2011.01.14 01:23:03 :: link :: komentarz (2)
a tymczasem zgadnijcie kto to...
Staje się pan innym człowiekiem?
Byłem upierdolony non stop. Czułem, że to nadchodzi i zaczynałem pić. Szaleństwo mnie ogarniało. Do kieszeni wrzucałem, pamiętam, grudy haszyszu – luzem, fajki, amfetaminę, pastylki też luzem. Flaszkę. Wszystkie środki miałem w kieszeni. Zakładałem chustkę na głowę. Wiązałem pod szyją, jak wiejska baba. Na to kapelusz, tak jak kładły peruwiańskie kobiety. Byłem Peruwianką. Tak mówiłem: „Peruwianka jestem”! Wtedy mogłem zrobić wszystko. I tak dwa tygodnie mogłem sobie iść. Te ciągi zaczęły się na Górnośląskiej i w końcu wynajmowałem hotel – „Solec”, był taki – żeby nie wracać do domu. Nie wiadomo, co mi mogło strzelić do głowy. Nie miałem żadnych hamulców. Czułem wyraźnie, że wchodzę do szalonej krainy, gdzie jest inaczej, panują inne prawa, nie wiedziałem, jakie, i niespecjalnie mnie to interesowało.
Co w tym świecie pana pociągało?
Szaleństwo. Szaleństwo. No pierdolec! Odlot! Lubiłem w „Remoncie” stać koło głośnika, tak blisko, że dźwięk mnie popychał. Pamiętam, że miałem kłopoty z bramką. Szefowie klubu mnie bronili i bramkarze nie mogli mi nic zrobić, a ja ich prowokowałem. Żeby wywoływać niebezpieczeństwo. No lot. Lot! Nie wiem wszystkiego, co wtedy wyrabiałem. Potem tego się nie pamięta. Jeden handlarz mówił, że parę razy widział mnie na Pradze z tak niebezpiecznymi ludźmi, że łatwo mogliby mnie zabić.
Pamiętam jedną taką historię z Bolesławca. Ocknąłem się, pamiętam, gdzieś na polach… Idę polami. I jakieś takie bydlaki, takie chłopy, razem sobie idziemy. Nie wiem, gdzie jestem… Aaa! Idę za nimi, bo mają flaszkę, a ja chcę się napić. Siadamy. Jeden tą łapą jak bochen bierze mnie za rękę. „O! Pokaż to”. Miałem złoty pierścionek. Wziął i schował. Wyczułem, że jest groźnie. Zerwałem się na nogi. „A, pierdolę was!” Nie chciało im się za mną lecieć. Innych rzeczy nie pamiętam. Możliwe, że robiłem tak samo. Instynkt mnie ratował. W jakiś chytry sposób unikałem niebezpieczeństwa. Tak chodziłem po tej szalonej krainie. Nosiłem ze sobą tasaki. Nóż wystawał mi z kieszeni. Raz wyszedłem z dzidą…
Ale skąd dzida?
Matka mieszkała wtedy ze mną na Rozbrat i miała taki bambus. Ładnie wyglądał. Brałem bambus jako dzidę. I ta chustka na głowę. Na chustce kapelusz. Miałem wtedy borsalino. Pamiętam, jak wyszedłem z tą dzidą i chciałem dostać się do „Remontu”. Próbowałem wziąć taksówkę, wtedy nie można było zamówić przez telefon. Wyszedłem na Wisłostradę. Pomyślałem sobie tak: „Jak nagle wejdę w ten sznur samochodów, ale nagle, żeby mi nikt nie przeszkodził, to muszą się zatrzymać”. I, kurwa, tak zrobiłem. Oczywiście mało mnie nie zabiło. Na dodatek na drodze zrobił się karambol. Moment, jak przyszła milicja. Stoję z flaszką w ręce i mówię: „Jaka piękna katastrofa!”. A tam jeden samochód skasowany. Milicja była dla mnie nawet całkiem miła. Poznali mnie. Spisali i puścili: „Nie będziemy pana trzymać. Mamy tylko prośbę, niech pan wyrzuci te noże, idzie do domu i położy się spać. Widzi pan, co się dzieje”. Poważnie to powiedzieli. Widzi pan, jakie miałem zabawy. Trudno, żeby żona wytrzymała z takim kolesiem.
2011.01.13 01:22:22 :: link :: komentarz (1)
2011.01.10 18:13:39 :: link :: komentarz (2)
Oczywiście nie dla wrażliwych ludzi..
2011.01.10 00:57:45 :: link :: komentarz (2)
2011.01.06 01:13:44 :: link :: komentarz (1)
(...) a jeśli jej się nie podoba, to powinna mieć pretensje do siebie. jest takie stare kaukaskie przysłowie: "jeśli rozchylasz pośladki, nie zdziw się, gdy zobaczysz odbyt."
