20:17 / 08.09.2005 link komentarz (0) | aktualnie | 18:28 / 30.08.2005 link komentarz (2) | [1] praca dzieli się na czas do przerwy, półgodzinną przerwę i czas po przerwie. etap pierwszy i ostatni polegają na udawaniu, że się zapierdala, albo na faktycznym zapierdalaniu, w zależności od chęci, nastroju i ustosunkowania do świata, słowem - dnia cyklu menstruacyjnego. przerwa polega na tym, że się zjeżdża windą do supermarketu, stoi w kilometrowej kolejce po trzy pierogi, wścieka się na kasjerki i ekspedientki i robi się obużone miny, wraca się na górę, zasiada na zapleczu, wrzuca trzy pierogi do mikrofali, trzyma się je tam na tyle za długo, że po jednym kęsie pakuje się je w siatkę, którą z kolei pakuje się w śmietnik, daje się słyszalny dowód własnej frustracji, zjeżdża się windą na dół, stoi w krótszej kolejce, kupuje się suchą bułkę, idzie się na papierosa, się pali, a słońce świeci niemilosiernie i wcale nie chce się palić na pusty żołądek, ale trzeba palić, bo od tego jest poł godziny przerwy, więc się pali, rozmawia od biedy z ochroną, która wyszła przed centrum w tym samym celu, albo patrzy się z niekłamaną niechęcią na tych wszystkich buraków, którzy wchodzą do środka, do mekki konsumpcji, kupować skarpetki i gacie z metkami i pytać o kalosze, i rozpierdalać dopiero co poskładany salon, patrzy się na te pielgrzymki, całe rodziny, dzieci w wózkach, smarkaczy targanych za ręce przez ekscentryczne mamuśki targane z kolei przez potrzebę mania nowej bluzki z wyprzedaży, w ktorej bluzce będą lepsze i zrobią wrażenie na sąsiadce, i koleżankach, będą miały, kupując tę bluzkę, swoją osobistą przygodę, małe wydarzenie, święto takie, survivall w gdańskim manhattanie. więc się patrzy z niechęcią, bo w czasie przerwy wolno. za pięć minut, kiedy wróci się do sklepu z pustym żołądkiem i śmierdzącymi od fajek palcami, trzeba się będzie uśmiechać i mówić o doskonałej jakości odzieży, którą przyszło trzymać im w rękach, jakie wspaniałe połączenie kolorystyczne rozświetla ich nalane twarze z kosmosu, tych e.t. z odzysku, lumpeksowych marsjanek, które mają jedno oczko bardziej, albo drugie mniej i rozmazany makijaż. jaka tu miła obsługa. trzeba będzie pamiętać o wszystkich standardach obsługi klienta, donosić rzeczy do przymierzalni, być bardzo mlodziezowym i prezentować towar w myśl zasady 'cecha - zaleta - bonus'. i będzie się czekało na zamknięcie salonu i będzie się rozmawiało z koleżankami o życiu, miłości, przyjaźni i bzykaniu, jak przystało na rasowe sklepikary, ekspedientki z bożej łaski, o tym gdzie i kiedy oraz kto oszukuje na kasie. a kiedy wszyscy klienci już pójdą i zostaną wypełnione wszystkie karty kontroli, wyjdzie się razem przed centrum, się wyjdzie w oczekiwaniu na księcia z bajki, a książęta już tam będą, ustawieni w szeregu, z przywiędłym kwiatkiem w dłoni, bo znowu nadgodziny. i to jest moja powtarzalność i burza chronologii, klimaks dnia dzisiejszego od ponad dwóch miesięcy.
dziś jestem na nie do świata. | 13:20 / 09.08.2005 link komentarz (0) | [1] "Gasimy telewizor i światło. W ciemności kochamy się jeszcze bardziej. Wieczory są chłodniejsze, po niebie przechodzą burze. Wieczory są ciemniejsze, kiedy idę ulicą, promieniując jeszcze twoim ciepłem, gubiąc sierść." | 22:20 / 07.08.2005 link komentarz (1) | [1] "Już wkrótce po ślubie pojęła, że ma na niego sposób. Gdy zrobił coś nie tak, zacinała się i potrafiła milczeć całymi tygodniami. Jakby w ogóle nie istniał. Niech skruszeje. Nocą, odwrócona do niego plecami, z twarzą wtuloną w poduszkę, leżała na materacu jak martwa. Jakub drżał w ciemności zraniony do żywego. - Jestem dumna kobieta - mówiła nazajutrz do przyjaciółki z biblioteki, która słuchała nieuważnie jej zwierzeń, mieszając łyżeczką kawę nesca w kubku jacobsa. Wiedziała, że ma życie częściowo tylko udane, ale cóż, tak już pewnie jest na tym świecie."
