stąd, że podejmując się realnego wysiłku bez ściemy, zaczęły się bóle stawów. To jest TEN ból. I to mnie obudziło. Zaczynam się bronić przed opuszczeniem komfortowego piekiełka na poziomie somatycznym. Wiem, że może się to pogłębić i mogę chcieć do mamy, odpuścić, być chora, bo wtedy żałuje mnie i podkłada pod nos wszystko, czego zapragnę, chroni mnie. Bycie chorą zawsze wiązało się z brakiem obowiązków, litością, dopieszczaniem, odpuszczaniem, wygodą, protekcją i smakołykami, prezentami, wszystkim, by mi ulżyć w cierpieniu. I powiedzcie mi, jak tu opuścić bezpieczną złotą klatkę, którą mama mi stworzyła? Objawy psychosomatyczne.. Pewnie tak się boję opuścić gniazdo, że doprowadziłabym się do raka, ślepoty i wylewu. To mechanizm, który nie wiem, jak pokonać. To znaczy - jak dotąd nie wiedziałam i nie wiem na razie.
A myslałam wczoraj "siłownia, z tatem na squasha? chciałabym, ale spokojnie, spokojnie, powoli, baby steps". Naprawdę zdrowo.. naprawdę dobrze. I czuję wpływ mamy - jakby to za jej sprawą pojawiły się te bóle.. Poniekąd tak jest.
13:04 / 11.09.2014
link
komentarz (0)
Myślę, że jestem przemęczona po wydarzeniach z ostatniego tygodnia. Wczoraj doznałam stanu dość silnej psychozy. Zdarza mi się to od czasu do czasu, ale nie w takim nasileniu. Nie umiałam zrozumieć logicznego przekazu jego zdań. Pojedyncze zdania powtarzały się w mojej głowie, wyrazy odbijały się echem lub przywoływały natłok obrazów skojarzeniowych lub skojarzeń z innymi słowami, zdaniami, czasem z piosenek, czy filmów. To wszystko dzieje się tak szybko, a ja się w tym gubię i nie rozumiem, nie pamiętam, jakie było pytanie, on się denerwuje, że nie można się ze mną dogadać, frustracja rośnie po obu stronach. On się złości coraz bardziej, ja się gubię w chaosie w panice - totalna dezorganizacja. Czasami to prawda, jestem w stanie "wrócić", ale bardziej przerażające jest, kiedy staram się i naprawdę nie umiem, nie wiem jak :( jestem wtedy przerażona, wiem, że Ty też Kochanie, nie robię tego specjalnie.. Tak bardzo pragnę, byś się nie bał. Ja też nie chcę się już bać siebie.
Kiedy wieczorem kładłam się spać, było jeszcze gorzej. Czułam się jakby ktoś włączył mi szybkie przewijanie. Myśli myślały się same, były głośne i choć starałam się policzyć do pięciu, nie udawało mi się policzyć nawet do trzech. Nazywam je "przeszkadzaczami", są tak bardzo męczące. Wzięłam wczoraj całą tabletkę i minęło 20 minut zanim zaczęła działać. Myślałam, że nie wytrzymam, byłam wbita w łóżko, niezdolna się odezwać, poprosić o pomoc, wstać - były tak przytłaczające. Myślałam, że to się nigdy nie skończy. Gdy się skończyło, poczułam ulgę i zaczęłam płakać, jakbym wydostała się z żelaznego uścisku i właśnie złapała oddech. Spałam jak zabita.
Powiedziano mi, że podczas terapii objawy mogą sie nasilić, bo poruszamy temat lęków. Ja wczoraj zdałam sobie sprawę, że muszę koniecznie odwiedzić psychiatrę, bo te infantylne warsztaty to nie miejsce dla mnie. Czasami z osłupienia chce mi się płakać, a czasami już śmiać, ale najczęściej - jak słucham o jakich problemach opowiadają inni ludzie na terapii - mam ochotę wziąć ich za fraki i wykrzyczeć w twarz "SERIO?! To jest kurwa Twój problem?? Weź nie zabieraj czasu, wypierdalaj stąd i ogarnij się Ty jęczypizdo!"
13:12 / 26.08.2014
link
komentarz (0)
Po ostatnich dwóch dniach podsumowań naszych żyć i po szczerości wobec siebie samych, nie wiem jak Ty, ale ja czuję się oczyszczona, ze złudzeń także.. Nie jest kolorowo w sytuacji, w której nas postawiłam, w której się znaleźliśmy (u don't say), ale przetrwamy.
Być może, jak ja, znajdziesz w tym utworze zrozumienie i pocieszenie:
22:27 / 20.08.2014
link
komentarz (0)
Usłyszałam w radio piosenkę i niezwłocznie zadedykowałam ją sobie..
15:15 / 20.08.2014
link
komentarz (1)
"I am nothing without pretend
I know my faults
Can't live with them
...I wanted to give you everything
but I still stand in awe of superficial things"
...
23:34 / 16.08.2014
link
komentarz (1)
Z każdym miesiącem jestem coraz spokojniejsza i czuję, że idę w dobrą stronę. Zawsze pragnęłam tego spokojnego, ciepłego domu. Pamiętam dwa okresy w moim życiu, kiedy pojawił się ten ciepły dom: za pierwszym razem okazał się kłamstwem, za drugim zabrakło w nim fundamentów i odpowiedniego partnera. Teraz jest właściwie i prawdziwie. Nie jest tak, jak za pierwszym, ani drugim razem. Jestem bezpieczna. Tylko tragedia może odebrać mi to bezpieczne gniazdko. Od jakiegoś czasu naprawdę wierzę, że On tego nie zniszczy.. A to znaczy, że i ja tego nie zniszczę ze strachu.
"Kiedyś tyle miałam w głowie. Brałam wszystko na poważnie. To, co teraz jest nieważne". Miałam ścisłe plany i kurczowo trzymałam się powierzchownych rzeczy, symboli, pamiątek, prezentów, gestów... Chodziłam tymi samymi od dzieciństwa dobrze znanymi i wydeptanymi ścieżkami, bezpiecznie trzymając się poręczy, w światku ograniczonym do kilku miejsc. Byłam uwięziona, zniewolona i kaleka. A teraz, teraz widzę, widzę, że tam jest ogromny świat i chcę go chłonąć, mogę iść gdzie chcę. Naprawdę mogę. Ograniczenie jest tylko w mojej głowie.
Dzięki Niemu staję się lepszym człowiekiem każdego dnia. Niestety On nie może powiedzieć tego samego o mnie i to jest nasz największy dramat.
09:43 / 06.08.2014
link
komentarz (0)
Wróciłam z wakacji parę dni temu, a wczoraj dostałam ataku paniki i histerii. Dziś znów męczyły mnie koszmary, duszności i od rana lęk. Chcę stąd uciekać. Bo jak ogarnąć ten syf, w którym jestem i do którego się przyczyniłam? Patrzę wokół i nie wiem, od czego zacząć, przerasta mnie wszystko, począwszy od tego bałaganu i brudu.
09:35 / 06.08.2014
link
komentarz (0)
09:23 / 23.07.2014
Chuj w dupę.. Znowu budziłam się z dusznościami w nocy, do rana czułam się, jakby mi ktoś wepchnął w mordę szmatę i kazał tak oddychać. Czuję się jak z krzyża zdjęta. Ten pokój mnie zabija, on mnie wchłania i wysysa ze mnie całą energię. Nienawidzę koloru ścian, tego ohydnego dywanu i jebanego łóżka (choć jest wygodne). Wkurwiają mnie meble, a koszt ich zmiany przerasta moje możliwości. Ale zastanawiam się, czy nie wolałabym ich wyjebać i po malowaniu ścian trzymać rzeczy w pudłach.. Duszę się tutaj, psychicznie i fizycznie. Codziennie rano budzę się i nie chce mi się niczego ogarniać, wszystko bym odświeżyła, przemalowała i postawiła nowe rzeczy. Tak bardzo tego potrzebuję. Ble.

23:29 / 21.07.2014
Nie umiem ze soba wytrzymac, jest we mnie tyle zlosci.. Nie umiem sie pogodzic z tym, co zrobilam w swoim zyciu, wiem, ze konsekwencje sa dozywotnie i nieodwracalne dla innych. Zmarnowalam tyle czasu.. a nadal popelniam te same bledy. Czasami czuje sie jak Syzyf.

21:25 / 17.07.2014
Jest mi dobrze, przyjemnie, spokojnie, bezpiecznie, jestem zadowolona i szczęśliwa. Czuję się coraz lepiej we własnym ciele i umyśle. Dopiero, gdy się nad tym zastanowię, zauważam, że różnica jest ogromna. Przede wszystkim jestem jedna. Jestem większość czasu sobą. Coraz rzadziej wpadam w jakiekolwiek skrajności. Z czasem jest coraz lepiej i łatwiej. Są oczywiście chwile, kiedy wracam do piekła i wydaje mi się, że nic się nie zmieniło, nic nie ma sensu, wszystko się zawaliło, a świat skończył.. ale już nawet w ich trakcie mam przebłyski, że choć tak mocno to czuję, to nie do końca prawda i najpewniej jestem w jakimś stanie. Robię różne rzeczy i to nawet systematycznie. Nie jest to tak spektakularne jak podczas okresów manii, gdy byłam bogiem, ale trwałe (choć ciągle boję się o tę trwałość). Czasami denerwuję się, kiedy mam w sobie mnóstwo energii i euforii, a Bartek mnie przygasza, ale też widzę, że dobrze mi to robi. Energia rozkłada się równomiernie i tak powinno być, takiego rytmu powinnam szukać. A nie albo 100% albo 0%. I jak wspomniałam - dobrze mi ze sobą. Jeszcze nie czuję się pewna siebie w wielu sytuacjach. Zazwyczaj radziłam sobie w nich w toksyczny sposób, używając zestawu cech osobowości "innej mnie". Ale czuję, że do tego dochodzę. Zaczynam czuć rytm i co w tym wszystkim chodzi. To jest rzeczywistość, prawdziwe życie, takie, którego zawsze chciałam. Droga, której zawsze szukałam. Nigdy bym się tu nie znalazła, gdyby nie Bartek. Zawdzięczam mu życie.