2010.11.23 21:40:49 :: link :: komentarz (0)
2010.11.14 23:04:53 :: link :: komentarz (0)
Nie chciałbym by od tego zaczynała się pierwsza opisana przeze mnie historia, ale za bardzo nie miałem wyjścia. Bo pozornie co mogło lepszego dla mnie się trafić? Sytuacja gnała i popędzała mnie do działania, telefony, wiadomości, natłok bombardujących słów: „już”, „zaraz”, „będę”, „o której”, „idę” itd.
Musiałem przetrzymać dużo by dojść na tą studencką imprezę. Dziwię się sobie trochę, choć to przecież rarytas, nawet dla takiego podrdzewiałego absolwenta jak ja.
Zdziwiło mnie dosyć, że zwykłe dotknięcie przesuwanych drzwi automatu do napojów wysadziło bezpieczniki w całym lokalu. W zasadzie sklep wyglądał profesjonalnie i poza tym małym przepięciem
w całej sytuacji nie było nic niepokojącego. Do czasu. Zanim starannie wyselekcjonowałem niezbędne do przeżycia dzisiejszego wieczoru trunki, w znacznie przekraczającej możliwości normalnego człowieka ilości, w sklepie zjawił się posłaniec.
Zdałem sobie sprawę, że zbyt długo grzebałem na półkach reklamowej chłodziarki przeglądając nowe specyfiki branży alkoholowej, których jeszcze nie próbowałem i teraz stworzy się kolejka, będę musiał czekać, czekać i … odbierać nachalne komunikaty z mojego telefonu. Ech…
A tak w zasadzie, to co to za posłaniec? Nie mamy przecież lat dwudziestych ubiegłego wieku. Te romantyczne i niebezpieczne czasy już dawno odeszły w zapomnienie zostawiając bezbarwną i pozbawioną tożsamości papkę zasad, etyki i nadgnitego honoru.
Niemniej jednak sytuacja zrobiła się bardziej wyrazista już po chwili, gdy ze zdyszanego cielska niczym z odpalanego w chłodzie fiata 126p wypadają urywane i charczące słowa: „4 millery…. Szampan… pół litra… i sok pożeczkowy” …
Wiele rzeczy potrafi zdradzić ludzi: wygląd, zachowanie, słowa - to standardy, które znamy i analizujemy na co dzień, ale mało osób wie, że tak prozaiczna sprawa jak zakupy mówią o nas niewyobrażalnie dużo. Stojąc za krępym niskim mężczyzną około 40 lat w markecie można się dowiedzieć, czy ma żonę, córkę czy syna, czy ma problemy i jak sobie z nimi radzi, jak dobrze zarabia czy nawet jakie cechy charakteru u niego przeważają – wszystko to wyczytać można z zawartości koszyka z zakupami. Podejrzewam, że wróżki byłyby milion razy skuteczniejsze gdyby zamiast z dłoni wróżyły z naszych sklepowych koszyków – przecież to wróżenie to głównie psychologia z posypką doświadczenia i intuicji…
Wracając jednak do nabitego butelkami jak kiosk rozmaitymi pierdołami sklepu, słowa posłańca szybko podrażniły moje samcze ego. Taki znak-sygnał: Millers. Ona je uwielbiała – rozmarzyłem się w chwili przypominając sobie tą niesamowitą, nieziemską Sophie... Nie była to długa wędrówka myślami, w następnej chwili sprzedawca gwałtownie przeciął kanał stymulujący kreacje wizji ze źródła odczuć:
- „A na pewno nie chciał banknotu?” - cedząc przez zęby celowo grymasem twarzy zrugał posłańca.
Słowa te zostały bez odpowiedzi, choć była ona wiadoma nawet mi, a postawny facet za ladą sięgnął po spory plik banknotów. Umysł zaczął szybko wertować setki spotkań, chwil i przestępczych procederów, których byłem świadkiem. Te millery, on i … jego tatuaż. Ten wieczór zaczynał się zbyt irracjonalnie jak na zwykły dzień. Jego tatuaż. Tatuaż, który mocno wrył się w moją krakowską historię – jest tylko siedem takich tatuaży w całej Polsce. Każdy człowiek ma jeden – tylko jeden – i wszyscy są rodziną. Tatuaż, który zabrał mi ją, zepsuł plany na szczęśliwą gromadkę pociech w jakimś ciepłym kraju, tatuaż, który tak samo fascynuje jak przeraża. Przeraża mnie człowieka bez zaplecza, bez band umięśnionych osiłków, bez fortuny, bez … szczęścia?
W każdym razie, te skorpiony potrafiły zatrząść miastem jak dziecięcą zabawką by wypłoszyć z niej niechcianych intruzów, wpadali wtedy prosto w ich ręce. Nie chciałem być następny. Cena życia za miłość do niej, była jednak dla mnie zbyt wysoka – przynajmniej tak trzeźwo sądziłem.
Toksyczny kolec skorpiona wskazywał jednoznacznie na oczy Jagiełły, a posłaniec pospiesznie pakował towar do reklamówek. Chwila niepokoju, czy ktoś mnie zapamiętał z feralnej nocy gdy stanąłem w jej obronie? Nawet jakby, to i tak nie mogę pęknąć teraz.
