22:44 / 14.12.2002 link komentarz (2) |
No i po.
Bałam się. Bardzo. Byłam potwornie zdenerwowana.
Przywitała mnie uśmiechem i pocałunkiem w policzek, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Powiedziała, że urosły mi włosy. Heh... Zapytała, czy jestem zła.
Mój uśmiech był wymuszony. Jakoś nie mogłam zdobyć sie na naturalnosć. Nie miałam prawie wcale czasu, żeby przygotować się do tego spotkania. Byłam rozdrażniona i wystraszona - nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek po tamtym wtedy będę się bała spotkania z najlepszą przyjaciółką (?,0). Heh, w ogóle nie przypuszczałam, że w ogóle Ją jeszcze zobaczę.
Przez jakiś czas było miło, jakby tego złego nigdy nie było. Nawet kilkakrotnie złapałam się na tym, że powiedziałam "my". Palnęłam też coś przez co chyba zrobiło Jej się przykro, ale starała się tego nie okazać, choć wiem że Ją zabolało. Ale udałam że w ogóle tego nie powiedziałam.
Ehh... jakoś tak było sztucznie. Dużo szukania się wzrokiem i niepewnych uśmiechów. A potem milczenie. I na końcu dziwne pożegnanie - ja: "Trzymaj się". Ona: "Ty też". Ja: "Ja się trzymam". Ona: "Ja próbuję".
Kurwa kurwa kurwa :(
| 00:27 / 14.12.2002 link komentarz (0) |
Dziś czeka mnie spotkanie z kimś, z kim moje drogi rozeszły się równo dwa miesiące temu z tak absurdalnych powodów, że do dziś nawet chyba to do mnie nie dociera... Była jedną z dwóch osób, które wiedziały o mnie wszystko, i dla których zrobiłabym wszystko, a jednak stało się... jedna z najbliższych memu sercu osób odeszła, nie dlatego, że coś się popsuło, tylko.......
Ja obwiniam za to siebie, a ona siebie...
Dziś się z Nią spotkam przy okazji pewnej imprezy, i jakoś nie potrafię nawet zidentyfikować swoich uczuć. Boję się tego spotkania, to z pewnością. Boję się, bo nie wiem jak będzie. Jednocześnie chcę tego bo choć powinnam mieć do Niej żal, a może nawet znienawidzić, to jednak kocham i tęsknię, i chciałabym, żeby było jak dawniej... Nie wiem, o czym będę z Nią dziś rozmawiać, czy w ogóle będziemy rozmawiać, Ona pewnie nie zechce spojrzeć mi w oczy, ja na Jej miejscu też bym nie umiała...
Wczoraj pierwszy raz od tych dwóch miesięcy płakałam z Jej powodu. I za Nią. Brakuje mi Jej.
Brak mi tego, co było jeszcze pół roku temu. Brak mi bardzo. I choć wiem, że bywają światełka, które pozwalają mi wierzyć, że jeszcze się wszystko poukłada, to i tak wiem przecież, że NIC już NIGDY nie będzie tak jak dawniej.
| 23:52 / 13.12.2002 link komentarz (0) |
"When you taste the truth, you will see like others before me, to you I am past, a story to tell. Tell it."
PAMIĘCI CHUCKA SCHULDINERA
Rest In Peace
| 21:07 / 10.12.2002 link komentarz (0) |
"...ja mam dwadzieścia lat, ty masz dwadzieścia lat,
przed nami siódme niebo..."
ehhh...
| 16:43 / 04.12.2002 link komentarz (4) |
Za oknem szaro i brudno. Nawet nie chce mi się tam patrzeć. Jak zwykle nie siedzę na zajęciach. Wróciłam do domu, może się zdrzemnę trochę.
Jestem zła na siebie. Zrobiłam wczoraj coś czego żałuję, ale to nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia taka rzecz.
Pozwoliłam sobie zbliżyć się do kogoś. Yhhh...
