17:20 / 06.12.2002 link komentarz (0) |
Stwierdzenia życiowe
- Mikołaj to dobry człowiek, który zabiera dzieci na chwilę do siebie w zamian za kilka paczek zapakowanych w kolorowy papier i niewielką opłatę
- jeśli zna się kilka programów graficznych to nie jest trudne opanowanie kolejnego w ciągu jednego dnia. Oczywiście w stopniu podstawowym i wystarczającym. Im mnie się ich zna, tym dłużej czasu to zajmuje
- jeśli w radio zapowiadają opady śniegu od kilku dnia i zawsze ma to być „jutro” nie należy się go spodziewać zbyt prędko. Profilaktycznie należy się jednak zaopatrzyć w łańcuchy.
- dzieci w wieku pięciu lat nie wierzą już w Mikołaja
- te trzyletnie jeszcze wierzą
- jeśli się na coś czeka, to najgorszy jest ostatni tydzień
- mieszkanie z Gejem ma swoje wady i zalety
- telewizja edukacyjna nie kształci, co widać po Telewizorze
- przefarbowanie włosów na kolor inny niż blond wcale nie powoduje, że ktoś staje się mniej blondynkowaty
- jeśli czegoś jest dużo i nie kupisz tego, bo jesteś już obładowana jak wielbłąd w karawanie i mówisz sobie przyjdę jutro to jak przyjdziesz, to już tego na pewno nie będzie
- wybierając się na zakupy z pełnym portfelem nie znajdziesz nic interesującego, ale jeśli pójdziesz tylko popatrzeć, bo nie masz pieniędzy to wtedy trafiają cuda i okazje
- gdy starasz się okazać osobą błyskotliwą, to zrobisz z siebie idiotkę, za to jeśli ci nie zależy, to jesteś czarująca
- jeśli zrobisz coś na tymczasem i prowizorycznie to przetrwa to lata całe i się nie zepsuje, a skoro będzie to nie będzie ci się chciało zrobić tego dobrze i porządnie
- akurat wtedy gdy chcesz pobyć sama przychodzi mnóstwo osób, które coś chcą od ciebie
- każdy z nas spotyka w swoim życiu tą jedną, jedyną osobę, ale tylko nieliczni potrafią ją rozpoznać we właściwym czasie
- w przyrodzie wprawdzie nic nie ginie, ale u mnie owszem
- dostajemy zawsze prezenty i życzenia od osób, których nie zaprosiliśmy/ do których nie wysłaliśmy życzeń i jest nam potem bardzo głupio
- czasem są dni, kiedy czujemy się źle, ale są i takie, w których nie czujemy się wcale. Wtedy zaś oczekuje się od nas czegoś wielkiego
- żarówki przepalają się zawsze wieczorem i gdy nie ma zapasowej
- gdy staram się miło uśmiechać do ludzi, to oni odnoszą wrażenie, że usta wykrzywia mi ból zęba
- jeśli Polak za granicą ci nie zaszkodzi, to możesz uznać, że i tak ci pomógł
- inni są zawsze atrakcyjniejsi, lepsi i mądrzejsi niż my
- nie walczymy z naszymi wadami, bo je lubimy
- czasami doba mogłaby mieć 34 godzin a nieraz tylko 4
- lenistwo to ciężka, na którą nie ma lekarstwa
| 22:03 / 05.12.2002 link komentarz (0) |
...........
Słowa są ostre i kanciaste w kształtach
krawędziami ranią usta
Prawda spływa po moim policzku
ale tego już nie widzisz
| 10:38 / 04.12.2002 link komentarz (1) |
Instytut
Surek wyjechał i zostawił mnie na samym czubku. Dosłownie i w przenośni. Siedzę na stercie jego papierów i jeśli tylko próbuję cokolwiek zmienić w misternie ułożonej konstrukcji papierów, wydruków, plotów, segregatorów i kubków to całość zaczyna robić się niestabilna. Swoją drogą osiągnął mistrzostwo.
Czuję się jak pisklę siedzące w olbrzymim gnieździe. Telefon dzwoni nieustannie a odpowiedź na zadawane mi pytania mam gdzieś przed sobą w tej stercie. Właściwie świstki rozpoznaję po niewielkich sygnaturach w rogach, pojedynczych widocznych słowach i staram się nie dotykać niczego jeśli to nie jest konieczne.