Z rozmyślnym flegmatyzmem i chłodnym umysłem zrobiłem te zakupy i zlekceważyłem bezczelne zachowanie posłańca, a nawet podły wzrok rzucony do mnie spod lady – czas wyruszyć na imprezę.
Rynek Główny. Chyba najbardziej znany rynek w całej Polsce. Rynek obcokrajowców, rozwrzeszczanych i rozpieszczonych dzieciaków, podstarzałych adoratorów czy nocnych poszukiwaczy przygód takich jak ja. Rynek możliwości, targów, grzechów, rynek rzygowin i nadpsutych ciał. Setki lat tradycji, handel napędzający okoliczne wsie i miasto, pozwalający mu żyć, został wyparty przez niecne targi nachlanych mężczyzn z niemniej upitymi szczęśliwymi i zadeklarowanymi singielkami, którym ‘ot tak dobrze’. Szedłem ulicami tego gwarnego miasta. Targ trwał w najlepsze.
Naganiacze zaczepiali przechodniów co kilka metrów niezdarnie zachęcając do odwiedzenia właśnie ich baru, w którym to na pewno będziemy się świetnie bawić. Bzdura. Ja dzisiaj nie mogłem się dobrze bawić, po głowie cały czas błąkała mi się Sophie.
Spacerowałem wzdłuż kolorowych korowodów lokali gdy obok baru, w którym się poznaliśmy dostrzegłem butelkę Millera.
Pustą. Hmm..
Zmysły ponownie zaczęły dawać znać o sobie, a wyobrażenie spotkania powodowało nagłą przechodzącą falę przyjemności. Miło. Podszedłem do butelki sam nie wiem czym kierowany do chwili gdy nie zobaczyłem na niej szminki…
Natłok myśli, szał zmysłów, pewna elektrostatyka miejsca – może ona tu była? Może to tak specjalnie, dla mnie? Znak? Pośpiesznie zbiegłem wąskimi schodami do piwnicy tego lokalu, po drodze niegrzecznie trącając barkiem dwie młode pary bez słowa przeprosin. Wybaczcie, ale tylko ona się teraz liczy. Ona i ja. No dobra Ja, i ona dla mnie.
Nic więcej.
Niestety, już po zwiedzeniu kilku pomieszczeń wiedziałem, że nie ma jej tutaj. Zresztą spotkałbym wcześniej tych osiłków, którzy nie opuszczają jej na krok. F*ck!
Utarty schemat przeczesywania centrum tego miasta mam tak wryty w pamięć, że nawet przy dużej ilości znieczulaczy i zamulaczy potrafię chodzić i szukać przygód nie korzystając ze świadomości. Tak było i teraz, ponieważ myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Byłem przy niej. Przy…
… spójrz na rysunek
Błądząc w uliczkach znalazłem jeszcze kilka podobnych butelek, do tej z ulicy Szewskiej – Millery, szminka, Sophie – moja intuicja nie miała złudzeń. To nie mógł być przypadek. Do tego lokale, w których spędzaliśmy te krótkie i urocze chwile – wszystko składa się w jedną układankę.
Może chce coś mi powiedzieć? Spotkać się? Myśli zatruwały mnie niczym żołnierze KGB swoich ex agentów. Może kolejna pusta butelka, będzie już tą ostatnią? Może właśnie wtedy te znane z dzieciństwa podchody się skończą, może… Zobaczę jej głębokie, pełne śmiechu oczy?
Zdawałoby się, że jestem już blisko, ale od znalezienia ostatniego urojonego znaku minęła już prawie godzina i nic.
Kupa. Gówno. Chuj z tego.
Mijałem kolejnych naganiaczy gdy spostrzegłem znajomą jakby twarz. Jakby, bo nie sposób było mi przypomnieć skąd jest mi ona znana. Zresztą często wydaje mi się, że co drugą skądś już znam i gdzieś widziałem – nawiasem mówiąc czy to aby nie może być prawda?
Ta jednak oprócz rys znajomości miała w sobie pewien strach, jakby ulękła się mojej postaci więc.. Chyba była znajoma. Tak przynajmniej pomyślałem. Nie zdążyłem zamienić słowa z tym chłopcem gdy zauważyłem stojącą nieopodal butelkę… po Millerze.
Była w połowie pełna, a może w połowie pusta? Nie był to dobry moment na tego typu rozważania ponieważ serce swoim biciem nie pozwalało skupić się na niczym dłużej niż kilka sekund. To musi być tutaj. Miarowe, spokojne kroki w górę, by uspokoić się trochę. Nie dać poznać się jej lub … jemu, im.
