innastrona // odwiedzony 6275 razy // [xtc_warp szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (13 sztuk)
20:51 / 08.06.2005
link
komentarz (2)
Rozdział XIII

Ponowny blask słońca


Nazajutrz po utwierdzeniu mnie w słuszności mego postępowania przez Sergiusza, nie zwłocznie przeszedłem do czynu. Postawiłem się pośpiesznie spakować. Kiedy wszystkie torby czekały już w gotowości poszedłem do kaplicy, by po raz ostatni pokłonić się Panu Jezusowi. Tam czekał na mnie Sergiusz, który razem ze mną wyszedł z klasztornego domu Bożego i już towarzyszył mi aż do bram Faustyneum. U wrót klasztornych nastąpiło pożegnanie :

- Dziękuje Ci Ojcze za wszystko.
- Nie ma za co, ja nic nie zrobiłem .
- To dzięki Tobie moja wiara i pewność siebie zakwitły jak dwie pięknie rozłożyste róże.
- Wyolbrzymiasz moje zasługi – zawstydził się Sergiusz.- Nie zapominaj, że jestem tylko skromnym narzędziem w rękach Pana. To On obdarowuje ludzi wszelkimi darami, moje zadanie ogranicza się jedynie do przygotowania ich na przyjęcie tych darów.
- Jesteś niebywale skromny jak zawsze – uśmiechnąłem się. Braciszek odwzajemnił uśmiech. Po czym uniósł prawą dłoń i kreśląc mi kciukiem krzyż na czole powiedział:

- Niech Cię błogosławi Bóg bogaty w miłosierdzie, a święta Siostra Faustyna niech Cię prowadzi i strzeże .
- Amen – wymieniliśmy braterski uścisk rzucając ostatnie spojrzenie na oazę ciszy, spokoju i szczęścia. Tak opuściłem mury klasztoru.

*

Będąc poza Faustyneum pierwsze swe kroki skierowałem na anglistykę, aby zrobić niespodziankę Konradowi. Usiadłem więc w uczelnianym ogrodzie i spokojnie czekałem, aż na placu pojawi się najprzystojniejszy ze wszystkich studentów, tym “misterem” był właśnie Konrad. Wcale nie musiałem długo czekać, gdyż po kwadransie pojawił się i zawołałem :

- Konrad! – zatrzymał się. Zaczął się rozglądać. Nikogo nie zauważył i chciał już iść dalej, więc wstałem z ławki i machając ręką powtórzyłem: Konrad! – Spojrzał się w stronę, z której dobiegał mój głos. Skamieniał, a potem podbiegł i z niedowierzaniem w głosie zapytał:

- Piotrek?!
- Tak? – uśmiechnąłem się. Konrad rzucił mi się na szyję i mocno mnie uściskał, w tym uścisku wyrażała się cała trzy miesięczna tęsknota.
- Ale kiedy, jak i dlaczego?
- Godzinę temu. Pieszo, bo mnie potrzebujesz.
- A co z Twoją pracą magisterską, teraz przeze mnie jej nie skończysz?
- E tam, jeśli chodzi o pracę to sobie poradzę. Nawet zdążę ją oddać w terminie, ale nie ona jest teraz najważniejsza.
- Jeśli praca magisterska nie jest najważniejsza to co jest? – zaciekawił się Konrad.
- Powiedzmy, że bycie razem z osobą, która jest całym moim światem.
- A znam ją? - roześmieliśmy się. Prosto z uczelni poszliśmy na długi spacer do parku, gdzie odważyliśmy się spacerować po alejkach trzymając za ręce.

Rozmawialiśmy w sumie o wszystkim bo tematów nigdy nam nie brakowało.

Dzieliliśmy się z przejęciem wydarzeniami ostatnich tygodni, kiedy to się nie widzieliśmy i nawet się nie zorientowałem jak znaleźliśmy się u mnie w domu, gdzie nadrabialiśmy czas rozłąki dalszą rozmową na kanapie.

Nagle na swej dłoni poczułem delikatny dotyk. Coś jakby prąd elektryczny przebiegł przez moje ciało. Niepewnie uniosłem swoja dłoń a on się nie odsunął. Delikatnie dotykaliśmy swoich twarzy. Gładziliśmy się po ramionach a potem mocno przytulaliśmy. Chcieliśmy siebie mocno poczuć wiec zdjęliśmy ubrania, I chociaż namiętność nie zakłóciła spokoju, z czułością dotykane ciała otworzyły się i przywarły do siebie w poszukiwaniu spełnienia bliskości. Czułem wtedy szczęście. W końcu byłem tutaj z osoba, która była dla mnie całym moim życiem, a nie ciałem do całowania. Spojrzał na mnie, jak się patrzy tylko wtedy, gdy się kocha. Nachylił... a potem zamknąłem oczy. Później, gdy pocałunki powinny były mi już spowszednieć – stało się wręcz odwrotnie. Szukałem ich jeszcze więcej, a każdy kolejny był coraz dłuższy. Po tych kilku z nich, zdarzyło mi się zapłakać ze szczęścia. On obcierał moje łzy i szeptał: “Nie płacz, Kochanie”. Jesteśmy razem, nic tego nie zmieni i nic nam tego już nie odbierze.

Kiedy tęsknota została już zażegna mogliśmy spokojnie porozmawiać na jeden z nurtujących mnie tematów:

- Misiek, mam pytanie.
- Słucham.
- Co było prawdziwym powodem twego smutku?
- Tak jak Ci pisałem pojawił się Andrzej.
- A często Cię nachodził?
- Tak. Próbował stosować stare sztuczki.
- Jakie ?
- Dzienne smsy, czekanie na mnie po zajęciach i takie tam.
- Na pewno wspominał o czasach kiedy byliście razem i chciał cofnąć czas.
- Tak, ale mu nie wyszło. Kochanie wyczuwam nutkę zazdrości w twym głosie.- Zaczerwieniłem się, a Konrad się uśmiechnął.- Było mi ciężko przyznaję, ale za żadne skarby bym Cię nie zostawił.
- Nie?
- No nie, bo dopiero przy Tobie jestem naprawdę szczęśliwy .

*

Każdy kolejny dzień spędzony razem oddalał wcześniejsze lęki. Zasadzając w nas na nowo ziarno miłości. Tak oto upływał mi czas na kończeniu mojej pracy magisterskiej aż do 30 kwietnia, kiedy to mogłem ją wreszcie oddać. Potem nastąpił 3 tygodniowy okres męczącej niepewności i oczekiwania na recenzję. 26 maja zajrzałem na uczelnie, a gdy dotarłem na miejsce zobaczyłem na tablicy informacyjnej kartkę o następującej treści:

“UWAGA MAGISTRAŃCI !!!

Recenzje prac wraz z harmonogram obron można odebrać w sekretariacie wydziału od poniedziałku do piątku w godzinach 9 – 16”

Natychmiast pobiegłem do sekretariatu zmierzyć się z przeznaczeniem. Okazało się, że moja praca została oceniona bardzo wysoko. Co więcej moja obrona została wyznaczona już na 16 czerwca o godzinie dziewiątej.