12:30 / 30.06.2014
Ostatnimi nocami zaczęły mnie nawiedzać koszmary, ale to, co było dzisiejszej nocy poraziło mnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak źle spałam, budziłam się co chwilę i nie umiałam spać długi czas. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak popierdolone sny. Po zaśnięciu śniła mi się wojna, brałam w niej udział. Oglądamy teraz \"Kompanię Braci\", więc nie zdziwiły mnie akurat te koszmary. Zaskoczyło mnie, że kiedy się położył spać, ja się obudziłam i nie mogłam spać ponad godzinę. A później koszmar za koszmarem. Pozostając chyba w klimacie wojny, śniło mi się, że mojemu kotu coś się dzieje, rozciąga go coś powoli od środka, powoli pękają skóra, ścięgna i kości.. flaki, wszędzie flaki. Pobudka. I znowu. Jedziemy autem, potrąciliśmy psa, wydobył się z niego przerażający skowyt. Chciałam go zabrać do weterynarza, ale nie można było go ruszyć, bo by zdechł, a nikt nie chciał przyjechać na miejsce. I zostałam tak z nim, trzymając mu łeb, słuchając jak piszczy i cierpi - nie mogłam go puścić, bo wtedy by umarł, nie umiałam już go trzymać, byłam bezsilna, nie wiedziałam, co robić, napięcie sięgnęło zenitu.. Pobudka. I następny. Śni mi się dziadek w latach świetności tak, jak go pamiętam. Scena jakiegoś pożegnania. Wszyscy w rzędzie - moja Mama, Tata, Babcia jedna i druga i dziadek. Wszystkich przytulam po kolei i całuję w policzek. Gdy przychodzi kolej na dziadka następuje niezręczna sytuacja, zawahanie, zmieszane spojrzenia, dziwne odczucia w nas oboje, w końcu niekomfortowe przytulenie. Dziadek powiedział, że nie chce umierać i nigdzie się nie wybiera. \"Pokazał\" mi obraz siebie starego, szarego, zmęczonego, w szpitalu pod kroplówką, z trupią twarzą, zapadnięta i sińcami pod oczami, i powiedział: to nie ja. Pobudka. I dalej. Spotkałam się z Mariuszem, Mariuszem cierpiącym oczywiście. Standardowe już poczucie winy było tym razem wzbogacone o najwyższy stopień uczucia \"co ja zrobiłam!\". Siedzimy, rozmawiamy i jak z Bartkiem ustaliłam - postanowiłam go podpuścić. Powiedziałam, że nie układa mi się zbyt dobrze w związku. To wystarczyło, żeby Mariusz się rozpruł. Powiedział, że wie o tym, że to tylko etap, że nie sądził, że tym razem to potrwa tak długo. Z pogardą i wyższością rzucił, że nie wie czemu ten koleś znikąd tak długo został, ale to nieważne. Otworzył ramiona i powiedział, że cały czas czekał i że mogę już wrócić. Przeraziłam się tym i zamarłam. On patrzył na mnie z coraz większym zaskoczeniem na twarzy. Powiedziałam: Bartek to nie etap.. Wtedy Mariusz zbladł i mogłam oglądać wszystkie jego emocje bardzo wyraźnie - smutek, żal, dramat i tragedię.. Jakby dopiero teraz zrozumiał, co się stało i że ja nie wrócę. Ogarnęło mnie te przemożne poczucie winy. Nic nie mówił, ale ja czułam, jak go potraktowałam, zraniłam, zabrałam całe życie, z którego teraz nic nie pozostało. Stał przede mną zupełnie inny, niż na początku snu - był przeżuty i wypluty. Poczułam to szczegółowo i dokładnie, odpowiednio długo, żeby stało się to koszmarem nie do wytrzymania. Pobudka. Następny. Spotykam się z Olą i staram się wciskać jej wielkie kity, jakie ona mi wciskała tyle lat, ale nie udało mi się, bo ktoś ją uprzedził przed tym i znów zaśmiała mi się w twarz. Poczułam się upokorzona. Chciałam nazwać ją fałszywą pizdą, ale nie umiałam mówić. Wzięłam zamach, żeby uderzyć ją w twarz, ale nie mogłam wyprowadzić ciosu. A ona się śmiała. Chciałam w końcu chociaż szczerze porozmawiać, ale gdy zaczęłam mówić - zniknęła. Pobudka. Dalej. Rozmowa telefoniczna z moją panią psychoterapeutką. Wygarniałam jej błędy, które popełniła i powiedziałam, że zawiodła, ale do niej to nie docierało, broniła się i była dumna, nie osiągnęłam satysfakcji, przegadała mnie. Rzuciłam telefonem. Pobudka. I najgorszy na koniec - incepcja. Spędzam czas z Bartkiem, normalnie, w pokoju, bardzo realnie i przyziemnie. Mamy obejrzeć film, ale nie możemy zdecydować który. Okazuje się po czasie, że ten wybór jest na miarę życia i śmierci. Widzę to w jego oczach - oczekiwanie, strach, złość, przerażenie. Wiem, że mam teraz powiedzieć tytuł, od którego wszystko zależy, muszę dobrze wybrać, ale nie wiem już nic. Ryzykuję i w panice mówię tytuł zupełnie bez sensu i czuję, że powiedziałam nerwową głupotę, ale słowo padło, nie da się cofnąć. On wpada w szaleńczą rozpacz, połączoną z gniewem i zaczyna mówić, jak go wykończyłam i że tak zmiażdżony nigdy wcześniej się nie czuł.. Nagle czuję, jak nadchodzi TO uczucie. Te złe, krzywe, które zalewa jak smoła. Chcę się przed tym bronić, odwlec je, ostrzec go, ale czuję, że przegrywam tę walkę. Rzucam się na niego z piłą i tnę mu brzuch i klatę i całe ręce, krzyczę, że nienawidzę siebie i nie wytrzymam dłużej, że nie jestem zła na niego, tylko na siebie i nie chciałam go pociąć, po czym podcinam sobie gardło. Pobudka. Siedzimy w pokoju tak jak siedzieliśmy, mam deja vu i pamiętam, co się stanie. Opowiadam o tym z przerażeniem Bartkowi, on jest wstrząśnięty i mnie uspokaja, jestem w jego ramionach i nagle przeżywam znowu tę masakryczną scenę z piłą, tylko tym razem odcinam się i widzę siebie i jego, jakbym stała obok, oglądam to jak widz. Koszmar. Pobudka. Tym razem przebudziłam się i okazało się, że przysnęłam sobie, kiedy czekałam na niego, aż wróci ze sklepu. Tym razem siedzimy w pokoju, ale jest inaczej, realniej, już wiem, że to nie sen i opowiadam mu, co mi się śniło. Uspokaja mnie i mówi, żebym poszła z nim do kuchni. Idę, otwiera drzwi i widzę, że jego twarz jest straszna i wiem, że to nie koniec, że wszystko co opowiadałam tak długo, to też sen i patrzę do kuchni, a tam pełno krwi i jego biała, rozszarpana koszulka na ziemi. Pobudka. Obudziłam się, jest noc, duszno w pokoju, tak, to nie jest sen, już pamiętam, miałam ciężką noc, koszmary, a ten ostatni mną wstrząsnął. Postanowiłam obudzić Bartka, bo byłam roztrzęsiona. Zapaliliśmy światło i opowiedziałam mu, jakie to wszystko było straszne, ta noc, ten ostatni sen z nim.. Powiedział, jak to on, że to był tylko sen i jestem już bezpieczna, że on to on, jest naprawdę, żywy, zaczął żartować i rozśmieszać mnie, zgasiliśmy światło i wtuliłam się w niego szczęśliwa. Uczucie ulgi nie trwało długo. Poczułam, że robi się dziwnie, że coś jest nie tak, przeszyły mnie dreszcze po plecach, przeleciał ogromny strach. Wyciągnęłam lewą rękę, którą go obejmowałam i wiedziałam, co będzie, gdy go dotknę. Poczułam mokry, poszarpany materiał i zobaczyłam jak leży pocięty w tej białej koszulce. Dostałam spazmów, nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje, pytałam go, jak mógł mnie oszukać, przecież zapewniał mnie, że to nie sen. A on był zdezorientowany i smutny, powiedział, że sam nie wiedział. Poczułam, że znów się budzę. Powiedziałam mu to, że to wszystko się nie wydarzyło, że on nie istnieje i tak naprawdę leży obok mnie i śpi i zaraz się z nim zobaczę, ale boję się, że to znowu będzie sen. Płakałam, że nie chcę tego znowu przeżywać. że nigdy się nie obudzę naprawdę. On płakał i mówił, że nie będzie tego pamiętał, że to się nie wydarzyło i żadna z tych rozmów nie jest prawdziwa. To był dramat. Pobudka. Obudził mnie telefon. Odwołałam spotkanie z koleżanką. On przebudził się przed chwilą, o 12, powiedziałam mu, że miałam koszmary i piszę o nich do niego. Wstałam i piszę, bo bałam się znowu zasnąć i śnić..
10:52 / 15.06.2014
link
komentarz (0)
Dziś o 5:00 obudził mnie mój ukochany i powiedział: "jestem rolling stone, jakkolwiek bym się nie starał i jak bardzo by mi to nie wychodziło, nie potrafię pierdolić o robocie, rodzinie, ne potrafię stworzyć tego co społeczeństwo wymaga". Powiedział wiele więcej - że musimy ominąć system, wykorzystać to, co mamy, żeby odnaleźć własne szczęście. Że powinniśmy być tacy, jak na początku. Ulżyło mi. Odkąd skończyłam 13 lat i zaczęłam myśleć o przyszłości, pragnęłam znaleźć kogoś, z kim zbuduję własny świat. Walczę na terapii nie po to, żeby móc zapierdalać na etacie w pracy, której nienawidzę, za pieniądze, z których nie można się utrzymać, a z tegoż powodu frustrując się na co dzień tak mocno, że złość wyładowuję na partnerze, nie mam ochoty na nic więcej prócz papki z tv, a kilka lepszych chwil wykorzystuję na zaproszenie znajomych na wódkę, żeby zobaczyli, że mamy nowy wystrój z Juli, którego nie chciało nam się kupować i kłóciliśmy się wściekle na zakupach, tylko po to, żeby się "pokazać". Żeby pokazać lepsze auto, lepsze okna, lepszy wystrój, lepszy sprzęt, z którego funkcji w 90 procentach nie ogarniamy i nie potrzebujemy tego wszystkiego, ale chuj, porównywanie, zawiść pielęgnowana z pokolenia na pokolenie najważniejszą wartością, pierdolonym wyznacznikiem szczęścia? Nie ma mowy, żebyśmy MY tak żyli. Żebyśmy robili większość czasu to, czego nie znosimy, a marne z tego pieniądze wydawali w nerwach i z ciężkim sercem na coś, co można pokazać na fejsbuku, jako fałszywy obrazek pozornego szczęścia i dobrobytu.