Stojąc jeszcze w drzwiach wejściowych rozejrzałem się po barze próbując panować nad swoim emocjonalnym rozdygotaniem i przygniatającym stresem sytuacji. Zimna kalkulacja to niebywały mój atut w takich sytuacjach. I choć alkohol skutecznie podgrzewał trzewia umysłu, dodawał siły i pewności to nawet z tym cichym zabójcą na barkach potrafiłem dokonać prawidłowej i dość dobrej analizy sytuacji. Praktycznie brak jakichkolwiek studentów – drogi lokal, ludzie około lat trzydziestu, dobrze ubrani, elegancko, kilku słusznej postury – może być to lokal nie tylko serwujący drinki pomyślałem na wstępie przy czym tłumiłem głuche echo w mojej głowie… „ona powinna tu być”.
Starczy tych wędrówek zresztą, muszą przełknąć gorzką setkę z lodem z grubego szkła i chwilę pomyśleć – to dobry plan na teraz. Niczym cień wyrosłem przed sympatycznym gościem zza drugiej strony lady i już po chwili miałem w garści tonik na kaprysy dzisiejszej nocy.
Wtem szukając stolika dostrzegłem za ścianą kawałek zielonego obrusu .. kilku mężczyzn… Ją?! Poker. No tak. Duże stawki, duże ryzyko, duży chłopcy – świetna zabawa dla nielicznych.
Przypadkiem, mam nadzieję, że tak zostało to przyjęte usiadłem tak by dostrzec choć troszkę co dzieje się za kotarą w pomieszczeniu obok.
Poker, muzyka, alkohol.. kobiety.
Musiała tam być, ale on też! Gęste długie blond włosy migały co jakiś w cieniu dwóch barczystych ochroniarzy stojący przed wejściem do jaskini lwa. Shit!
Co mogę zrobić? Czekać, pić, czekać, pić… Dobra idę, zaryzykuje i zagram, a co! … Alkohol dodaje odwagi, jeszcze jedna setka, czekać, pić. Napiszę coś, muszę to wypluć, dla niej:
…nachalnie kradłem ciepłe chwile
których nam zawsze brakowało
nie wiem czy w tobie kiedyś byłem
czy mi się tylko wydawało
kiedy przez miasto biegłaś ze mną
kochankowie czy kochani
czas się zatrzymał żeby zwiędnąć
dla przyszłości dawno zapomnianej
dla myśli, by kiedyś znów wybuchnąć
orgazmem słów uwielbienia dla Ciebie.
miejscami nawet wzrok tak ciężko przychodzi
gdy wokół tylu radców miłosnej antykoncepcji.
czekać i pić.. Jeszcze jedna setka… Podjąć ryzyko?...
Budzik zadarł się w niebogłosy budząc mnie z letargu. Jak to!? 9:13!! Moja pościel, łóżko, dom.. Głowa.. ouuu…
Jak to było wczoraj?!… Czekałem i piłem… piłem i czekam… Zimna woda spłukiwana z twarzy w łazience wyostrzała sceny i obrazy dnia wczorajszego.
Pamiętam.
… zaprowadziłem Cię tam za rękę. Uwiodłem, bo chciałaś tego. Położyłem delikatnie na plecach na zimnej satynowej pościeli, niczym dziecko, którym stawałaś się miejscami przy mnie. Oczy przykryłem lekką acz bardzo ciemną tkaniną, która pozwalała dostrzegać miejscami zaledwie kontury zdarzeń. Poddałaś się. Leżąc, rozchylając usta i czekając na więcej, czekając na ujście pragnienia. Czekając by żar łona spalił mnie, a prze z to i nas wspólnie. Nie wiedziałaś że mam trochę inne plany. Ale nie mogło być inaczej, zaskoczenie to coś co zawsze ceniłem ponad wszelkie inne afrodyzjaki. Powoli rozbierałem Cię, i czułem, że przymykasz oczy nie widząc tego, czułem, że pragniesz zrzucić z siebie te ciuchy, bieliznę jednym naprężeniem ciała.. Niestety. Drażniłem je.. zostawiłem Cię w bieliźnie pozwalając bez skrępowania nacieszyć swoje oczy, pozwalając odpocząć Ci chwilę od dotyków by znów zaatakować.
Delikatnie, dotykać tylko miejscami, drażliwie .. spacerując kostkami lodu po Twoim ciele.. zlizując chłodne ich krople potomstwa.
2010.09.16 13:28:14 :: link :: komentarz (0)
Butterbean Pudzian
(...)
Ta walka była zakontraktowana przed walką z Sylvią!!!! Potem tania zagrywka panow od KSW zeby Butterbean obraził Pudziana (że bije jak dziewczynka) i niby od tego wzięlo się wyzwanie na pojedynek!!!
Butterbean ma być promotorem Mariusza w USA, wiadomo że przegra! I UWAGA!!!!
PUDZIAN Z NIM WYGRA W PARTERZE PRZEZ PODDANIE !!!
CHłopcy z KSW muszą teraz zamydlić ludziom oczy, że niby Pudzian umie nie tylko przywalić, ale też walczyć w parterze!!!!!!!