W końcu nadszedł ten upragniony dzień, w którym to musiałem tą teoretyczną wiedzę, zdobywaną przeze mnie przez te wszystkie lata z takim wielkim pietyzmem, wykorzystać w praktyce. Wszedłem do sali w stosownym na tę okazję stroju. Usiadłem przed szanowną komisją, liczącą siedem osób. Walka o tytuł magistra trwała blisko 40 minut. Po upływie tego czasu wyproszono mnie z sali na jakiś kwadrans. Było to chyba najdłuższe 15 minut w moim życiu. Wreszcie poproszono mnie ponownie i ogłoszono werdykt: “summa cum laude”( co po łacinie oznaczało :Bardo dobry)

Po egzaminie przyszedł czas na wielkie świętowanie, które zaczęło się od lampki szampana na wydziale, a skończyło się wieczorem w teatrze wielkim na “Baronie Cygańskim ”.


_______________________________________________________________________________
14:18 / 04.06.2005
link
komentarz (0)
Rozdział XII


Faustyneum

Dzień później umówiliśmy się na spotkanie u mnie, z tym że bez żadnych oficjałów. Nie określaliśmy konkretnej godziny stwierdzając, że się jeszcze zdzwonimy. Prezent dla Konrada był co prawda już kupiony lecz nie miałem tego problemu tak do końca z głowy. Obecnie polegał on na tym, że wiedziałem, iż należałoby wpisać jakąś dedykację, ale nie mogłem wymyślić nic oryginalnego .W końcu zdecydowałem się na wiersz, który mi się przypomniał z czasów szkolnych. Zapamiętałem go chyba dlatego, bo w przepiękny sposób mówił o bliskości dwojga kochających się ludzi – Zamyśliłem się przez chwilę. – Najwyraźniej potrzebowałem wtedy takiej bliskości. – pomyślałem. Był to wiersz Haliny Poświatowskiej, a brzmiał tak:


“bądź przy mnie blisko , bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża,
i jaka ja
to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata.”

Ledwo zdążyłem wpisać dedykację i zapakować prezent, gdy dostałem sms-a od misiaczka, w którym poinformował mnie, że za pięć minut będzie. Rzeczywiście był. Po wejściu do mieszkania Konrad zaczął mnie przepraszać, że przyszedł tak bez uprzedzenia, ale się niesamowicie za mną stęsknił.

- Miśku, jak mógłbym się na Ciebie gniewać? – zapytałem. Konrad spojrzał na mnie wzrokiem pełnym konsternacji, uśmiechnął się, a na koniec do mnie przytulił.

Po chwili poprosiłem go, aby zajął miejsce na kanapie i zaczekał na mnie chwilkę. Poszedłem do sypialni by przynieść prezent, który został staranie przeze mnie zapakowany z srebrny papier. W tym samym czasie Konrad wyjął z prawej wewnętrznej kieszeni swojej marynarki opłatek, a z lewej wyciągnął niewielkie pudełeczko i po chwili zwołał :

- Kotku!
- Słucham Misiaczku.
- Wiem, że wczoraj już raz dzieliliśmy się opłatkiem, ale... – urwał
- Ale co?
- Ale chciałbym się z Tobą raz jeszcze podzielić opłatkiem. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie. Już idę. –Wróciłem do salonu. Prezent położyłem na ławie przy jego pudełku i podszedłem do Konrada. Konrad wstał w dłoniach trzymał opłatek i powiedział :

- Kochanie, pozwól proszę, że ja pierwszy złożę Ci życzenia. Otóż, życzę Ci wiele piękna, dobra i mędrców cnoty, oraz bym był dla Ciebie wiecznym sensem życia i lekiem na wszelkie kłopoty.

- To było piękne - powiedziałem. Sądzę jednak, że pożyczyłeś już za nas dwóch. Bo ja życzę Ci tego samego, może z dodatkiem wiecznej weny poetyckiej. – podzieliliśmy się opłatkiem.

Później Misiek złożył delikatny kwiat pocałunku na moich ustach, a do rąk wsunął niewielkie podłużne pudełko mówiąc:

- A to jest dla Ciebie – Otworzyłem pośpiesznie i zobaczyłem złoty wisiorek w kształcie serca.
- Cudowny - powiedziałem .
- Cieszę się. Nie chcesz go otworzyć?
- A można?
- Nie wiem, spróbuj – Tak też zrobiłem i udało się. Zobaczyłem na zdjęciu uśmiechniętą twarz Miśka .
- Jesteś niesamowity – uśmiechnąłem się.
- Pozwól.- powiedział Konrad odbierając mi wisiorek. Stanął za moimi plecami założył mi wisiorek na szyję - To na wypadek, gdybyś chciał o mnie kiedyś zapomnieć – rzekł.
- No wiesz, jak możesz? Jeśli nadal będziesz wygadywał takie farmazony, to się na Ciebie obrażę i nie dam Ci prezentu.
- Prezent, dla mnie? Ojej, cofam wszystkie złe rzeczy, które powiedziałem –uśmiechnął się.
- Co, przeraziłeś się, że nic nie dostaniesz?

Konrad nic nie odpowiedział, ale jego mimika zradzała, że najadł się strachu. Roześmieliśmy się – No, nie. Nie mógłbym tak postąpić. – pocieszyłem go. Podszedłem do ławy, podniosłem paczuszkę w srebrnym papierze i wręczyłem ją Konradowi. Rozpakował ją, otworzył książkę, przeczytał dedykację i pociekły mu łzy ze wzruszenia.

Kolejnym szczęśliwym dniem naszego życia był Sylwester. Niby nie wydarzyło się nic szczególnego, bo poszliśmy tylko na plac Zamkowy. Nie mieliśmy ochoty brać udziału w żadnej prywatce z racji tego, że po pierwsze był to nasz pierwszy wspólny Sylwester, a po drugie już od 2 stycznia byłem umówiony z Jackiem na półroczny pobyt w Faustyneum w celu napisania mojej pracy magisterskiej. Tak więc chcieliśmy wykorzystać każdą nadarzającą się chwilę bycia razem co zaowocowało następującą przysięgą złożoną o północy w świetle księżyca i przy otwartym szampanie. Owa przysięga brzmiała tak: “Każdej nocy, gdy gwiazdy będą świecić na niebie pamiętaj, że ja przez wieczność pragnę kochać Ciebie Ty stanowisz moją teraźniejszość i moje sny, a przyszłość stanowić będziemy My. ”

*

Po tym jakże tłustym okresie kiedy nasza miłość rozkwitła niczym wonny bez, przyszedł czas na okres chudy – czas próby. 2 stycznia pojawiłem się u bram Faustyneum, gdzie czekał już na mnie Jacek .