Od dawna właściwie trzymam ludzi na dystans. Przynajmniej staram się. Mam już taką naturę, że ludzie zwracają się do mnie ze swoimi problemami. Przyzwyczaiłam się do tego. I pozwalam na to. Słucham. Lubię słuchać. Myślę, że jestem dobrym słuchaczem. Słucham więc ich i próbuję coś doradzić. Jeśli nie jestem w stanie nic wymyślić, staram się przynajmniej podtrzymać ich na duchu, mówię że będzie dobrze itd. Ale nigdy nie pozwalam na to, żeby ten ktoś zbliżył się do mnie, czy - o zgrozo - ja do niego. Kiedyś mocno oberwałam po dupie od życia, zawiodłam się na tak ważnej rzeczy jaką jest zaufanie, i już nie pozwoliłam sobie ufać nikomu "obcemu" - ludziom, których przedtem nie znałam. Starzy znajomi byli "sprawdzeni", wiedziałam czego mogę się po nich spodziewać, na co mogę sobie pozwolić a na co nie. I tak było ok. Dobrze się z tym czułam. Ale nie dopuszczałam do tego, żeby zaczęło mi zależeć na kimś "nowym". Nie szukałam nowych przyjaciół, choć nie uciekałam od nowych znajomości. Ale starałam się nie angażować, ani nie pozwalać drugiej stronie na jakieś zaangażowanie. Może to było tchórzostwo, ale przez ten okres kiedy tak robiłam, żyło mi się naprawdę dobrze i nie miałam żadnych zmartwień natury emocjonalnej. Żadnych stałych związków, żadnych bliższych znajomości. Dwie najbliższe przyjaciółki, poza tym wszyscy byli tylko znajomymi, kumplami, z którymi można pójść na browar, pogadać, pobawić się. Oczywiście, na niektórych z nich mogłam w stu procentach liczyć w większości sytuacji, i oni mogli liczyć na mnie, gdyby zaszła taka potrzeba - ale starałam się nie przywiązywać do nich na tyle, żeby mi ich brakowało w jakieś długie samotne wieczory.
I było naprawdę fajnie.
I wtedy spotkałam Jego. Czy może raczej On spotkał mnie? wierzę, że było nam to pisane. Spotkaliśmy się raz, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. I nasze drogi się na jakiś czas rozeszły, jeśli można tak to nazwać, bo nawet wtedy nie przedstawiliśmy się sobie, nie zamieniliśmy ani słowa. Ale z jakiegoś powodu wkrótce spotkaliśmy się drugi raz.
I nie wiem do dziś, dlaczego to się tak potoczyło. Był pierwszą osobą od naprawdę badzo dawna, której POZWOLIŁAM zbliżyć się do siebie. Zrobiłam to z pełną świadomością choć chyba bez zastanowienia. A jakby tego było mało, sama zbliżyłam się do Niego. Otworzyłam się przed Nim i pozwoliłam Mu na to samo. Chciałam tego, chciałam bardzo, choć broniłam się przed tym chyba jeszcze bardziej. Wiedziałam, że to szaleństwo, że w ten sposób przewracam do góry nogami swój uporządkowany świat. Ale on był taki kochany... Nikt, nikt nigdy przedtem mnie tak nie traktował, no i te oczy... Zapierałam się zębami i pazurami, broniłam - ale nie przed Nim, tylko przed tym co rodziło się w moim sercu - tylko że On nie ułatwiał mi sprawy, był dokładnie taki jak nigdy nie śmiałabym nawet marzyć, a oto stał przede mną i mówił że kiedy uśmiecham się to tak jakby wyjrzało słońce... W końcu nie miałam już siły walczyć sama z sobą i musiałam uznać porażkę... Musiałam przyznać się do tego co czuję, najpierw przed sobą, a potem...
Bałam się tej rozmowy. Nie miałam przecież prawa czuć tego co czułam. Była przecież Ona. Była wcześniej niż ja. I to Ona miała do Niego prawo. Ale powiedział, że wszystko będzie dobrze, że przecież mamy siebie. I że w Niego też może trafić, że boi się tego.
Nie było dobrze. Teraz on zaczął się bronić. Bardziej niż przedtem. Zaczął się bardziej kontrolować. Była przecież Ona. A Jemu na Niej zależało. Tylko że na mnie też. Wiedziałam, że to chora sytuacja. Że On rani i Ją, i mnie. Że ja nie powinnam w ogóle tu być. Że mi nie wolno. Rozumiałam to. Ale jak wytłumaczyć to sercu?
Chciałam odejść. Prosił, żebym została. Gdyby tego nie powiedział, może znalazłabym w sobie siłę, żeby to zrobić. Ale to błaganie w spojrzeniu... Wiedziałam przecież, że potrzebuje mnie tak samo bardzo jak ja Jego...
