Zimne światło sodowej latarni...
... sączyło się przez okno, prześwietlając jego głowę i rzutując jego fantasmagorie na przeciwległą ścianę. Z czoła płatami schodziła mu skóra, głupkowaty, zezowaty uśmiech nie chciał odpaść mu od twarzy... Niczym wąż zjadający swój własny ogon, chłonął swe wizje, dostając jednocześnie impuls, by tworzyć następne... sprzężenie zwrotne zawzięcie walczyło z resztkami świadomości. Wypalił się nad ranem, tuż przed wschodem słońca.
[niesenność z wdziękiem trzymająca za gardło]