expats // odwiedzony 4207 razy // [era_chaosu_mumik szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (25 sztuk)
12:12 / 29.06.2008
link
komentarz (0)
Magia snow... Magia snienia...
.
.
.
Nie lubie rano wstawac, bo nie lubie tej codziennej nudnej porannej rutyny.

Nie lubie rano wstawac, bo nie lubie myslec ze to juz kolejny dzien i znowu trzeba isc do pracy. Lubie swoja prace i lubie tam chodzic, ale wciaz nie lubie wstawac wczesnie z jej powodu.

Nie lubie rano wstawac, bo to znaczy sie budzic a budzic sie znaczy wylaczyc sen.

Lubie rano snic. Lubie miec wiecej zyc niz to jedno. Lubie byc czasem kims innym niz jestem. Moc wiecej niz moge w rzeczywistosci. Byc gdzie indziej, zyc inaczej, patrzyc na swiat inaczej.

A kiedy sen juz rankiem wygasa, lubie moc wstac i powiedziec – Tutaj tez jest fajnie. To co dzisiaj robimy?
.
.
.
.
.
.
02:02 / 28.11.2006
link
komentarz (0)
Wykrakalam. Tyle sie nagadalam o tych chorobach, ze az sie K rozchorowal. Lezy teraz w nowym lokum i gloduje. Lodowka pusta, sil brak, Internet jeszcze nie podlaczony a fast foodow ulotek tez ni ma. Bez Internetu dzis jak bez reki...

No wiec znalazlam na sieci pizzerie tam gdzie K mieszka i z Genewy zamowilam dostawe do Londynu. A co? Nie mozna? Maly swiat. I tylko nie zdazylam jej odebrac ;)
.
.
.
.
01:42 / 24.11.2006
link
komentarz (0)
Podroze ksztalca ale nie zawsze sluza... zdrowiu. Szwajcarzy najwyrazniej nie lubia chorowac (kto lubi?), ale nie lubia do tego stopnia, ze nawet chorzy chodza do pracy. Dzis antybiotyk, jutro robota. Zwolnienia lekarskie to ostatecznosc, ktora najwyrazniej jest jedynie oznaka slabosci.

Moze to jednak wynikac z faktu, ze sama wizyta u lekarza stanowi taka przyjemnosc, ze jest wielce prawdopodobne iz ludzie chorowaliby zbyt czesto jedynie dla tych chwil kiedy mozna sie spotkac z doktorem. Wlasnie, spotkac, bo jak inaczej okreslic wizyte, ktora opiera sie na czystej przyjemnosci? Po krotkiej rozmowie telefonicznej spotkanie wyznaczane jest w trybie natychmiastowym. Gabinet to prywatne mieszkanie na najwyzszym pietrze w nowoczesnym bloku z widokiem na miasto, jezioro i gory. Poczekalnia jest tak naprawde przedpokojem, w ktorym zostawia sie plaszcz - zawsze wygodna, domowa i pusta. Doktor jest zawsze mily, usmiechniety, zainteresowany pacjentem, jego praca i zyciem. Podaje reke na dzien dobry i odprowadza do drzwi na dowidzenia. Prosi o telefon z potwierdzeniem czy choroba ustepuje i zaprasza ponownie.

A jaka aparatura?! Antybiotyk czy nie antybiotyk oto jest pytanie. Ale nie dla szwajcarskich lekarzy! Szpatulka pobieraja wymaz z gardla, drobiny klada na magiczne pudeleczko (w typie testu ciazowego) i po minucie wszystko jasne: plus albo minus. Jak plus to ojciec brac, jak minus to zwykly scorbolamid...

W aptece kolejna doza wrazen. Niektore leki za darmo. Kazdy klient ma konto w bazie danych. W ten sposob staje sie posiadaczem ‘karty stalego klienta’ i ewentualnych benefitow z tego wynikajacych. Wreszcie aptekarka zamyka biznes na godzine w porze lunchu. Przeciez kazdy musi cos w porze lunchu zalatwic...