- Wiara i miłość niech będą z Tobą bracie – usłyszałem jak tylko otwarła się furta. Poznałem od razu był to głos Jacka.
- I z Tobą bracie.-odpowiedziałem i rzuciliśmy się sobie w ramiona na przywitanie.
- Witaj! Święta Patronka, wysłuchała moich modłów.
- Jak to?
- Bo przyjechałeś.
- Przecież tak się umawialiśmy, że będę pisał pracę magisterską w tych zacisznych murach.
- Niby tak, ale pamiętaj, że “ człowiek planuje, a Bóg wykonuje”
- Niekiedy mnie zadziwiasz
- A czemu to?
- Bo, wydajesz się być większym filozofem ode mnie.- Jacek roześmiał się
- Chodź, oprowadzę Cię - wziął ode mnie jedną z dwóch walizek, a ja zarzuciłem na ramię torbę sportową, w rękę złapałem wózek, na którym mieściła się druga mniejsza walizka i poszliśmy do domu. Jacek był tak uprzejmy, że na okres mojego pobytu w Faustyneum załatwił mi celę tuż obok swojej.

Cela urządzona była bez zbędnego przepychu, jednak nie posiadała też wyglądu ascetycznego. Po przekroczeniu jej progu ujrzałem po lewej stronie łóżko nad nim wiszący krucyfiks. Poza tym w celi znajdowały się: szafa na ubrania, okno, stół, krzesło, skromna łazienka, ale najbardziej przykuwały wzrok dwa portrety wiszące na ścianie. Jeden świętej patronki, siostry Faustyny Kowalskiej, drugi, Ojca Świętego.

Zanim z pomocą Jacka zdążyłem się rozpakować dochodziła już godzina 15:00. Kochany braciszek powiedział mi, że o tej porze jest nabożeństwo w kaplicy i jeśli mam ochotę to mogę z nim pójść, by wziąć w nim udział. Zgodziłem się. Zeszliśmy po drewnianych schodach na parter, po czym skręciliśmy w lewo, przeszliśmy przez korytarz, aż w końcu minęliśmy witrażowe drzwi, na których widniały czarne litery A, Q.

W kaplicy znajdowały się dwa rzędy ławek (po 6 w każdym rzędzie). W każdej ławce siedziało po trzech ojców, którzy zwróceni byli w stronę ołtarza. Ołtarzem był krzyż na środku, którego widniało serce, a z niego rozchodziły się złote promienie. Zachwycony metafizycznością tego miejsca zacząłem systematycznie uczęszczać na wszelkie modlitwy, poza brewiarzowymi. Co więcej pod wpływem tego uduchowienia zacząłem pisać wiersze. Pierwszym jaki tam napisałem był następujący tekst :

“ŚWIATŁO

Czym jest światło dla człowieka?
Dobrem ,ciepłem ,prawdą,
nadzieją i miłością -
drogą.

Skoro tak,
to czemu człowiek
przed nim ucieka?”

Przez te pierwsze dni mego pobytu w Faustyneum pisywaliśmy do siebie dwa, trzy razy na tydzień. Listy te były głębokim studium naszego uczucia. Konrad opisywał w nich jak bardzo świat się zmienił wokół niego odkąd ja przestałem stanowić jego część. Napisał raz nawet, że stara się unikać miejsc, gdzie razem przebywaliśmy. Ponieważ, każda choć najmniejsza rzecz przypomina mu szczęśliwe chwile jakie przeżył ze mną. Co też stanowiło utrudnienie racjonalnego wytłumaczenia sobie istoty i potrzeby tejże rozłąki.

Ja natomiast obok ciągłego zapewniania Konrada o stałości moich uczuć żywionych względem niego i nieustannej tęsknocie, opisywałem odkrywane przeze mnie wady i zalety życia w murach klasztornych. Oczywiście największą wadą było to, że nie mogliśmy być razem jak również ranne wstawanie, ale z tym ostatnim w miarę szybko się uporałem dostrajając swój wewnętrzny zegar do reguł panujących w Faustyneum. Jeśli zaś chodzi o pozytywne strony mego pobytu tutaj to na pierwszym miejscu były dwie sprawy o równorzędnym stopniu ważności. Po pierwsze mogłem w spokoju zająć się pisaniem pracy magisterskiej i nie martwić się o brak materiałów, gdyż miałem do dyspozycji zakonną bibliotekę. Po drugie, kto wie czy nie najważniejsze. Mój długi pobyt z dala od Konrada był genialnym sprawdzianem trwałości naszego związku. Jeśli wytrwamy przy sobie w tych jakże trudnych warunkach to będzie znaczyło, że przetrwamy wszystko.

Poza wyżej wymienionymi dobrodziejstwami Domu Miłosierdzia warto nadmienić takie walory tej mojej “światowej klauzury” jak: doświadczenie wiary i możliwość głębszego zastanowienia nad sensem życia. Pobyt u Jacka pozwolił mi także zapomnieć o czasie. W klasztorze żyłem zupełnie innym rytmem, dzięki czemu mogłem ze stoickim spokojem i benedyktyńską dokładnością zająć się tworzeniem pracy.

Mimo wszelkich moich starań wpadłem w wir pracy i życia zakonnego, a wyglądało ono tak: Wstawałem jako jedyny z domowników o 8:00, aby zaraz potem, o 8:30 udać się na śniadanie, które cała wspólnota spożywała razem. Między 9:15 - 10:45 zajmowałem się pisaniem pracy. O 10: 45 miałem przerwę w pracy, którą stanowiła Msza Święta. 11:30 – 13:30 powrót do pisania, a chwilę potem obiad .

Od 14:15 do 15:00 zazwyczaj spacerowałem alejkami Faustyneum (najczęściej z książką) czyli dokształcałem się w celu odnalezienia dalszych materiałów. O 15:00 zaczynała się Koronka do Miłosierdzia Bożego, (która raz w miesiącu była poprzedzona Nowenną odmawianą przez 9 dni). Tak więc w zależności od tego jak długie było dane nabożeństwo stawałem się wolny o 15:15 lub też o 15:45 i znowu mogłem pisać aż do godziny 18:00 kiedy to zaczynała się kolacja. O 18:45 zazwyczaj udawałem się na półgodzinny spacer. Po spacerze miałem w końcu czas zamienić słowo z braćmi. Te rozmowy na ogół trwały około półtorej godziny, choć zdarzały się też przypadki, że przed modlitwą wieczorną, która zazwyczaj odbywała się między 20 – 21 przerywaliśmy rozmowę, powracając do niej po modlitwach. Wtedy to często przeradzały się one w Polaków nocne rozmowy. Nie należy także zapomnieć o wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu, w której brałem udział w późnych godzinach nocnych co kończyło mój dzień około 1 w nocy.

Przez taki program dnia rzadziej pisałem do Konrada. Prawdę mówiąc sam nie wiem jak to się stało, może się zbytnio rozdrabniałem? Starałem się jak najlepiej wykorzystywać czas, niemniej jednak zaczynało mi go brakować na tak podstawową rzecz jak napisanie listu do kogoś, kto nadał nowy wymiar mojemu życiu i dzięki komu moja egzystencja była pełna nowych wyzwań.