Potem się rozstali. Wypłakałam morze łez, w połowie były to łzy bólu bo wiedziałam, że On bardzo to przeżywa, i że po części to rozstanie jest moją winą. W drugiej połowie były to łzy szczęścia i nadziei...
Dogadał się z Nią, nie wiem dziś jak i dlaczego. Między nami było wspaniale. To dziwne, ale żadne z nas nigdy nie pozwoliło na to, aby doszło między nami do "czegoś więcej" - pocałunki w policzek i głaskanie po twarzy to granica, której nigdy nie przekroczyliśmy. Choć z trudem, zarówno z mojej jak i Jego strony. Ale wystarczało nam, że mogliśmy przytulić się do siebie, potrafiliśmy trwać tak, szczęśliwi, przez cały wieczór czy noc. A kiedy żegnał się z Nią, dzwonił do mnie żeby powiedzieć, że tęskni. Że jestem jego słoneczkiem.
Z czasem pojawiły się kłótnie. O Nią. Było mi zbyt ciężko. Nie potrafiłam już tłumić tego w sobie. Nie chodziło nigdy o Nią jako osobę, ale o całą sytuację, która była dla mnie jedną wielką farsą. Nie mogłam zrozumieć, co trzyma Go przy kobiecie, która nie daje mu szczęścia i wpędza w kompleksy. Po tym, jak pierwszy raz Mu to powiedziałam, zaczął zaprzeczać wszystkiemu co do tej pory mówił o swoim związku. Nagle dowiedziałam się, że jest przecież taki szczęśliwy. Tylko dlaczego szukał pocieszenia u mnie?
I nie wiem dlaczego... nagle odszedł. Powiedział, że to dla dobra wszystkich. Że nie możemy być tak blisko. Że to zaszło za daleko. Prosił o czas. Dałam Mu czas...
Któregoś dnia powiedział, że to niewiele zmieniło, że nie jest szczęśliwy, że brakuje mu mnie. Znów byłam "jego słoneczkiem". Mieliśmy się spotkać. Wszystko wydawało się być na najlepszej drodze... i nagle wielki krach. Ktoś poddał w wątpliwość wszystko, co On wiedział o mnie. Całe godziny, dni, tygodnie, całe miesiące naszych szczerych rozmów, wszystko co było powiedziane z głębi serca, i to co nigdy nie zostało nazwane, wszystko, po prostu wszystko... Jednym słowem, jedną złośliwością, jedną zawistną duszą. Uwierzył w kłamstwo, choć tak dobrze mnie znał, może chciał uwierzyć bo to ułatwiłoby Mu odejście ode mnie, które jak widać przychodziło Mu z trudem? Nie pozwolił nawet nic wyjaśnić... Nie dowiedziałam się nawet, co mogłabym wyjaśniać... Nie wiem zwyczajnie, co to było - to kłamstwo...
Tak czy inaczej, nie chciał nawet ze mną rozmawiać, wysłuchać co miałam do powiedzenia, nie miałam jak się bronić, nawet nie wiedziałam przed czym.
Dziś jest lepiej, tak samo nagle jak wtedy się ode mnie odwrócił, tak samo nagle teraz odezwał się do mnie... Nie powiedział nic o sobie, nie wyjaśnił dlaczego, nie wiem, co się stało że zmienił zdanie, nie wiem, czy powinnam się z tego cieszyć, czy lepiej nie, nic nie wiem...
Wiem tylko że dobrze robiłam dopóki trzymałam innych na dystans... Nie mogę pozwalać sobie na przywiązywanie się do kogoś, ani komuś na przywiązywanie się do mnie, źle na tym wychodzę, i powinnam trzymać się tego swojego starego postanowienia - a jednak wczoraj je złamałam. Było mi tak źle, tak strasznie źle, że nie mogłam już wytrzymać. Rozmawiałam z człowiekiem, którego znam zaledwie dwa miesiące, jest dla mnie tylko kimś, z kim chodzę na wykłady, nic dla mnie przecież nie znaczy poza tym, że jest jedną z nielicznych "normalnych" osób na wydziale. A jednak zrobiłam to. Otworzyłam się przed nim, opowiedziałam mu TĄ historię. Resztką sił powstrzymywałam się od płaczu. Dumna jestem, że przynajmniej udało mi się nie rozpłakać przy obcym człowieku. Inaczej chyba brzydziłabym się siebie.