Ka wrócił niespodziewanie wcześniej, więc odpracowaliśmy wszystkie stracone noce przesiadując niemal do rana w sopocie, szwędając się w trybie to-tu-to-tam oraz tam-i-z-powrotem po naszych magicznych miejscach, wspominając co gdzie kiedy i z kim. wreszcie można było przeprowadzić zaległe rozmowy o tym, co przeczytane i obejrzane w ostatnim czasie, pełna ekscytacja i wejście na molo w środku nocy, kiedy ślisko i mokro, i ja się bałam, bo zawsze się boję, pusta, ciemna przestrzeń i kilka świateł, nawet chce mi się płakać ze szczęścia i takiej ulotności, ale to są patosy, które mi nie przystoją.
[2] Za bardzo ufam temu blogusiowi, za bardzo wierzę, że się mnie tu nie zna. nigdzie nie jestem prawdziwa, bo ja w ogóle nie jestem prawdziwa; pe w pracy niebezpiecznie trzyma mnie za uda, żebym nie spadła z drabiny, a potem zwierza się komuś, że on mnie tak po cichu. boję się tego wszystkiego, twoje imię loguje mnie na większość kont pocztowych i blogów, choć to jest koszmarna przeszłość, która wolałabym, żeby nie miała miejsca, nawet kosztem tego, co udało mi się zyskać, marzy mi się, że nie istniejesz, jesteś białą plamą, tabula rasa i nic nie pamiętam. nie mogę sobie pozwolić na słabość i sama, trochę na siłę, się przekonuję, że już wszystko jest wedłu planu i nawet jestem w stanie sobie uwierzyć.
nie być, nie być, szalone hamletyzowania, choć tak naprawdę jestem pogodną dziewczynką. | 11:59 / 05.08.2005 link komentarz (0) | [1] rozmowa z gw mnie rozstraja, rozmowy z mężczyznami mnie rozstrajają w ogóle ostatnio, mogłbym być kasią grocholą polskich blogów i pisać dużo o wiecznej miłości oraz perypetiach nastolatek kochających wiosnę, wiatr i piszących minipowieści. używam wulgarnych wyrazów, kuleje mi odmiana przez przypadki i średnia wartość paragonu, boli mnie podbrzusze i jestem stworzona do kłamstw każdego kalibru, mogę być akwizytorką i wciskać paniom domu roczny zapas szczoteczek do zębów, rozdawać gratisy za pieniądze, donosić syntetyczne szczęście pod same drzwi pozorując stajl na chrystusa i inne matki boskie. nie chcę, nie mogę, nie powinnam, 150% planu, ka wraca w poniedziałek, we wtorek mam ostatnie naście, dziś prawie spadłam z drabiny. to za dużo na 160 wzrostu. | 08:21 / 04.08.2005 link komentarz (0) | [1] Drapię opalone ramiona aż do krwi, poobgryzanymi paznokciami rozszarpuję siebię, zdzieram kolejne warsty półprzezroczystej skóry i wmasowuję, wcieram, wciskam tam ciebie. skóra właściwa i pocharatany naskórek. teraz jesteś częścią mnie aż nadto dobitnie, a bajka o pięknej księżniczce i księciu na białym rumaku dobiegła końca. mogę wciąż od początku robić rozbiór logiczny i gramatyczny rozkład jednego, prostego zdania, a co jeśli ja zabiję ciebie i siebie. choć z ciebie żaden konwicki, ani żaden adamczyk. i robię to, robię to wciąż na nowo, kiedy gw przyjeżdża do gdańska i siedzimy gdzieś w sopocie, kiedy d. oprowadza mnie po gdyni, a ja zaciskam uparcie powieki i przygryzam wargi, bo wciąż chcę, żeby był mi tylko chłopcem z obrazków; i nawet kiedy jestem na półwyspie w trybie 'papierosy, kawa, ja'.
nie chcę, żebyś był i to są trudne i nierozwiązywalne kwestie, taka zbędność plus poczucie obciachu. a ja znowu nie wiem, kiedy było wczoraj i kiedy było miesiąc temu. to jest burza chronologii, młodzieńcze zachwiania i klimaks dnia dzisiejszego. nie patrz tak nigdy więcej. | 17:37 / 06.07.2005 link komentarz (12) | [1] Wczoraj byłam w pracy i wszyscy na siebie krzyczeli a ja miałam gorączkę i chrypę. atmosfera była szczególna, nie udało nam się wyrobić planu, a klientki nie chciały ode mnie kupić klapek za 14 złotych, ani okularów za 9, ani, co gorsza, spodni za 149 i odczuwałam niezwykłą żałość, potrzebę przekleństw i braku cenzury. udawałam bardzo miłe dziecko, kiedy kierowniczka krzyczała na nasze wyniki, a krzyczała tak, że słychać ją było w całym centrum. przepraszała już ciszej. takie atrakcje. nie będę już na pierwszym miejscu w rankingach pracowniczych i moja ambicja bardzo przez to cierpi.