Po jednym z takich dłuższych moich milczeń, dostałem od Konrada następujący list :

”Kochany
Milczysz jak zaklęty
a słowa : Kocham, Pragnę i Tęsknie
utonęły gdzieś we mgle zapomnienia
burząc tym samym platońską szczęśliwą harmonię istnienia.
Przez co jestem jak ten kwiat na tamtej górze, który zakwitnąć by chciał lecz dookoła wieje wiatr i słońca brak
i nie mogę już dłużej.
Więc jeśli tylko słyszysz me powtórne wołanie przyjdź po mnie bo umrę – Kochanie! ”

No ładnie – pomyślałem. Muszę coś prędko napisać do Miśka, aby Konrad nie miał żadnych problemów na tle zdrowotnym. Boże, tego bym sobie nie wybaczył. Tylko jak tu opisać to co czuję, by nie powielać pustych frazesów. Może spróbuje tak :

“Mój kochany głuptasku,
Zawsze Cię będę kochał!
Mi też jest trudno bez Ciebie

Wiesz o czym marzę codziennie? Marzę, aby znaleźć się znów blisko Ciebie i wynagrodzić Ci to cierpienie jakie Ci zadaje tym, że nie ma mnie przy Tobie. Wiesz postaram się jak najszybciej uporać z robotą i potem pojedziemy gdzie zechcesz, a ja spróbuje już nadrobić ten czas rozłąki dbając o Ciebie i doprowadzając Cię do bram nieba.

Najpierw, jednak muszę wypełnić powierzone mi zadanie, aby móc potem budować nasze wspólne szczęście. Proszę wykaż jeszcze odrobinę cierpliwości, gdyż jak to się mówi tu w klasztorze cierpliwość rodzi różę. Pamiętaj też o dwóch rzeczach, że Cię bardzo kocham i już nigdy nie dopuszczę do tak długiego rozstania. Na koniec chcę Ci powiedzieć, że dowiedziałem się o sobie z bardzo ważnej rzeczy. Tą rzecz jest świadomość, iż jesteś największym moim skarbem .”

Po napisaniu tego listu nadszedł dla mnie najtrudniejszy czas. Czas oczekiwania na odpowiedź Konrada, który upływał mi na modlitwie i kontynuowaniu pisania pracy. To dziwne, ale modlitwa stała się nie tyle częścią mojego harmonogramu ile częścią mnie samego. W tym nastroju pełnym niewypowiedzianych znaków, gdzie na każdym kroku czuć było obecność Boga. Po upływie trzech dni Ojciec Fabian przyniósł mi list. Poszedłem więc do swojej celi i oddałem się lekturze.

“Kochanie

Dziękuje Ci bardzo za list. Wszystko to co piszesz jest piękne i bardzo się cieszę twymi sukcesami. Jednak zastawia mnie czy kopiowanie epistolarnej tradycji Jana III wpłynie pozytywnie na rozwój naszego związku?

Osobiście potrzebowałbym teraz partnera, który by mnie mocno złapał za rękę i czynem, a nie tylko pięknym słowem zapewnił mnie o jego uczuciach względem mnie. Tym bardziej, że na horyzoncie pojawił się Andrzej, który zabiega o ponowne stanie się częścią mojego świata.

Za nic w świecie nie chciałbym zburzyć tego, co udało się nam wspólnie zbudować bo jestem z Tobą bardzo szczęśliwy. Dlatego czuję się tak, jakbym zapadał się coraz bardziej w ruchome piaski. Proszę Cię pomóż mi, bo bardzo Cię kocham i to właśnie z Tobą chciałbym się z Tobą zestarzeć.

Twój Konrad”

Przeczytawszy list struchlałem. Poleciały mi łzy. Poczułem, że nagle cały świat mi się zawala. Wszystko to co dotąd robiłem straciło swój sens. Wiedziałem co mam zrobić. Należało za wszelką cenę uratować to co mam najcenniejszego tzn. Konrada. Dobrze, wiedziałem co mam robić, ale nie wiedziałem w jaki sposób miałem się do tego zabrać. – powinienem porozmawiać z Sergiuszem – pomyślałem. Przed kolacją zapytałem Sergiusza czy mógłbym go prosić o rozmowę po posiłku. Sergiusz spojrzał na mnie zaciekawiony i zgodził się.


Po skończonym posiłku zamiast pójść na spacer, udałem się do kaplicy. Tam zaczekałem na Sergiusza, który regularnie po kolacji przychodził tu, aby odmawiać brewiarz. Czekając na niego powtarzałem słowa, tak często słyszane w formie pieśni: “Mizerycordia Domini in eternum cantabo” to znaczy . Po chwili przyszedł Sergiusz usiadł przy mnie i zapytał:

- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Chciałem Cię prosić o radę.
- A czemu tutaj?
- Bo chciałbym, abyś potraktował to co usłyszysz jako spowiedź.
- Rozumiem, nie musisz się obawiać.- uśmiechnął się .
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie po latach tu w Faustyneum?
- To, kiedy powiedziałeś mi, że Ania Cię zostawiła i przez to nie będzie ślubu?
- Tak.
- Pamiętam, ale czemu o to pytasz?
- Bo widzisz, wtedy powiedziałem Ci, że poznałem kogoś, kto pomógł mi wypełnić pustkę jaką zostawiła po sobie Ania.
- No tak, wydawałeś się być wtedy szaleńczo zakochany. Poradziłem Ci więc, abyś wykorzystał dar miłości zesłany przez Boga.
- O tak, byłem i jestem szaleńczo zakochany.- roześmiałem się, a potem pociekły mi łzy.
- Czemu płaczesz? – zapytał Sergiusz i chwycił mnie za rękę.
- Z bezradności.
- Z bezradności, przecież kochasz i jesteś kochany.
- Tak ,ale...- urwałem
- Ale co?
- Nie powiedziałem Ci najważniejszej rzeczy – przerwałem chcąc wytrzeć nos, ale zabrakło mi chusteczek i Sergiusz musiał poratować mnie swoją.
- Proszę. Czego mi nie powiedziałeś?
- Nie powiedziałem Ci, że chodzi o mężczyznę.
- Ah...
- Ma na imię Konrad, chodzi tak jak Ania na anglistykę. Jest cudowny i bardzo go kocham. Byliśmy bardzo ze sobą szczęśliwi do chwili mego przybycia tutaj. Dzisiaj dostałem od niego list, w którym prosi mnie o pomoc bo pojawił się w jego życiu Andrzej, ex- partner Konrada, a ja nie wiem co mam robić. Jacek, proszę pomóż mi – rozpłakałem na dobre, a Jacek mnie przytulił.
- Cicho, co prawda Bóg w raju stworzył Adama i Ewę. Miłość jednak nie ma, ani nie zna płci. Pamiętaj też, że wielka miłość nie wybiera nie pyta się czy jej chcemy, czy też nie. Miłość po prostu przychodzi. Poza tym, wypełniasz przykazanie miłości bliźniego.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko tyle, żebyś walczył o Konrada.


______________________________________________________________________________
14:32 / 27.05.2005
link
komentarz (0)
Rozdział XI


Wigilia

Nasz powrót z Mazur można by porównać do skoku przez wrota czasu z tą nieznaczną różnicą, że zamiast przenieść nas do przyszłości skok ten przeniósł nas do przeszłości. Znów trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości . Nie zdradzę wielkiej tajemnicy jeśli powiem, iż najtrudniej było mi ponownie stawić czoła wiecznemu oczekiwaniu. Niejako podsumowaniem mojego nastroju stały się słowa piosenki Anny Jantar, które brzmiały tak:

“Nic nie może przecież wiecznie trwać,
co zesłał los, trzeba będzie stracić.
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
za miłość, też przyjdzie nam zapłacić .”

