18:41 / 14.11.2003 link komentarz (1) |
na komodzie dwa kubki i miska po zupie pomidorowej, światło leniwe, juz prawie szaro-ciemno - to tamten przedwieczór wtorkowy, podany na zimno.
na początku był przypadek, potem ktoś nazwał go przeznaczeniem.
to głupie, co to ma znaczyć?
nie mam pojęcia.. chciałabym porozmawiać.
o czym?
o mnie. połóż się na łóżku.
po co?
połóż się. ja usiądę w fotelu.
i co teraz?
...
i tylko odejść szybko, nawet jeśli wiedziałam, że i tak przyjdzie mi czekać na stacji, że usiądę gdzieś na ławce i nie bedę mysleć o tym, że już nie wrócę po ten kubek zielony, w którym herbata jaśminowa smakowała bezbłędnie.
| 16:57 / 23.10.2003 link komentarz (3) |
wybiegł szalonym pędem i potknął o wystajacy z ziemi korzeń, potem stanął tak niefortunnie, i od razu było widać, że będzie boleć. zacisnęłam wtedy dłonie tak, że paznokcie wpiły sie w skórę i jeszcze długo miałam tam takie odciśniete półksiężyce. a wtedy.. wtedy pierwszy raz nastawiałam skręconą kostkę i udawałam, że wcale się nie boję. na tym pustkowiu byliśmy pewnie sami, i nie mogłam inaczej, jak tylko pozwolić, odpowiadać 'tak' i powstrzymywać dreszcze, kiedy leżąć na ziemi trzykrotnie pytał, czy napewno wiem co robię.
| 00:57 / 10.09.2003 link komentarz (1) |
"Więc tak to jest. Dzika tęsknota, wieczna interwencja. Są inne kary jeszcze. Napięcie wielkie, nieustające. Nigdy wakacji w przytulnych ramionach obojętności. Nigdy wakacji, nawet w hamaku moderato. Nieustający strumień. Spod cieniutkiej skórki nerwy tryskające fontannicznie jak krew z nakłutej szpilką wargi. W Turoszowie jeden robił to po pijaku bezbłędnie. To był jego sondernummer. Więc jeszcze raz: spod cieniutkiej skórki nerwy tryskające fontannicznie jak krew z nakłutej szpilką wargi. Przerzucanka od radości wielkiej do jeszcze większego smutku i znów do radości wiekszej i raptem smutku jeszcze wiekszego, góra-dół, góra-dół i teraz przerzucanka tego wszystkiego z miejsca na miejsce, po schodach, drabinach i niewidocznych szczeblach powietrza, na łeb, na szyję, na nogi, na plecy, na twarz, na pysk, w błoto, w piach, w gleby pulchne, w gleby słone, kwaśne, gorzkie, trujące, w trawę, w pierze, w błoto, w robacto, w pluskwy, w sztuczną biżuterię, w sztuczne perły,w prawdziwe perły,w szlachetny kruszec, w drogie kamienie..
To wszystko, co wszystkim jeszcze nie jest, męczy. Bardzo, śmiertelnie. Zabija. Ale nie można już się cofnąć. Nie mozna już inaczej i nie chce się inaczej. Tak jest. NIe chce się inaczej. Bo to są kary, ale to też są nagrody. Najwspanialsze ze wspaniałych nagrody.."
| 00:51 / 06.08.2003 link komentarz (2) | twoja skóra musi pachnieć brzoskwinią, nawet jeśli jest to zapach kawy i papierosów. | 17:34 / 01.07.2003 link komentarz (1) | poszłam do cyrku bez niej. powtarzała, że nie ma czasu, że w zeszłym tygodniu obiecała zrobić korekte i nawet się do tego nie zabrala a termin mija pojutrze, więc sama widze nie ma czasu, wyjątkowo nie ma czasu.. nie ma sprawy nic wielkiego przeciez, zrobisz korekte wtedy pójdziemy, poczekam.. pójdziemy w piątek.. dużo tego masz? pokazała na torbę z której wystawała gruba teczka maszynopisu: plecy mnie od tego bolały przez dwa dni, zadzwonię jak skończę, ale ty idź jeszcze dziś i zadzwoń i opowiedz jak było.. ściana po prawo była pomarańczowa od słońca, przedwieczory pięknie sie tu odbijały na ścianach, w wazonach z zielonego szkła ustawionych na szafkach obok okna, a ona sięgnęła do torby i zapaliła papierosa: bo wiesz.. jest dla mnie coś przerażającego w tych wymalowanych twarzach, w tych za dużych butach z wielkim czubem, jest w tym coś czego się boję.. tylko wyobraź sobie bliźniaczki.. one będą skakać z radości, gdy im powiesz: dziewczyny zabieram was dzisiaj na przedstawienie!