[2] Wcześniej się udałam na przyszłą uczelnię. udałam się tam zaraz po tym, jak setki osób na setki możliwych sposobów przekazywało mi ten jakże krótki i jakże uroczy komunikat 'ty idiotko'. nie tymi słowy oczywiście i nie w tak lapidarnej formie, roztaczając przed mymi oczami ogrom możliwości, jakie da mi studiowanie w takim na przykład krakowie, albo innym wrocławiu i jak mi, przyszłości narodu polskiego, bedzie dobrze a im do mnie blisko. ale twardym trzeba być i asertywnym, więc się udalam na moją słodką prowincję i miałam ochotę uciec z wrzaskiem. kolejki, koleżanki w tych kolejkach, po których widać, że nie dość, że z pcimia pochodzą, to ich ulubioną książką jest 'puc, bursztyn i goście' czy inna 'karolcia', dialogi o życiu i oszustwach dokonanych przez CKE na tej biednej młodzieży rocznika czarnobylskiego, która raniła mój zmysł estetyczny, raniła tak boleśnie, że słyszałam, jak mi poczucie dobrego smaku piszczy w środku, skamle rozpaczliwie i szuka drogi ucieczki. po powrocie do domu napisalam do gw, że biorę most na drugim roku i spieprzam do krakowa, już chyba sobie bilet nawet zarezerwuję. na samolot.
[3] 'cień wiatru' zafona mi się już nie podoba, choć huelle polecał. węszę oszustwo i nieprofesjonalizm tłumacza. na tych 515 stronach możnaby więcej, możnaby cisnąć literacko, dopieścić barcelonę i na boga, dialogi! tutaj dziesięciolatek ma spostrzeżenia godne, nieprzymierzając, pokolenia naszych rodziców, smarkaczowi nie wolno myśleć i mówić w taki sposób a dorosłym w taki sposób smarkaczowi tłumaczyć świata. z kolei 'pianistka' jak najbardziej. wciąga, choć szarpie wnętrze i trudnoprzełykalna jest, doskonała na płaszczyźnie językowej, idealnie akustyczna, każde słowo jak wygrane na pianinie właśnie, w pełni słyszalne, niezbędne, jak nuta w kompozycji, a przy tym narracja chłodna i beznamiętna, twarda i ostra niczym brzmienie niemieckiego. myślę sobie, ze wrażenie większe musi być, kiedy się czyta w oryginale, czego planuję dokonać. ach. | 20:17 / 01.07.2005 link komentarz (6) | [1] Kiedy nad ranem wracam z pracy miasto się budzi, mija mnie pierwszy tramwaj linii numer 6, czarny kot przebiega mi drogę i jest pięknie, choć to najbardziej obrzydliwa i brudna część miasta, na mikroskopijnym trawniku kwitną fekalia, a śmietnik jest pełen po czyjejś smierci. Kiedy nad ranem wracam z pracy mam podziurawione dłonie, pozdzierany lakier na paznokciach i czerwone plamy na palcach, bo w sklepie dla ziomali mamy 75% obniżki od dziś, co uskuteczniałam do 6 rano, ukladałam, przybijałam, metkowałam, rozwieszałam bluzgając umiarkowanie pod nosem, bo to taka, a nie inna godzina. Puste centrum handlowe ma swój urok, jest ciemno, ruchome schody nie działają, ochroniarze grają w karty, a w głośnikach słychać spokojny, kobiecy głos "szanowni państwo, prosimy o niezwłoczne opuszczenie centrum manhattan", bo trwają jakieś ćwiczenia. Kiedy nad ranem wracam z pracy, eM. odprowadza mnie pod sam dom i enty raz w tym tygodniu słyszę, że mam piękne oczy i trochę się dziwię, choć nie daję po sobie poznać, bo piękne mam przecież też dłonie, czy usta, a na to się zwraca uwagę w drugiej kolejności. ukrywam rozczarowanie, robię minę pod tytułem dobranoc eM., możesz próbować, ale i tak nie masz żadnych szans i napawam się moim chłodem i nieszczerą obojętnością. Dobra jestem w powrotach, generalnie, na śniadanie zjadam czekoladowe musli z mlekiem, czytam prasę i wypijam herbatę. potem śpię do 14, śnią mi się pomarańczowe klapki za 19 złotych, zaginione indeksy i metkownica. Ka. zostawił mi swój egzemplarz "cienia wiatru" i "pianistki" i pojechał w siną dal, za naszą zachodnią granicę. mogę tak bzdurzyć bez końca, przebierać w faktach i podsycać mitomanię. jestem dobra w powrotach. przyjdę znów i wykasuję niewygodę. | 16:47 / 30.06.2005 link komentarz (1) | [1] świat zmienia mi się w zawrotnym tempie, szukam kogoś kto poważnie odpowie mi na pytanie, dlaczego u mnie nie może nic być normalnie, na standardach europejskich, tylko zawsze muszą się wyłonić setki komplikacji. i naprawdę, utwierdzanie mnie w przekonaniu, że przecież o tym właśnie marzą dziewczynki do poduszki i masturbacji, niczego nie ułatwia. kiedy wczoraj przemierzałam gdynię, idąc do D. na sushi, jakiś mężczyzna upuścił dopiero co kupione pół litra i wódka płynęła świętojańską, a on przeklinał wcale nie cenzuralnie. wcześniej odwiedzam szkołę, wpadam na dyrektora i dowiaduję się, że to jest jedna z najlepszych matur w kraju i jeszcze mi za to zapłacą, polska mnie kocha a uczelnie pragną.