No i wreszcie na koniec male ale... dwa tygodnie pozniej do domu przychodzi faktura. Za usluge. No, ale na to jestesmy przygotowani. Placimy za ubezpieczenie prywatnie, z wlasnej kieszeni. Im wyzsze, tym mniej lekarze moga nas zafakturowac, bo reszte pokryje ubezpieczalnia.

Ale najlepiej to i tak zdrowym byc...
.
.
.
.
00:25 / 18.10.2006
link
komentarz (0)
Sporo bylo ostatnio podrozowania. Projekt toczyl sie w Londynie, pare dni w Berlinie i pare w Paryzu a wszystko to zza Weneckiego lustra. W kazdym z miast sposobnosc przyjrzenia sie dzieciakom i mlodziezy ze zblizonych grup wiekowych. Te niezwykle kontrasty...

Angielskie dzieciaki zjadaja tone slodyczy w ciagu 1,5 godziny, dla nich to prawie jak konkurs kto potrafi zjesc wiecej. Niemieckim dzieciakom slodyczy w ogole nie wolno podawac (podobno takie prawo) i moga je dostawac tylko w domu a Francuzkim lakocie wydziela sie unikajac i nadmiaru i wspolzawodnictwa.

Anglicy potrzebuja duzo wiecej czasu niz Francuzi czy Niemcy zeby przelamac sie i zaczac glosno wypowiadac. Czesciej tez analizuja czy dobrze wypadna ze swoja odpowiedzia, czy moze lepiej siedziec cicho. Niemcy odpowiadaja swobodnie, ale w bardzo zorganizowany sposob – reka w gore i czekaja na przyzwolenie. Francuzi chetniej angazuja sie w swobodne dyskusje i wyrazaja swoje opinie nie ogladajac sie na innych i nie czekajac na zezwolenie.

Niemiecki dzieciak w wieku dziewieciu lat wie juz dokladnie ile co kosztuje w sklepie. Potrafi w zwiazku z tym ocenic czy cos jest drogie czy nie i wie dokladnie jakie ma szanse dostac to od rodzicow. Anglicy i Francuzi pozostaja raczej w blogiej cenowej nieswiadomosci ale potrafia rownie szybko ocenic czy cos jest warte zachodu starania u rodzicow czy nie.

Miasta stanowia podobny kontrast jak dzieciaki:
- Berlin ze swoja ponura historia, dzis w pelni blasku bez wstydu ukazuje w swietle jupiterow pomniki chwaly i nie-chwaly.
- Zabytkowy Paryz jak zawsze wspolczesny i modny – doskonaly melanz starych i nowych czasow.
- Londyn – wciaz taki sam, troche archaiczny w swej doskonalosci kontrastujacy z rwacym zyciem siedmiomilionowej metropolii.


W jedna jedyna niedziele jest chwila oddechu na Paryski spacer. Idziemy na niezawodne i zachwycajace Sacre Coeur. Akurat w ten jedyny weekend w roku odbywa sie festiwal wina. Masa budek z roznych regionow oferuje wina, sery i lokalne potrawy. Prawdziwy raj dla podniebienia. Stoisko z nalesnikami obsluguja 2 Polki. Stanowia przwdziwy tandem – jedna obsluguje po francusku, druga po angielsku. Crepes dla kazdego! Przyjechaly 6 lat temu ze Slaska. Zajmuja sie dziecmi, domami, pracowaly w dyskotece – ale za glosno i pozne godziny pracy, na nalesniki zalapaly sie przypadkowo jak i na wiele innych dorywczych robot. Do kraju nie chca wracac, raczej mysla dokad jeszcze by pojechac, we Francji zostac bowiem tez nie chca...
.
.
.
.
.
01:42 / 20.09.2006
link
komentarz (0)
A weekend byl z K w Londynie, w zachodniej oazie polskosci, ale w absolutnie angielskim stylu. A wiec wszystko zgodnie z angielskim kulturing:
bylo shopping,
pubing,
clubbing,
drinking
i eating.

