iznogud // odwiedzony 55925 razy // [nlog/pure life style nlog/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (121 sztuk)
01:22 / 25.02.2005
link
komentarz (25)
"Zemsta rozwścieczonego Chwedora" - rozdział 1 "Ze śmiercią w oczach", część 5

Frycuś miał tę jedną wadę i równocześnie zaletę, że nie potrafił długo się gniewać. Równie szybko wpadał w depresję psychiczną stająć się kłębkiem nerwów, co z niej wychodził, stając się kłębkiem pajęczej nici unoszonej na wietrze wzajemnego zrozumienia. Fakt faktem, że już w chwili, gdy wyjeżdżał z Krakowa tą samą bramą, którą przybył, jego humor wyraźnie się poprawił i znowu zaczął skrupulatnie rejestrować rzeczywistość. A to wyliczył, że krakowskie ulice są o 25 centymetrów węższe, niż przewiduje ustawa, a to to, a to tamto. Zresztą, pewnie już się zorientowaliście, że Frycuś jest jakiś taki pedantyczny i precyzyjny. Nie ma się zresztą tutaj czemu dziwić, już od najmłodszych lat wychowywany był bowiem w duchu porządnickim i akuratnym. Zresztą, ojciec Frycusia, niejaki Zygfryd był znanym w całym królestwie zielarzem zwierzęcym o sławie dorównującej doktorowi Paj Chi Wo z "Akedemii Pana Kleksona". Natomiast matka jego o pięknym imieniu Kunegunda, pilnowała porządku oraz wychowywała w specjalnej szkole zamkniętej dla młodych dziewic z bogatych, arystokrackich rodów.
Właśnie dostrzegł śpiącego po posiłku smoka, który smacznie chrapał na podkrakowskiej łące, a brzuch jego to majestatycznie wznosił się, to opadał w dół.
- A to ci dopiero! Przecież to najprawdziwszy smok rasy podpuławskiej! - pomyślał zdumiony rycerz i zaczął marzyć, zapominając o doznanej wcześniej przykrości. - Jak go pokonam, to może dostanę bajeczną nagrodę, dzięki której ustawię się na resztę życia? A może i pomnik mi wystawią na rynku?! A więc... huzia na Józia! - i Wesoły Witosław ruszył galopem w wyznaczonym ręką (co rzadko się Frycusiowi zdarza) kierunku.
Smok co prawda nie nazywał się Józio, tylko Domel, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby Frycuś nie ukatrupił go celnym wbiciem ostrej kopii w samo serce z dokładnością do jednego centymetra. Smok zdał sobie sprawę, że nie żyje, dopiero wtedy, gdy zauważył, że jego dusza oddziela się od ciała, a tuż przed nim widać jakiś tunel ze światełkiem na końcu. Domel nie mógł już nic zrobić. Byłoby głupotą pozostać na ziemi tylko po to, aby swego zabójcę straszyć po nocach, skoro może inkarnować w nowe ciało. Machnął więc swym mentalnym ogonem od niechcenia i podążył za światełkiem na spotkanie z bogiem Patrykiem. Z kolei rycerz był dumny ze swojego czynu i nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, że zabił gada podczas snu.
- Szkoda, że nia mam ze sobą aparatu. - westchnął. - Byłaby niezła fotka dla potomnych. Dobra, teraz trzeba jakoś potwora zataszczyć na rynek i pokazać ludziom, że nie muszą się już go obawiać!
Smok, mimo, że należący do rasy podpuławskiej, która charakteryzuje się tym, że jej przedstawiciele w 54 % wypełnieni są łatwopalnym gazem i mają tylko jedną głowę, nie był lekki. Na pozostałe 46 % cielska składały się bowiem pancerne, kuloodporne łuski, prawie betonowe kości, mięso i esta krew. Frycuś powiedzieł więc coś, co Wesołego Witosława zelektryzowało:
- Ciężkie to bydlę! Bez konia ani rusz!

... cdn :-)

-------

Tak to wrzuciłem, żebyście nie zapomnieli o tym, że jednak żyję. To co, że jakieś "grypne" ustrojstwo mnie męczy. DARZBÓR!