N I E OGĄDAJCIE TEGO, NIE DAJCIE SIĘ NABRAĆ.
oczywiście normalnie Butterbean wygrałby z Pudzianem, niestety za odpowiednią kasę nawet tacy spoko goście jak Eric się sprzedają i muszą się podkładać pod walkę za kasę...........
Jest jeden plus, mozna śmialo stawiac u buka n Mariusza Pytona Pudzianowskiego
2010.09.13 10:23:42 :: link :: komentarz (0)
W swoim najlepszym filmie powraca do znienawidzonego rodzinnego miasta i niekochających go rodziców w poszukiwaniu akceptacji. Pytany o scenariusz "Buffalo 66" (1998) mówił: "Napisałem go z szacunku dla pamięci i potrzeby zemsty".
Jest też reżyserem tego filmu, producentem, kompozytorem muzyki i zagrał w nim główną rolę, życiowego wykolejeńca Billy'ego Browna, który po wyjściu z więzienia porywa młodą dziewczynę (Christina Ricci, w filmie grają też Anjelica Huston i Mickey Rourke) i zmusza ją, by przed rodzicami udawała jego narzeczoną. "Buffalo 66" to dziś już film kultowy, podobnie jak jego ścieżka dźwiękowa.
Vincent Gallo miał cztery lata, kiedy po raz pierwszy uciekł z domu. "Moi rodzice nie interesują się niczym i nikim. Są apatyczni, oschli i pozbawieni gustu. W naszym domu nie było ani jednej książki, ani jednej płyty. Mój ojciec jest skąpy, zarówno jeżeli chodzi o pieniądze, jak i emocje. Nie mogłem się nawet kąpać w wannie pełnej wody. Pozwalał napuścić tylko 5 cm".
W wieku 16 lat Vincent przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie sypiał w starych porzuconych samochodach, zarabiał jako męska prostytutka i prowadził intensywne życie towarzyskie.
Zaprzyjaźnił się z Jean-Michelem Basquiatem. Założyli razem punkrockowy zespół Grey, który szybko się rozpadł, bo Jean-Michel zaczął odnosić coraz większe sukcesy jako malarz. Vince postanowił pójść w jego ślady. Po kilku wystawach w modnych galeriach, świetnych recenzjach i występie w filmie dokumentalnym "New York Beat Movie" (1981) jego kariera potoczyła się szybko. Rok później pod pseudonimem Prince Vince objechał Stany z hiphopowym zespołem breakdance.
Przełomem w jego aktorskiej karierze okazała się niewielka rola w "Chłopcach z ferajny" Martina Scorsese (1990). W tym samym roku namalował swój ostatni obraz. "Rzuciłem malarstwo, bo ludzie nie zasługują na moje piękne obrazy".
Najlepsze role zagrał w "Arizona Dream" Emira Kusturicy (1993, jako początkujący aktor, miłośnik filmu "Północ, północny zachód"), "Domu dusz" Billego Augusta (1993, Esteban Garcia, nieślubny syn Estebana Trueby), "Pogrzebie" Abla Ferrary (1996, nieobliczalny, autodestrukcyjny Johnny), "Palookaville" Alana Taylora (1995, gdzie wspólnie z przyjacielem Sidem szukał sposobu na zdobycie łatwych pieniędzy) i "Los Angeles bez mapy" Mikiego Kaurismäkiego (1998).
W filmie "Basquiat - taniec ze śmiercią" Juliana Schnabla (1996) zagrał samego siebie. W połowie lat 90. został twarzą kampanii reklamowej Calvina Kleina i ulubionym modelem Richarda Avedona.
W 2004 roku pokazał na festiwalu w Cannes swój drugi autorski film "Brown Bunny". Jest tu reżyserem, scenarzystą, producentem i odtwórcą głównej roli. Na festiwalu wybuchł skandal, kiedy okazało się, że kilkunastominutowa scena erotyczna, w której partneruje mu Chloë Sevigny, nie była odegrana. "Nie rozumiem, dlaczego ktoś ma kłopot z tym, że na ekranie przeżywamy prawdziwy orgazm" - komentowała zamieszanie aktorka. "Byliśmy z Vincentem parą. Nie było powodu, żeby udawać seks".
Podczas konferencji prasowej w Cannes dziennikarze ostentacyjnie opuszczali salę, a Gallo nie krył zadowolenia: "Nie ma dla reżysera większego komplementu, niż być odrzuconym przez francuską publiczność" (Vince twierdzi, że nienawidzi Francuzów, choć stale współpracuje z francuską reżyserką Claire Denis). Krytycy filmowi okrzyknęli "Brown Bunny" najgorszym filmem w historii festiwalu. Fani porównywali go z kolei do dzieł Andy'ego Warhola i sugerowali, że projekcje nie powinny odbywać się w kinach, tylko w muzeach sztuki nowoczesnej.