Bylo tez odrobine
walking
i talking :)

I bylo tez dobrze. Spokojnie. Jak wtedy kiedy wraca sie na stare smieci gdzie zna sie kazdy kat. I jest sie jak u siebie. I tak wlasnie bylo. Bylo dobrze. Zupelnie niespodziewanie...



01:27 / 20.09.2006
link
komentarz (0)
Przegladalam niedawno watki na jednym z polskich forum prowadzonych w tym kraju. Forum calkiem calkiem, na poziomie, pisza i mlodzi i starzy i studenci i pracujacy, sporo przydatnych info a nawet kontaktow. Wydaje sie - ludzie swiatli.

I troche zadziwil mnie jeden z tematow ktory przesledzilam po nitce do klebka...
Wiosna tego roku jedna z polskich stacji telewizyjnych przygotowywala program o sytuacji Polakow w tym kraju. Szukali prostych historii, historii sukcesu, pozytywnych wzorcow dla mlodych, zeby im pokazac ze mozna, ze sie da wyjechac, przezyc, poradzic sobie, zarobic, zyc, zostac, wrocic?

Efekt? Najbardziej nieoczekiwany... Nie dosc ze ledwo znalezli kilka osob do emisji, to jeszcze takie ciegi zebrali ze od samego czytania bolalo. I to nie za nieudolnosc telewizji, niska jakosc programu i poziom prowadzacych. Ale za to, ze taki program w ogole kreca! Za to, ze zacheca do przyjazdu tych, co sie do tej pory wahali i sciagna im na lby, zakute i zasiedziale, konkurencje?!

No to jesli nie socjalizm, ze wszystkim po rowno, i nie kapitalizm, ze wolna konkurencja, to gdzie to ‘teraz k**** my’ zaklasyfikowac? Ze niby my, Polacy, na tej obczyznie za jakim ustrojem jestesmy i czego tak wlasciwie dla naszego kraju i tych, ktorzy tam zostali chcemy?

Czy ja juz mowilam ze nie param sie politykowaniem? Nie? A wiec, nie param sie, ale oparzylam sie tym ciemnogrodem.

Jak widac Rosjanie nie maja takich dylematow, bo jest ich tutaj o wiele wiecej, i sa nieraz konkurencja czy nam sie to podoba czy nie.





02:30 / 13.09.2006
link
komentarz (2)
Kolejny miesiac, kolejna miesiecznica od kiedy los sie do mnie usmiechnal a moje pracowe zycie zamienilo sie w prywatne nie-bycie, w nie-wiem, w nie-znam, nie-orientuje-sie, tak-zarobiona-jestem.


W weekend urodziny K.

W miescie po raz pierwszy powialo jesienia. Cieply wiatr zabral sie za przygotowania do powitania jesieni. Zaczal od suszenia lisci na drzewach zeby miec z czego ukladac barwne dywany na chodnikach, przeczesal tafle jeziora bialymi grzebieniami i zdmuchnal fontanne byc moze przypadkiem z rozpedu.

Uciekamy z miasta. Do zimy, do wiecznych sniegow gdzie wiatr niewiele moze a czas jakby skuty lodem plynie stokroc wolniej. Nienadgryziony zebem czasu Matterhorn dominuje nad krajobrazem i wkrada sie w kazde zdjecie. Jest defaultowy - czasem jako cien na tle hal, czasem jako cien na oku, na obiektywie.



23:54 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
TERAZ JUZ DAT NIE TRZEBA. Wpisy uaktualniono.