a kiedy zadzwonilam do jej drzwi późnym wieczorem, bo chciałam opowiedzieć o tym co widzielismy ze szczegółami: o tańczących w powietrzu i dzieciakach które się smiały jak nigdy dotąd, chciałam jej pokazać zdjęcia pani w baletkch.. wówczas drzwi otworzyła mi twarz wymalowana jak ten pan ze zdjęcia w zielonej czapce, które przed nią schowałam, wymalowana jak ten pan z za dużymi butami z czerwonym nosem, a ja zapytałam: czy jest ola? a usta tej twarzy odpowiedzialy: wejdź, ja się tylko doprowadzę do porządku..
| 13:46 / 26.06.2003 link komentarz (0) | siedziałam dziś w autobusie o 7:28 i mijaliśmy plac, a potem zaczęły się wąskie uliczki z szarego kamienia, z dużymi bramami, gdzie zawsze znajdziesz niebieską tabliczkę z napisem: szewc, krawiec, zegarmistrz a dalej jest też czerwony sklepik z nabiałem, papierosem i wódeczką, a przed nim siedzi pies.. koło mnie zaraz malutki chłopiec w malutkich spodenkach z ręką w dużej dłoni chcąc usiąść na wolnym siedzeniu powiedział do starszego pana przepraszam a ja patrzyłam za szybę i widziałam, jak na murku po lewo usiadł pan w brązowej marynarce i patrzył jak ruszamy na zielonym, jak powoli toczy się ten nasz autobus i jak skręcamy w prawo, w kierunku dworca.. i w tamtej chwili właśnie bardzo chciałam usłyszeć, jak ktoś mi mówi, że te fragmenty łączą się gdzieś w jedną całość..
| 18:28 / 19.06.2003 link komentarz (2) | była środa kiedy zdecydowanym krokiem wszedł na placyk. dzieci bawiły się w jakieś podwórkowe wyliczanki rzucały przed siebie szkiełkiem zielonym, a my staliśmy w cieniu, zaraz koło wielkiech donic z fioletowymi dzwonkami, z kawałkiem rogala w ręku który rwaliśmy i rzucaliśmy sobie pod nogi, a gołębie i wróble zlatywały z dachu kamienicy i wyjadały wszystko do ostatniego okruszka. i kiedy zobaczyliśmy go jak szedł przez to nasze podwóreczko, gdzie stały ruda kanapa z rudym fotelem w komplecie za kilkadziesiąt tysięcy to spojrzelismy na siebie, jakbyśmy pozanli jakąś tajemnicę a On mówił do mnie smutnym szeptem: zobacz, on sobie dzis rano powiedział, że to tylko dzisiaj może się zdarzyć.. oj, mnie sie zdaje, że będziesz ty wkońcu miała te chabry.. wiedzieliśmy do kogo idzie, jak zwykle trzymał w ręku te swoje kwiatki zerwane gdzies za miastem i teraz ułożone w malutki bukiecik, przewiązany różową wstążką, który zawsze chciałam mu ukradkiem zabrać i wsadzić do wazonika u nas w kuchni na parapecie okna. te chabry przypominały mi o moim dzieciństwie jak wbiegałam w pszeniczne złoto i gdzieś daleko znajdywałam nagle małe niebieskie poletko i jak siadałam tam i plotłam z nich niebieskie wianki w których chodziła potem moja babcia i mój dziadek też czasem kiedy trochę więcej wypił i opowiadał nam jak nieszczęśliwą Polskę przed trzystu laty dzielny wódz polski Stefan Czarniecki podźwignął, dając krótki opis jego czynów wojennych a potem nagle zatrzymywał się na bitwie pod Połonką i nucił hej Mazury.. hejże ha.. by po chwili znów rozprawiać o sejneńskich Litwinach, Polakach i tych kilku rodzinach staroobrzędowców, które jeszcze żyją w okolicy..