wcześniej widzę jego wzrok kontrolujący ruchy moich bioder i włosy przyklejające się do twarzy, nie powinien jeszcze wiedzieć, że tańczę dla niego właśnie, wolno mu marzyć, by być na miejscu tego mężczyzny, który zbyt śmiało trzyma mnie w talii. oglądamy wschód słońca, dowiaduję się, że mam oczy jak sarenka, ale tylko się uśmiecham, bo mnie nie można mieć łatwo, kiedy za szybko wyciągasz ku mnie dłonie, rozpływam się i niknę. mam zachwianą chronologię, do domu wracam po świcie i nikogo nie muszę się bać, jest cicho i brudno, ani boga, ani pana, robi mi ten uśpiony industrializm, rozmazany lekko makijaż i ostatni papieros przed snem. | 21:06 / 17.06.2005 link komentarz (2) | [1] odliczyć do 100. i potem wrócić znów do jedynki. tylko parzyste. tylko nieparzyste. przypalić kciuka papierosem i słuchać syku palącej się skóry, i wierzyć we własną siłę, w tą siłę, która przecież nie istnieje, choć jest idealnie odgrywana przed widownią. krzyczeć, że da się sobie radę, mistrzowsko obracać się na pięcie i rzucać beznamiętne spojrzenia. nie. patrzeć przed siebie, udając, że świata nie ma, ponad głowy przechodniów patrzeć, rozchylać usta i szukać prawdy tam, ponad tymi głowami, szukać odpowiedzi na wszystkie pytania, co się bierze z idiotycznej i naiwnej wiary, że te odpowiedzi istnieją, choć rozum mówi co innego. dumnie podnieść głowę i samotnie grać w klasy, w chłopa narysowanego kredą na asfalcie szkolnego boiska. się samookreślić. samodookreślić. nie jesteś w stanie pojąć, jak to jest, kiedy wewnątrz warczy i krztusi się twój własny silnik i znów nie odpala. źle. nie mozesz zrozumieć faktu, że nie da się dupy włożyć do kontaktu. lepiej, choć wciąż nie to. [jesteś mistrzynią autoironii o uroku telenoweli] jesteś daleki od pojęcia bezsensu wkładania palców do kredensu. na odwrót. bez żartów. kiedy ona wydyma dolną wargę, źrenice rozszerzają się jej, a sutki twardnieją ty wciąż szukasz swojej nibylandii. podobno kobiety mają w naturze, że kochają i nienawidzą jednocześnie. odlicz do 100. | 21:46 / 10.06.2005 link komentarz (5) | [1] piszę trzydzieści notek dziennie tylko po to, żeby ich nie dodawać. rozkosz. | 23:28 / 09.06.2005 link komentarz (4) | [1] sinusoidalnie mi, strona 62 hanemanna plus dziewięćset stron obłędu krzysztonia i mogę pisać o własnych szaleństwach, o strachach i niepokojach, które mnie monitorują od jakiegoś czasu. mogę, ale nie napiszę, bo to mój prywatny materiał na literackiego nobla. palce ślizgają się po klawiaturze, bliskie upadkom w przepaści między klawiszami, kiedy wchodzęna stronę jagiellonki. gw pisze przyjeżdżaj, niewarto przegrać życia, a mi się marzy, żeby ktoś podjął za mnie wszystkie decyzje i uporządkował moje schizofreniczne bałagany. przegrana życia to może być właśnie wyjazd teraz, kiedy potykamy się na niepewnościach. a gw nie rozumie, że wciąż chce być twoją magą, nie jego.