Genialna rzecz dla takiego kinomana jak ja, miec dwa niezalezne kina z ciekawym programem tuz pod domem. Przetrwalam na londynskim wysypisku multipleksow dzieki onlinowej wypozyczalni. Teraz moge znowu napawac sie kinowa atmosfera do woli. Kina male, ale luksusowe, widownia zawsze dosc spora bez wzgledu na pore dnia, ale zawsze cicha, nie mlaskajaca pop cornem i nie siorbiaca cola.
.
.
.
.
23:54 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
2.09.06

Szwajcaria nie przestaje zadziwiac. Wiara w uczciwosc ludzka bije tutaj na glowe nawet bardzo liberalnych anglikow. Przechadzam sie po lokalnym mallu rozgladajac sie co gdzie i jak. Natykam sie na wystawe pocztowek i kartek okolicznosciowych. Stojaki ustawione wzdluz sciany na dlugosci jakichs 15 metrow. Decyduje sie na kupno dwoch. No ale gdzie tu teraz zaplacic? Zaledwie jedna kartka na samym brzegu przyklejona do sciany mowi ze placi sie za nie na odleglym niewidocznym stoisku oddzielonym od wlasnych pocztowek jeszcze innym stoiskiem z pierdolami. Sprzedawczyni widzi swoje kartki po raz pierwszy i nie moze sie nadziwic ze takie ladne...
.
.
.
.
.
23:53 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
1.09.06

Przegladam interie i czytam felieton Lipnickiej o tym jak to stale ogladamy sie na zachod. U dolu strony pojawia sie baner reklamujacy atlas drogowy portalu. Nazywa sie www.map24.ineria.pl Mysle sobie moze to taki twor poetycko jezykowy ‘map 24’ na tej stronie czy cos w te manke, ale w takim razie dlaczego jest potem ‘mymap24 login’? czy nie moglo byc po naszemu mojamapa24? Darwin z Kochanowskim by powiedziali ze jezykowo ewoluujemy w strone gesi...
.
.
.
.
23:53 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
31.08.06

Na Brackiej padal deszcz a u mnie codziennie pruszy snieg. Czasem mocniej czasem slabiej, codziennie zabiela tu i owdzie mieszkanie. Kazdego dnia kilka sposrod miliardow snieznych kuleczek pokrywajacych sciany i sufit, opada aby przypomniec mi o nadchodzacej nieuchronnie zimie.
.
.
.
.
.
23:53 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
29.08.06

Dzis pojechalismy do Ikei po nasze finalne (jesli takowe w ogole moga istniec) zakupy. Pomykalismy autostrada red bullem – wielkim czerwonym byczym merolem Vito i jako duzi moglismy wiecej. Vito prowadzilo sie jednym palcem i mialo autmatyczna skrzynie. Towar jednak wciaz trzeba bylo pakowac manualnie i ja robilam za wspomaganie. Viva Vito!
.
.
.
.
.
23:52 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
22.08.06


Czwartek – wypelniam, podpisuje i wysylam papiery z Mobility. Zamykam tez zalatwione z przymknietym okiem sprzedawczyni konto Monsoona (trzeba byc w UK rok zeby otworzyc, nie bylam). W przeciagu 5 miesiecy dorobilam sie jednego zakupu, opoznienia za jego zaplate i funta kary za zwloke. Wysylam zapytanie co z moim wypozyczonym BMW 1, czy moge go jeszcze zatrzymac na miesiac czy za drogi na moje progi. Jak cos to trzeba oddac pojutrze, bedzie zal... No i probuje odkrecic sprawe z dodatkiem mieszkaniowym, ciekawe czy sie da... najwyzej, jak mowi K, pare frankow w plecy. A ja mowie najwyzej trzeba w przyszlym roku chate kupic :)


Piatek – jutro musze robotnikow umowic na drobne naprawy i dowiedziec sie o kod do instalacji modemu. W sobote zalatwic auto z mobility i pojechac do Ikei po polki i drzwi i kolejnych kilka mebli...