W chwilach ciszy zapieram się jedną stopą o szuflady biurka, zaś drugą wsuwam pod spód aby nie odjechać i wciskam się w oparcie aby odchylić je do tyłu. Zbyt słaba jestem i przygniata mnie ono nieustannie, gdy tylko nie wbijam się w fotel całym swym ciężarem.
Z doniczek stojących obok biurka kwiatów wyciągam torebki herbat ekspresowych i filtry z kawą. Czerwonym pisakiem zapisuję kartkę i wieszam na monitorze „ KWIATY NIE PIJAJĄ HERBATY ANI KAWY”.
Praca w Instytucie naukowym ma swoje zalety. Można mieć swoje gorsze i lepsze dni. Nie ma właściwie pracy normowanej. Trzeba coś zrobić i to ode mnie zależy kiedy to zrobię. Czy będę poświęcać temu dwie godziny dziennie przez miesiąc, czy też zamieszkam na ostatnie siedem dni. Ale to rzadkość, właściwie nie ma z góry ustalonych terminów. Jak zauważyłam, pośpiech nie służy pracy tutaj.
Siadam przy swoim sterylnie czystym i bezosobowym biurku. Dlaczego tak bardzo dbam zawsze i wszędzie o to aby nie pokazywać siebie?
Instytut jest przynależny w pewien sposób do uczelni i odbywają się w nim także zajęcia dla studentów. Głównie jednak zajmuje się pracą badawczą, wyznaczaniem i sprawdzaniem.
Instytut jest naukowy także. Są to niejako dwa budynki połączone oszklonym korytarzem. Jeden wysoki i krótki, drugi niski i długi. Flip i Flap.
Niektóre pietra są zamknięte i dostępne tylko osobom upoważnionym, inne otwarte tylko w określonych godzinach. Dlatego są różne. Uniwersalne, które otwierają tym więcej drzwi im wyżej się stoi w hierarchii, choć jest to też uzależnione od tego, gdzie potrzebujesz wejść.
Dotychczas sądziłam, że moje otwierają wszystkie drzwi. Nie dlatego, że jestem aż taka ważna. Siedzę po prostu w ważnym miejscu, dobrze pozamykanym i aby się tam dostać potrzebuję takiego klucza, a że otwiera on także inne drzwi.........
Drugie trzy okna piętra niższego budynku należą niejako do mnie. Pierwsze do Surka, kolejne trzy do Pączka. Jestem przede wszystkim tam. Tutaj prowadzi się badania. Wysoki budynek to administracja, gabinety, sekretariat. Surek dostaje wysypki jeśli musi tam iść, więc najczęściej chodzę tam ja, pełniąc rolę łącznika. Nie lubią się z szefem.
Nie wiem kto to tak wymyślił, ale sekretariat i szef mieszczą się na samej górze. Niekiedy targam tam dokumentacje, którą szef życzy sobie przejrzeć, choć tak naprawdę to nie wie o co w tym wszystkim chodzi, bo to nie jego specjalizacja. W większości ludzie tutaj wiedzą dużo, ale w bardzo wąskim zakresie. Owszem orientują się i w innych dziedzinach, ale coś takiego jak normalne życie pozostaje dla nich abstrakcją.
Wnosić to wszystko po sześciu ciągach schodów przekracza moje możliwości fizyczne, ale od czego jest winda. Tylko tyle, że mając klaustrofobię w windzie umieram. Czasami wsiadam, bo nie mam wyjścia, ale wychodzę półżywa. Inni ludzie nie mają wtedy wstępu, zabieraliby przecież powietrze, a nie ma go zbyt wiele no i zwiększaliby ciężar, i jeszcze mogłaby się ta winda urwać. Jeśli już nie można wejść po schodach, to wciskam najpierw guzik wybranego piętra stojąc wciąż bezpiecznie poza windą. Potem odwracam się do niej plecami i przymykam drzwi. Następnie jeden krok i stoję dokładnie po środku. Zastygam i staram się oddychać równomiernie aby nie zużywać zbyt dużo powietrza. Całe wieki trwa aż się drzwi zamkną za mną.