pocztówka z meksyku od maurycego przyczepiona obok czarno - białego zdjęcia wojaczka. z jego wierszy się wyrasta, ale z tej twarzy nie wyrosnę chyba nigdy. huśtawki nastroju potęgują przekonanie, że umrę śmiercią samobójczą i na zawsze pozostanę niepoczytalną magą, która grywała w klasy. | 20:26 / 07.06.2005 link komentarz (0) | [1] ogólnie, to jestem szczególnie zajebista. i silna. co z tego, że oczy pękają zawsze wtedy, gdy nie powinny i gdy nikt sie tego nie spodziewa. przemierzam pół miasta środkami komunikacji miejskiej, bez biletu, na gapę czyli, tylko po to, zeby gdzieś jeździć, coś robić i nie musieć patrzeć. skończyłam 'wniebowstąpienie' konwickiego dokladnie na siodmym przystanku autobusu linii 122 i niemogąc wyjść z podziwu nagle zrozumialam całą rzeczywistość, a przynajmniej fakt, czemu nie grand prix tylko nagroda za reżyserię. z gw piszemy sobie bzdurne mejle w zatrważających ilościach, o miłości, życiu i oczkach jak u jelonka bambi. przed dziewietnastoma laty wkroczyłam w etap niktmnieniekochaniktmnienierozumie i obawiam się, że pozostanie mi tak już do śmierci, która wciąż, uparcie następuje wczoraj, zamiast raz a porządnie nastąpić dzisiaj. miałam nie pić wódki, miałam nie używać brzydkich wyrazów i nie pokazywać światu nieprzyzwoitych gestów, ale tradycja tradycją, spełzło to na niczym, nadal jestem fajna i wolno wyciągać w moją stronę ręce, to i tak w niczym wam nie pomoże. spotkania klasowe są bardzo przyjemne, zwłaszcza gdy odbywają się wieki po ostatnich, miło było, mi zawsze jest miło, bo ja w ogóle jestem miła. kiedy robi mi się mokro w oczach gaszę papierosa na łydce. grunt to samodyscyplina. kochaj mnie, jako i ja się kocham. amen polsko. | 00:48 / 06.06.2005 link komentarz (0) | [1] można krzyczeć i tak się nie zakrzyczy. kilkanascie projekcji, czuję, że łzawią mi oczy, jeżeli'prezent' nie wygra zrobię sobie śmierć, ostaszewska siadła koło mnie w kinie, nie wiedziałam, co się mówi w takich sytuacjach, więc nie mówiłam nic. adamczyk mnie minął kilka razy i jestem pewna, przyglądał się, kiedy paliłam w przerwie papierosa i kartkowałam 'wniebowstąpienie' konwickiego, nie bez powodu zresztą, ale nie mogłam przecież wyszeptać, że gdyby nie ty, to chciałabym, żeby to on, więc tylko spojrzałam przeciągle. tacy mężczyźni rozumieją takie spojrzenia takich kobiet. kochać i być kochaną, to są proste prawdy, które okazują się być szczytem pragnień i jedyną właściwą definicją szczęścia, niekoniecznie w landrynkowych barwach. świat mnie pożąda, choć wciąż nie rozumie. | 14:56 / 27.05.2005 link komentarz (0) | [1] budzę się przed szóstą, niespokojna i mokra na plecach, czuję, że te zawroty głowy, to nie są przelewki, przez sen zabiłam człowieka, który w byciu gnojem w skali od 1 do 10 osiągnął zasłużone 11 i plasuje się na pierwszej pozycji od roku, kurwa rok minął, wydrapałam mu oczy niebotycznie długimi paznokciami, krew sciekała mi po dłoniach, ktoś próbował mnie odciągnąć, krzyki jakieś, oniryczna szarpanina, na tyle nierealna, że jak wyciągnąć rękę przed siebie, to obraz faluje, zamazuje się i zniekształca, tylko ja i on, lejdi makbet polskich blogów i jej ofiara, ciemniejąca krew pod paznokciami. budzę się przed szóstą, niespokojna i mokra na plecach, przykrywam ci stopy, bo znowu się odkryły podczas sennych wędrówek, stachuro mój ty, tak sobie myślę i walczę z oddechem, opanowuję ruchy, jest za wcześnie na cokolwiek, zaczynam czytać wygrzebanego wczoraj u rodziców Ruyslincka, ale już 55 strona skrapla mi oczy, więc przeglądam kolejny list van Gogha do brata, przytulasz mnie odruchowo, całujesz nagie ramię i szturchasz noskiem, wiem, że wiesz i ty wiesz, że ja wiem.
Ten sen mnie wytrącił, stłukłam rano filiżankę od mamy, przed chwilą wysadziłam korki, możliwe, że nigdy nie będę dobrą żoną, bo obsługa kuchennej elektroniki wciąż mnie przerasta. Tysiące rzeczy budzi we mnie wkurwienie, powinnam czytać i pisać, czytać i pisać, a wszystko mam dopracowane do połowy i w sumie, co z tego, że każda nieudana księżniczka chciałaby być mną. | 15:11 / 24.05.2005 link komentarz (0) | [1] na raz na dwa na trzy, na raz na dwa na trzy, na raz, skucha, na raz na dwa na trzy, na raz na dwa na trzy, naraznadwanatrzynaraznadwanatrzynaraz, pas. równomiernie odmierzane uderzenia. na raz na dwa na trzy, cykliczność pisków i rozwianych włosow, trochę spoconych, przyklejających się do twarzy, na raz na dwa na trzy, bezwiedne poprawianie grzywek, żeby nie zakłócić rytmu, skucha, piersi na tyle dziecięce by nie potrzebowały jeszcze schronień i fiszbin i na tyle dorosłe, by unosić się nieznacznie i opadać podczas walki z grawitacją. naraznadwanatrzynaraz. dwie brzydkie dziewczynki przymocowały gumę do poręczy pod flagą biało-czerwoną, wytupują teraz rytmy - plątanki, wyskakują wymyslne układy pokonując elastyczną, różową granicę, naraznadwanatrzy, skucha.
podobno jest wiosna. | 21:44 / 23.05.2005 link komentarz (0) | [ja, moje ego i wszystkiego najlepszego]
'Wiedziała, że znowu jest po jego stronie, że nie utonęła, że on unosi ją na powierzchni wody i w gruncie rzeczy to szkoda, przecudna szkoda. Oboje poczuli to w tej samej sekundzie i przytulili się do siebie, jakby chcieli wtopić się jedno w drugie, w jakiś wspólny teren, gdzie słowa, pieszczoty, usta owijały ich niby obwód koła, te kojące metafory, ten stary smutek, zadowolony z tego, że wrócił na miejsce, że nadal trwa, że utrzymuje się na fali przeciw prądom i wiatrom, przeciw wołaniu i upadkowi.'
