|
|
Białe ściany, białe... ... kafelki antypoślizgowe na podłodze, białe kitle, zabielone do połowy okna... Siedział gdzieś w kącie, specjalnie tak go usadzili, żeby nie rzucał sie w oczy, nie denerwował pacjentów i personelu. Na drżące ramiona ktoś narzucił litościwie gruby koc. W rozdygotane ręce włożono mu do połowy wypełniony kubek z jakąś ciepłą cieczą. Wiedział dlaczego tylko do połowy - gdyby była choć kropla więcej, zaraz zostałaby wychlupana - pośrednio z powodu wstrząsających nim dreszczy. Ale po co ten płyn...? Aha, ktoś nawet położył zgrabny zestaw pigułek do połknięcia... pedantycznie ułożone na serwetce, od najmniejszej do największej... pamiętał nawet słowa: "Proszę teraz to połknąć, a zaraz ktoś się panem zajmie". To "zaraz" trwało już dobre paredziesiąt minut. Gdyby komuś się chciało, mógłby się zastanowić dlaczego kubek z płynem wciąż paruje, a trzymająca go postać wciąż dygocze...
Zniknął.
Nie - wyszedł - właśnie zniknął. Zauważyło to tylko powietrze, z cichym odgłosem implozji zajmując opuszczoną przestrzeń, i koc, jakby niechętnie poddający się prawu grawitacji, obrażony, że ktoś odebrał mu sens bytu. Kubek załapał sie na przejażdżkę...
|
|
|