a naszemu gościowi glowa blyszczala w sloncu, stanął na środku podwóreczka, tego placyku i szurając noga tak, że widzieliśmy go od półłydek w górę wykrzyczał na całe gardło w kierunku okna: pani kochana, jest pani tam? a zza dziurawej zasłony wychyliła sie nasza sąsiadka, miala na włosach siateczke a pod nia jak cukierki kolorowe wałki co też znów pan robi..? niech pan przestanie, buty pan sobie zabrudzi. a on jeszcze mocniej tak, ze spodnie juz mial cale biale.. ależ nie, bo widzi pani, cyrk przyjechał widzialem zwierzeta cale miasto juz oplakatowane musiala pani zauwazyc... po czym nabrał powietrza i mimo, ze ona juz zeszla, ze byla tuz kolo niego, zagladajac mu przez ramie na maly bukiecik, ktory trzymal z tylu i teraz tam z tyłu tarmosił, obkręcal jakby dla uspokojenia.. mimo jej dloni ktore mial na wyciagniecie, mimo jej bamboszy obszytych koronką on szurał i perorował dalej, jakby rzeczywiście myślał, że teraz tylko i nigdy wiecej: cyrk przyjechał.. pani lubi przeciez, czyż nie? beda spiewać i tanczyć w powietrzu, co pani na to? i spojrzał na nią tak jak się patrzy z nadzieją na wybawienie, ale ona teraz badała wzrokiem te jego brudne od kurzu buty. a gdy w radio zaczęli grać że to południe, zabrałam wiszącą na haczyku torebeczkę z czeresniami i poszłam szybko do domu i tylko raz sie jeszcze odwróciłam, żeby Mu powiedzieć, że ja już tych kwiatów nie chcę, niech sobie leżą.. ale On patrzył już gdzieś w górę i tylko machnął ręką..
| 17:46 / 13.06.2003 link komentarz (0) | "Wszystko czego potrzebujesz w Tobie jest,
Całe złoto ulicy w Tobie jest..."
| 15:47 / 11.06.2003 link komentarz (5) | tam u góry w huku i kurzu jeździły samochody a wzdłuz drogi w sukienkach w kwiaty, beżowych spodenkach i słomkowych kapeluszach szli ludzie. czasem dzieci szły szybciej od reszty, wysuwały sie do przodu jakby sie strasznie gdzieś spieszyły i prawie biegły przebierając szubciutko małymi nóżkami a po chwili zatrzymywały się, odwracały i tak stojąc w bezruchu czekały. i widziałam, że czasem patrzyły na rodziców tak, jakby nie rozpoznawały tych spoconych, spuchnietych od upału dorosłych twarzy, które sie powoli do nich zbliżały.. a kiedy juz wszystcy mogli zacząc iść od początku razem, blisko siebie to one przez chwile szły równo przed nimi, a potem znów przyspieszały, jakby miały tam w środku takie małe urządzenie na przyspieszenie, które sie samo uruchamia kiedy ruszasz.. a myśmy leżeli pod tym mostem po prawej, na trawie i było gorąco, słońce paliło i widac tez było stąd jak panie w kolorowych fartuszkach wieszaja pranie po drugiej stronie rzeki i rozmawiaja i śmiejąc się wycieraja pot z czola..
mnie się kręciło w głowie i co rusz wchodzilam do rzeki, nabierałam wody w dłonie i chłodziłam sobie twarz, obmywałam ramiona i szyję.. marzyłam, żeby tylko jakos uciec przed tym żółtym które sie na mnie lało, i miałam wrażenie że jest tak, jakby tylko na mnie, że tylko mnie ono oblepia, bo ten który był ze mna nad ta rzeka, on spokojnie leżał obok w czerwonych spodenkach, które kupił sobie poprzedniego dnia i w których wyglądał źle. przecież mówiłam: czerwony to nie twój kolor.. a teraz ta czerwień wydała mi się niemal zbawieniem bo wszystko dookoła nawet trawa i rzeka wszystko było u mnie na żółto, tylko nie te spodenki.. ale dopiero kiedy dotknęłam mostu i siedziałam sobie tu, w zimnym cieniu a tamten spał jakos tak radosnie i widziałam jak pot spływa mu z pleców, wtedy dopiero poczułam sie lepiej i juz od razu chciałam tam wrócic bo przecież juz było dobrze, ale zostałam, bo tylko tu wszystko miało swój osobny kolor.
