04:34 / 24.01.2005 link komentarz (2) | Lykend.
Uplynal jak zwykle na nierobieniu niczego. Tj. przez pol soboty
pomagalam I. zrobic pranie (w pralni publicznej na monetki) za ostatnie
trzy miesiace. Matko. Zajelismy 9 pralek rozmiaru industrialnego a potem
12 suszarek. 4 godziny i spokoj na nastepne 3 miesiace....
Mowi ktos, ze kobiety maja duzo ciuchow, tak? No to ja mam co
najmniej 4 razy mniej niz I. On ma tyle zeby nie musiec prac co
dwa tygodnie...
Co potem.
Obiad. Schabowe, buraczki, kartofelki, safatka i 3 goodziny z glowy
(wlacznie z myciem naczyn - I. nie ma u siebie zmywarki wiec trzeba
zapierdalac recznie.
Potem film i po sobocie.
Niedziela rownie atrakcyjna: wstac, pojsc na sniadaniolunch do Denny's
(taka siec z cholernie niezdrowym i dzankfudowym zarciem), zawiesc
stary akumulator do sklepu spowrotem (placa 8 dolcow za oddanie
starego a to dlatego, ze toksyczne toto jak cholera i wywalenie
do normalnych smieci mogloby spowodowac komplikacje) i umyc samochod, wymienic dywaniki...
Spowrotem do dom i potem ogladac chalupy, bo I. zdeterminowany, zeby jakas nabyc.
18.00 - powrot do chalupy, zabranie sie za obiad. Obiad skkonczony o
19.30 a tu trzeba sie zabrac za robote...
Matko. A kiedy ja mam sie wyspac, zrobic zalegla prace domowa na zajecia, poczytac ksiazke na zajecia???
No chyba sie zastrzele, slowo daje.
Domy ktore ogladalismy to ruiny kompletne, z upierdolonymi fundamentami i naruszona konstrukcja glowna, w gownianej dzielnicy (latynosi i czarni, gdzies w srodku San Jose) - a mimo to kosztuja 400 000 dolcow. Zajebioza, no nie? Nic tylko se kupowac dom w silly valley, prawda? |