[J. Cortazar]
| 15:33 / 23.05.2005 link komentarz (1) | [1] blogowi przyjaciele na wyciagnięcie ręki. malżeństwo z poetą z bloga. cyberdotyk, scieranie się ekranów, nie potrzebuję twoich dłoni, najedź na mnie kursorem, kilkanaście klawiszowych kombinacji i przestaję być niewinna, kilkanaście kliknięć i przestaje mi krwawić środek, nie potrzebuję potwierdzeń, tak jak nie potrzebuję migreny, albo nieprzespanej nocy. nie chcę być twoją blogową koleżanką, nie chce patrzeć na gronowe fotografie, nie muszę płakać, bo i tak cała polska mnie zazdrości, cała polska mi zazdrości, mam wszystko, czego pragniesz, tylko boisz się poprosić. trzydwajedenzerostart. | 00:09 / 16.05.2005 link komentarz (1) | [1] chciałbym umrzeć spokojnie we śnie, jak mój dziadek. a nie w panice, jak jego pasażerowie. W myślach jestem ireną solską, albo misią godebską, choć misią godebską jest przecież małgosia. małgosią z resztą też bym mogła być. chciałabym, żeby mnie kochano tak, jak się kocha piękne kobiety, popłakałam się w trakcie kąpieli, bo naprawdę miałam tysiąc powodów, a tylko tam mogę płakać wyrzekając się pytań, czy coś się stało, co się stało, powiedz co się stało, przecież widzę, powiedz, ja się martwię. nic się kurwa nie stało. tak właśnie. poza tym, że złamał mi się paznokieć, świat bez okularów jest nieostry, całe moje ciało się nagle zrobiło nieostre i zamazane, w trakcie depilacji zadałam sobie ranę ciętą, krew kapała do wanny, krew kapała na kokosową pianę, podniosłam nogę do góry to krew zaczęła mi ściekać po udzie w stronę miejsca, z którego biorą się dzieci i tak do momentu aż zdałam sobie sprawę, że przecież mam wrażliwą osobowość, że przecież jestem neurotyczką, że przecież się boję widoku krwi i że mogę umrzeć właśnie teraz w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek. powód kolejny.
X kiedyś powiedział, że jestem piękna, kiedy płaczę, ale błyskawicznie stał się mistrzem ciętej parafrazy stwierdzając, że jestem histeryczką i tak się skończyła dwunasta w moim życiu historia wielkiej miłości, za którą gotowa byłam oddać życie przez dwa tygodnie.
gaz mógłby się ulatniać i umarłabym tak, w tej za gorącej wodzie, bezboleśnie, choć wcale nie chcę śmierci, choć zapomniałam, że mnie ona nie dotyczy, nie obejmuje w swojej definicji, ale tak chciałam umrzeć piętnaście minut temu, na przekór pomarszczonej skórze i niesprzyjającemu śmierci banalnemu zapachowi kokosu i wanilii. mam mokro w oczach, mam mokro w oczach, przesusza mi się skóra na łydkach, nie jestem już prawdziwą księżniczką, prawdziwe księżniczki nie topią się w wannie, prawdziwe księżniczki nie płaczą tylko dlatego, że zawsze, gdy biorą kąpiel, woda jest albo za gorąca, albo za zimna, prawdziwe księżniczki nie są wulgarne. prawdziwe księżniczki nie są prawdziwe.
utonął. teraz kręci sequel życia, podwodny, pełen retrospekcji.
| 22:00 / 14.05.2005 link komentarz (3) | [1] dziś gryzę, dziś się zawodze, dziś mnie złości świat. nie podchodzić. | 23:44 / 10.05.2005 link komentarz (9) | [1] bo wszystkie dziewczęta chciałyby być kochankami poetów, tak jak wszystkie dziewczęta chciałyby być nabokovskimi lolitami. obserwuję ludzi, kiedy jamc czyta w galerii punkt, ty nie rozumiesz, że chcę być tą dziewczyną, co siedzi pod ścianą, nie widzisz, że palcem w powietrzu bezwiednie kreślę jej profil, a obcasem wystukuję kilkanaście rytmów kilkunastu serc, na przykład tej pani, co usta pomalowała dziś na czerwono, albo tego chłopca, co jeszcze pewnie nie wyrósł z porannych polucji. potem pijemy darmowe wino i rozmawiamy bardzo poważnie, wzrok wlepiamy w obrazy nagich kobiet, ty mówisz, że lautrec trochę, ale ty często mówisz, że lautrec, bo wiesz, że to robi mi dreszcze, ja mówię, że cezanne bardziej i że nieproporcjonalne poza tym, a facet z obu autoportretów, to gdzieś pomiędzy coelho a whartonem, za ignorancje całujesz mnie za uchem. to z hanemanna ukradłeś ten gest, bo widziałeś, że mam mokro w oczach ilekroć do wracam do strony 43. to takie porno dla egzaltowanych dam.