Wczoraj prawie przy nim płakałam, a dziś starałam się w ogóle z nim nie rozmawiać...
Jestem niczym. Zatraciłam siebie. Zawsze byłam taka niezależna, a zatraciłam się w parze niebieskich oczu. Jestem niewolnicą tego uczucia. Nie potrafię i nawet nie chcę go zabić. Może dlatego, że mam w sobie jeszcze jakąś nadzieję. Może dlatego, że nie mam siły, choć chcę walczyć, bo wiem że warto. Poza tym zapaliło się przecież malutkie światełko, a ja tak bardzo chciałabym móc ochronić Go przed całym złem tego świata. Gdyby tylko pozwolił.........
Zrobiłam jeszcze coś. Mam znajomego - dobrego, nawet bardzo, wiemy o sobie wiele - nigdy nie nazywałam go przyjacielem, chociaż mam podstawy, ale boję się od pewnego czasu używać tego słowa, bo tracę ludzi, których tak nazywam, z powodu różnych głupot. I chociaż jego nigdy przyjacielem nie nazwałam, to także jego mogę stracić. Powiedział mi wczoraj, że ma dosyć moich narzekań na ten temat, że nie da się porozmawiać ze mną o niczym innym.
Może i nie można. A może można, ale on nie pytał. Chociaż pewnie ma rację, bo nie potrafię się skupić na niczym, nawet na chwilę pomyśleć chociaż o czymś innym - nie mówiąc już o rozmawianiu. Rozumiem, że może mieć tego dość, i że mogę go przez to stracić, ale nie jestem teraz w stanie zrobić nic, żeby temu zapobiec. Nie wyrwę sobie serca, nie wymienię na nowe. Zresztą kto zgodziłby się na beznadziejną miłość :(
Jestem śmieciem. Już nawet nie potrafię cieszyć się swoim ukochanym śniegiem. Najchętniej zasnęłabym...... ale jestem tchórzem i wiem, że nigdy nic sobie nie zrobię. Boję się, to jedyny powód.
No, może jeszcze ta nadzieja.
Musiałam to napisać, choć kłóci się to z moimi poglądami na pamiętniki. Ale w swoim zwykłym "kartkowym" nie piszę już od bardzo dawna. A musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić. A że siedzę godzinami przed komputerem, zamiast na uczelni... Co za różnica, skoro powiedziałam wbrew sobie coś jednemu człowiekowi, to równie dobrze mogą przeczytać to miliony. Może ktoś uniknie podobnej historii...
| 01:29 / 03.12.2002 link komentarz (0) |
THE TRICK IS TO KEEP BREATHING
| 23:49 / 02.12.2002 link komentarz (4) |
Cel uświęca środki...........
...........?
| 00:42 / 02.12.2002 link komentarz (7) |
Misiowi o Bardzo Małym Rozumku
"Gdy nie bawi Cię już świat zabawek mechanicznych
Kiedy dręczy Cię ból niefizyczny
Zamiast słuchać bzdur
Głupich telefonicznych wróżek zza siedmiu mórz
Spytaj siebie czego pragniesz
Dlaczego kłamiesz że miałeś wszystko?
Gdy udając że śpisz w głowie tropisz bajki z gazet
Kiedy nie chcesz już śnić cudzych marzeń
Boso do mnie przyjdź
I od progu bezwstydnie powiedz mi czego chcesz
Słuchaj jak dwa serca biją
Co ludzie myślą, to nieistotne
Kochaj mnie
Kochaj mnie nieprzytomnie
Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę
Kochaj mnie namiętnie
Tak, jakby świat się skończyć miał
Swoje miejsce znajdź
I nie pytaj, czy taki układ ma jakiś sens
Słuchaj co Twe ciało mówi
W miłosnej studni już nie utoniesz
Kochaj mnie
Kochaj mnie nieprzytomnie
Jak księżyc w oknie śmiej się i płacz
Na linie nad przepaścią tańcz
A w jedną krótką chwilę pojmiesz po co żyjesz"
| 00:12 / 01.12.2002 link komentarz (2) |
"Kiedy powiem sobie dość - a ja wiem, że to już niedługo... Kiedy odejść zechcę stąd..." - wtedy kolejny raz usłyszę "Zostań słonko..." i nie będe potrafiła się gniewać...
