2lazy2die // odwiedzony 520974 razy // [xtc_warp szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (1313 sztuk)
20:20 / 11.10.2001
link
komentarz (4)
Jose Rodriguez Montoya wykopał dół. Taki dół pół na pół metra szerokości i półtora metra głębokości. Kopał ten dół z miną radosną, wyciągał łopatę za łopatą, a ziemię odkładał systematycznie na bok aż usypał się wcale pokaźny kopiec. Potem do dołu wstawił krzesło. To było krzesło, właściwie krzesełko rybackie, składane, ale z oparciem. Wskoczył do dołu, usiadł na krzesełku i tuż przed swymi oczami ujrzał przecięty korzeń, przeciętą smugę piachu i przeciętą dżdżownicę, która przez przypadek przebijała się przez twardą ziemię Kadyksu akurat wtedy, gdy Jose Rodriguez Montoya kopał dół. Tak więc Jose siedział na krześle z połową dżdżownicy przed oczami. I wtedy, patrząc na to nieszczęśliwe półzwierze krzyknął: - Enrique, teraz!
Enrique, stary dozorca parku, niechętnie, ale przecież Jose zawczasu dał mu kilkaset pesos, więc niechętnie ale jednak, zaczął wsypywać tą samą łopatą ziemię do dołu. Powoli Jose niknął pod kilogramami piasku, który oblepiał go jak druga skóra. Po chwili nawet głowa Jose zniknęła. Enrique nie mógł długo na to patrzeć. Błyskawicznie zgarnął resztę ziemi z kopca i dokończył dzieła. Potem ziemię udeptał rokłapcianymi, słomianymi espadrilami i obrzucił pierwszymi żóltymi, bo przecież już jesień, liśćmi. Na pierwszy rzut oka nic nie widać - pomyślał. - Na pierwszy rzut oka nic się nie stało.
A potem Enrique na tyle szybko na ile mógł, poczłapał w stronę swojej stróżówki.