uporczywie lirycznie jest, choć wszystko temu przeczy i choć ten liryzm nie ma racji bytu. trochę się z tym kryję, zasłaniam oczy i krzyżuję palce, bo choć mi jeszcze wolno, bo choć jeszcze szczeniak jestem, to nie chcę cie zawieść, to są tylko słowa, od pocałunków niektórych kobiet pękają usta , najpiękniejszy gatunek kobiet, to gatunek "gdybym" , na długość papierosa staję się najbardziej naiwną dziewczynką świata, nic na to nie poradzę, że wzruszają mnie proste emocje i proste kochania, pocałunki za uchem i rozczulone spojrzenia, każdorazowo doszukuję się potwierdzeń, nie tylko dla mnie jesteś najlepszym poetą t e g o pokolenia. | 13:50 / 10.05.2005 link komentarz (4) | [1] Może i nie zawsze było nam łatwo. Było nas kilkoro, w porywach kilkanaścioro i może nie zawsze było nam łatwo. Ale mieliśmy opracowany biznesplan życia, filozofię skrojoną na miarę i przekonanie, że kroczymy właściwą drogą, a droga ta wiedzie ku światłu, sławie, błysku fleszy, materialnemu zaspokojeniu i metafizycznemu poczuciu spełnienia. Świat należał do nas, a nie my do świata i tak miało pozostać na wieczne zawsze. Uczyliśmy się nawzajem życia, śpiewaliśmy niesmaczne, podwórkowe piosenki, przekrzykiwaliśmy się w dowcipach o tematyce chrześcijańsko – seksualnej i seksualno – chrześcijańskiej, trenowaliśmy środkowe palce, żeby się odpowiednio niegrzecznie układały, ustawialiśmy się w kolejki do papierosów zabranych matkom, dyskutowaliśmy nad smakiem wódki i bólem pierwszego kochania. Iluzoryczna miłość przeciekała nam przez palce usilnie szukające drogi do majtek - pod majtki, kiedy gasło światło.
Było nas kilkoro, w porywach kilkanaścioro i może nie zawsze było nam łatwo. Marzyć można było o wszystkim, pirackie grabieże, rokendroll, dalekie podróże, ukryte skarby, kariera supermana, detektywa, noble, wynalazki, cały wszechświat był na wyciągnięcie ręki. I te rozmowy na trzepaku, że my to już zawsze będziemy razem, że pokażemy im wszystkim, że naszym matkom – ojcom duma wpisze się na twarze w trybie całodobowym i bezustannym, że im wykupimy dożywotni abonament na teksty nasza - krew – geny - nazwisko – zmiksowane - zdolności - zalety – wszystkich - przodków.
A potem, jak dorośniemy, szczęście trzymać będziemy za ręce, księcia – księżniczkę naszego życia i spłodzimy dzieci słońca, złote dzieci, którym bez nadmiernej egzaltacji opowiadać będziemy bajki do snu, bajki o nas, bo Andersen i Afanasjew razem wzięci przegrają z nami, już przegrali, to my na głowach będziemy nosić prawdziwe korony.
Było nas kilkoro, w porywach kilkanaścioro i może nie zawsze było nam łatwo. Spisaliśmy nasze postulaty, kroplą krwi każdy podpisał pakt z diabłem. Zakopaliśmy potem ten cyrograf gdzieś w lesie, w skrzyneczce na biżuterię, co to ją któreś ukradło matce dla dobra sprawy. Czarno na białym mieliśmy wyrytą w umysłach potrzebę wygrania życia.
Było nas kilkoro, w porywach kilkanaścioro i może nie zawsze było nam łatwo. Od kilku miesięcy sukcesywnie dochodzą mnie wieści o nas, wielkich, światłych umysłach, humanistach XXI wieku, w pełni świadomej przyszłości narodu. A i B urodziły w liceum, C jest w ciąży i urodzi w niedalekiej przyszłości, szczęśliwy ojciec i wybranek trzepie ją co wieczór z prawa i lewa po twarzy, D jest w więzieniu, E i F ledwo skończyli szkoły.
