breaking_good // odwiedzony 34979 razy // [nlog/Prozac/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (151 sztuk)
11:25 / 29.12.2013
link
komentarz (0)
Nie tylko nie nadążałam z pisaniem, ale i myśleniem. Mój umysł najwyraźniej ma tendencje do komplikowania tego, co jest całkiem proste. Bo przecież w końcu zawsze okazuje się, że to, co było dla mnie tak przejebanie zawiłe - jest proste. Tylko trzeba wiedzieć jak. Bartek cały czas pokazuje mi jak. A ja uczę się i staram. Dzięki temu coraz bardziej czuję się sobą.

O świętach może później. Najważniejsze jest to, że doznałam kolejnego wstrząsu, fali, oświecenia. Kosztowało to najwięcej oczywiście Jego i dzięki Niemu kolejna rzecz, która wydawała mi się skomplikowana, którą czyniłam skomplikowaną, okazała się prosta. Najważniejsza rzecz. Potrzeba bezpieczeństwa, stabilizacji i ZAUFANIA. On żyje codziennie na krawędzi, w niewyobrażalnym koszmarze i muszę to wreszcie "powiedzieć" na głos. I ja to spowodowałam. A On wciąż jest. Mimo, że nie ma nic, mimo przeszywającej niepewności, mimo wszystko - jest. I stara się, ale nie zrobi niemożliwego, liczy na mnie.

Skoro ja wiem i czuję, że Go kocham, szanuję i jestem w stu procentach oddana, JEGO, to nie znaczy, że on to wie i czuje. Z powodu mojego kretyńskiego zachowania, a przede wszystkim chorego pierdolenia głupot On nie wie już, jaka jestem naprawdę, boi się. I NAJważniejsze, kluczowe jest to, aby udowodnić Mu, że nie ma się czego bać. Mieć okazję pokazać Mu, że jestem godna zaufania, prawdziwa, ilonka. I muszę odrzucić strach i wpadanie w panikę i syzyfowe oraz zbędne wysiłki, bo wtedy zawsze coś zawalam. Zrozumiałam, że nie muszę wychodzić z siebie, wylewać wszystkie poty, chodzić spięta lub na palcach, bo to naprawdę nie jest przejebanie skomplikowane. Ze strachu, że zrobię coś źle, ostatnio robiłam największe głupoty. Była tylko emocja - strach, a zero myślenia. A później popłoch, głupie kompulsywne tłumaczenia i wiele więcej moich żenujących zachowań. Zachowań, które sprawiają, że nie słucham Go, wyprowadzam z równowagi i w końcu On czuje się samotny. Ech. Nie wiem, czemu zawsze było tak, że świadomość przychodziła do mnie stopniowo, powoli, niby rozumiałam, ale nie do końca, aż nagle oświecało mnie ostatecznie.
STRACH jest moim wrogiem. I kiedy pomyślałam o tym logicznie, to przecież nie mam się czego bać. Nawalam, kiedy boję się, że nawalę. To absurdalnie błędne koło. Wychodzę z niego, bo jestem pewna swoich uczuć i miłości do Bartka. Niepotrzebnie przejmuję Jego brak wiary. Przyzwyczaiłam się wierzyć w siebie, bo On we mnie wierzył. Ale nie potrzebuję już tego przecież. Oczywiście jest mi bardzo przykro, że we mnie nie wierzy, ale wiem doskonale, że pracowałam na to idiotycznie długo i notabene w tym cały dramat. Wierzę w siebie, wierzę w nas i zamiast bać się tego, że On nie, to po prostu muszę Go przekonać, na tym się skupić, a nie strachu, że Go zniszczyłam, że się rozstaniemy, nie na poczuciu winy.
Jedyne, czego mogę się rzeczywiście obawiać to to, że teraz On będzie się starał sabotować i jeśli uprze się przekonać siebie, że białe jest czarne, to to zrobi.. Wiem, jak to działa. Ale nie mogę tym zajmować swych myśli, bo na to nie mam wpływu. Naprawdę wierzę, że On też dąży ku szczęśliwemu zakończeniu.
Jeśli zobaczy, że rzeczywiście wydobył mnie z syfu, a przecież o to chodziło, w to inwestował, to przecież musi się to skończyć szczęśliwie. Muszę sprawić, by zobaczył, uwierzył.