No i oczywiscie codziennie przychodzi za cos rachunek. Telefon, internet, mieszkanie, ubezpieczenia... Dobry szwajcarski zwyczaj ze nie ma terminow platnosci na fakturach :) zbieraja sie i rosna i mnoza na trzeciej kupce listowej. Pierwsza to sprawy zalatwione, druga w trakcie, trzecia nie zaczete. Te nie zaczete to rachunki.


Czytam dzis w darmowym dzienniku ze moda na sushi i sashimi wykancza czerwone tunczyki. Greenpeace zaczyna swoje akcje ostrzegawcze. Szkoda bo naprawde dobre. Szefowa zarazila mnie swoja miloscia do surowej ryby a ja w swojej rybiej naturze nie opieralam sie zbyt dlugo. Teraz moglabym sie moimi surowymi zodiakami zazerac codziennie.


Wloczylam sie dzis dlugo po wieczornej Wielkiej Ulicy. Wsrod swieczek, nastrojowych swiatlocieni i saksofonu. Bajeczna lokalizacja ale lokale jakies takie bezduszne. Pod wzgeldem wyszukanej i dopieszczonej w szczegolach roznorodnosci ‘nieeee maaa jak krakow’.
.
.
.
.
.
23:51 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
21.08.06


Wychodzac do pracy natykam sie na listonosza. Wypakowuje z wozu paczki na maly wozek ktorym bedzie je rozwozil od domu, do domu, od drzwi do drzwi. Spodziewam sie modemu wiec spogladam niesmialo na ten wozek czy cos tam nie lezy. Zauwaza mnie odwrocony tylem i pyta czy cos tam widze dla siebie. Jest. Listonasz prosi o dowod tozsamosci i przeprasza za to cztery razy. Taka jego praca ze musi wylegitymowac. Potem prosi o podpis. Elektroniczny. Na malej kieszonkowej maszynce. Cywilizacja. Stary siwy listonosz w okraglych przedwojennych okularkach zbiera elektroniczne podpisy.


Mam modem i kolejne 50 metrow kabli. Okablowany swiat.


Modem bedzie dzialal bezprzewodowo, specjalnie taki zamowilam, ale przychodzi ze wszystkimi mozliwymi kablami, bo zeby dzialal powietrznie najpierw trzeba tradycyjnie po drucie zainstalowac... Paranoja.


Gretkowska mowi: ‘gdybysmy codziennie zalatwiali jedna sprawe: zmiane adresu, elektrownie, zalegalizowalibysmy sie za dwa miesiace‘. Mnie to wszystko chyba zajmie ze cztery jak nie wiecej. Codziennie jakas sprawe pcham do przodu, nie wszystko da sie zalatwic od reki.

Sobota – zalatwiam przedluzenie rezerwacji w Ikei, zamawiam modem i wykupuje karte kinowa ze zdjeciem. To bardzo osobista karta. I osobowa zarazem.

Niedziela – chetnie bym cos zalatwila, ale w tym kraju to niemozliwe w niedziele.

Poniedzialek – place Amplico, z zalem rezygnujac z kolejnej oferty nie odrzucenia pt. dodatkowe 50gr dziennie gwarancja ze jak zmartwychwstane to nie bede musiala pracowac w nowym wcieleniu. Place tez kolejny zalegly rachunek za polska komorke. Jak zawsze po upomnieniu.

Wtorek – wyjasniam firmie od telefonow ze nie jestem zainteresowana oferta na udostepnienie mojego telefonu milionom ludzi za co w dodatku musze zaplacic. Nikomu nie chce udostepniac swojej ciszy.