Fuck it! Think outside the box!
23:02 / 18.05.2014
link
komentarz (2)
Nie wiem, czy nie mam kiedy pisać, czy nie mam jak, czy też nie chcę.. Czuję się cały czas napięta, cały czas czujna i śpię z jednym okiem otwartym. Na nic zdają się rozsądne tłumaczenia, że niczego tym nie zmienię - doskonale to wiem i sama często ludziom dawałam tę radę - nie zużywaj energii bezproduktywnie. Nie martw się tym, czego nie możesz zmienić, albo dopóki coś się nie stanie. Ech.. I żyję pozornie według tych zasad, ale po dłuższym czasie okazuje się jak bardzo to coś drąży od środka, jak ciąży, jak nie daje odpocząć, gdzieś poza granicami świadomości. Nie pracuję, nie uczę się, nie poświęcam czasu na hobby, a czuję się śmiertelnie zmęczona i śpiąca.
Jutro nasza pierwsza rocznica związku. Podchodzę do tego mniej beztrosko i euforycznie niż pół roku temu, ale to dobrze. Wiem, co jest ważne. Nie prezenty, nie karteczki, nie świętowanie. Ważne są fundamenty, zaufanie, szczerość, wsparcie, zrozumienie, empatia.. Ostatnio nie wypieram tego, co zrobiłam, co się stało, jest mi smutno. Nie rzygam tęczą i kojarzę mniej więcej, ile przysporzyłam Mu cierpienia rok temu, i wcześniej, i później. Chciałabym może otworzyć jutro szampana, zasypać Go prezentami i śmiać się do rana.. i udawać, że jesteśmy szczęśliwi. Ale myślę, że spędzimy ten dzień ciepło i miło na tyle, na ile okoliczności pozwalają.
10:10 / 14.05.2014
link
komentarz (0)
Codziennie przekonuję się o tym, jak bezużyteczna jestem, jak bezsilna, jak co chwilę popełniam błędy. Taka jest prawda. Tak, staram się z całych sił, na wszelkie sposoby, ale czuję, że przegrywam, tonę. Nie zniechęcam się. Po upadku wstaję i staram się dalej, ale coraz trudniej mi wierzyć w siebie. Koniec końców, cokolwiek robię, nie przynosi to pozytywnych efektów. Czasami tak mocno chcę pomóc, że forsuję i robię gorzej przez to.. . Nie wiem, co robić. Numb...
23:14 / 06.05.2014
link
komentarz (0)
Dla Ciebie!..... :*
10:50 / 15.04.2014
link
komentarz (0)
Teraz widzę, ile rzeczy mam do zrobienia. Wciąż odkładane zaległości, na rzecz miło spędzonego czasu, ciążą. I to niesamowicie. I ma to negatywny wpływ na moje samopoczucie, przez co na nasz związek. Do kurwy nędzy! Przecież wiem, co mam robić. Wiem, co jest dobre. Dużo widzę i dużo wiem. Ale ulegam Jego nastrojom i działam tylko doraźnie w danej chwili, tracę szerszą perspektywę. Jebane emocje. Muszę znaleźć czas dla siebie, żeby się skupić, zapisać coś, zrobić coś. Dla długodystansowych i celnych rozwiązań, dla NAS.
22:22 / 01.04.2014
link
komentarz (0)
Poddałam się rzeczywistości. Czuję się bezpiecznie i odczuwam ten "niepokój związany z uczuciem pustki". Jeśli nie walczyć z tym, z czym całe życie, to co teraz? Czuje się taka zagubiona i niepewna. Poddałam się rzeczywistości, ale nie umiem w niej funkcjonować.. czuję się jak dziecko, kalekie dziecko.
00:49 / 28.03.2014
link
komentarz (0)
Chcę pozbyć się złości i pozwolić sobie, nam, na szczęście i spokój. Nie chcę bać się uczucia radości i przyjemności. Chcę się uwolnić od tego. Chcę siebie lubić. Chcę pracować nad tym, żeby siebie lubić, tylko ja mogę sprawić, że będę taka, jaka chciałabym być. To tak kurewsko trudne. Czasami ogarniam całkiem klarownie, a czasami.. jestem tak przeciążona, tak marudna i męcząca. I głównie chodzi tu o PRESJĘ i brak umiejętności wyważenia środka, dobrego rozporządzania środkami energii. Chyba muszę uzbroić się w cierpliwość. On nigdzie się nie wybiera i nie wymaga ode mnie już niemożliwego. Najrozsądniej więc będzie zajmować się każdą wadą i problemem po kolei. Dotąd chyba byłam przekonana, że nie mam czasu na to.
21:48 / 26.03.2014
link
komentarz (0)
Tak bardzo mi przykro.. Przepraszam :((((
23:12 / 25.03.2014
link
komentarz (1)
nie mam siły iść na drugi koniec pokoju po terminarz, więc..
- wysłać paczki!!!
- allegro
- Dawid
- psycholog
- kontynuacja porządków w szafkach
- przejrzeć dysk, poukładać \"pliki\" i pożegnać przeszłość
- zdjęcia do 2003
- zdjęcia po 2003
- ściągnąć muzykę
- kupić otręby
- paznokcie
- solarium
- prezent dla Mamy
- prezent dla Szymka

o czym zapomniałam? o czymś ważnym..

aha, list do Mariusza i nadrobienie seriali i filmów
09:38 / 20.03.2014
link
komentarz (0)
Najgorsze rzeczy robię, gdy czuję, że mnie zostawiasz. Już lepiej radzę sobie z krzykiem i agresją, ale wizja porzucenia odsyła mnie do najgorszych zakątków mojej duszy.
Wszystko, co powiedziałeś już po, trafiło do mnie wczoraj, myślę o tym cały czas dzisiaj: to nie Ciebie chcę ranić - jest we mnie mnóstwo złości gdzieś głęboko, ale Ty jesteś najżyczliwszą mi osobą na świecie, dajesz mi wszystko to, czego potrzebuję i o czym marzyłam, i jesteś ostatnią osobą, do której powinnam "strzelać". I to jest nieprzekraczalna granica i nie tylko to rozumiem, ale też poczułam.
Nie wiemy jak wydarzenia z wczoraj na Ciebie wpłyną, ale całkowicie zgadzam się z Tobą - nie pogrążę się w poczuciu winy i użalaniu nad sobą, wręcz czuję, że w jakiejś części akceptuję siebie, bo Ty akceptujesz mnie. Powiedziałeś, że mogę krzyczeć, kopać, płakać.. i akceptujesz to, naprawdę.. naprawdę bierzesz mnie całą i chcesz się ze mną zestarzeć. Naprawdę.. . Zgadzam się z Tobą i biorę na klatę to co zrobiłam wczoraj, i w ogóle, i moją przeszłość i moje borderline - będę z tym żyć. Godzę się, powoli, ale godzę się. Uświadomiłam sobie dość mocno, że największym zagrożeniem dla mnie, dla nas, jest mój brak akceptacji i bunt, który za nim idzie oraz presja, którą sobie narzucam, presją robienia czegoś, czego wcale nie wymagasz i nie zostawisz mnie, jeśli tego nie zrobię.
Doceniam to, co mówiłeś w nocy, o alkoholu i jak byłeś szczery ze sobą i ze mną, doceniam, że mając wszelkie powody ku popierdoleniu wszystkiego, wybierasz nas, wybierasz walczyć i starać się nadal. Ta postawa wzbudziła mój podziw i zainspirowała mnie. Wczoraj wiele razy myślałam o tym, że chcę być podobna do Ciebie.. Wszystkie Twoje słowa uderzyły we mnie z ogromną, pozytywną siłą. Czuję, że coś się zmieniło, że uwolniłeś mnie od czegoś bardzo złego.
13:34 / 11.03.2014
link
komentarz (0)
00:43 / 04.03.2014
link
komentarz (2)
Zamiast tyle pisać, powinnam zacząć czytać, co napisałam. Powtarzam się. Powtarzam błędy od lat - te same. I dalej idę na żywioł, ze strachu przed konfrontacją z samą sobą. Zawsze tłumaczyłam "złe uczynki" "złych ludzi", starałam się zrozumieć, co nimi kieruje. Tylko, że wtedy miałam się za dobrą osobę. Może po prostu tłumaczyłam samą siebie?.. Czasami miałam przebłyski, czasami wiedziałam, co jest grane. Jednak imperium złudzeń, które stworzyłam na swoje potrzeby, rosło, przytłaczało zdrowy rozsądek, który prowadził mnie w dobrą stronę. Stronę prawdy. A że prawda była przykra, łatwiej było rządzić tym imperium, gdzie wszystko w jakiś chory i toksyczny sposób miało sens tylko dla mnie. Teraz rozumiem, że budowałam je tyle lat, obok rzeczywistości, w której żyłam, do którego uciekałam, gdy nie umiałam sobie normalnie poradzić z końcami świata, które ludzie powszechnie nazywają problemami. Dostrzec, zlokalizować i nazwać elementy imperium było ciężko - to był dla mnie szok. Zburzyć je, a przede wszystkim fundamenty - wymagało największej odwagi.. Było nieodwracalne, wiedziałam, że nie ma odwrotu. Dziś dopiero zdałam sobie sprawę, że choć imperium zostało zburzone - pozostał jego władca. Głodny, samotny, żałosny, który postradał zmysły i dalej rządzi, nie zdaje sobie sprawy, że jego imperium upadło, ale nadal wydaje rozkazy, zmusza do okrutnej walki, rozlewu krwi.