Widocznie oczekiwanie, czy też pewnego rodzaju samotność była ceną za szczęśliwe mazurskie chwile. Nie miałem jednak prawa narzekać, gdyż nasz wyjazd przebiegł bez zbytniego echa. Tak oto mijał czas i atmosfera Świąt Bożego Narodzenia wkradała się niepostrzeżenie do serc, umysłów i portfeli wszystkich ludzi. Nie zauważyłem kiedy i w jaki sposób zostałem wciągnięty w tą maszynę. Co więcej stałem się częścią tejże maszynerii. Latając po księgarniach szukałem czegoś specjalnego dla mego kochanego, osobistego poety, aż znalazłem książkę anglojęzyczną “Love in Verse”. Byłem bardzo ciekawy co w tym momencie robi Konrad, a On w tym samym czasie na drugim końcu miasta kupował złoty medalionik. Taki jak mają Faustyni, tylko że bez napisu i ze swoim zdjęciem w środku.

W młynie świątecznych przygotowań sposobem, który graniczył z cudem mama dopadła mnie w domu przez telefon:

- Halo, słucham
- Cześć Synku, mama mówi.
- Mama?!- zdziwiłem się
- No, co? Mieszka się osobno i już się zapomina, że ma się matkę?
- Oj, mamo przecież wiesz, że to nie prawda.
- Dobrze, dobrze. Nie tłumacz się, ja już swoje wiem..
- Czemu zawdzięczam ten telefon? –zapytałem czując, że coś się święci.
- A tak sobie zadzwoniłam, dowiedzieć się jak sobie radzi mój syn.
- Dziękuję, nie narzekam. Otrzymałem propozycję tematu pracy magisterskiej.
- Tak? A jaki?
- “Istota Boga w myśli filozoficznej romantyzmu” – odparłem dumnie
- A co poza tym? – wyczułem lekki niesmak w głosie mamy.
- Odwiedziłem Jacka Michalaka
- Tę “wronę”? A po co?
- Mamo, proszę nie zaczynaj. Zamiast obrażać moich przyjaciół, lepiej wyjaw prawdziwy powód tego telefonu.
- Przecież już mówiłam.
- Tak. Tylko, że ja w to nie wierze
- A czemu to?
- Bo, Ty nigdy nie dzwonisz bez powodu.
- Masz rację, dzwonię aby się zapytać ..... –urwała.
- Tak?
- Co się wydarzyło między Tobą i Anią?
- O czym Ty mówisz?
- Słyszałam, o jakimś waszym kryzysie.
- A skąd? – zapytałem zaciekawiony
- Od Emilii, mamy Ani.
- A co Ci powiedziała dokładnie?
- Że się rozstaliście, ale bez szczegółów. – Nie wiem co mnie tchnęło, aby powiedzieć mamie całą prawdę o rozstaniu. Jeszcze nie skończyłem mojej opowieści, a już zdążyłem pożałować, że ją zacząłem opowiadać. Mama od razu zaczęła rzucać piorunami. Musiałem wysłuchać jaka to ze mnie oferma życiowa skoro nie mogłem utrzymać przy sobie takiej kobiety jak Ania. Największy żal w ogóle dotyczył faktu, że szukałem pomocy u jakiegoś nieroba księdza, a nie u niej. Brnęliśmy tak w tej polemice aż nie mogłem już tego znieść i wykrzyczałem jej, że jest apodyktyczna i że nigdy nie jest w stanie zaakceptować mojej samodzielnej decyzji.

Koniec końców powiedzieliśmy sobie, iż jedno o drugim może zapomnieć podczas tegorocznej wigilii. Na tym skończyła się nasza rozmowa, gdyż odłożyliśmy jednocześnie słuchawki. No ładnie, pomyślałem. Tegoroczną wigilię przyjdzie mi spędzać samotnie o ile nie wydarzy się jakiś niewielki cud.

*

Piątek nie zaczął się niczym szczególnym, wstałem rano, zjadłem śniadanie i pojechałem na uczelnię. Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Był to ostatni dzień przed przerwą świąteczną i wszyscy wykładowcy pozostawili najważniejsze rzeczy na piątek i to tuż przed końcem dnia. Co też wydłużyło mi dzień do 18:00. Właściwie już miałem wychodzić, kiedy zadzwoniła komórka. Dość mocno podirytowany rzuciłem do słuchawki oschle 'słucham'. Jednak na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech, gdyż po drugiej stronie usłyszałem ukochany glos Konrada. Poprosił mnie abym podjechał na drugi koniec miasta i odebrał dla niego jakieś materiały, potrzebne mu na uczelni. Nie było mi to specjalnie po drodze, jak i moje ciało zaczęło się domagać już dość intensywnie chwili odpoczynku, ale przecież robiłem to dla mojego miśka. Wpakowałem się oczywiście w największy z możliwych korków, potem nie mogłem znaleźć właściwego adresu także do domu dotarłem dwie godziny później niż zwykle. Kiedy wchodziłem po sc-hodach na 4 piętro, szukając kluczy spojrzałem na telefon. Miałem 6 nieodebranych połączeń i 2 smsy. Jak zwykle poruszałem się ze słuchawkami na uszach, więc nie usłyszałem dzwonka a przez grubą zimową kurtkę nie poczułem wibracji. Przejrzałem spis połączeń i trochę mnie zdziwiło, że wszystkie były od misiaka. Smsy też od niego. Jako że byłem już prawie pod drzwiami wsunąłem telefon do kieszeni nie czytając wiadomości. Otworzyłem drzwi i wszedłem do mieszkania. Rozebrałem się i zauważyłem list, który leżał pod drzwiami. Poniosłem go i poszedłem do pokoju. To był list od niego . Kiedy czytałem kolejne słowa zrozumiałem, jak bardzo Go kocham. Napisał, że pierwszym testem naszego związku miała być właśnie Wigilia i zaprasza mnie do siebie na ten wieczór. Czerwonym długopisem podkreślając słowa: “BEZ CIEBIE NIE WYOBRAŻAM SOBIE TEJ WIECZERZY”.

Bardzo długo czekałem na ten moment . Dziś jednak zostałem postawiony w sytuacji podbramkowej. Wiedziałem, że nie mogę jak to się mówi potocznie dać plamy. Kolejne dni mijały jak gdyby nigdy nic.

W końcu nadszedł wtorek, przebrałem się w przygotowane wcześniej rzeczy, po chwili zszedłem na dół i wsiadłem do samochodu. Spojrzałem na zegarek było dwadzieścia po piątej, a zaproszony byłem na osiemnastą. Zdecydowałem więc po drodze wstąpić do kwiaciarni i kupić kwiaty mamie Konrada. Co też uczyniłem, udało mi się nabyć piękny bukiet róż. Przez cala drogę słuchałem tylko kolęd sączących się z głośnika. Po 20 minutach byłem pod rodzinnym domem Konrada.