Gallo nakręcił "Brown Bunny" z ręki, kamerą 16 mm. Takie techniczne niuanse są dla niego bardzo ważne. W studiu nagraniowym używa sprzętu jednej firmy - Western Electric, a kable, w zależności od tego, do jakiego sprzętu są podłączone, muszą mieć czarny lub brązowy kolor. Gallo kolekcjonuje kasety VHS (ma ich ponad 60 tys.), kasety magnetofonowe i gitary. Na swojej stronie internetowej (www.vincentgallo.com) zamieścił listę potencjalnych prezentów, które mogą wysyłać mu fani. Znalazły się na niej m.in. gitary Veleno i Travis Bean, kasety i pudełka magnetofonowe marki Mellotron, mikrofony Universal Audio i koszule Granny Takes a Trip.
Muzykę do "Brown Bunny" nagrał John Frusciante, legendarny gitarzysta z zespołu Red Hot Chilli Peppers (Gallo reżyseruje jego teledyski). To właśnie on, basista Yes Chris Squire i wieloletnia dziewczyna Vince'a - PJ Harvey - są jego muzycznymi autorytetami. I to oni pierwsi usłyszeli kawałki z płyty "When" (Warp Records), którą wydał w 2001 roku.
Hollywood nie kocha Vincenta, a on nie kocha Hollywood. Odrzuca role w filmach komercyjnych, otwarcie szydzi z mainstreamowych aktorów (o Christinie Ricci: „To ja ją odkryłem. Zagrała w »Buffalo 66 «, kiedy nikt o niej nie słyszał. Była jeszcze wtedy obrośnięta słodkim tłuszczykiem. Dziś jest sławna, ma kasę na liposukcję. Już bym jej nie zatrudnił”) i reżyserów (Abel Ferrara to „ćpun”, a Tarantino to „dupek”). Ma w świecie amerykańskiego show-biznesu tylko dwóch przyjaciół - Leonarda Di Caprio i Tobeya Maguire'a.
Pytany o życiowe nawyki mówi: "Nie biorę narkotyków, nie piję kawy i nie palę papierosów. Nie przyjmuję też żadnych lekarstw. Jem dużo ryb i warzyw. Jeżdżę na rowerze. Lubię kolor brązowy. Nie jem nabiału. Lubię też kolor różowy, ale gdybym miał wybierać między tymi dwoma kolorami, różowy przegrywa".
Twierdzi, że ma kłopot z kobietami. Nie potrafi okazywać uczuć, nie może znaleźć tej jedynej i w zasadzie już przestał szukać. Ma za to piękną białą suczkę, pointerkę. Dał jej na imię "Jedyna kobieta, która mnie na razie nie okłamała".
Vincent Gallo ze swoją pozycją w świecie amerykańskiej kultury niezależnej idealnie nadawałby się na ikonę hipsterów, gdyby nie jeden ważny szczegół. Jest republikaninem. W 2003 roku, w trakcie kampanii prezydenckiej (rok później Bush wybrany został na drugą kadencję), pokazywał się publicznie w towarzystwie córek prezydenta - Barbary i Jenny. "George W. Bush jest świetnym prezydentem, najlepszy dowód, że nienawidzą go w Europie". Uważa się za radykalnego konserwatystę i chciałby być nową twarzą Partii Republikańskiej. To tak jakby Zbigniew Libera ogłosił, że w zbliżających się wyborach wejdzie do komitetu honorowego PiS-u. Ta deklaracja kosztowała zresztą Vincenta Gallo utratę wielu fanów. Inni - tak jak ja - łudzą się, że to tylko jego kolejna prowokacja albo autorski sposób na to, aby rozbić Partię Republikańską od środka. Bo musi chyba wiedzieć, że mężczyzna fotografujący się w butach na wysokich obcasach i obcisłej bluzce z dużym dekoltem nie pasuje do wizerunku republikanów.
Albo nie wie. Pytany przez dziennikarkę „The Independent”, czy boli go, że powszechnie uważa się go za freaka, odpowiada: „Nie wiem, o co ci chodzi. Ja zawsze mam nad sobą kontrolę. Kiedy pójdziesz na imprezę i naje... się do nieprzytomności, będziesz szczęśliwa, jeśli spotkasz kogoś takiego jak ja, kto grzecznie odwiezie cię do domu. Jestem zawsze trzeźwy i jestem świetnym kierowcą”. Ale po chwili przyznaje, że przez lata był pod opieką psychiatry, tyle że zmarł on kilka lat temu. DF
* 3 września na ekrany kin wchodzi "Tetro" F.F. Coppoli z Vincentem Gallo w głównej roli. Wkrótce zobaczymy go u boku Emmanuelle Seigner w "Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego
Źródło: Duży Format
2010.09.01 22:58:04 :: link :: komentarz (1)
Trochę o tych naszych biednych związkowcach
Towarzysz Guzikiewicz! 13 tyś.związkowej pensji!!!
Wiesław Wójtowicz, szef Związku Zawodowego Jedność Pracowników Budryka- 11.100 PLN związkowej pensji
Bogusław Ziętek, przewodniczący związku "Sierpień 80"- 8.000 PLN związkowej pensji.
