zielonacebulka // odwiedzony 5301 razy // [czuje|sie|wymiety nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (9 sztuk)
00:46 / 01.12.2008
link
komentarz (3)
A ile osób przyszłoby na TWÓJ pogrzeb?



03:03 / 07.11.2008
link
komentarz (2)
A już miałam plany. Mieszkania, wakacje, samochody, mały pub, duży pub, księgarnia, własny związek wyznaniowy... I narzeczonego jakiegoś bym sobie kupiła. Może nawet dwóch.





Nie wygrałam 40 milionów. Na szczęście razem ze mną nie wygrało jakieś 40 milionów Polaków.
Na duchu podnosi mnie tylko to, że nawet ci, co wygrali to tylko ósemkę marną.



02:40 / 11.10.2008
link
komentarz (5)
Jak piękny byłby świat gdyby ilość wypowiadanych przez każdego człowieka słów podzielić przez pięć. Albo sześć. I gdyby ci, którzy nie rozumieją, zrozumieli, że wcale nie trzeba zaśmiecać tej ciszy, kiedy idziemy obok siebie. Że ona nie jest tak do końca niezręczna. Gdyby udało się ostatecznie wyeliminować opowiadania od rzeczy i sraczki słowne... Piękny świat bez obowiązku słuchania głupot, które nikogo nie interesują, bez wyuczanej przez lata umiejętności podtrzymania konwersacji, bez tego wszystkiego co od dawna już mnie do szału doprowadza. O.




14:50 / 18.09.2008
link
komentarz (3)
A gdyby tak zebrać wszystkie spinacze świata... Ciekawe jak długi łańcuch można by z nich poskładać.
01:39 / 17.09.2008
link
komentarz (1)
- Może ciasteczko?
- Nie, dziękuję, nie lubię ciasteczek. Słodyczy nie lubię. W ogóle.
- Jak to? Wszystkie dziewczyny lubią słodycze... To co Ty lubisz? Co?
- Mięso.
_ ...
19:55 / 11.06.2008
link
komentarz (0)
Jadłam dzisiaj w mlecznym barze. Tanio i z bułką tartą. I ze spolaryzowanymi doznaniami.

Dziewczynka ze stolika pod oknem rozsypała sól, ale nie tak dyskretnie czy nawet niechcący, zrobiła to perfidnie, jakby planowała tę zbrodnię minutami. Oczy jej się za bardzo cieszyły. Cała zawartość pojemniczka wylądowała na blacie. Między okruchami, paprochami i resztkami zupy. Mama dziewczynki szybko zgarnęła wysypaną na stół sól ręką. Z powrotem do pojemniczka oczywiście.

Widziałam też starszego pana, który ukradł brzydkiej blondynce torebkę truskawek. Kiedy poszła odebrać kotlety sojowe. Wszedł do baru, rozejrzał się, przyczaił, wyczekał... i bach. Truskawki zabrane. I jak pięknie złodziej owoców uciekał między kamienice....................................................................................................... .


21:18 / 07.06.2008
link
komentarz (0)
Dwa Hrabale i Krynickiego proszę. Nie, niech Pani nie pakuje. Ja na miejscu przeczytam. Tak lubię. Poza tym, trochę się boję tych kolorowych torebek ze sztucznego tworzywa.









"Więcej czadu dla Jezusa"
krzyczy porzucona na ławce gazeta.
Coś mi to przypomina -

lecz czy warte jest przypomnienia?
R. KRYNICKI







11:34 / 06.06.2008
link
komentarz (4)
Z serii: poszukiwanie swojego miejsca w świecie.

Mogłabym być wziętym autorem tanich powieści pornograficznych dla kobiet. Pomysłów miałabym tyle, ile chorych snów. Czyli aż nazbyt wiele. Tworzyłabym związki kierowców ciężarówek z nauczycielkami, psychiatrów z socjopatkami, miliarderów z sierotkami sprzątaczkami, piękną pisarkę zromansowałabym z jurnym ranczerem, a smutną panią z mięsnego z Juliusza Cezarem. Rozpalałabym lędźwie w cudownej scenerii dziewiczej przyrody australijskiego buszu, zapraszałabym wąską talią do objęcia i rozpalałabym taki żar... I niech się je*ią wszystkie Harlekiny. O!







13:12 / 04.06.2008
link
komentarz (2)
Wszyscy się śmiali, tym nieśmiesznym rodzajem śmiechu, który przyprawia mnie o mdłości. Dudni w uszach nie pozwalając skupić się na analizie kształtu okien w minianych kamienicach. I nawet nerwowe potrząsanie głową nie przynosi upragnionej ciszy. Nieustanny rechot. Psychodeliczna kakofonia.
Przez blisko dwie godziny powtarzałam, że do domu, do domu, do domu, brzmiało to już prawie jak mantra. Prawie nie robi aż tak wielkiej różnicy.
Ale pijani przyjaciele nie są tak dobrymi przyjaciółmi jak przyjaciele trzeźwi, więc wlokłam się za całą grupą, omijając te kostki brukowe, które w danej chwili uznawałam za zatrute.

Bałam się wracać sama. Alkohol zmieszany z lekami wytworzył w moim umyśle coś na wzór alternatywnej rzeczywistości. W tym kolejnym ze światów mijane kamienice zaginały się do wewnątrz a jaskrawozielone drzewa rozrastały się w przerażająco szybkim tempie pochłaniając wszystko i wszystkich.
Zrezygnowałam z początkowego planu ostrzeżenia znajomych o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Po prostu nie mogłam się zdecydować. Kogo uratować, kogo nie, kto zrozumie, kto ucieknie, kto mnie obezwładni, kto zamilknie na wieki, komu warto, komu w pysk.
Możliwe, że te dylematy były formą autoobrony umysłu przed jeszcze większym osamotnieniem. To chyba jeden z momentów, w których choćbym bardzo chciała, nie powinnam dzielić się z innymi drzemiącymi we mnie pokładami nienormalności.

No i przecież nie było tak źle. Zakrzywiona czasoprzestrzeń, morderczo nastawione rośliny i zahamowana zdolność rozróżniania poszczególnych wyrazów to nie są problemy, z którymi przeciętny człowiek sobie nie radzi.
Usiadłam więc nad rzeką, między pijakami i pisałam patykiem po trawie. Pisałam tak do czwartej nad ranem. Gdyby nie to, że nie lubię SDMu odśpiewałabym nieśmiertelnym alkoholixom odpowiedni hymn.
Wróciłam do domu o 5. Usnęłam. Obudziłam się o 7:34.