A to wszystko dzieje się w mojej głowie.

Nie mogę pogodzić się z tym, że to ja stworzyłam imperium, to ja stworzyłam jego władcę. Już od kołyski budowałam światy inne niż ten, z którym nie umiałam sobie poradzić. W przeróżne sposoby uciekałam od odpowiedzialności, nigdy nie godziłam się z tym, że zrobiłam coś złego. Nigdy. To było dla mnie tak nieakceptowalne, że wpadałam w różne stany, roiłam sobie różne rzeczy, żeby tylko nie musieć czegoś przeżywać. Czegoś, co ja zrobiłam, co ktoś zrobił, co się stało.. Nie wiem, czemu tak bałam się i boję rzeczywistości. Przekonałam się już, że przeżycie i przerobienie tego, czego się boję, normalnie, byłoby o wiele łatwiejsze, niż piekła, które robiło mi się w głowie. Robiłam sobie.. Ja.
Nie mogę pogodzić się z tym, że imperium istniało, że władca krzywdził i był okrutny, że to tak naprawdę byłam ja. Cierpiałam własne tortury. Torturowałam innych.

Wiem, że jakoś muszę się z tym pogodzić. Więc może powinnam zapytać "co zrobić z tym upadłym władcą, który nie wie, że już nie jest władcą i nie ma czym rządzić, a jest tylko obłąkanym, wściekłym starcem, który wydziera się na oślep i toczy pianę z ust?" On szaleje w mojej głowie czasami i jego rządy już nie mają sensu. Skoro już nie jest władcą, to czemu ma wciąż na mnie taki wpływ? Mam go zabić? Czekać, aż się zestarzeje i umrze? Co JA bym zrobiła? Gdybyśmy rzeczywiście mówili o człowieku, to bym go nienawidziła, ale mu współczuła i zapewniła bezpieczeństwo i komfort, ale w izolacji od społeczeństwa - by nie wyrządził już więcej krzywdy innym i jak najmniej sobie.
I tak sobie myślę.. Mówimy o człowieku. Ja mówię o człowieku we mnie. O człowieku. O mnie. O sobie. To jestem ja.
23:41 / 18.02.2014
link
komentarz (0)
Rzuciłam szkołę. Jeszcze to do mnie nie dotarło. Wiem to, bo jeszcze nie czuję ulgi - ciągle czuję ciężar zaległości i terminów, które już mnie nie dotyczą. Chciałabym jakoś poczuć to wreszcie do końca. Pewnie przyjdzie lada chwila, lada dzień :) Jeszcze czuję się umęczona presjami, które sama sobie narzuciłam. Moje odwlekanie działań wiąże się właśnie z presją, którą sobie zawsze jakoś narzucam. Presja zabija moje marzenia, talenty, zdolności i siłę. To się nie może dziać. Temu zamierzam poświęcić najbliższe samodoskonalenie. Natomiast nie pali mi się do szukania demonów z dzieciństwa...

Jestem teraz osłabiona fizycznie i psychicznie. Jeszcze pełna złych emocji, wrażenia nie opadły. Musi do mnie dotrzeć, że jestem bezpieczna i wreszcie jestem w tym miejscu, z którego powinnam startować. Nie ma gówna w głowie, nie ma złego partnera, nie ma złej szkoły, nie ma złego towarzystwa. Czuję się trochę łyso.. trochę bez sensu.. Zmarnowałam. Walczyłam z wiatrakami. Kochałam iluzje. Byłam, nie będąc, bo wciąż uciekając od prawdy o sobie lub po prostu jej nie znając. Cierpiałam większe katusze z własnej ręki, niż cudzej - nie wiedziałam. Przeżywałam koszmary, które się nie stały... Zaczęło się dla mnie całkiem nowe życie. Nowy etap. Czuję inaczej, widzę inaczej. Ale nie mogę powiedzieć, że tamto było nieważne. Tak samo, że dzieciństwo było nieważne. To byłam ja i to moje życie, nieistotne jak fragmentaryczne, wybiórcze, czy urojone było. Mam kilka dobrych wspomnień, a to, co najgorsze - za sobą. Teraz chciałabym to poczuć i wyrazić radość, jaka - czuję - że we mnie wezbrała, ale jeszcze boi się wydostać :)
11:07 / 06.02.2014
link
komentarz (0)
Wstałam o 10. Pierwszy poranek bez migreny od tygodnia. Podciągnęłam roletę. Na dworze jest ładnie. Myślę, że chciałabym iść na małe zakupy do Biedronki. Powinnam zadzwonić do lekarzy i iść się zarejestrować tu i tam. Powinnam złożyć łóżko i uczyć się. Powinnam od teraz głównie uczyć się. Wiem to, bo kolano mnie napierdala i po prostu chcę tego. Niestety czuję się tak osłabiona i wyrzygana po ostatnim tygodniu kiepskiego stanu fizycznego, że naprawdę nie dam rady. I choć teraz rzeczywiście gówno mogę, przeczuwam, że problem z mobilizacją i tak mnie dotknie. Presja? Kilkanaście tysięcy złotych i 5 lat w szkole.
00:13 / 05.02.2014
link
komentarz (0)
Mam okres schizujących snów. Ich fabuła przeplata się z rzeczywistością i nie jestem pewna, co wydarzyło się naprawdę. Obudziłam się po godzinie.. przerażona. Tak mało pamiętam. Wszystkiego. Ważnych słów i chwil i zdarzeń z życia. Chcę sobie przypomnieć, czuję, że jest to gdzieś w banku mojej pamięci, ale nie mam dostępu. Myślę, że mechanizm wyparcia jest u mnie bardzo dobrze wykształcony. . . . I nie wiem, nie wiem co oznacza fakt, że nie pamiętam, jak wyglądały te straszne dni i noce, które trwały kilka miesięcy. Pamiętam doskonale kilka zdań powtarzanych przez Niego z dużą częstotliwością, ale nie pamiętam jak się wtedy czułam, jak wyglądał dzień, jak minął ten czas.. Teraz jest między nami dobrze i odkąd to zaakceptowałam - nie umiem sobie przypomnieć tamtego okresu, nie umiem sobie przypomnieć jak się czułam.