więc przeniosłam sobie koc i takie radyjko z małą antenką skierowaną do przodu akurat na te panie w kolorowych halkach; teraz dopiero mogłam rozróżnic, że sa różowe, zielone i niebieskie. a z radyjka sączyła się jakas leniwa muzyka.. i siedzieliśmy w dwóch różnych miejscach tego południa a ja myślałam sobie, że tak bym mogła całymi dniami, całymi miesiącami byle tylko gdzieś widziec te czerwone spodenki, bo ta czerwień wówczas rzeczywiście dodawała mi siły. i tak sobie po cichu powtarzałam: juz dobrze.. teraz juz jest dobrze..
| 22:55 / 07.06.2003 link komentarz (13) | "I będę mieszkał w szklanym domu gdzie wszystko będzie szklane, gdzie będę widział każdego kto przychodzi do mnie po szklanych schodach, tam gdzie będę spał w szklanym łożu i przykrywał sie szklanym prześcieradłem.."
| 00:50 / 05.06.2003 link komentarz (2) | zbierałam sie do wyjścia, pakowałam do torby brązowej pierwsze zaczęte akapity o tym, czego napisać nie chciałam, ale mnie przymuszono z gracją i elegancją, a ja bez zająknięcia powiedziałam tak, skoro inaczej być nie może.. i kiedy juz wychodziłam z tego dusznego pokoju na końcu świata, w którym natrętnie pachniały kwiaty, w którym pani robiła stuk - puk, wypisując kolejne akty i sprawozdania, a mnie juz głowa bolała i naprawdę chciałam wyjść jak najszybciej, usiąść na ławce z papierosem i pomyślec o przedwieczorze w domu i tym moim rudym kocie z białym plackiem na grzbiecie, który tam czeka na mnie, i który będzie chciał tylko pieszczot i kawałka szczypiorku.. kiedy juz jedną noga byłam tu a druga jeszcze tam w środku w tym pomieszczeniu, gdzie ściany miały kolor morelowy, gdzie pani usmiechała sie do mnie z tym swoim stukupukaniem, wtedy zadzwonił mój brat, ze szpitala zadzwonił i z tego co udało mi sie objąć, poskładać i zrozumieć wyszło na to, że Franek zaczyna wychodzić, pchać sie do przodu a M. wcale mu nie pomaga tylko najpierw kończy jedną kanapkę a potem zabiera się za kawałek sernika, który jej dzis rano przywiozłam, i wcale nie myśli, by on jej teraz przeszkadzał, że jej się nagle odwidziało..
pojechałam, czując, że brat mnie jakąs misją obdarował, że muszę pojechać, przypomnieć, że jeszcze rano wchodziła ze mną po schodach, wchodziła i prosiła wyjdź ze mnie kochany, wyjdź.. i że to może właśnie już, że trzeba pozwolic, ona musi dać zgodę. a kiedy wkońcu dojechałam, kiedy przedarłam się przez miasto i weszłam na górę, to mój brat spojrzał na mnie tymi swoimi kochanymi, pijanymi ze szczęścia oczami i powiedział:
-zostaw, niech śpią.
...
ekspresem.. w godzinę pięćdziesiąt..
| 01:39 / 04.06.2003 link komentarz (2) | chodziliśmy wtedy często do parku przy ul. k, tego zaraz za wielkim zakładem z czerwonego kamienia i z malutka portiernią. chodziliśmy tam zaraz o dziewiątej, bo tam gdzie mieszkaliśmy, od rana, zaraz za ścianą działo sie dużo i głośno, i ten potężny ruch, który sie tam odbywał wprawiał nasze ściany w drżenie i kazał filiżankom trząść się z przerażenia. zdarzało się, że w nocy któres z nas wstawało, przykładało ucho do sciany i nasłuchiwało, i zgadywało co tez takiego może sie tam naprawde wyprawiać, ale wtedy, w środku nocy nie słychac było nic, tylko takie przeciągłe i leniwe chrapanie kogoś z góry, dopiero o ósmej dwadzieścia, codziennie w poniedziałki, środy i czwartki o ósmej dwadzieścia rano zaczynało się wszystko od początku, a T. stał wówczas zachwycony i było chyba tak, że kiedy wieczorem kładł się do łóżka to juz wtedy myślami był przy tych porannych pobrzękiwaniach i dudnieniach. opierał sie i bronił kiedy prosiliśmy idź, sprawdź co sie tam dzieje, przyzwyczaić sie nie mogliśmy choc spania nam wystarczało a potem jeszcze szliśmy do tego parku i bralismy ze sobą najwiekszy koc jaki udało nam sie w tym małym mieszkanku T. znaleźć, było w tym parku miejsce które najbardziej lubiłam.. ale kiedy prosiliśmy T. żeby poszedł, zobaczył co sie tam takiego wyprawia, w tym mieszkaniu obok pod numerem dwadzieścia trzy, w tym mieszkaniu z którego nikt nigdy nie wychodził, to on sie wtedy momentalnie kulił, mówiąc nie, nie dziś, pójdę jutro..