Policzek za policzkiem i tylko spływa łza, i tylko wznieca ogień, i pali, od zewnątrz i od środka, i nie pozwala zapomnieć, i każe być, i nie zwątpić...
"I tylko w Twoje oczy spojrzę..."
Przecież i tak jest lepiej. Może jeszcze nie wszystko stracone... w końcu... z jakiegoś powodu to wszystko się dzieje...
Dzięki czarna (niestety nie działają mi komentarze więc to wszystko co miało być komentarzem musiałam umieścić jako osobny wpis,0).
| 23:48 / 29.11.2002 link komentarz (1) |
Nie rozumiem. Myślę dziś cały dzień i nie rozumiem.
Od wczorajszej rozmowy mam ciągle łzy w oczach. Wczoraj płakałam, dzisiaj już nie, ale mam ciągle mokre oczy. Nie mogę ani się rozpłakać (co by mi troche ulżyło,0), ani złapać lepszego nastroju. Chujowo.
Próbuję zrozumieć, dlaczego On to robi. I dlaczego ja na to pozwalam...
Właściwie to powinnam się obrazić, wypiąć dupą i powiedzieć "Radź sobie sam i daj mi święty spokój", ale... mam do Niego żal, a jednak... zawsze Mu wybaczałam i wybaczam dalej, choć jak narazie nie wyszłam na tym dobrze, pozwalam Mu robić co chce według swoich egocentrycznych zachcianek i w ten sposób gnoję sama siebie... Chce być, pozwalam Mu na to, chce żebym była, jestem, chce końca, ma koniec, chce czasu, dostaje czas, chce wrócić, wraca, a ja......... na każde skinienie palca.........
Ale... nie mogę tak po prostu olać sprawy... Wiem że potrzebuje pomocy, potrzebuje kogoś bliskiego a ja zawsze byłam Mu bliska, bardzo bliska... powtarzał to od początku... i nagle... bach...
Gdybym Go nie znała, gdybym nie wiedziała jaki jest, o czym marzy i czego potrzebuje, powiedziałabym żeby spierdalał, ale nie mogę, bo wiem, że mnie potrzebuje, wciąż mnie potrzebuje tylko wciąż się okłamuje i wciąż się boi siebie...
Dajcie mi siłę, wy, którzy władacie Gwiazdami...
| 00:44 / 29.11.2002 link komentarz (1) |
Wczoraj chciałam porozmawiać z Ktosiem i nie zrobiłam tego, bo się bałam...
Dziś właśnie Ktoś rozmawiał ze mną, a ja rozumiem chyba jeszcze mniej niż przedtem... Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, nie wiem jak wrócić do tego co było...
Nie wiem, co było...
------------------
Ad. ostatni wpis:
Dziękuję Ktosiowi za dzisiejszą rozmowę. Chociaż niewiele zmieniła.
Dziękuję Ci, że chcesz wrócić. Wiem, że chcesz, choć tego nie powiedziałeś. Pewnie nawet samemu sobie.
Nie bój się... przecież wiesz...........
| 23:34 / 28.11.2002 link komentarz (0) |
Amerykanie obchodzą dziś Święto Dziękczynienia. U nas się tego nie obchodzi, i ja też nie obchodzę, a jednak chciałam za coś podziękować.
Dziękuję za czekoladę. Kocham czekoladę.
Dziękuję za światło - że czasem trochę go jest.
I za noc. Że pozwala odpocząć i kołysze.
Dziękuję za zapach róż i konwalii.
Za babie lato.
Dziękuję mojej przyjaciółce za to, że jest. Zawsze. W moim sercu i obok mnie.
Dziękuję rodzicom, że dali mi życie. Mimo wszystkich wad tego życia.
Dziękuję za las i za stokrotki.
Dziękuję tym, którzy byli i są nadal, za to że nie odeszli.
I tym, których dziś przy mnie nie ma. Nie wszyscy byli mi potrzebni i tak jest lepiej.
Dziękuję tym, którzy boją się wrócić. Za to, że chcą.
I tym, których nie ma, i nie chcą być, za to że byli. To też coś znaczyło.