Nie wiedziałem co mam z sobą zrobić, aż w końcu zadzwoniłem do drzwi. Te na szczęście otworzył mi Konrad i wprowadził mnie do przedpokoju. Rozebrałem się, a po chwili usłyszałem:


- Mamo, mamy gościa.- z kuchni wyszła wysoka dostojna szatynka ubrana w kremowy kostium składający się z żakietu i spodni - Mamo, to jest Piotr Makowski, o którym tyle Ci mówiłem. Piotrze, to jest moja mama.
- Skorpiońska, miło mi.- podała mi rękę.
- Cała przyjemność po mojej stronie – powiedziałem, złożyłem na jej dłoni delikatny pocałunek i wręczyłem kwiaty.
- Och, dziękuję. Przepiękne róże, zapraszam do stołu. – Weszliśmy do salonu.

Stół wyglądał imponująco. Na białym obrusie zgodnie ze staropolską tradycją znajdowało się 12 bezmięsnych potraw, z których warto wymienić ryby (głównie karpia) przyrządzonego na wiele różnych sposobów (m.in. smażony, w galarecie, po grecku i po żydowsku) . Obok ryby, na szczególną uwagę zasługiwały kotlety z grzybów i kompot z suszonych owoców, popularnie zwanego “Suszu”, którego podstawowymi składnikami są jabłka, gruszki, śliwki, woda, cukier, cynamon i goździki. Nie należy także zapomnieć o takich tradycyjnych daniach jak zupa grzybowa czy kutia no i o rzeczy najważniejszej na wigilijnym stole czyli opłatku.

Wieczerza jeszcze się tak naprawdę nie rozpoczęła, a Konrad już zachęcał mnie do jedzenia mówiąc:

- Koniecznie musisz spróbować karpia po żydowsku, którego przygotowaliśmy.
- Mój drogi na pewno spróbuje wszystkiego, ale musimy zaczekać na twoją mamę by móc podzielić się opłatkiem.

Po chwili zjawiła się trzymająca w ręku Pismo Święte i zapaliła święcę stojącą na stole mówiąc przy tym śpiewnym tonem:


- Światło Chrystusa.
- Bogu niech będą dzięki – odpowiedzieliśmy w tej samej tonacji. Po czym zwróciła się z prośbą do Konrada, aby przeczył fragment Ewangelii przeznaczony na dzisiejszy wieczór. Jak się później zorientowałem była to Ewangelia wg św. Łukasza, rozdział drugi, wersety 1-7. Gdy skończył czytać wszyscy podzieliliśmy się opłatkiem. Po dochowaniu tradycji i złożeniu wzajemnych życzeń wreszcie przyszła pora na rozkoszowanie się wspaniałymi potrawami. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem wigilijnym skosztowałem wszystkich dań. Kiedy już nasyciliśmy się nie tylko aromatem, ale także smakiem tych wszelkich wspaniałości, nadszedł czas na wspólne śpiewanie kolęd i rozmowę. W takim oto miłym nastroju spędziliśmy cały wieczór. O 23:00 podziękowałem za gościnę. Żegnając się z mamą Konrada powiedziałem, że to była pierwsza wigilia w moim życiu, która wzbogaciła mnie duchowo. Poprosiłem również o pozwolenie, aby Konrad... oczywiście jeśli może i ma chęć. – dodałem pospiesznie – mógł pójść ze mną na Pasterkę.

- Z przyjemnością. – Powiedział Konrad. Otrzymaliśmy zgodę i wyszliśmy z domu.

_____________________________________________________________________________
14:02 / 25.05.2005
link
komentarz (0)
Rozdział X

Konspiracja

Nie mogąc się rozstać w “Amorze” postanowiłem, że odprowadzę Konrada do domu. Szliśmy w świetle księżyca trzymając się za ręce .Noc była gwieździsta i piękna, każda cząstka wdychanego przez nas powietrza była wypełniona szczęściem. W apogeum tego szczęścia przypomniało mi się zdanie z “Alchemika”, które brzmiało tak: “Kiedy czegoś pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie byś mógł to pragnienie spełnić.” – jaka to wielka prawda pomyślałem i zupełnie nie świadomie te ostatnie metry pokonaliśmy wtuleni w siebie.

Właśnie tak zostaliśmy przyuważeni przez matkę Konrada, co wywołało lawinę pytań , gdy tylko Konrad wszedł do domu.

- Cześć Mamo!
- Witaj synku. Już wróciłeś?
- Tak.
- Jak się udało spotkanie?
- Dobrze.
- Musisz być zmęczony?
- Wiesz nawet nie. Powiem Ci więcej..
- Tak? – zaciekawiła się matka.
- Dzięki Piotrowi zaczynam lubić filozofię.
- To miłe, ale czemu miałeś głowę wspartą na jego ranieniu.
- Bo jak wychodziliśmy z kawiarni to zaczęła mnie gnębić migrena.
- Synku! Czy jesteś pewien, że to tylko migrena?
- Mamo, czy ty mi nie ufasz?
- Ufam synku. Ufam ,ale... – zamyśliła się matka, szukając wyjścia z sytuacji.
- Ale, co? – zapytał Konrad uniesionym głosem, po czym dodał nieco spokojniej – a z resztą boli mnie głowa – i wyszedł.

*

Kiedy Konrad dotarł do swoich apartamentów wysłał mi wiadomość, która brzmiała tak “Cześć Misiu! Nie wiem jakim cudem , ale mama coś podejrzewa. Musimy się więc spotkać i porozmawiać. K. K.S. ” – No ładnie pomyślałem – Oczywiście tej nocy nie było już mowy o zaśnięciu, byłem przerażony. Następnego dnia rano , gdy wlałem w siebie kolejną kawę zadzwonił telefon.

- Halo?
- Cześć to ja.
- Witam.
- Stało się coś?
- Nie, tylko nie spałem w nocy.
- Ojej to przeze mnie, przepraszam.
- Nie przesadzaj, przecież nic się nie stało.
- A czy moglibyśmy się spotkać?
- Kiedy i gdzie?
- Powiedzmy o pierwszej w parku Łazienkowskim.
- Dobrze, będę na pewno.

W Łazienkach pojawiłem się punktualnie o trzynastej. Rozejrzałem się po parku, ale nie widziałem nigdzie jeszcze Konrada. Usiałem więc na ławce pod drzewami i popatrzyłem na to, co działo się dookoła .Świeciło słońce. Młodzi ludzie mimo tak wczesnej pory spacerowali po parku niczym bohaterowie piosenki Anny Jantar “Tyle słońca w całym mieście” . Nad łazienkami królował Chopin w całej krasie. A ja cóż, właśnie dostałem Sms- a ,że Konrad czeka na ławce przy pomniku.

Nie kłamał rzeczywiście czekał na mnie siedząc na ławce ,która znajdowała się tuż przy pomniku. Jak tylko mnie zauważył wstał i ruszył w moją stronę. O dziwo czy też na szczęście przy pomniku nie było ludzi , więc mogliśmy się czuć w miarę swobodnie. Konrad delikatnie się do mnie przytulił.