Papiery jednakże jeżdżą windą dość często, bo nie chce mi się ich wnosić. Układam je na podłodze, wciskam wybrane piętro i biegnę po schodach na górę. Tam wyciągam je. Moje stopy pozostają poza windą, a i staram się zbytnio nie pochylać, bo mogłaby ruszyć niespodziewanie i mnie przeciąć.
Oprócz mnie są jeszcze trzy panie. Sekretarka szefa, pani od poczty i czasopism oraz praktykantka. W całym Instytucie są trzy kibelki. Dwa w wysokim budynku, jeden na samej górze a drugi na ujemnym poziomie, trzeci jest u mnie, dla mnie. Rozmieszczono je idiotycznie. Na parterze są właściwie tylko sale dla studentów i tam jest też kibelek dla panów. Panie muszę schodzić po schodach albo zjeżdżać windą. Ten jest otwarty.
Za to ten na górze zamknięty o czym przekonałam się wczoraj będąc w wielkiej potrzebie.
Na spokojnie już i bez żadnej presji dowiedziałam się, że klucze do niego są dwa i mają je sekretarka oraz pani od gazet i poczty, a jest zamykany aby studenci a raczej studentki tam nie wchodziły, bo jest tylko dla pracowników. Dlaczego ja nie mam?
Moja toaleta zdaje się być twierdzą. Posiada trzy drzwi. Pierwsze z korytarza do korytarzyka, drugie z korytarzyka do pomieszczenia gdzie jest umywalka, trzecia prowadzą już do kibelka. Zważywszy na to, ze całość jest szeroka na około półtora metra i długa na pięć, zamykanie i otwieranie tych wszystkich drzwi jest nieco skomplikowane. Czuję się za to bardzo odosobniona.
Pracy w instytucie trzeba się uczyć, przede wszystkim tego, że pośpiech nie służy niczemu. Nam się płaci za godziny. Prawie jak w kancelariach adwokackich z amerykańskich filmów.
| 23:55 / 03.12.2002 link komentarz (1) | Śmietnik
Rozwala każdy wpis, nie uznaje enterów?!?!?!? | 23:49 / 03.12.2002 link komentarz (0) |
Przysłowia mądrością narodów
Eine rechte Mutter sein ist ein schwer Ding, es ist wohl die höchste Aufgabe im Menschleben
Jeremias Gotthelf
Dziś rano leżąc w łóżku, na wpół senna jeszcze, usłyszałam tupot bosych stóp i automatycznie pomyślałam, że się przeziębią. Nie przyszło mi na myśl, że będę musiała wstać, tylko to, że mogą być chore.....
Dziwne, bo ja przecież nie znosiłam dzieci.
Nie chciałam mieć dzieci, bo bałam się, że nie będę umiała ich kochać. Wszystkiego musimy się w życiu nauczyć, także miłości, a dla mnie zawsze brakowało miejsca na kolanach mamy. Pamiętam za to niecierpliwy ruch jej dłoni świadczący o irytacji, gdy zbyt długo absorbowałam ją swoją osobą.
Ostatnio mama dzwoni do mnie, pisze. Pyta co słychać, a także w jakim kolorze chciałabym dostać golf na święta, czy chciałabym dostać golf pod choinkę......Zadziwia mnie.
Wcześniej zawsze wiedziałam co dostanę. Niezmiennie dawała mi parę skarpetek. Na urodziny, imieniny i na gwiazdkę. Nie nosiłam je. Leżały w szufladzie a gdy była zbiórka odzieży oddawałam je. Kiedyś, raz spytałam dlaczego skarpetki. Spotkała mnie kara. Nie dostałam nic. Były takie święta bez taty, kiedy naprawdę nie dostałam nic. Łzy cisnęły mi się pod powiekami, ale nie płakałam. Rzadko to robiłam i nigdy w jej obecności.
Gdy wyjechałam i zjawiłam się dopiero na Boże Narodzenie dostałam książkę. Potem były Święta, które spędzałam osobno. Teraz znowu będę w domu.
Nie umiałam jej nienawidzić, była moją mamą, jedyną jaką miałam. Czasem pojawiało się uczucie żalu. Chyba nigdy nie będę umiała zapomnieć, tym bardziej, że widziałam jak kochała moją młodszą siostrę. Czy to we mnie leżała wina?
