10:27 / 12.08.2004 link komentarz (2) | Sroda
Wlascicielowspolmieszkaniec poszedl dzis do pracy i od razu mi ulzylo.
Siedzenie sobie za plecami to nie jest to, co tygrysy lubia najbardziej.
Moze nawet i cos konstruktywnego porobie, kto wie...
Tak poza tym to rozdarcia wewnetrznego ciag dalszy. Ochota wlasna podpowiada mi, zeby wziac sie za szkole, angielski, jakies jurnalismy, massive communication, albo w najgorszym razie grafika i te rzeczy.
Rozsadek krzyczy zas:
- ty glupia cipo, jak z tego wyzyjesz, jak sobie dasz rade? Za cos trzeba rachunki placic, papu kupic, a konkurencja siedzi na plecach i dyszy. Za co oplacisz szkole? Ile czasu Ci zajmie, zanim to skonczysz i dostaniesz jakas robote chociaz w przyblizeniu spokrewniona z dziedzina, w ktorej chcesz robic? Ile bedziesz musiala zasuwac jako intern za bezdurno?
- ale... ale praca, do ktorej sie zmuszam i ktora mnie w gruncie rzeczy nie interesuje i nie bawi, jest meka i predzej czy pozniej bede miala dosc wszystkiego: pracy, siebie i ludzi dookola, bede strzykac jadem i w koncu zyc mi sie odechce
- no i co z tego? Lada dzien dostaniesz w koncu ta cholerna zielona karte, bedziesz musiala sie rozwiesc i bedziesz zdana dokladnie tylko na siebie. Zadnych dostepow do konta mauzonka. I co wtedy? najesz sie swoim entuzjazmem, zaplacisz dobrymi checiami za benzyne do samochodu?
I tak to sie toczy ciagle w mojej glowie... Co ja mam zrobic??? |