Poza tym.. w ciągu najbliższych dwóch tygodni okaże się, czy 5 lat studiów pójdzie się jebać. Mam wpływ na bieg wydarzeń, ale jestem tak sparaliżowana możliwością porażki, że udaję, że nie ma problemu. Wiem, że tak nie mogę, nie chcę, ale to jest tak silne.. budzę się i jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia, tematu szkoły nie ma, nie istnieje.
19:13 / 01.02.2014
link
komentarz (0)
No i straciłam wenę, bo wszedłeś do pokoju :P Napiszę tylko, jak bardzo jestem szczęśliwa! :)))) Nawet nie wiem kiedy te straszne czarne chmury się rozeszły i powiedziałeś "Chcę budować, być szczęśliwy z Tobą" :)
13:50 / 20.01.2014
link
komentarz (0)
Pomimo kłopotów w ostatnich miesiącach - nie miałam tych nocnych problemów. Zdecydowanie czuję deadline i dzieje się to, co każdego roku. Jestem ciągle zmęczona i śpiąca, a jak już coś uda mi się zrobić, to nie ma to nic wspólnego z nauką. W nocy źle sypiam, dzisiaj męczyły mnie schizy i koszmary, a o 13 nie umiałam oderwać głowy od poduszki, ani rozkleić oczu. Tak jak i o 10, 11, 12. Śpiączka i chuj. Przed zaśnięciem dręczą mnie wyrzuty sumienia, natrętne i splątane myśli. Sny płatają mi figle i przekłamują rzeczywistość. Czy naprawdę co roku musi wyglądać to tak samo? Na razie przynajmniej ten schemat przebiega lajtowo w miarę.
A teraz boję się wyjść z łóżka. Wczoraj wychodząc z domu miałam lekką astmę, ręce mi się trzęsły i strach zapierdalał po kręgosłupie. Gdy to pierdolę i przełamuję, objawy się nasilają. Muszę mądrze dysponować niewielką ilością energii, jaka mi pozostaje w ciągu dnia.
12:39 / 16.01.2014
link
komentarz (0)
Od Nowego Roku budzę się każdego ranka przestraszona i z pytaniem w głowie: "Czy dam sobie radę?" Po kilku minutach strach mija, podnoszę roletę i pojawiają się entuzjazm, radość, podekscytowanie, optymizm. Wiem, co mam robić, wiem, czego chcę, codziennie na nowo przeżywam, że w głowie mam proste myśli, a nie splątane, jak kiedyś. Znam już odpowiedzi na tyle pytań o sobie, czułabym się lekko i dobrze, gdyby nie wyrzuty sumienia i poczucie winy. Myślę, że poradziłabym sobie z nimi. Mogę załagodzić efekty moich destrukcyjnych działań, wytłumaczyć się i prosić o wybaczenie.
Chciałabym zostawić tamte mroczne czasy za sobą i móc wreszcie prawdziwie i zdrowo żyć. Tak też robię. Mówię sobie, że nie stracę już ani chwili czasu, na użalanie się i poczucie winy, bo nie cofnę czasu. Ale to nie jest takie proste. Co parę dni zwala się na mnie ogrom zła, które wyrządziłam, odczuwam niewyobrażalne cierpienie ofiar mojego postępowania, zdaję sobie sprawę, jaka byłam i jak żyłam. Tak nagle. Jakby ktoś zrzucił mi na łeb tonę gruzu z zaskoczenia. Wtedy strach przeszywa moje ciało, drapie kości, wierci mózg i chciałabym zniknąć, nie być.
Wiem, że muszę z tym walczyć, a kiedyś liczba dobrych dni przewyższy liczbę złych - od czegoś trzeba zacząć. Ale to co wiem, a to, co czuję, to jak zwykle dwie inne rzeczy. Wiem, że żeby uwolnić się od drążących wyrzutów sumienia, muszę i chcę prosić bliskich o wybaczenie. Być szczera. Oni dowiedzą się jak i dlaczego, poznają prawdę, ja dowiem się, czy mogę jakoś naprawić zło, które poczyniłam. Ja bym wybaczyła, gdybym znała takie powody i okoliczności. Zastanawiałam się nad tym wielokrotnie. Ale ludzie są różni. Muszę się po prostu przekonać. Jeśli nie dostanę od nich przebaczenia, to jest dla mnie proste - nie zasługuję na nie i będę musiała jakoś żyć z tą świadomością.
12:17 / 05.01.2014
link
komentarz (0)
Pierdolone niedziele i jebane święta. Mam tyle do zrobienia, a tu chuj z tego. Dlatego też kurwa mać.
19:42 / 01.01.2014
link
komentarz (0)
Pierwszy dzień Nowego Roku 2014. Przedwczoraj i wczoraj różniły się od siebie jak piekło od nieba. Bez wątpienia dla mnie były przełomowe. Czy dla Niego również?

Czuję siłę Nowego Roku. A oto i nań postanowienia:

- pomóc Bartkowi zwrócić, co stracił i co mu odebrałam
- dążyć do poznania prawdy o sobie
- osiągnąć stabilizację rytmu dnia

- licencjat
- schudnąć, dbać o sylwetkę i wrócić do sportu oraz dbać o urodę
- zdać prawo jazdy
- znaleźć stałą pracę

- nadrobić zaległości filmowe
- podróżować


11:25 / 29.12.2013
link
komentarz (0)
Nie tylko nie nadążałam z pisaniem, ale i myśleniem. Mój umysł najwyraźniej ma tendencje do komplikowania tego, co jest całkiem proste. Bo przecież w końcu zawsze okazuje się, że to, co było dla mnie tak przejebanie zawiłe - jest proste. Tylko trzeba wiedzieć jak. Bartek cały czas pokazuje mi jak. A ja uczę się i staram. Dzięki temu coraz bardziej czuję się sobą.

O świętach może później. Najważniejsze jest to, że doznałam kolejnego wstrząsu, fali, oświecenia. Kosztowało to najwięcej oczywiście Jego i dzięki Niemu kolejna rzecz, która wydawała mi się skomplikowana, którą czyniłam skomplikowaną, okazała się prosta. Najważniejsza rzecz. Potrzeba bezpieczeństwa, stabilizacji i ZAUFANIA. On żyje codziennie na krawędzi, w niewyobrażalnym koszmarze i muszę to wreszcie "powiedzieć" na głos. I ja to spowodowałam. A On wciąż jest. Mimo, że nie ma nic, mimo przeszywającej niepewności, mimo wszystko - jest. I stara się, ale nie zrobi niemożliwego, liczy na mnie.

Skoro ja wiem i czuję, że Go kocham, szanuję i jestem w stu procentach oddana, JEGO, to nie znaczy, że on to wie i czuje. Z powodu mojego kretyńskiego zachowania, a przede wszystkim chorego pierdolenia głupot On nie wie już, jaka jestem naprawdę, boi się. I NAJważniejsze, kluczowe jest to, aby udowodnić Mu, że nie ma się czego bać. Mieć okazję pokazać Mu, że jestem godna zaufania, prawdziwa, ilonka. I muszę odrzucić strach i wpadanie w panikę i syzyfowe oraz zbędne wysiłki, bo wtedy zawsze coś zawalam. Zrozumiałam, że nie muszę wychodzić z siebie, wylewać wszystkie poty, chodzić spięta lub na palcach, bo to naprawdę nie jest przejebanie skomplikowane. Ze strachu, że zrobię coś źle, ostatnio robiłam największe głupoty. Była tylko emocja - strach, a zero myślenia. A później popłoch, głupie kompulsywne tłumaczenia i wiele więcej moich żenujących zachowań. Zachowań, które sprawiają, że nie słucham Go, wyprowadzam z równowagi i w końcu On czuje się samotny. Ech. Nie wiem, czemu zawsze było tak, że świadomość przychodziła do mnie stopniowo, powoli, niby rozumiałam, ale nie do końca, aż nagle oświecało mnie ostatecznie.
STRACH jest moim wrogiem. I kiedy pomyślałam o tym logicznie, to przecież nie mam się czego bać. Nawalam, kiedy boję się, że nawalę. To absurdalnie błędne koło. Wychodzę z niego, bo jestem pewna swoich uczuć i miłości do Bartka. Niepotrzebnie przejmuję Jego brak wiary. Przyzwyczaiłam się wierzyć w siebie, bo On we mnie wierzył. Ale nie potrzebuję już tego przecież. Oczywiście jest mi bardzo przykro, że we mnie nie wierzy, ale wiem doskonale, że pracowałam na to idiotycznie długo i notabene w tym cały dramat. Wierzę w siebie, wierzę w nas i zamiast bać się tego, że On nie, to po prostu muszę Go przekonać, na tym się skupić, a nie strachu, że Go zniszczyłam, że się rozstaniemy, nie na poczuciu winy.
Jedyne, czego mogę się rzeczywiście obawiać to to, że teraz On będzie się starał sabotować i jeśli uprze się przekonać siebie, że białe jest czarne, to to zrobi.. Wiem, jak to działa. Ale nie mogę tym zajmować swych myśli, bo na to nie mam wpływu. Naprawdę wierzę, że On też dąży ku szczęśliwemu zakończeniu.
Jeśli zobaczy, że rzeczywiście wydobył mnie z syfu, a przecież o to chodziło, w to inwestował, to przecież musi się to skończyć szczęśliwie. Muszę sprawić, by zobaczył, uwierzył.
11:42 / 28.12.2013
link
komentarz (0)
Bardzo dużo działo się w ciągu ostatniego tygodnia. Wiele dobrych i rozmów, poważna utrata kontroli Bartka wraz z zamiarem skończenia swojego życia, kolejne ważne rozmowy i wnioski, apogeum mojego przemęczenia, wyjazd do Jaworzna.
Tak, jestem w Jaworznie teraz. Nie ma internetu, więc piszę notatkę i nie wiem, kiedy ją zamieszczę, ale mamy 23-12-2013 11:26.
Wzięliśmy ze sobą paszczki i spędzimy tak święta. Już od pierwszego dnia przyjazdu jest świątecznie. Miałam dwie sytuacje, z których nie zdawałam sobie sprawy, jak istotne mają znaczenie - wieczór u znajomych oraz skasowanie pewnych trzech zdjęć. Dopiero po faktach zdałam sobie sprawę, jak bardzo się zmieniłam, jak coraz swobodniej się czuję i coraz bardziej sobą. Przyznałam też, że nie umiem radzić sobie w zdrowy sposób z krytyką, czyjąś złością i uczuciem zagrożenia. Dotąd radziłam sobie w bardzo chore sposoby. Myślę, że uświadomienie sobie tego i przyznanie się na głos było dużym krokiem. tak też czuję.
Bartek też przeżywał ostatnio jakieś apogeum - odkąd tak stracił nad sobą panowanie. Więc oboje mieliśmy kilka trudnych dni. Ale wczoraj powiedział, że czuje się bezpiecznie i spokojnie. Skoro mógł się tak czuć przez jakiś czas, opuścić na kilka godzin stan zagrożenia, to dało mi do zrozumienia, że nasze szanse wzrosły o wiele procent.
Jak widać, nie mam weny do pisania. Czuję, że to dobrze :) Chcę już żyć, a nie pisać o tym, jak tego chcę.
P.S.: bardzo żałuję, że nie opisywałam od początku.. naszych zbliżeń. Mam zamiar opisać je i tak z tego, co pamiętam. Pamiętamy. Ale teraz z perpektywy czasu widzę, jaką ewolucję przeszłam na tej, i nie tylko tej, płaszczyźnie.
11:22 / 18.12.2013
link
komentarz (0)
Nie nadążam z pisaniem. To dobrze, jestem zajeta zyciem :) SLUCHAC
11:00 / 15.12.2013
link
komentarz (0)
Wczoraj znów spędziliśmy cudowny dzień. Byłam na uczelni, wróciłam, kochaliśmy się, zdrzemnęłam się, porozmawialiśmy na ważne tematy ze skutkiem pozytywnym, braliśmy wspólną kąpiel, jedliśmy w Kurczaku, byliśmy na koncercie Domowych Melodii, wróciliśmy i leżeliśmy nago, tak blisko wtuleni, przy światłach choinki, kochaliśmy się namiętnie.. Mogé tylko sporzádzic taki krotki raport, bo ciezko odtworzyc klimat i magie wczorajszego dnia w slowach. Moje podejscie zdaje sie dzialac na Niego pozytywnie. Juz nie moge sie doczekac, kiedy zostawimy te moja popierdolona przeszlosc w tyle i sie rozpedzimy razem w zycie :)