po miesiącu znaleźliśmy swoje własne mieszkanie i kiedy spakowaliśmy rzeczy, a wielki koc wrócił do szafy i kiedy już dziękowaliśmy T., że nas ugościł, on tłumaczył: - wiecie tylko ten hałas.. poszedłbym i nakrzyczał, ale wówczas kiedy wszedłbym do tego mieszkania i zobaczył, wówczas straciłbym całą tajemnicę, od razu wiedziałbym wszystko.
któregos dnia wróciłam tu sama, raniutko weszłam do bramy i zrobiło mi sie przyjemnie chłodno, a kiedy otworzyłam drzwi od mieszkania to zobaczyłam, że T. stał zafascynowany pod tą ścianą zza której także dziś dochodziły te niemiłosierne hałasy, stał tak jak zawsze wtedy gdy rano otwieraliśmy oczy, tak jak stał prawie każdego poranka o ósmej dwadzieścia. a kiedy mnie zobaczył, przyłożył palec do swoich ust, zupełnie tak jakbym mogła słowem spłoszyć jakąś podniosłą chwilę..
| 12:59 / 02.06.2003 link komentarz (2) | "to - rzekł i wskazał ręką - to jest sławna skrzynka. Pierwszego dnia, gdy zawiesili ją tu na ścianie, widziałem, jak szedł tędy ślepiec, jak miał w zwyczaju, nie pierwszy raz tędy szedł, ale wcześniej nie było skrzynki.. Więc szedł, tak jak miał w zwyczaju i rąbnął czołem w ostrą krawędź tej blaszanej skrzynki. I krew się zniego lała, ale ten ślepiec zaraz uniósł tę swoja białą laskę i dwa razy grzmotnął z całej siły te skrzynkę, żeby miała nauczkę." | 17:11 / 31.05.2003 link komentarz (7) | słodkiego miłego życia | 02:46 / 30.05.2003 link komentarz (4) | "a potem drzwi otworzyly sie i do stolowogo weszla jakas dziewczynka, dygnela i zwrocila sie do mamusi:
- prosze pani, pozyczy nam pani stryjka Pepina?
a mamusia powiedziala, ze owszem, ale po co?
a dziewczynka na to, ze stryj Pepin znow bedzie mial na grobli prelekcje o higienie narzadow plciowych dla takich dziewczynek jak ona, wlasciwie, bedzie kontynuowac prelekcje, bo juz zeszlej niedzieli wykladal im na grobli nad rzeka o tym, ze rekojmia szczescia w malzenstwie jest krzepkie cialo oraz solidny meski czlonek, a na dzisiaj obiecal, ze bedzie nauczac o dzielku pana Batisty o tym, jakie sa nastepstwa nieumiarkowanego zycia plcowego.. mamusia zgodzila sie, ale powiedziala, zeby dziewczynka prowadzila stryja pod reke, bo on niedowidzi i zeby po prelekcji odprowadzila stryja do domu i oddala mamusi do rak wlasnych... "
| 01:48 / 30.05.2003 link komentarz (1) | okej, niech bedzie, ze teraz znow miauczec sie zachciewa, znow zachciewa sie czemus we mnie wracac i wrocic do samego poczatku, tam gdzie wszystko zaczyna sie od nowa, gdzie zaczyna sie jedno kosztem konca czegos drugiego. wiec wrocic sie zdarzylo, albo tez dotrzec jeszcze raz do ktoregos konca. jakos w tym stylu.
chcialo sie uderzyc, wyroznic krzykiem i balaganem to cos wyjatkowego. ale zdawalo sie, ze za wczesnie by o tym krzyczec, dlatego szeptem o tym mowilismy, dlatego rozmawialismy o tym, na zmiane najpierw jedno potem drugie, omijajac to choc oboje tak naprawde chcielismy wrzeszczec najglosniej jak tylko sie dalo. i chyba tego szeptu sie to przestraszylo, tego braku krzyku. |
|