mumik // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca | wszystkie
2000.07.21 04:17:00
link
komentarz (1)
A jednak zyje. A skoro zyje postanowilem zastanowic sie nad sposobem zycia, nad etyka, nad wiara... Kazdy powinien przynajmniej od czasu do czasu. Ja od dawna juz nie rozmyslalem na ten temat uwiklany w planowanie zlozonej codziennosci, ale teraz wlasnie nadeszla chwila, zeby pomyslec o tym po raz kolejny.
W zasadzie powinno tu sie od razu pojawic wyznanie, ze jestem ateista. Nie jestem z tego faktu dumny, nie jest to tez absolutna bezwiara w Boga. Wierze, ze moze istniec Bog, jednak nie umiem go wyznawac, bo jest On dla mnie zbyt odlegly od swiata ludzi. Nie wierze w cuda. Wierze w szczescie i pech jako naturalne zjawiska w przestrzeni przypadku. Jednak nie wierze w ingerencje ponad silami czlowieka i pozostalej przyrody. Zbyt wiele jest roznych bogow, zbyt wiele filozofii i nauk zeby w ktoras wierzyc absolutnie i wyznawac bez zastrzezen. Taka wiara bylaby na pewno latwiejsza, z gotowym kodeksem moralnym, z celebracjami zdejmujacymi z czlowieka ciezar grzechu, czesto z gotowym szkicem recepty na zycie. Wiele osob tak zyje i niech im to wyjdzie na zdrowie. Niektorzy wierza swiadomie, starajac sie jak najlepiej rozumiec kodeks etyczny i zyc wedlug niego, rozumnie tlumaczyc sprzecznosci, ktore (moze pozornie,0) w kodeksie sie pojawiaja. Bardziej podoba mi sie ta druga wersja. Przez wiele lat chrzescijanstwa u jego poczatkow nikt nie malowal portretow Jezusa, nikomu to nawet w glowie nie postalo, bo stokroc wazniejsze byly jego nauki i celebracja misterium, a nie pusta forma.
Jednak ja nie umiem wyznawac Boga ani w jeden ani w drugi sposob. Nie udalo sie mnie wychowac na wiernego mimo zauroczen madrymi kazaniami i rozmowami z madrymi ksiezmi. Nie umiem zaakceptowac narzuconego wzorca postepowan, nie umiem traktowac kosciola jako nieomylnej jego wykladni, nie umiem pojmowac Boga jako sacrum. Moim sacrum natomiast (na tyle na ile moge w ogole miec jakies sacrum,0) jest to wszystko, co na tej planecie zyje. Sacrum sa ludzie - kazdy z osobna, choc juz nie wszyscy razem. Twory zwane narodami lub grupami sa juz zupelnie czym innym, rzadza sie innymi prawami, moim zdaniem przerazajacymi. Roznia sie te dwa twory tak jak pojedyncze ziarnko piasku i bezlitosna pustynia. Sacrum sa wreszcie kobiety i dzieci. W dziewietnastym wieku ukuto fraze: "Boga niet - wsio wazmozna". Potem jednak na niektorych przyszlo opamietanie, ze jesli Boga nie ma, to tym bardziej trzeba pilnowac swoich poczynan, aby uczynic ten swiat znosnym, a swoje zycie lepszym.
Ja w mojej etyce nie odwoluje sie do zadnej sily wyzszej, po prostu staram sie dzialac tak, aby nikomu nie czynic krzywdy, a w miare moznosci niesc pomoc. Nie niszczyc nic co ma dla kogos wartosc. Nie plugawic czyjegos sacrum. O tyle prosciej zapisany kodeks jest jednak trudniejszy do realizacji w zyciu. Nie ma tu nigdzie zapisane: "to jest czarne a to biale". Za tym idzie wieksza trudnosc w ocenieniu wlasciwego postepowania i wieksze ryzyko popelnienia grzechu zaniechania, gdy decyzja jest zbyt trudna. Poza tym sa jeszcze zwykle ludzkie namietnosci, ktorych czesto wygasic nie sposob, a ktore moga sklaniac do naginania etyki do potrzeb i udawania, ze wszystko jest w porzadku.
Czy jednak ktos wyznajacy istniejaca wiare, o wielowiekowej tradycji, w pelni skodyfikowana i majaca swoje autorytety nie jest tez narazony na podobne klopoty? Czy nie ma przy okazji pokuzy, aby nie myslec o efektach swoich czynow jesli robi je zgodnie z tym, co jest zapisane?
Nieslychanie wazne w kwestii wiary jest to, co sie dzieje z czlowiekiem po smierci. Ulatwia zycie wiara, ze bliscy ida do jakiegos miejsca, gdzie bedzie ich mozna spotkac po smierci. Ale taka wizja wydaje sie naiwna. Podzial na pieklo i niebo wydaje sie osiagalny za pomoca jednego tylko faktu - ze po smierci zostanie nam swiadomosc ta sama co za zycia - wtedy ci, ktorzy maja wyrzuty sumienia cierpieliby przez wiecznosc, ci zas, ktorzy uzyskali na tym swiecie wewnetrzna harmonie mieli by wieczny spokoj. To jednak nie ma nic wspolnego z podzialem na dobrych i zlych, a takie zmiany, ktore doprowadzily by wystepnych do poczucia winy a dobrym ludziom dodalyby szczesliwosci i odebraly troske wydaja sie znow konstrukcja zbyt karkolomna.
Ja licze na smierc bedaca definitywnym koncem istnienia. Taki stan bylby lepszy od zycia, w ktorym szczescie sie zdarza rzadko albo wcale, lub tylko jako okreslenie dla nazwania stanu ulgi od trwalego cierpienia.
Tym optymistycznym akcentem koncze ten wywod. Jesli ktos ma jakies pytania prosze o kierowanie ich na e-mail. Swoja droga ciekawe, czy ktokolwiek doczytal do tego momentu :,0)