20:55
heh, a teraz jestem zméczona i czuje sie jakby ktos wcisnal mi pauze. Lezalabym tylko w lozku i ogladala seriale. Nie mysle o niczym, nic mi sie nie chce i dobrze mi z tym. Myslalam, ze Bartkowi to bedzie przeszkadzalo jak Mariuszowi.. Na szczescie nie musze byc ciagle na pelnych obrotach i nikt nie bedzie mial do mnie o to pretensji. Dobrze tak odpoczac bez widma konsekwencji i wypominania :)
18:49 / 13.12.2013
link
komentarz (0)
Niespodzianki się udały, wczorajszy wieczór był przecudowny. Pragnę tylko, żeby lęki i obrazy opuściły Go na zawsze..
11:30 / 12.12.2013
link
komentarz (0)
Całe moje życie to kalectwo, egoizm i emocje. Jestem rozczarowaniem. Rozczarowaniem dla Rodziców, dla Mariusza, dla Bartka. Zawodziłam, krzywdziłam, miotając się w mrocznym labiryncie mojego umysłu. Jestem emocjonalną kaleką. Całe moje życie okazywałam uczucia i troskę powierzchownie, niezdolna do zauważenia prawdziwych potrzeb człowieka. Jestem płytka i głupkowata, zachowuję się jak idiotka. Zniszczyłam tyle żyć. Nie umiem się z tym pogodzić. W żaden sposób nie wynagrodzę tego im. To, że to dostrzegłam, ustabilizowałam się i zintegrowałam "ja", to że odeszłam od tego co złe, to korzyść tylko dla mnie. To nie wystarcza, by odranić innych. Cokolwiek bym nie robiła, to za mało. I to już nieważne, że całe życie nie zdawałam sobie sprawy jak moje działania i słowa wpływają na bliskich, że nie czułam się winna, że miałam gówno w głowie i ledwo dawałam sobie radę sama ze sobą. Szkody zostały wyrządzone. Coraz częściej czuję, żę nie zasługuję na nic dobrego.. Zamknęłabym się tu w domu i zgniła w samotności, bo tylko na to zasługuję.
22:13 / 11.12.2013
link
komentarz (0)
wróciłam od Żanetki. Nie ma Go w domu, jest w Jaworznie. Tęsknię za Nim, brakuje mi Go. Noszę Jego koszulkę, by Jego zapach mi towarzyszył. Strasznie ciężko jest mi zasypiać bez Jego chrapania, zimnych stópek i wtulania się w Jego włosy lub ramię. A On się boi bardzo, jest tam posrany.. Jednak myślę, że to Go wzmocni. Nie wiem, ile mi się uda jutro zrobić.. Czy zdążę wszystko posprzątać, udekorować, ale głównym prezentem jest tatuaż. To jest symboliczny dowód na to, że Bartek nie jest dla mnie etapem przejściowym, że On jest tym jedynym. Napis i miejsce o tym będą świadczyć. Myślę, że to bardzo romantyczne i znaczące. Tatuażysta kilka razy pytał, czy jestem tego pewna :) "Tak, jestem pewna jak nigdy dotąd" :)
Jestem pewna, że jestem tylko Jego, calutka, na zawsze.
23:51 / 10.12.2013
link
komentarz (0)
Napisał, że czuje się niezrozumiany i \"to nic nowego od lat\". Ja naprawdę Go rozumiem i czuję. Tylko gdybym dopuszczała to do siebie.. Zniszczyłam Mu życie. Co ja zrobiłam! W jakich On bywa stanach. Mówi, że nie chce żyć. Co ja zrobiłam mojemu ukochanemu Barankowi! Nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nieeeeee!!!!!!!!!!!!! Dziś nad ranem miałam znów przeszyty na wylot mózg, ostrym jak skalpel, poczuciem winy.. Ten ułamek sekundy, gdy dociera do mnie, jaką krzywdę Mu zrobiłam, na jaką skalę cierpi. Nie mogę tego znieść wtedy. Ogarnia mnie lęk i ból nie do opisania. Nie mogę sie z tym pogodzić.
23:38 / 08.12.2013
link
komentarz (0)
Zapomniałam jak to było, kiedy był szczęśliwy. Dziś wygląda na takiego, więc przypomniałam sobie. Przypomniałam sobie, co zniszczyłam. Patrzę w Jego dobre oczy i widzę Go takim, jakim był w maju, czy czerwcu, czy lipcu.. Pamiętam jak chciałam dać mu bezpieczeństwo, stabilizację i dom, jak chciałam, by już nigdy w życiu nie cierpiał. A ja zadałam Mu największe cierpienie. Ciężko mi patrzeć Mu w oczy, gdy stają się ufne i roześmiane jak kiedyś. Nie mogę odgonić myśli "Co ja zrobiłam?! Co ja mu zrobiłam?! To niemożliwe, nie, nie, nie, nieeee!!!!! Jak mogłam, jak?!?! Dlaczego :((((" Kurwa... Jak On może na mnie patrzeć :( Ale nie wolno mi w to popaść. Jeśli On się wzniesie, to trzeba będzie zostawić przeszłość, strach, poczucie winy, wszystko, co związane z tym popierdolonym przejściem. Nie wracać do tego. Pozwolić sobie żyć szczęśliwie.
07:13 / 07.12.2013
link
komentarz (0)
Wczoraj rano kochaliśmy się. Niedługo później zaczął mówić o bezsensie Jego egzystencji, o tym, jak mogłam [...]. To przerażające. Czasami przedstawia fakty w sposób całkiem do przejścia, gdzie może i ja byłabym w stanie kiedyś sobie wybaczyć, co zrobiłam. Czasami jednak przedstawia je w ten sposób. Absolutnie przejebany, bez wyjścia, nie do wybaczenia, nie do przejścia. I rozumiem to całkowicie, bo sama się tak czuję. Moje życie przyniosło ból i cierpienie moim najbliższym. Niewyobrażalne traumy. Nigdy nie wynagrodzę im tego, nie cofnę czasu, nie odkupię win, szkody zostały wyrządzone i.. gdy On w ten raniący sposób krzyczy to w gniewie, bo myśli, że nie rozumiem, sprawia, że mam ochotę poddać się i umrzeć. Co z tego, że teraz rozumiem sedno, siebie i to, co zrobiłam. Co z tego, że jestem już sobą, \"good\". Ciężar konsekwencji moich traum, zagubienia, zaburzeń i głupot jest tak ogromny, że sama go nie uniosę. Bo i po co żyć mi bez Niego. Nie wybaczę sobie. Nie wiem, jak z tym żyć. Czuję, że nie zasługuję na to, by oddychać.

Teraz jest lepiej, już wczoraj było. Nasze zbliżenia były cudowne, niesamowicie bliskie i namiętne. Zasypialiśmy trzymając się za ręce. Wiem, że TO Go drąży. Ale mam nadzieję, że będzie się starał wciąż.. Że nie zrezygnuje z walki o nas, mimo, że to ja sprawiłam ból.
12:33 / 06.12.2013
link
komentarz (0)
No i stało się. Miałam nadzieję, że już nie pozwoli sobie na takie płynięcie. Ostatnio wyrażał złość w konstruktywny sposób, a wczoraj znów powiedział takie rzeczy, których sam będzie żałował. Uderzał w czułe punkty, wielokrotnie się powtarzając i kilka razy mówił \"teraz możesz sobie popłynąć\". Prowokował mnie. Widziałam, że jest zaskoczony, że udźwignęłam temat i nie popłynęłam - ani przez pierwsze 3 godziny, ani przy następnej niespodziewanej fali. Wiedziałam, że płynie, był naprawdę wściekły. I widziałam w tym wołanie o pomoc. Choć Jego słowa paliły mnie jak ogień i łzy leciały niepohamowanie, myślałam głównie o tym, co mówi i jak bardzo potrzebuje pomocy. Najtrudniejsze i najbardziej bolesne było słyszeć, że to, co dobre, jest tak mało warte, że jest tylko zabijaniem czasu, kiedy 24/7 jest tak naprawdę w agonii. Że jest pewien, że ja jestem sztuczna i udaję, a "wtedy" to moja prawdziwa natura i to lubiłam. Gdy tak mówi, jestem przerażona. Myślałam, że prawda i szczerość obronią się same i dadzą z czasem dobre owoce.. Nadal w to wierzę. Wiem, że musi minąć czas, że musi mnie widzieć, jak żyję w różnych sytuacjach i w końcu zaakceptować, że tamta "rola" była stworzona na potrzebę przetrwania i była wołaniem o pomoc. Nie mogę znieść, kiedy On mi wmawia, że "to" lubiłam i lubię i taka naprawdę jestem - czasami mam ochotę przytaknąć Mu, bo myślę, że wtedy zazna spokoju, ale stawiam szczerość ponad wszystko i wiem, że by mi tego nie wybaczył. Więc niczym Kasandra znoszę ten brak wiary w moje słowa.