Wiesław Siewierski przewodniczący Forum Związków Zawodowych- 7.800 PLN związkowej pensji
Sławomir Broniarz przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego- 9.000 PLN związkowej pensji
Waldemar Krenc, przewodniczący NSZZ Solidarność regionu łódzkiego- 5.400 PLN
Bronisław Stec - ok. 6.000 zł przewodniczący MKZ ZZ "Kontra". Na negocjacje z zarządem przyjechał Oplem Signum, w salonie 100.000 PLN.
Zenon Dąbrowski - ok. 7.000 zł Tyle w lipcu zarobił przewodniczący ZZG w kopalni Borynia. Jeździ mercedesem klasy E.
Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ Solidarność- 16.000 PLN
Jan Guz, szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych- 6.200 PLN
Leszek Świętczak, przewodniczący Związku Zawodowego `Stoczniowiec'- 6.000 PLN
Jan Gumiński, szef Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Morskiej- 6.000 PLN
Zdzisław Chętnicki, szef Związku Zawodowego "Kadra"- 10.000 PLN związkowej pensji. Gustuje w mercedesach. Ten którym jeździ, w salonie kosztuje grubo ponad 100 tys. zł
Rekordzista ze Związku Zawodowego "Kadra" w kopalni Jas-Mos w Jastrzębiu-Zdroju wraz z premią dostał w lipcu 2008 około 13 tys. zł
Zastępcy otrzymują 90 proc. tego co inkasują przewodniczący, natomiast członkowie zarządów 80 procent.
Ale to nie wszystko: oprócz pensji związkowcom należą się roczne nagrody z okazji Dnia Górnika (miesięczna pensja), ekwiwalent za 6 lub 8 ton węgla, nagrody jubileuszowe i jeszcze jedna dodatkowa pensja (w sumie w ciągu roku dostają 14 wypłat)
W samej Kompani Węglowej działa 180 różnych związków (sto osiemdziesiąt).
Pensje tych panów nie pochodzą ze składek członków a z kasy zakładu. Zakład płaci także za utrzymanie ich biur, telefonów oraz delegacje - także te zagraniczne.
Źródło: Związkowcy żerują na górnikach, Super Express - 28-09-2008
2010.08.30 12:41:05 :: link :: komentarz (0)
2010.08.14 03:51:02 :: link :: komentarz (0)
;))
2010.08.10 01:48:18 :: link :: komentarz (1)
aaa.. i coś z polskiej piłki, ten człowiek nie miał nigdy charakteru i jaj, ale może z wiekiem coś mu się pozmienia, bo to co powiedział można dopisać do wielu polskich zespołów, narodowego często też.
(...) Po spotkaniu zawodnik Białej Gwiazdy w mocnych słowach podsumował postawę piłkarzy wicemistrzów Polski.
"Żuraw" schodząc z boiska udzielił krótkiego, ale dosadnego wywiadu reporterowi Canal Plus. Na pytanie o postawę swojej drużyny, Maciej Żurawski odpowiedział:
- Jesteśmy bandą nieodpowiedzialnych ludzi, a nie piłkarzy.
2010.08.08 01:24:29 :: link :: komentarz (0)
Spośród czterystu pokoi tylko sto jest dostępnych dla gości. Pozostałe zajmują stali mieszkańcy. To tutaj Arthur C. Clarke napisał powieść "2001: Odyseja Kosmiczna", Charles R. Jackson, autor "Straconego weekendu", popełnił samobójstwo, a brytyjski poeta, Dylan Thomas, zapił się na śmierć. Hotel oferuje specjalny wieczór "a la Thomas" połączony z degustacją 18 rodzajów whiskey, jakie zmieszał w śmiertelnym koktajlu poeta. Na miłośników punkowych klimatów czeka pokój numer 100, w którym w październiku 1978 roku naćpany Sid Vicious rzekomo zasztyletował swoją tak samo jak i on naćpaną dziewczynę, Nancy Spungen. Czy rzeczywiście on zabił, do dziś nie wiadomo. Na nożu były odciski palców dilera. 21-letni Sid zmarł w hotelu w wyniku przedawkowania narkotyków w przededniu procesu. W Chelsea hotel nakręcono film o tragicznych kochankach. Ale scenariuszy na love story można tam znaleźć więcej. To tam nieśmiały Leonard Cohen dał się uwieść Janis Joplin. Do dziś mówi się o gorących dniach, jakie upłynęły Madonnie w pokoju 822, kiedy latem 1992 roku, razem z fotografem Stevenem Meislem, pracowała nad prowokacyjną książką "Sex". O niepozornym z wyglądu Chelsea powstało wiele filmów, choćby słynne "Chelsea Girls" Andy'ego Warhola. Joni Mitchell śpiewała o poranku w "Chelsea Morning", Jon Bon Jovi o północy w "Midnight in Chelsea". Na ścianach hotelu wiszą obrazy jego sławnych gości – Fridy Kahlo i Diega Riwiery, jednego z najwybitniejszych francuskich fotoreporterów, Henriego Cartiera-Bressona czy prekursora pop-artu, Jaspera Johnsa.
