00:39 / 31.01.2002 link komentarz (6) | Poprosiła, by zaśpiewał pieśń o wolności.
Jose Rodriguez Montoya stanął na środku kuchni, podwinął białe rękawy koszuli. Delikatnie zachwiał się na rozkraczonych nogach. Głęboko wciągnął powietrze i raz za razem wbił sobie pod panokcie w prawej ręce pięć zimnych ogni. Wbił je sobie precyzyjnie: jeden zimny ogień pod jedym paznokciem, pod jednym palcem. W opuszek. Nie krzyczał, nie pokazał po sobie bólu, choć, doprawdy, nie było to bezbolesne. Pięć drutów, nośników nadzienia zimnych ogni wsparł w tym serdecznym dołku na wewnętrznej stronie dłoni. A potem, potem Jose Rodriguez Montoya pojedynczo, ale za jednym zamachem podpalił zimne ognie. Wysunął dłoń, ramię, całą rękę w górę. Jak Statua. Jak Statua stał w samym centrum kuchni, w rozpiętej białej koszuli, w odpowiedzi na pytanie. Stał a zimne ognie przewodziły ciepło drutami z rozczapierzonych palców w sam środek dłoni. Ognie, zimne ognie iskrzyły paląc opuszki.
- Słyszysz? - zaintonował - Słyszysz? To jest pieśń o wolności.
W całej kuchni unosił się smród, bezwzględny smród spalonych paznokci.
. |