Sroda – dzwonie do firmy od ogrzewania z zajaczkiem zeby sie dowiedziec kiedy przyjda sprawdzic piec i ile bedzie mnie to kosztowalo. Nie chca przyjsc?! Slyszal kto kiedy zeby ktos nie chcial przyjsc po pieniadze? Mowia ze jest na gwarancji do czerwca i doradzaja zebym sie zglosila na wiosne. Dostaje tez papiery z Mobility (wypozyczalnia wozow na zamowienie), oczywiscie cos tam trzeba bedzie podpisac i wyslac. Spotkalam sie tez z kobieta z HRu i dostalam kolejne dwa dokumenty do wypelnienia w sprawie emerytury.


CDN..................
.
.
.
.
.
23:50 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
20.08.06


Wykupilam wczoraj rower wodny na poltorej godziny. Godzina za krotko, dwie wydawaly sie za dlugo. Chcialam popedalowac gdzies dalej i opalajac sie czytac ksiazke.

Facet wydajacy rowery wodne pyta czy jeszcze na kogos czekam. Mowie ze nie, ze jestem sama. Pyta dlaczego skoro tu tylu facetow na okolo. Pytam czy sie przysiadzie w takim razie. Smieje sie i dziekuje za zaproszenie. Odjazd.


Gretkowska umacnia mnie w mojej polskosci. Jest wulgarna, ale mnie interesuje wszystko to co poza wulgarnoscia. Genialnie celuje w nasze polskie ulomnosci i bez znieczulenia je demaskuje. Fakt ze nie sa mi obce, ze je doskonale rozumiem nie bedac w kraju juz od czterech lat, udowadnia jak bardzo polska jest moja dusza i jak niewiele sie zmienilo od mojego wyjazdu. Zaczynam rozumiec co Rusewicz mial na mysli mowiac ze po latach na obczyznie odkrywa ponownie Hlaske, Gombrowicza i innych. Zaczynam rozumiec jego tesknote. Zaczynam tez ja odczuwac. Czy to przez niego? Czy to on zaszczepil we mnie ten niepokoj? Ten sentymentalizm? Tak czy inaczej wyparowuje on ze mnie niezwykle szybko za kazdym razem po kilku dniach spedzonych w kraju. Na szczescie... Jeszcze nie czas na powroty.


Dlaczego zawsze tak trudno jest wrocic do brzegu? Kolana mi odpadaja.


Mam ochote zjesc cos lekkiego. Mysle o lodach wiec ide pod firme, bo wiem ze tam najlepsze. A w firmie najlepsza toaleta... Przy okazji wpuszczam jeszcze male sushi. Uzaleznilam sie. Australijskie wplywy.


Dalej spacerem przez stare miasto. Szukam kafejki, do ktorej moglabym czesto chodzic na kawe. Chcialabym znalezc klimatyczne, lokalne i nie turystyczne miejsce gdzie dawali by latte jak w starbucksie. Taka londynska jestem.
Znalazlam dosc sympatyczne miejsce w stylu krakowskim, gdzie mozna z przyjemnoscia posiedziec, posluchac klimatycznej muzyki i poczytac ksiazke. Cafe Demi Lune znaczy pol ksiezyca. Faktycznie nietypowo jak na to miasto jest czynne do drugiej nad ranem siedem dni w tygodniu. Ale czy daja dobra kawe? Zdecydowalam sie na earl grey z cytryna. Jakos tak niekawowo sie czulam.


Naprzeciwko siedzi facet, ktory czyta o dwoch Marksach. Sposob w jaki trzyma ksiazke wskazuje ze powinien miec ze sto lat, a wyglada na jakies gora trzy dychy.