PRZEZ ŻYCIE Z WALIZKĄ
Gwiazdy mają domy rozsiane po całym świecie. Wpadają do nich na święta i od święta. Jednak ich prawdziwe życie toczy się w podróży, w hotelach. Za drzwiami z kolejnym numerem kochają się, kłócą, bawią. To właśnie hałaśliwa Jazz Jam Session ściągnęła do pokoju 203 w Mark Twain Hotel w San Francisco federalnych agentów antynarkotykowych. Wtedy, w styczniu 1949 roku, za posiadanie opium zatrzymali Billie Holiday. Dziś za noc w pokoju jej imienia hotel kasuje 200 dolarów. Na trasie śladami Billie – miejsce obowiązkowe. Drogo? Za pójście do łóżka z legendą?
Rue des Beaux-Arts w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés w Paryżu, L'Hôtel. Na ścianie tabliczka: "Żyłem. Tak, żyłem. Piłem słodycz, piłem gorycz i znalazłem gorycz w słodyczy i słodycz w goryczy" – tak przed stu laty brzmiały ostatnie słowa Oscara Wilde'a. Umierał w pokoju numer 16, właśnie w tym hotelu, który w 1900 roku był mało ekskluzywny. Zrujnowany Wilde nie zapłacił rachunku. Dziś to oaza luksusu. Zobaczyć słynny pokój mogą tylko ci, którzy opłacą nocleg. Czy można zrobić rezerwację na 30 listopada, rocznicę jego śmierci? "To kosztuje 640 euro" – mówi grzecznie concierge.
2010.08.04 15:21:11 :: link :: komentarz (0)
2010.07.18 19:37:18 :: link :: komentarz (0)
Tak już bywa czasami, że zachwyty tłumu nie przekładają się na rzeczywistą jakość towaru, filmu czy spektaklu. I tak było i tym razem, choć sama koncepcja i interakcja z publicznością jest nowatorska to jednak coś nie gra...
Żarty niby śmieszne (niby bo część stara i oklepana), fabuła dość przewidywalna (szczególnie gdy idzie się z polecenia kogoś), a gra aktorska.. hmm.. nie zawsze chyba przekonująca. Do tego kilka wstawek nie pasujących jakby do ogółu (jak telefon do prezesa klubu).
W cenie promocyjnej spektakl jak najbardziej do polecenia, jednak jeśli miałbym w Bagateli płacić koło 50zł za jeden bilet to... raczej jedyną satysfakcją byłoby dla mnie to, że widziałem i 'odhaczyłem' tą pozycję - to chyba tylko tyle.
Poniżej fragment z innego teatru:
2010.07.13 00:11:53 :: link :: komentarz (0)
2010.07.09 13:37:45 :: link :: komentarz (0)
Naprawdę dobry spektakl w kameralnej, trochę przyciasnej salce teatru Barakah potrafi wywołać w widzu chyba wszelkie emocje, od śmiechu wywołanego transwestytyzmem Rolanda do wzburzenia, gniewu czy bezsilności spowodowanych brutalnością wobec żony posła Lopeza.
Z autopsji nie znam scen rozgrywanych w damskich toaletach, ale ta przedstawiona przez Wenezuelskiego pisarza jest mi jakby bliska, poznana przy okazji niezliczonych imprez i scen, których byłem świadkiem.
Trafia celnie i patrząc na reakcję kobiet na widowni chyba nawet nie przejaskrawia zbytnio sytuacji, które zdarzają się w tym miejscu..
Barakah to z arabskiego m.in. esencja życia.. i trzeba przyznać, że w tej sztuce znajdziemy jej trochę, a może nawet całkiem sporo.
Polecam.
Poniżej fragment:
2010.07.01 17:19:12 :: link :: komentarz (0)
(...)po dziesięciu latach znowu tu jestem
jak mało pamiętam z tamtego pobytu, a był taki bogaty. Owoce pamięci po latach wyschnięte i już nie pachną. Zostają migawki, skrawki, okruszki.
... a szkoda.
2010.06.21 16:09:03 :: link :: komentarz (0)
Wypowiedź działacza GKS: - To skandal. Nasz trener nie może doprosić się licencji, która mu się należy. Tymczasem do mnie telefonuje trener Jerzy Engel junior. Tak, syn trenera Jerzego Engela, który nie tylko udziela się w transmisjach z mundialu, lecz też działa w komisji licencyjnej, pozwalając ludziom na pracę, lub jej zabraniając. No i ten Engel junior wali takie teksty o nowym trenerze: "On nie ma licencji, a ja mam, no to może zatrudnilibyście nas obu? On może być moim asystentem, jak chce". Boże, może jeszcze Blachę przyprowadzi, a tata uda, że licencje dawane są za dorobek trenerski? Żenada! >>> by Weszło