Dziękuję za miłość. Chociaż boli. I nie trwa wiecznie.
Dziękuję za szczerość. Chociaż nie wszyscy z niej korzystają.
Dziękuję za zaufanie. Choć niektórzy boją się ufać. I mają rację - czasami. Ale czasami też warto.
Dziękuję za przyjaźń. Czystą... silną i prawdziwą.
Za księżyc. Za to, że czuwa.
Za truskawki.
Za nadzieję, choć czasem jest jej tak mało. I za światełka w tunelu.
Dziękuję za to co mam, bo wiem, że wiele osób nie ma nawet połowy tego co ja. Naprawdę, próbuję się z tego cieszyć.
Dziękuję za mój upór. Wierzę, że pomoże mi zwyciężyć.
Dziękuję za Boga, za wiarę w niego. Niektórym to pomaga. Ja nawet nie potrafię. Już nie.
I jeszcze raz za nadzieję.
Za Sen. Brat Śmierci? Sen jest moim przyjacielem...
Dziękuję mojemu Sercu, za to że wytrzymało.
Że mogę dziś za to wszystko podziękować.
A teraz idę wytrzeć nos :/
| 17:56 / 28.11.2002 link komentarz (0) |
Znów zerwałam się z wykładów. Nie chciało mi się na nich siedzieć i strasznie źle się czułam. Prawie zasypiałam (oczywiście,0) więc po drugim wykładzie pojechałam do domu.
Miałam postanowienie... to moje codzienne postanowienie, powtarzam to sobie każdego dnia: dziś skończę list, a przynajmniej coś jeszcze napiszę jeśli nie uda mi się go skończyć.
I dupa. Nigdy nic z tego nie wychodzi. A najlepsze, że zdaję sobie z tego sprawę obiecując sobie, że będę pisać. Wiem, że wcale nie będę.
No więc miałam to cholerne postanowienie. Chciałam usiąść do listu. Położyłam się spać...
Teraz wstałam. Miałam sen... Pamiętam tylko końcówkę: trzymałam w ręku gazetę, chyba z ogłoszeniami, obok mnie siedziała adresatka tego nieszczęsnego listu. Chciałam zagiąć brzeg tej gazety, i wtedy nagle okazało się że to czekolada; D. krzyknęła "Nie!" ale w tym momencie czekolada się przełamała i tylko obie westchnęłyśmy, nie wiedząc co dalej. Ja westchnęłam, bo to należało do niej (ta gazeto-czekolada,0) a ja to zniszczyłam więc miałam wyrzuty sumienia, a ona dlatego, że to zniszczyłam i była na mnie zła, ale ja wiedziałam że nie będzie się długo i poważnie gniewać...
Hmmm jeżeli dobrze ten sen interpretuję, to będzie niedługo happy end, i nie będę musiała pisać dalej tego listu ;,0)
List listem, ale mogłoby się to wszystko wreszcie skończyć... :/
| 23:33 / 27.11.2002 link komentarz (0) |
Chyba powinnam się uderzyć - porządnie - w główkę... siedzę tu cały czas (z przerwą na kąpiel,0), nie zrobiłam dzisiaj NIC, chociaż powinnam całe MNÓSTWO, zaczynając od zrobienia angielskiego, przez przepisanie notatek z wykładów, które olałam, kończąc na tym nieszczęsnym liście... nawet z żarciem tu przyszłam no i siedzę :(
Siedzę i smęcę.
Chciałam porozmawiać z Kimś... Ale bałam się i nie zrobiłam tego... teraz Ktoś poszedł... a ja znów pluję sobie w brodę.
Łatwiej by było gdybym mogła teraz zasnąć. Ale wiem, że to też nie jest takie proste.
| 21:01 / 27.11.2002 link komentarz (0) | Świetnie, super, zajebiście. Nie dość, że zła, to jeszcze zimna.
cold.. or are you?
Find out what bishonen you are.
Tylko dlaczego czuję, dlaczego wciąż się pewnych rzeczy boję, dlaczego czasem aż mnie ściska w dołku... dlaczego boli...
Boże zmiłuj się nade mną
czemu stworzyłeś mnie na niepodobieństwo
twardych kamieni
[Halina Poświatowska]
| 20:48 / 27.11.2002 link komentarz (0) |
Siedzę już czwartą godzinę przed komputerem i biję się z myślami. Nie robię tu właściwie nic konstruktywnego - ściągam sobie jakiś mjuzik i rozwiązuję bzdurne quizy. Właśnie mi wyszło coś dziwnego...