Pietnascie po szostej zbieram sie do domu. Chce zdazyc na czeski film pt. Szczescie. Plakaty wisza z tytulem angielskim ‘Something like happiness’. Ciekawe tlumaczenie. Nie mogli nazwac flimu happiness, bo taki juz byl. Wydaje sie, ze gdyby przetlumaczyli go jednak happiness, ludzie poczuli by sie oszukani. Na zachodzie, a zwlaszcza tutaj w tym szczesliwym kraju, chyba nikt by nie zrozumial dlaczego film jest zatytulowany szczecie, skoro pojawia sie ono na jedynie na kilka sekund, w ostatniej sekwencji filmu, w cieniu usmiechu i blasku w oczach glownej bohaterki. Cala reszta to jedna wielka tortura wszystkich bohaterow i ustawiczna walka o lepsze jutro. Czy to nie brzmi jak z czasow socjalizmu? Coz, filmowa rzeczywistosc to postsocjalistyczna gehenna biedoty, ktora byla wczesniejszym bogactwem socjalistycznego spolecznstwa czyt. biedoty.


Plakat angielski, film czeski po czesku, napisy po francusku i niemiecku. Welcome to Szwajcaria.


Ogladam i probuje odnalezc w pamieci miejsca wokol Pragi, gdzie film byl krecony. Oprocz Pragi za plenery robi Most. Na koniec fajny kawalek w wykonaniu Leonida Soyblanika? ‘I love you’.


Zalatwilam sobie karte cinepass. 30 CHF rocznie a bilety za 63% ceny czyli 10 zamiast 16 CHF. Karta zwraca sie po pieciu seansach. Chodzi tylko o to, zeby do multipleksow nie chodzic. Nie ma pop cornu, nie ma problemu.
Nota bene szwajcarskie male kino studyjne i zarazem niezalezne nie odbiega tutaj standardem od multipleksu. Jedyna roznica to brak prazonej kukurydzy i male sale.


Taka piekna genewa a ja sie usmiecham, gdy widze na ekranie zimowe, lesno-pagorkowate, nieokrzesane czeskie pejzaze.


Bohater, z ktorym moglabym sie utozsamic, wystepuje w filmie do hromady przez 5 minut. Juz na samym poczatku, w drugiej scenie wyjezdza do idealizowanej Hameryki. Film opowiada historie tych, ktorzy zostaja...
O ile w Londynie jednopensowki walaja sie po ulicach i chodnikach na kazdym rogu, o tyle tutaj znalezc jakakolwiek monete jest niezwykle trudno, wrecz niemozliwe. Moze wiec pozbede sie swojego nawyku wbijania wzroku w szarosc pod nogami i zaczne chodzic z glowa podniesiona do gory. Dosc nie podobne do mnie. Zadziera nosa – moglby pomyslec ktos kto mnie zna.


Ustawiczny brak potrzeby kontrolowania stanu konta plus brak faceta w domu rowna sie podwojony brak kontroli wydatkow. To z kolei oznacza brak jakichkolwiek finansowych zmartwien a tym samym brak potrzeby wynajdywania drobniakow na ulicach. Nareszcie mozna spokojnie poogladac wystawy sklepowe!
.
.
.
.
.
23:45 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
19.08.06


Trzeci weekend w Genewie, pierwszy weekend sama. Niesamowite ile czlowiek ma czasu bedac sam. Wydaje sie, ze od rana kiedy sie wstalo do wieczora mijaja trzy dni a nie jeden. I ta nieziemska cisza w domu. Od momentu kiedy zamykam za soba drzwi, jedyny halas jaki slychac, jedyne dzwieki, to te, ktore ja wydaje, ktore ja powoduje, urzeczywistniam, materializuje. Jestem jedynym centrum wydarzen. Wszystko wokol to tylko dodatki do mojej egzystencji.


Te tysiace wolnych sekund, trzeba czyms zapelnic, zeby nie spedzic calego dnia patrzac w sufit. Jest tyle mozliwosci, ze nie wiadomo co robic.