(Chyba naprawdę tego nie rozumie do końca. Nie dziwię się. Perfekcyjnie wczuwałam się w rolę - w 2011 upadłam ostatni raz i już niczego nie oczekiwałam od życia. Chciałam zapomnieć o prawdziwej sobie, brakowało mi podstawowych rzeczy, by mierzyć się z tym dalej samotnie, życie straciło dla mnie sens. Nie umiałam poradzić sobie ze sobą i z uczuciami, które prześladowały mnie całymi dniami i nocami. Planowałam zupełnie na spokojnie swoje odejście z tego świata - kiedy będę sama w domu i będę miała czas i sposobność, by zrobić to efektywnie, spokojnie i nie nabałaganić. Nie zrobiłam tego ze strachu, że po tamtej stronie może być jeszcze większy ból, że za poddanie się, samobójców rzeczywiście czeka coś gorszego. Żyłam dalej i wiedziałam, że sama nie dałam rady znaleźć odpowiedzi na pytania mojego życia, wiedziałam też, że nie mam co łudzić się, że Mariusz mi pomoże. )

Oczywiście po tym, jak się zbliżyliśmy w ciągu ostatnich dni, jak byłam naturalna i zadowolona, jak śmialiśmy się i byliśmy szczęśliwi dłuższymi chwilami, spodziewałam się, że ze strachu wróci ten Jego mechanizm obronny. Tak to widzę. Nie czuję już "jak mógł ująć wagi i znaczenia wcześniejszym słowom mówionym 'świadomie, patrząc mi w oczy' (używając tego samego zwrotu, żeby tamtym słowom zaprzeczyć), jak mógł powiedzieć, że tylko się łudził i oszukiwał, kiedy to, co nas łączyło przez ostatnie dni było szczere i cudowne". Myślę o tym, ale tak nie czuję. Rozumiem Go coraz lepiej. Nie dałam się ponieść temu, co jest moim największym koszmarem, nie dałam się temu mindfuckowi i prowokacji, bo wiedziałam, że to jest wyraz Jego rozpaczliwego bólu. I starałam się nawet załagodzić Jego gniew, z pozytywnym efektem, bo wiedziałam, że nazajutrz będzie tego żałował i czuł się z tym podle. że nie chce taki być i to też Jego dramat. że nie chciał nigdy mnie tak traktować.
Nad ranem tuliliśmy się, gdy leciał Pezet - Nieważne. Prawie wszystkie słowa tak bardzo pasowały. Tuliliśmy się mocno. Później kochaliśmy się. Choć On był pijany, a i mocno zmęczony i oczy zamykały Mu się, było cudownie i blisko. Przed zaśnięciem, w objęciach, powiedział mi, że mówił takie okropne rzeczy, a ja nie popłynęłam, "moja kochana Ilonka". I zasnął. A gdy się przebudzał, przez mój kaszel, chwytał mnie i tulił się do mnie. Dlatego właśnie zostaję z Nim, kiedy jest mu tak ciężko. By został wysłuchany, zrozumiany, wiedział, że mimo, że ja zadałam mu cierpienie, nie jest z tym sam i nie uciekam od odpowiedzialności, że jestem z Nim, że sprawiam, gdy traci kontrolę - odzyskuje ją, że łagodzę ból, że na końcu pójdziemy razem spać i będziemy się kochać. że jestem. On ma wątpliwości, dlaczego to robię. Ja po prostu czuję, że chcę tego, nie za karę i z poczucia obowiązku, wiem, że nie muszę, ale pragnę być przy Nim, by tak nie cierpiał. Myślę, że to jest jeden z dowodów na to, jak bardzo liczę się z Jego uczuciami. Naprawdę czuję Jego dramat i robię, co mogę, by skutecznie wyciągnąć Go z tego gówna. Ale w złości krzyczy, że nic nie robię, że nic się nie zmieniło, bo nawet książki nie przeczytałam. Muszę uzbroić się w cierpliwość i trzymać planu.. Tak bardzo żałuję tego, co Mu zrobiłam, nie mogę o tym myśleć zbyt intensywnie, bo wpadam w czarną rozpacz, a w ten sposób nam nie pomogę.
18:47 / 05.12.2013
link
komentarz (0)
Ostatnio robimy inne rzeczy, niż leżenie w łóżku, wychodzimy. Ścielę codziennie i myślę, że tak jest o wiele lepiej. Ostatnimi dniami było też między nami jak kiedyś, spędziliśmy czas w cudownej atmosferze. Poczułam się stabilnie. Na myśl, że on znów może wpaść w ten stan paraliżuje mnie strach. A tak nie może być, muszę być gotowa. Ale nie mogę też cały czas się spinać. Chyba powoli odnajduję i w tym równowagę. Wiem, że z tego strachu zwykle pogarszam sytuacje. Ech.. Nadal pozostaje problem numer jeden - On nie ma motywacji, żeby żyć. Boi się często przeze mnie. Mam nadzieję, że moje zachowanie i warunki, które stwarzam wpłyną na Niego pozytywnie. I to co robię i jak się zachowuję jest szczere i swobodne (w większości czasu), a On mówi, że to bardzo ważne. Więc skoro tak jest, to musi być dobrze.

Czy w tym roku będę miała czas na świąteczną atmosferę?

:)
20:36 / 02.12.2013
link
komentarz (0)
Są dobre spotkania towarzyskie i złe. Wiem, że oboje nie chcemy tego, co się teraz dzieje w kuchni. Bartek nie robi nic dla siebie, za to robi wiele dla mnie i innych. Ale czuję, że teraz wreszcie przyszedł ten czas, kiedy On jest gotów zacząć działać. Postaram się sprawić, by widział w tym sens.
14:00 / 01.12.2013
link
komentarz (0)
Mieliśmy w ciągu ostatnich dni sporo owocnych rozmów. Jego złość staje się kreatywna i zdrowa. Ja potrafię Go wysłuchać i lepiej zrozumieć. Zgadzam się też z Nim w większości, On nadal otwiera mi oczy na pewne sprawy.
Wczoraj powiedziałam Mu o moich obawach, że coś w Nim umarło. Powiedział, że udowodni mi, że tak nie jest. I naturalnie, nieprzymuszenie, kochał się ze mną będąc w stu procentach blisko, w stu procentach otwarty. Powiedział mi, że przez strach nie okazuje mi tak czułości, nie pokazuje, jak ważna jest dla Niego moja obecność, bliskość, dotyk, że maskuje to, jak mu zależy. Powiedział też, że czuje, że coś się zmienia, na lepsze, ale nie mówi nic więcej, by nie zapeszać. Dziś rano obudziliśmy się, a On wziął mnie w ramiona, pochłonął całą i mówił "moja Ilonko, moja Ilonko", całując po twarzy i ustach.
Nie mogę się posrać, żeby to utrzymać za wszelką cenę, bo pisałam ostatnio, co się wtedy dzieje. Muszę myśleć długoterminowo, ale oczywiście cieszę się tymi chwilami. I będą gorsze. I muszę to zaakceptować i nie ma w tym nic nienormalnego. Nie mogę panicznie dążyć, żeby ich nie było, bo wtedy wpadam w panikę i pogarszam coś, co wcale nie jest jakieś specjalnie złe. Muszę też pamiętać, że jeśli popełnię błąd, żeby nie wpadać w panikę i nie pogarszać sytuacji.
12:38 / 29.11.2013
link
komentarz (0)
Wczoraj dotarło do mnie, zrozumiałam i zaakceptowałam, że jestem emocjonalną egoistką. Nigdy nie liczyłam się z tym, jak moje słowa i zachowania wpływają na innych. Powiedziałam Bartkowi, że z nikim się tak nie liczyłam jak z Nim, odpowiedział, że współczuje innym. Zrozumiałam też, że nie daję mu fundamentalnych według i Niego i mnie podstaw do budowania związku, a najgorsze jest to, że nie wiem, jak je dać, błądzę we mgle. Właściwie to myślę, że zaczynam rozumieć, co to znaczy NAPRAWDĘ dbać o czyjeś dobro. Dotąd wydawało mi się, że to robię, bo tak czułam. I rzeczywiście starałam się, myślałam o Nim, pod Jego kątem, co mu sprawi przyjemność.. Ale to nie są te fundamenty.
Jestem tak przejęta każdym jego grymasem na twarzy, który oznacza cierpienie i od razu chcę, aby poczuł się lepiej i to sprawiam - na chwilę. I zużywam na to całą energię, na te znośne i w miarę miłe przetrwanie dnia, a "nie mam czasu" i braknie mi siły na prawdziwe, długoterminowe rozwiązanie. Bo nie chcę ani na chwilę zostawić Go samego z bólem, który ja spowodowałam. Poczucie winy nie kieruje mną cały czas, ale zdecydowanie zbyt często. A ja muszę wiedzieć lepiej, kiedy On naprawdę potrzebuje mojej obecności, a kiedy nie.. i mogłabym w tym czasie zrobić coś pożyteczniejszego dla nas. Dla wyciągania Go z tej "czarnej dupy". Bo o to chodzi, żeby Go z tego wyciągnąć, a nie sprawiać, żeby czuł się tam jak najmożliwiej komfortowo. A wracając do fundamentalnych podstaw związku - nie mogę dać się wciągnąć w te poczucie winy, bo ze strachu, że nie zauważę u Niego czegoś, zrobię/powiem coś nie tak w mało ważnej tak naprawdę kwestii, bzdurnej, jestem przestraszonym, posranym kłębkiem chaosu, tracę pewność siebie, ciśnienie i napięcie mnie przerastają, w głowie się gotuje i w rzeczywiście istotnych kwestiach, które gubią mi się w tych bzdurnych - postępuję chaotycznie, w bezmyślnym popłochu, o ironio, myśli. Ech, muszę być ponad poczucie winy, wyluzować się i być sobą, a wtedy będzie dobrze, bo wiem, czego On potrzebuje, wiem, co jest ważne, wiem, co niedopuszczalne, czasami nawet wychodzi na to, że jestem bardziej zasadnicza i radykalna niż On. Muszę też nie przejmować się, kiedy On widzi w tym hipokryzję, mówi: "I to wychodzi z twoich ust, ha ha". Wiem, wiem co pierdoliłam wcześniej i przez te długie lata, musiało to być wiarygodne, w 2012 sama się zatraciłam i już nie wiedziałam kim jestem, skąd, po co, co było - byłam wrakiem i było mi wszystko jedno. Ale teraz widzę wyraźnie narodziny, rozwój i koniec tej dziesięcioletniej maskarady. Wiem, skąd się wzięła, przypomniałam sobie bardzo dużo, to kosztowało nas... nie wiem nawet jakich użyć słów. I muszę się nauczyć jakoś delikatnie ignorować Jego zarzuty, że było mi tak dobrze i że to prawdziwa ja. Wierzę, że prawda wygra, przebije się, że szczerość sama się obroni. On wie, że byłam żałosna i współczuje mi, wie też, jaki uraz przeżyłam, On rozumie - inaczej dawno by go tu już nie było. "Tylko" miewa wątpliwości, nie ma pewności jeszcze. I nie dziwię się, bo nie stworzyłam warunków i okazji, by je rozwiać. Właśnie to muszę zrobić. To i wyciągnąć Go z "czrnej-dupy-złotej-klatki".