Było nas kilkoro, w porywach kilkanaścioro i może nie zawsze było nam łatwo. Że marzenia spełniają się nieregularnie zrozumieliśmy stanowczo zbyt późno. | 00:02 / 10.05.2005 link komentarz (1) | [1] więc dotyka. wyciąga przed siebie rękę, gładzi powietrze, bawi się kosmykiem włosów i strzela pstryczka w nos. Zaczyna od włosów, bo od włosów zacząć jest najłatwiej, to takie niby niezobowiązujące zanurzyć dłonie i oszukiwać oczami, mamić sobą, choć wiem, wiem przecież doskonale, że owija mnie wokół palca właśnie, że włosy to tylko preludium, że jeszcze chwila i skończą się przedszkolne zabawy w dom, czy lekarza, że jeszcze kilka takich spojrzeń i będę od początku do końca owinięta, nawinięta, zawinięta, będę spaghetti na widelcu, nastrojoną struną i będzie mnie nosił na ręce w kieszeni, jak obrączkę, albo sprężynkę jakąś i wyciągał mnie będzie od czasu do czasu i drażnił opuszką palca.
tracę na nieufności i mniej się liczy. w przestrzeni między naszymi dłońmi chowamy cały świat, wszędzie ze sobą nosimy niewidoczny globus, alfę i omegę, i zagładę ludzkości z apokalipsą. Powinni nas zabronić, powinni nam zabronić, tych wszystkich spojrzeń, dotykań i szelestów, emocjonalnego media marktu.
[2] dwóch poetów napierdalało się w krakowie. z jednym się lubimy, z drugim już nie. mama dzwoniła, mówiła, że w czwartek mam maturę z historii, niesłychane. doszukałam się kilkunastu przyczyn, zajmuję się analizą behawioralną, wyprzedzaniem własnej epoki oraz kluczy maturalnych. w myślach krzyczę co chwila stop klatka, tupię nóżkami i macham rączkami, duży bunt 160 centymetrów wzrostu, sama siebie rozczulam. chciałabym być tą brunetką z urodzin SARu, tak samo, jak chciałabym być dorotą masłowską albo sylvią plath. wzruszyło mnie ostatnio kilka tekstów, ale nie mogę o tym pisać, bo mi mokro w oczach się robi znowu i podrywa mnie atlas historyczny. ciśnie mi się na usta brzydkie słowo, ale miałam nie być wulgarna, więc nie powiem. no. | 15:54 / 04.05.2005 link komentarz (8) | [1] w nocy mężczyźni tłukli pod domem szklane butelki, dźwięki syntetycznych wyznań miłosnych sączyły się z głośników samochodowych i polifonicznych drgań kradzionych telefonów. rozczochrane nieznacznie, brzydkie dziewczęta piszczały radośnie, wtórowały z nikłym urokiem telefonicznym melodyjkom trzymając za ręce rozhisteryzowane dzieci z braku prezerwatyw. brokat się unosił w powietrzu, mieszał się z tytoniowym dymem przeciętnej jakości papierosów, wirował i przyklejał się do okiennych szyb. wulgarny nadmiar wrażeń.
przez chwilę wydawało mi się, że może jest pierwsza w tym roku burza, a zawsze sobie obiecuję zapamiętać dzień-w-którym-była-pierwsza-w-danym-roku-burza, choć nigdy mi się nie udaje i myślałam, że może właśnie dziś jest ten dzień, ale zasnęłam, zanim zdążyłam to sprawdzić. | 20:31 / 03.05.2005 link komentarz (8) | [1] W ramach odkrywania odmiennych stanów świadomości splatało się palce i zaciskało dłonie odrobinę mocniej od czasu do czasu. Skurwielskie oczy, wszystko zdradzające, skurwielskie oczy, mrużyły się radośnie same z siebie, skierowane gdzieś tam, w oświetlony ciepło sufit. W głowie kotłowały tysiące myśli, a każda jedna bardziej twórcza od poprzedniej i tak się goniły, walczyły ze sobą, wyprzedzały się nawzajem, na torze prowadzącym do uzewnętrznienia, zapierdalały od mózgu, neuronowym szlakiem, przez oczy, smyrały podniebienie, chowały się razem z dymem pod językiem, skąd droga do zmaterializowania była już niedługa. Tylko, że zawsze tą materializującą się właśnie myśl, tą myśl z czubka języka pieszczącą właśnie zamglone powietrze, prześcigała w połowie myśl kolejna, światła jeszcze bardziej, przerywała tamtej, zapominała tamtą, unicestwiała na wieczne zawsze. I tak wylatywały nam z ust słowa, słowa za słowami, pourywane odkrycia na miarę Einsteina, rozszarpane noble i niedokończone nigdy wiersze. Nikt nikogo nie rozumiał. Ten mały pokój, w którym cisnęliśmy się w kilka osób był naszą prywatną wieżą Babel. Każdy do każdego po obcemu. Ale nie to było ważne, bo poczucie braterstwa mieszało nam się z oparami w stosunku jeden do jednego i liczyło się w zasadzie tylko to, jeżeli w ogóle liczyło się cokolwiek.
[2] jestem z vonneguta tym razem, więc utrudniam się światu, bo nie jest linwistycznie, co oznacza, że świat nie ma najmniejszego prawa mnie znależć tutaj, dla świata jest inny blogasek i mam nadzieje, że jestem wystarczająco groźna, żeby było to jasne. no. | 15:47 / 03.05.2005 link komentarz (5) | [1] zasada numer jeden, nie kasuj swojego blogaska w przypływie złości i poczucia niechęci do świata. rękopisy nie płoną , noteczki - tak. |
|