2lazy2die // odwiedzony 520622 razy // [xtc_warp szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (1313 sztuk)
01:34 / 21.12.2001
link
komentarz (1)
Jose Rodriguez Montoya na fali rewolucji wewnętrznej postanowił zrezygnować z używania drugiego imienia. To było o poranku, tuż po przebudzeniu, jeszcze w wymiętym pościelowym horyzoncie. Jose wstał, nieheblowanymi stopami dotknął zimnej, jednak zimnej o tej porze dnia, podłogi. Lekkie szczypanie chłodu przyspieszyło spieszenie Jose w stronę ustronności, iluzorycznej ustronności toalety. Iluzorycznej, bo w toalecie, w kiblu po prostu, w toalecie nie był sam, bo było już w niej lustro. I spojrzał Jose, i powiedział, i przedstawił się rewolucyjnie, powiedział sobie w twarz: - To ja, to ja jestem Jose Montoya....
I nastapiła pewnego rodzaju cisza, cisza rozedrgana rezonacją lustra. Jose patrzył, więcej słuchał niż patrzył, Jose patrzył w słowa: Jose Montoya....
Umył, wyszczotkował zęby i włosy, odlał się, bo to przecież było kolejne szczęśliwe zmartwychwstanie. Jose szczęśliwy i ze zmartwychwstania, i z rewolucyjnego nastroju powiedział: - Ja nie jestem rewolucja, bo między ja a rzeczywistość jest jeszcze teren i na rewolucja, i na poezja. Więc poezja, bo rewolucja......
I tu Jose pogubił się intelektualnie. Pogubił się zdecydowanie. A głównie chodziło mu o to, żeby między rewolucja a poezja, między zmartwychwstaniem a rezonansem lustra jednak nie zgubić drugiego imienia. Bo się rozbudził i było mu szkoda.

.

.