Eeeeevilll
Find out what anime girl you are.
Hmm jestem zła. Jestem zła?... Może i jestem. Pewnie tak.
Siedzę tu i biję się z myślami. Robię wszystko, żeby nie pisać dalej tego listu. Zaczęłam, chciałam napisac wszystko, wszystko do końca, także to niewypowiedziane, ale stanęłam w pewnym miejscu i za cholerę nie mogę się zmusić, żeby pisać dalej. A przecież muszę.
No więc biję się z myślami. Narazie ja wygrywam... więc dalej tu siedzę.
Ehhh...
| 19:19 / 27.11.2002 link komentarz (1) |
Jedną rzecz taką chciałam wyjaśnić - bo właśnie mi przyszło do głowy że może to wyglądać inaczej.
axxa to nie jest żadna ksywa ani nic takiego. Zakładając tego nloga nie myślałam całkiem poważnie o pisaniu w nim, może zrobiłam to dla jaj a może żeby sprawdzić samą siebie. Musiałam jakoś toto nazwać i wbiłam pierwszą kombinację liter jaka mi się podwinęła pod palce. Samo wyszło ;,0)
Nie nazwałam tego nloga swoim imieniem ani pseudonimem, ani nie podałam go tutaj, nie podpisałam się...
Czy się ukrywam... nniee... to raczej nie tak...
Wiąże się to z moim podejściem do czegoś takiego jak pamiętniki internetowe...
Jak się przekonam do nich (a naprawdę próbuję :>,0) to pewnie się podpiszę... może i więcej...
Hmm właściwie to dlaczego ja się tłumaczę ;,0)
| 21:02 / 23.11.2002 link komentarz (1) |
Jak to jest, że bez względu na to, ile razy sobie powtórzę, że mam wszelkie podstawy, żeby BYĆ Szczęśliwym Człowiekiem, nie potrafię POCZUĆ SIĘ szczęśliwa??? :(
Do dupy to wszystko
| 21:57 / 21.11.2002 link komentarz (1) |
Hmm to mnie skłania do zastanowienia się nad tym dlaczego nie potrafię docenić tego co mam, a mam z pewnością o wiele więcej niż ona, powinnam być szczęśliwa, a nie jestem, i wciąż narzekam jakie to mam chujowe życie...
Ona to dopiero musi mieć chujowe życie...
| 21:46 / 21.11.2002 link komentarz (3) |
Widziałam wczoraj coś, co mnie strasznie podłamało. Może "coś" to nie jest dobre określenie...
To była babcia. Staruszka. Miała pewnie jakieś 70 lat, a może mniej, ale życie sprawiło, że tak wyglądała. Szłam akurat z przyjaciółką ulicą, i przechodziłyśmy obok tej babci.
Kiedy ją zobaczyłam... moja przyjaciółka powiedziała, że widywała ją już nieraz, ale ja widziałam ją po raz pierwszy, chociaż często tamtędy przechodzę...
Stała wśród innych ulicznych handlarzy, drobna, niska, skulona i zmarznięta... Trzymała po paczce chusteczek higienicznych w każdym ręku... Stała bez słowa i wyciągała tylko przed siebie ręce z tymi chusteczkami...
Nie zatrzymałyśmy się. Przeszłyśmy obok, trochę się spieszyłyśmy, ale do tej pory nie mogę przestać o tym myśleć... Zrobiło mi się tak potwornie przykro, że w dzisiejszych czasach w ogóle jeszcze się coś takiego zdarza... jakby ktoś przeniósł w dwudziesty wiek Dziewczynkę z Zapałkami Andersena, tylko starszą i bardziej doświadczoną przez życie...
To okropne żeby kobieta która niewątpliwie niejedno przeszła musiała w tym wieku sprzedawać chusteczki żeby mieć na chleb... przecież taka jedna paczuszka nie kosztuje więcej niż 50 groszy...
Jakoś tak mnie to zdołowało że cały czas chce mi się płakać :(
Chyba jutro przechodząc tamtędy kupię od niej te chusteczki, nawet mi się przydadzą bo mam katar...
|
|