18:20 Dzisiaj między nami jest naprawdę zdrowo.. Coś się zmienia w Nim. Chyba powstaje.

Czuję, że już nie patrzy na mnie jak dawniej, nie tuli, nie całuje, nie mówi ciepło, nie wita mnie rano uściskami, nie zauważa mnie(?), gdy ja mu to wszystko robię? Jest mu obojętne? Wiem, że mnie kocha przeogromnie, ale truchleję, gdy zadaję sobie pytanie: czy to coś do mnie w Nim umarło? Nie wierzę.
11:16 / 28.11.2013
link
komentarz (0)
Mama mawia: \"jak się pierdoli, to wszystko naraz\" i że jak jest pod górkę, to niedługo będzie z górki. Wiem też, że najciemniej jest tuż przed świtem.. Nie pozostaje mi nic innego jak trzymać się tych mądrości. Oboje jesteśmy chorzy. Bartek ma ropne zapalenie migdałków, ja spadłam ze schodów, mam zapalenie pęcherza, a dziś obudziłam się chora. Na szczęście jeszcze nie mam gorączki.. Mam nadzieję, że w weekend nie będzie tak przejebane, jak myślę :( Oczywiście musiało się tak stać, zawsze, jak się podnosiłam, to mój organizm przypierdalał mi jakimś ciekawym schorzeniem. Ale to jest przeszkoda, a nie znak STOP. A gdybym była taka, jak jestem teraz od początku, mogłabym liczyć na ciepłe, wspólne chorowanie. Niestety On jest w złej formie psychicznej.. a jestem pewna, że nawet to chorowanie mogłoby być miłe. Nie zasłużyłam wtedy na Jego dobroć, a ją miałam. Teraz zasługuję, a tę dobroć zniszczyłam. Nie do końca wyobrażam sobie, jak ciężko musi mu być i jak On to przeżywa. Czasami jest na skraju wytrzymałości. Miałam plany i chuj je strzelił w tym tygodniu przez te chorowanie, a to kosztuje Jego cenny czas :( Tak bym pragnęła ulżyć mu już, tu i teraz.. :(((

P.S.: Bartek nie pije od kilku dni. Zmierzył się z tym syfem, w który Go wciągnęłam, na trzeźwo. Czuję, że już nie wróci do picia do nieprzytomności. Jedyne szczęśliwe zakończenie to MY RAZEM, On o tym wie i dąży do tego. Póki tak jest, to nam się uda :)
12:05 / 27.11.2013
link
komentarz (0)
On niedawno pisał: "Spotykałem się z milionem osób, za to cel był jeden - zgwałcić swój mózg i zapomnieć. Piwo, blant, cokolwiek było pod ręką. Flirty, dziewczyny, krzywe akcje, pijackie gadki." I nadal myślę sobie, jak bardzo byliśmy i jesteśmy podobni. I nasze historie.
11:57 / 27.11.2013
link
komentarz (0)
Od paru dni odczuwam emocjonalną neutralność, którą porównałabym do.. odpoczynku :) Takiego prawdziwego spokoju, którego nie czułam od paru miesięcy. Zasypiałam szybko i spałam twardo. Dziś czuję się psychicznie wypoczęta :) Natomiast od upadku ze schodów bolą mnie noga i ręką. Martwię się trochę, bo całą noc miałam na sobie grubą warstwę maści.. No ale zobaczymy. Z pęcherzem też jest lepiej niż wczoraj. Wczoraj rano myślałam, że będzie potrzebny szpital. Mimo tych niedogodności od piątku działam. Zrobiłam prawie wszystko, co chciałam zrobić. Zmierzyłam się ze szkołą. Gdyby nie było mnie na uczelni w ten weekend, myślę, że poddałabym się z iv semestrem. Ale byłam i urosłam w siłę, a wyzwania stały się w moich oczach do zrealizowania, gdy jeszcze tydzień temu miały u mnie status "nie ma chuja, nie dam rady". Bartuś pierwszy raz rozchorował się poważnie, choć i tak nie jest tak źle, jak mogło być i jak zakładaliśmy. Teraz śpi i słodko sobie chrapie, zapewne miał ciężką noc, ale nie to zaprząta moją głowę. Myślę, zastanawiam się, jak sprawić, by znów poczuł motywację do działania, by dostrzegł drogę, którą chce iść, by zobaczył sens. To kompleksowe zadanie i zmiana musi zajść w nim, ale wiem, że moje zachowanie ma duży wpływ na niego. Wiem i czuję, co robić, ale muszę jeszcze przewidzieć, jak to na Niego wpłynie. Do niedawna wiedziałam i wierzyłam, że będzie dobrze, a teraz do tego czuję, jak to zrobić. Niestety zdaję sobie sprawę, że bez jego woli i chęci nie zrobię wiele..
17:26 / 24.11.2013
link
komentarz (0)
Odzyskuję pewność siebie. Tok mojego myślenia wrócił na oryginalne tory. Wreszcie - jedne tory. Idąc dziś na uczelnię, przechodziłam koło Inqbatora. Było już jasno. Pijane laski i krzyczący za nimi goście, równie najebani, smród alkoholu i imprezy, widok puszek, butelek, petów, worków strunowych i rzygów - poczułam odrazę, taką, jak czułam zanim upodliłam się do tego poziomu. Poczułam, że to zupełnie nie mój świat, że żal mi tych ludzi, jak puste muszą być ich życia - tak też właśnie myślałam jako nastolatka. Poczułam radość, wyższość i dumę, jak niegdyś. Oczywiście nie wypieram, że to nie był mój świat. Ale w głębi zawsze brzydziłam się tym, jak żyję. Tęskniłam za sobą, ale bałam się opuścić maskaradę. On był świadkiem tego, jak się starałam i jak schizofrenicznie to się odbywało. On wie najlepiej. Lepiej niż ja. Zawsze widział we mnie więcej.
Tak się cieszę, że wróciłam. Bez Niego nigdy nie znalazłabym drogi do domu. Tylko.. nie będzie domu bez Niego :( Przetrwamy to i on też znajdzie swój dom. Nasz dom.
08:19 / 23.11.2013
link
komentarz (0)
Teraz zbieram się na uczelnię. Jestem gotowa, by żyć w prawdziwym świecie, ale nie pójdę bez Niego. Dzięki Niemu nie boję się tak życia, ale cóż z tego, skoro go zniszczyłam i teraz nie jestem dla Niego motywacją i On boi się życia. To jest tragedia. Ale nie mogę się teraz załamywać, muszę mu pomóc, jednocześnie nie zawalając obowiązków. To ciężkie, bo cały czas skupialiśmy się na mnie. Teraz każda chwila, którą poświęcam sobie jest niesprawiedliwa - powinnam całą uwagę skupić na Nim. Ale wiem, że nie tędy droga.
07:27 / 23.11.2013
link
komentarz (0)
Kurewsko trudno jest znów być tu, być sobą, być dobrym, gdy ostatni raz skończyło się to traumą. Traumą, która naznaczyła całe moje dalsze życie, ale ja o tym nie wiedziałam, bo wyparłam te wydarzenie z pamięci. Przez 9 lat brnęłam w rolę, dzięki której mogłam sobie poradzić, przetrwać, nie wracać i nie przyznawać się do tego, co mnie spotkało, ale zgotowałam sobie 9 lat piekła, z którego nie umiałam się wydostać, z którego bałam się wydostać.

Teraz jestem. Znowu tylko ja, sama ja. Bez zbroi, bez maski, bez ról i kostiumów, bez urojeń, kłamstw, wyparcia, rozszczepienia, bez gierek.

Tak trudno zacząć mi tak żyć, gdy w moim piekle pozostała miłość mojego życia. Na pewno nie warto poświęcić jedno dobre życie, by ratować zagubioną duszę. Jeśli On się nie wydostanie, to znaczy, że przegraliśmy.

Nie. To nie może się tak skończyć.