Teraz mam dwójkę dzieci i choć to nie ja nosiłam je dziewięć miesięcy pod sercem, nie moje uczyło je rytmu życia to chyba kocham je jak swoje. Tak, na pewno tak jak swoje. Staram się być dla nich mamą.
Zastanawiałam się czy można kochać jednakowo swoje własne dzieci i adoptowane. Nie wiem, nie jestem pewna, ale nigdy nie będę sprawdzać. Wiem co znaczy nie być kochanym, być tym gorszym i niechcianym.
Nie trwało długo a dostałam malutkimi kolankami w brzuch. Pieris całując mnie w policzek wysmarował mi jego i poduszkę czekoladą, której miał pełne usta. Cora uświadomiła mnie, że to niezdrowo dla jego zębów i chociaż ma dopiero mleczne, to nie powinien jej jeść przed śniadaniem. Przytuliłam ją i spytałam czy też chce. Chciała.
Skakały mi po brzuchu i otwierały oczy abym nie zasypiała, tak samo jak ja kiedyś tacie. Ciekawe czy on też był wtedy szczęśliwy.
Uśmiechamy się w trójkę i elektroniczną pocztą zostaje wysłane zdjęcie do moich rodziców, w nagłówku wpisuję O poranku....
Lubię niedzielne poranki.
| 00:14 / 03.12.2002 link komentarz (1) | Pudełko albo 33
Kupiłam sobie kiedyś kapelusz, no, to kiedyś nie było tak strasznie dawno, jakieś dwa lata z ogonkiem.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że go kupię, jeszcze zanim go założyłam na głowę. Wystarczyło jedno spojrzenie na witrynę sklepu i wiedziałam, że jest mój.
Czasem rzeczy martwe przemawiają do mnie, bywa, że bardziej zrozumiale niż ludzie. Najczęściej nabywam takie przedmioty. Najczęściej są to ubrania, buty, torebki, kapelusze, rzadziej elementy dekoracyjne a z użytkowymi nie rozumiem się wcale.......
Czasem odzywa się we mnie świadomość i rozchodzimy się, nie mogę o nich jednak zapomnieć a nie dostaję drugiej szansy i potem bardzo długo i bardzo mocno żałuję.
Kupiłam sobie kiedyś kapelusz. Nie pasował mi do niczego, ale go kupiłam bo był piękny, ja byłam piękna w nim. Rok temu znalazłam pasującą do niego sukienkę, tej wiosny buty.
Jasne, ale nie białe, lekko kremowe, ecru.......na paseczkach i cienkiej podeszwie. Drogie i ładne, ale bez duszy, nie przemówiły do mnie.
Zostało po nich pudełko z mnóstwem bibułek w środku, odstawiłam je na regał w moim pokoju u rodziców. Stało tam sobie aż do 28 lipca tego roku, puste i zapomniane.
Teraz są w nim moje listy i kartki, 263 koperty i widokówki oraz nasze zdjęcia. To wszystko, co mi oddał, szkoda, że zapomniał o innych drobiazgach....... Mówił, że listy są dla niego najcenniejsze, mają największą wartość a reszta nie ma znaczenia......pewnie dlatego nie dostałam reszty.........o proszę, materializm ze mnie wychodzi.
Sięgałam dziś po coś i przypadkiem zrzuciłam je na dół, a jeden list wysunął się z koperty, w oczy rzuciły mi się słowa.....
„Potrafisz przypomnieć sobie ławkę w parku, na której siadywaliśmy naszej pierwszej jesieni? Pamiętasz o czym wtedy rozmawialiśmy?...”
Pytań było dużo więcej, ale na żadne nie dostałam odpowiedzi...........
Raisa odchodzi, zawsze w wielkim stylu i spektakularnie, jak podrzędna aktoreczka. Tym razem także nie umiała odejść patrząc prosto w oczy. Uciekła.
Jest szósta pięćdziesiąt trzy. Teraz w jego perfekcyjnie zaciemnionym pokoju włącza się radio. Dokładnie pięćdziesiąt trzy minuty po szóstej, żeby był już całkowicie rozbudzony kiedy pięć minut przed siódmą rozpoczną się poranne wiadomości.