Najpierw trzeba wstac, potem cos zjesc, potem poranna (poludniowa!) toaleta. Zrobione. Dalej telefony: K, Ikea, Swisscom. Zalatwiam przedluzenie rezerwacji na polki do szafy, nie chce jezdzic do Aubonne dwa razy. Skoro drzwi jeszcze nie przyszly, po polki tez nie pojade. Zamawiam najdrozszy bezprzewodowy modem do Internetu. Firma stawia. Ma przyjsc do czwartku. Bez sieci czlowiek czuje sie jak na wakacjach. Nie ma nic co trzeba by bylo onlinowo zrobic, sprawdzic czy przeczytac. Wydaje sie tez ze bez dostepu do sieci i tak nic nie mozna zalatwic, znalezc zadnej informacji wiec i nic zrobic. A to przeciez bzdura. Wszystko mozna wydzwonic.


Musze jeszcze umowic robotnikow do zrobienia poprawek w mieszkaniu.


Pakuje plecak i ide na spacer. Nie wiem jeszcze dokad i gdzie zajde. Chce isc przed siebie i przygladac sie ludziom.
.
.
.
.
.


23:42 / 03.09.2006
link
komentarz (0)
Reaktywacja... Z Pragi do Londynu. Z Londynu do Genewy. Z Genewy do ciebie, do siebie, do ciszy pisze.
.
.
.
.
12:23 / 18.03.2004
link
komentarz (0)
K: Hokej. Sport narodowy w Czechach. Trzeba było pójść i sprawdzić dlaczego tak właśnie jest.
Dystrybucja biletów: w 4* hotelu miła pani, mówiąca po angielsku pozwoliła nam wybrac dokładne miejsce w hali. Następnie nacisnęła przycisk i się bilety wydrukowały. Koniec, kropka. 2 minuty. Takich miejsc w Pradze jest 13.
Przy wejściu na halę miły Pan skanuje bilet i wie czy podróba czy nie.
Każdy kto kupował bilety na imprezy sportowe w Polsce wie, dlaczego to opisuję.


Kibice: nareszcie byliśmy w Czechach. Każdy kibic był tak czeski jak tylko mógł być. Widzieliśmy fryzurki na 'czeskiego hokeistę', stara wiara nie rdzewieje.


A mecz jak mecz. Derby Sparta-Slavia, 4 policjantów, mnóstwo trąbek. Piknik...
.
.
.
.
17:53 / 27.02.2004
link
komentarz (1)
N: ktokolwiek kiedykolwiek zastanawial sie jak to jest wyjechac z kraju i zaczac zycie na obczyznie, niech wie, ze nie ma absolutnego znaczenia gdzie sie mieszka, zyje, pracuje. jest tak samo, poza tym ze brakuje przyjaciol i rodziny :(

oczywiscie poznaje sie nowe miejsca i ludzi, ale poza tym wszystko wyglada podobnie. w sklepach sa te same produkty, nadal bedziecie pili kakao nesquick i jedli jogurty danone'a. nowe wynajmowane mieszkania sa umeblowane przez ikee a w pubie dostaniecie heinekena jakkolwiek by sie nazywal ;)


poza tym wasz tydzien nadal bedzie sie zamykal w cyklu praca dom praca dom i moze w weekend bedziecie mieli czas sie z kims zobaczyc lub cos zwiedzic.
generalnie luuuuz, kochani luuuz! nic tylko sie przprowadzac ;) ale warto, naprawde warto :)
.
.
.
.
17:13 / 27.02.2004
link
komentarz (0)
N: ostatni weekend spedzilismy w polsce. byly conajmniej trzy wazne powody, dla ktorych zaledwie w dwa tygodnie po wyjezdzie, musielismy wrocic do kraju. 1600 km w dwa dni = 18 godzin w samochodzie! zgadnijcie ile mielismy z tego weekendu?


zatrzymalismy sie w naszym starym mieszkaniu, gdzie od roku urzeduje brat K. w niedziele rano przyleciala na balkon para synogarliczek, ktore zawsze dokarmialam. brat K. powiedzial ze nie widzial ich ani razu od czasu kiedy sie wyprowadzilismy...
.
.
.
.