|
|
Właściwie...
... dla samej tylko przyzwoitości powinien, po upadku z tej wysokości, chociaż zemdleć albo złamać sobie przynajmniej niektóre kończyny... a jednak... jednak szedł dalej... Tak jakby nie dotyczył go ostrzał prowadzony przez doborowe jednostki antyterrorystyczne. W jego kierunku leciał coraz gęstszy grad kul. Jego ciało od dawna już wysyłało mu sygnały... 'Hej, stary... stary, mam ważną sprawę... widzisz, możesz sobie odpuścic, bo... nie żyjesz... nie żyjesz i już. Kropka. A trupy nie chodzą...' On jednak w sobie tylko znany sposób ignorował swój organizm. Tylko coraz mocniej zaciskał szczęki... I parł naprzód. W gasnących oczach widać było echa odległego celu... Pchała go tam. Ona. Wyższa Konieczność.
|
|
|