Wiem to tak dokładnie, bo przez cztery lata dzieliłam z nim łóżko. Od trzech dni śpię w moim starym pokoju w domu rodziców, który wciąż na mnie czeka niezmieniony od lat, taki, jakim go pozostawiłam. Tak po prostu, aby nabrać dystansu do wszystkiego i tak dalej.....
Odezwę się, takimi słowami pożegnałam się z nim przed trzema dniami. Nie zdziwiło go to wcale. Naturalnie rozumiał to, że chcę pobyć sama, tak to wyglądało.
Do zobaczenia.
Przewracam się na drugi bok, wciskam guzik drzemki w budziku i włączam radio. Reklamy, potem monotonny głos spikera czytającego wiadomości. Bla bla bla i prognoza pogody.
Odrzuca kołdrę i wyłącza radio. Wszyscy, którzy zajmują się czytaniem prognozy pogody to blagierzy, zwłaszcza on. Spoglądam na cyfrowy wyświetlacz w moim radiu. Godzina siódma i trzy minuty.
Podnosi rolety i otwiera okno. Siódma cztery, czas na poranna gimnastykę. Dwadzieścia skłonów i piętnaście przysiadów, ani jednego mniej, ani jednego więcej, no i ćwiczenia rozciągające. Dokładnie takie aby rozbudzić go do końca.
Naciągam kołdrę na głowę i wciąż słucham rzępolenia płynącego z radia. „Jest dziesięć minut po siódmej”, oznajmia słodko jakiś kobiecy głos w radiu, teraz musi już być w łazience. Wyobrażam go sobie, jak odkręca tubkę pasty do zębów, dokładnie odmierza króciutką nitkę na czubku szczoteczki i z powrotem zakręca.
Nienawidzi otwartych tubek.
Odwraca piaskową klepsydrę i zaczyna szczotkować zęby. Okrężnymi ruchami. Dokładnie trzy minuty, dopóki nie przesypie się cały piasek.
Odrzucam kołdrę i wygrzebuję się z lóżka. Siódma piętnaście, informuje wyświetlacz mojego zegarka.
Dzisiaj jest piątek. To znaczy, że dziś nie bierze kąpieli. Kąpie się tylko we wtorki, czwartki i niedziele, a więc przenosi się teraz do kuchni. Człapię niemrawo do łazienki i spryskuję twarz zimną wodą, aby dojść do siebie i wchodzę pod prysznic. Woda spływa po moim ciele strużkami. Kręcę gałką i staje się coraz bardziej gorąca, niemalże parzy skórę. Nie wykonuję żadnych ruchów, po prostu stoję i pozwalam jej spływać.
W tym czasie zdążył już przygotować swoje śniadanie. Filiżanka czarnej kawy z dwoma kostkami cukru, sypanego nie używa, pół bułki z dżemem, drugie pół z serem i jedno pięć-i-trzyczwarte-minuty jajko. Wracam do swojego pokoju, podnoszę rolety. Staję potem przed szafą i zastanawiam się chwilę, co dziś założę. Pięc minut przed wpół do ósmej informuje kobiecy głos w radiu.
Zakłada szlafrok i przynosi gazetę ze skrzynki na listy, kładzie ją na stole obok śniadania w swojej kuchni. Wciąż stoję bezradnie przed moją szafą z ubraniami. On idzie do swojego pokoju i ubiera się. Dziś jest piątek, tzn., że na jego krześle przy łóżku wiszą niebieskie spodnie i satynowa koszula w kolorze czerwonego wina. Ja decyduję się wreszcie na różowy sweter upleciony ze sznurka i szare rybaczki, różowe stringi z malutką kokardką z tyłu, na łączeniu się dwóch cieniutkich sznureczków. Stopy mam bose. Siódma trzydzieści trzy.
Ogląda się uważnie w lustrze, idzie do kuchni i siada przy stole. Przynoszę swoją gazetę spod drzwi. Pozwala sobie na filiżankę herbaty. Ja wskakuję na łóżko i spoglądam na wyświetlacz zegarka. Siódma trzydzieści pięć.
Przegląda gazetę. Najpierw polityka. Czyta najpierw felietony a potem pozostałe artykuły. Komentarzy nie czyta, opinie innych nie są ważne. Siódma czterdzieści pięć. Kartkuje dalej. Ja także kartkuję.
Siódma pięćdziesiąt pięć. Czyta nagłówki „Spojrzenia na świat”. Siódma pięćdziesiąt siedem. Teraz, teraz przegląda ogłoszenia. Najpierw nekrologi. Nie zna nikogo, ponieważ i ja nikogo nie znam, a wiem kogo on zna. Później oferty pracy. Nie szuka pracy, ale czyta je mimo wszystko. Przelatuję po nich pobieżnie wzrokiem. Siódma pięćdziesiąt dziewięć. Kartkuje dalej i ja także. Teraz przychodzi kolej na „Różne”.
Odszukuję stronę i...... teraz, teraz widzi. Test twojej wiedzy, czyta wytłuszczony nagłówek. Będzie czytał dalej. Tego jestem pewna. Uważa się za inteligentnego, żeby nie powiedzieć wszystkowiedzącego i nie przepuści żadnej okazji aby to potwierdzić.
Przeczytaj poniższe pytania po kolei. Przebiega wzorkiem nieco mniejsze, ale również pogrubione słowa. Ja czytam je także. Teraz zastanawia się nad tym co przeczytał, ja także to robię..........
Wiesz, że Ziemia jest jedną z dziewięciu planet naszego układu słonecznego?
I że jej powierzchnia składa się w 90% z wody?
Wiedziałeś, że między Europą i Afryką jest morze Śródziemne?
Znasz stolicę Polski?
Potrafisz powiedzieć ilu ludzi mieszka w tym kraju?
A wiesz, kto jest premierem?
Słyszałeś o konflikcie pokoleń?
Wiesz kto wygrał w ostatnich wyborach parlamentarnych?
Potrafisz powiedzieć kto jest prezydentem miasta?
Wiesz, gdzie jest najbliższa budka telefoniczna?
Znasz cenę benzyny na stacji benzynowej na rogu?
A znasz najkrótszą drogę do marketu?
Wiesz jak często robiliśmy tam zakupy?
Potrafisz przypomnieć sobie ławkę w parku, na której siadywaliśmy naszej pierwszej wspólnej jesieni?
Pamiętasz o czym wtedy rozmawialiśmy?
Znasz mój ulubiony kolor?
Wiesz, jaka książkę lubię najbardziej?
Pamiętasz co czułeś, gdy po raz pierwszy powiedziałam, że cię kocham?
Powiedz, potrafisz jeszcze czytać w moich myślach?
Czy nadal wiesz co chcę powiedzieć jeszcze zanim otworzę usta?
Wiesz, co najchętniej lubię z tobą robić?
I co najbardziej w tobie kocham?
Dlaczego kiedy się kłócimy tylko ja mówię „przepraszam”?
Dlaczego czuję się twoją własnością?
Skąd we mnie to uczucie zaniedbania?
Czy musiałam przyjechać aż tutaj aby znaleźć w sobie odwagę, by to powiedzieć?
Czy wiesz, co chcę ci powiedzieć?
TO KONIEC. ODCHODZĘ.
Zaskoczony?
Czy ciebie może cokolwiek zaskoczyć?
Ciebie, który zaplanowałeś swoje życie w najdrobniejszych szczegółach i wkalkulowałeś wszystkie możliwe ewentualności oraz mnie?
Ciebie, który tak dużo wiesz i o niczym nie zapominasz?
Ciebie, który uważa, że jest zdolny przejrzeć wszystkich i wszystko, i który jest tak dumny ze swoje zdolności przewidywania zachowań innych?
Zaskoczyło cię to?
Ten tekst, Mój Najdroższy Mężczyzno, umieściłam tutaj dla ciebie ja, Raisa Balck. Sądzę, że wyjaśniłam wszystko.
Składam gazetę i oddycham głęboko. Byłoby więc załatwione. Jest ósma osiem.
| 13:32 / 01.12.2002 link komentarz (1) | Odnośnie komentarzy
Pisząc konkurencja miałam na myśli nlog, a nie konkretnych uzytkowników. Nigdy nie śmiałabym robić konkurencji szpilce......
Strona mi się mało podoba, zwlaszcza jeśli chodzi o zarządzania, blog jest pod tym względem dużo wygodniejszy, a może to kwestia przyzwyczajenia.
Kolorystyka także jakaś taka mdła.
To by było tyle. | 23:20 / 23.11.2002 link komentarz (3) | Konkurencja : ,0) |
|