- Cześć ! Miło ,że jesteś.
- Przecież obiecałem – odpowiedziałem z uśmiechem. Co Konrad odwzajemnił uśmiechem i wyciągnął za pleców lewą rękę .
- Boże, a co to ? – zapytałem zdziwiony. Widząc przed sobą ogromną, rozłożystą czerwoną różę.
- Proszę to dla Ciebie – usłyszałem
- Dla mnie?- zatkało mnie.
- Tak
- A za co?
- Potraktuj ten drobiazg jako przeprosiny, za nie przespaną noc.
- Ojej, dziękuje objąłem Konrada i delikatnie pocałowałem go w policzek – Powiedz mi co się stało wczoraj w domu? – podeszliśmy do ławki ,usiedliśmy i Konrad nie zważając na nic złapał mnie za rękę.

Kiedy wczoraj wróciłem do domu mama urządziła drobne przesłuchanie.

- Jak to?
- Zwyczajnie, zaczęła mnie wypytywać co nas łączy
- Czemu zadała Ci takie pytanie?
- Twierdzi ,że widziała jak wsparłem głowę na twoim ramieniu i była ciekawa dlaczego to zrobiłem.
- I co jej odpowiedziałeś?
- Że to przez migrenę.
- Więc jestem dla Ciebie tylko migreną? – udałem obrażonego.
- Oj, przestań wiesz przecież, że to nie prawda –ścisnął mocno moją dłoń.
- Może i wiem – uśmiechnąłem się i odwzajemniłem uścisk
- No , ja myślę.
- Co my teraz zrobimy ? –zapytałem z przerażeniem w głosie.
- Jak to co? –Zdziwił się Konrad – Staniemy się żołnierzami podobnymi do żołnierzy AK.
- Co masz na myśli?
- Konspiracje.
- To znaczy?
- No wiesz , potajemne wieczorne spotkania, spacery, świece i kolacje.
- Zgoda – Zaakceptowałem ten pomysł z radością.

*

Szczerze mówiąc nie wiedziałem zbytnio na co się decyduję. Decyzję o “konspiracji” podjęliśmy około 6 października i wydało mi się ,że dzięki niej uzyskamy więcej autonomii .Tymczasem żyłem podobnie jak aktorzy , którzy ciągle czekają na dogodną aurę by móc grać. Jedyna różnica polegała na tym, że oni czekali na coś co rzeczywiście jest ulotne i człowiek nie ma na to wpływu. Ja natomiast ciągle czekałem na Konrada.

Gdy w końcu dochodziło do spotkania nigdy nie mogliśmy spędzać tyle czasu i w taki sposób jak byśmy chcieli . Bo co też powie mama ,gdy Konradek nie wróci na noc do domciu. Nie ukrywam ,że bardzo szybko zmęczyła mnie taką sytuacją .

Dlatego też zdobyłem się na odwagę i zarezerwowałem dom na Mazurach od 7 do 11 listopada, a Konradowi powiedziałem ,że albo ze mną pojedzie, albo też z nami koniec.

Konrad lekko się przeraził , rzucił wszystko i pojechaliśmy nad jezioro Drwęckie do Bogusławowa, gdzie mieliśmy do dyspozycji stary dom.
w którym był jeden pokój , łóżko , kominek ,łazienka i mnóstwo świec. Było też drewno do kominka . Gdy się rozpakowaliśmy było już ciemno. Zapaliliśmy więc kominek, oraz świece. Konrad otworzył wino i daliśmy się ponieść chwili. Gdy wino już zaczęło działać w naszych nieco zmarzniętych ciałach. Konrad podszedł do mnie siedzącego na łóżku zapytał :

- Wiesz co chciałbym z Tobą dzisiaj robić?
- Nie ,nie wiem – uśmiechnąłem się – Mógłbyś mi pokazać. – dodałem po chwili.
- Otóż chciałbym. – urwał i zaczął mnie namiętnie całować, równocześnie mnie rozbierając. Poczułem jego usta na moich, jego język w moich ustach. Rozpływałem się w potoku jego pieszczot. Pieścił moje ciałko swoimi rękami, całował mnie wszędzie na początku w usta, potem w uszka, szyję później w sutki, pępek, i moją męskość. Potem położył się na plecach a ja usiadłem na jego klatce i
pieściłem jego męskość . Konrad jęczał i sapał z rozkoszy To było cudowne przeżycie. Później położyliśmy się obok w objęciach i usnęliśmy tak tworząc jedność, On i ja i nikt więcej do samego ranka razem w objęciach. To była niezapomniana noc.

Następnego dnia rano, gdy się obudziłem Konrada nie było przy mnie. Zamiast niego znalazłem róże i kartkę z następującym wierszem :

“Chciałbym namalować obraz przedstawiający moje marzenia, ale Ty dobrze wiesz co stanowi sens mojego istnienia .

Chciałbym z Tobą podróżować przez różne lodowce, oceany i morza, a na końcu tej podróży

razem z Tobą unieść się w przestworza”

Wstałem i wyszedłem na taras, gdzie czekał na mnie Konrad i suto zastawiony stół. Po tak obfitym śniadaniu zapragnęliśmy ruchu i dlatego zdecydowaliśmy się wypożyczyć żaglówkę i trochę popływać. Wieczorem zaś Konrad wręczył mi kolejną niespodziankę, która brzmiała tak :

“Twa miłość

to żagiel

statku życia

płynącego

po bezkresnej drodze,

którą wspólnie mamy do przebycia.”

W ten oto magiczny sposób upływał każdy dzień naszego wyjazdu. Aż do dnia, w którym z wielkim żalem i ogromną wzajemną miłością przyszło nam opuścić Bogusławowo.


_____________________________________________________________________________
12:35 / 19.05.2005
link
komentarz (0)
Rozdział IX

Akt rozpaczy

Gdy już mieliśmy wzajemną pewność co do naszych uczuć . Naszedł wreszcie czas, by cieszyć się słońcem na bezkresnym niebie. – To śmieszne, ale nie mogliśmy żyć bez siebie. Staraliśmy się wykorzystywać każdą okazje do bycia razem .Najtrudniejszym momentem w naszych spotkaniach była chwila , w której musieliśmy się pożegnać. Doszło do tego, że kupiliśmy sobie telefony komórkowe. Po to tylko , aby mieć ze sobą częstszy kontakt. Kontakt ten na ogół poprzez smsy typu: “Dzień dobry Misiu, życzę Ci miłego dnia”, “Dobranoc Misiaczku”. Czy też po prostu te magiczne dwa słowa ,które odmieniały najbardziej paskudny dzień w coś pięknego i niepowtarzalnego.Za każdym razem , kiedy otrzymywałem lub odpowiadałem na takie smsy - myślałem : “Boże, jaki ja jestem szczęśliwy Takiej miłości szukałem przez całe życie, oby tylko mogła trwać wiecznie. ”

Jednak niebo nie może być cały czas bezchmurne. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Konrad:

- Cześć Misiu!
- Witaj słonko, co słychać?
- A nic specjalnego , chciałem tylko usłyszeć twój głos .
- To bardzo miłe ,ale czy na pewno nic się nie stało? – zapytałem zaniepokojony.
- Może i tak ,tylko nie mogę o tym teraz mówić.
- To może przyjedziesz do mnie .
- Nie mogę, może byśmy się umówili za godzinę “U Amora”?
- Zaczekaj teraz jest trzecia to będę za pół godziny- usłyszałem śmiech Konrada- Nie musisz się tak spieszyć.
- No, jak to nie . Już lecę czekaj na mnie
- Okej , będę czekał O w pół do czwartej pojawiłem się w “Amorze”. Konrad siedział już przy naszym stoliku, który znajdował się po prawej stronie w rogu przy oknie. Ręką dałem znać, że jestem i podszedłem do stolika. Konrad uśmiechnął się ,ale za tym uśmiechem ukryte było gigantyczne przerażenie – Nogi się pode mną ugięły.
- Cześć , długo czekasz?
- Nie, a zresztą na Ciebie mógłbym czekać całą wieczność.
- Wiesz co , jesteś nie możliwy. Dziękuje za telefon, choć trochę mnie zaniepokoił.
- Oj przepraszam.
- Nie przepraszaj tylko mów co Cię tak smuci.
- No cóż mój problem nawet ma imię.
- Imię ,jakie?
- Krystyna
- A czemu?
- No bo ciągle mnie nachodzi i ...- przerwał
- Co? Proszę nie trzymaj mnie dłużej w napięciu
- Za każdym daje mi książkę.
- Ale to chyba jeszcze nie jest przestępstwo?
- W sumie nie z tym ,że...
- Tak ?
- Każda z nich w jakiś tam sposób jest o miłości. Najpierw “Romeo i Julia”, potem “Ptaki ciernistych krzewów ”,a wczoraj “Spóźnieni kochankowie”- po chwili dodał z taką oto dedykacją otwiera książkę i czyta:

“Izolda z Tristanem

posłuży już przykładem

teraz dwoje współcześnie

spóźnionych kochanków pójdzie ich śladem.”


Widząc przerażenie w oczach Konrada wziąłem go za rękę i próbowałem go uspokoić .W jednej chwili poczułem się na granicy piekła i raju- szkoda, że nie jesteśmy w innym kraju- pomyślałem. Kiedy w milczeniu po woli Konrad się odprężał i na jego twarzy zaczął malować się uśmiech, który stał się dla całym światem. Dlatego też postanowiłem żyć w teraźniejszości żywiąc się każdą drobiną nie wypowiedzianej miłości. W tym to upojeniu zupełnie nie zauważyłem, że Krysia obserwuje nas przez okno.

*

Dzień później Krysia postanowiła odwiedzić ponownie Konrada.
Lecz po raz kolejny zadziałało prawo Murphego i...- drzwi otworzyła jego mama .

- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Pani Krysiu.
- Ja do Konrada.
- Proszę, proszę niech Pani wejdzie - zapraszała ochoczo - Ale niestety Konrada jeszcze nie ma.
- Wyszedł na miasto?
- Tak, umówił się z Piotrem
- A kiedy wróci?
- Nie wiem, ale na pewno niebawem będzie.
- W takim razie, czy mogłabym na nich zaczekać?
- Ależ tak, proszę do salonu.- Zaprosiła ją ruchem ręki.
- Dziękuje .

Krysia weszła do salonu i usiadła w fotelu znajdującego się przy małym stoliku , poczym usłyszała pytanie:

- Czy napije się pani herbaty?
- Z przyjemnością, ale tylko jeśli to nie będzie stanowiło problemu?
- Ależ skąd, właśnie zaparzyłam.
- W takim razie poproszę.
- Z mleczkiem, czy z cytryną? – poczym z uśmiechem dodała –Pytam, gdyż z anglistami bywa różnie – uśmiechnęła się .
- Z cytryną proszę.
- Zaraz przyniosę.

Po chwili Krysia otrzymała filiżankę herbaty i zaczęła się delektować jej smakiem. Nagle z pewną nieśmiałością w głosie zapytała:


Przepraszam ,czy mogłabym zająć Pani chwilkę?

- Słucham, w czym mogę Pani pomóc?
- Chciałam się dowiedzieć...- urwała
- Tak? Proszę kontynuować
- Chciałam się dowiedzieć co Pani sądzi o przyjaźni Konrada i Piotra?
- No ,cóż uważam ich przyjaźń za normalną.
- Czy nie myśli, że spędzają oni zbyt wiele czasu ze sobą?
- Mężczyźni jak to mężczyźni ,przy piwie tracą kontakt z rzeczywistością. Wkraczają w swój świat, gdzie kobieta nie ma prawa wstępu. – uśmiechnęła się.
- A nie obawia się Pani, że ta przyjaźń....- urwała
- Co ma Pani na myśli? –zaciekawiła się matka Konrada
- Tylko to , że żyjemy w takich czasach, kiedy wszystko jest możliwe
- Myśli Pani....?- zapytała przerażona matka
- Ja nic nie myślę ,nie mam prawa nic myśleć. Proszę zapytać syna.- po chwili spojrzała na zegarek wiszący na ścianie znajdującej naprzeciwko i dodała:

- Ojej bardzo mi u Pani dobrze, ale jutro niestety będę musiała wrócić do uniwersyteckiej rzeczywistości
- Rozumiem, pozwoli Pani, że odprowadzę ją do drzwi- Krysia zgodziła się.
- Do widzenia i dziękuje.

_____________________________________________________________________________
15:38 / 25.04.2005
link
komentarz (0)
Rozdział VIII

Zielone światło


Wizyta w Faustyneum i rozmowa z Jackiem jakoś mnie uskrzydliły. Mimo, że Jacek nie dał mi konkretnej odpowiedzi na mój problem nie nazywając niczego po imieniu otworzył mi oczy. Nie mogę przecież wiecznie bać się siebie , a tym bardziej swoich uczuć. Dopóki ,dopóty człowiek nie zdobędzie się na odwagę by nazwać miotające nim emocje będzie on żył w egzystencjalnym niebycie , a czy ja chcę żyć w tym niebycie? –zapytałem się sam siebie –Nie chcę ! – padła zdecydowana odpowiedź i pewnym ruchem ręki sięgnąłem po telefon wykręcając numer Konrada.

- Halo, słucham.
- Cześć Konrad. Piotrek z tej strony.
- Witaj! Co się z Tobą działo, że nie odpowiadałeś na moje telefony?
- Przepraszam , ale nie było mnie w domu.
- Coś się stało?
- Nie .Nic takiego, tylko musiałem pomyśleć.
- O czym?
- Długa historia , jak spotkamy się dziś wieczorem to Ci wszystko wyjaśnię.
- O, nutka tajemniczości uwielbiam tajemnicze zaproszenia- roześmiał się.- A gdzie się spotykamy?- zapytał po chwili zaciekawiony.
- No, cóż tym razem do mnie na Św. Walentego 7 m. 9 powiedzmy o 18:00.
- Będę na pewno .
- Bardzo się cieszę, do zobaczenia.
- Do zobaczenia. – odłożyłem słuchawkę

Choć to ja zaprosiłem Konrada i nie miałem zamiaru szykować wystawnego przyjęcia poczułem się bardzo przejęty tą wizytą. Zacząłem więc sprzątać, szykować i o zgrozo gotować. Zdecydowałem się na przygotowanie “zapiekanek błyskawicznych” bo to proste i dobre danie. Potrzebuje tylko chleba, margaryny, dwóch jajek , utartego żółtego sera, i kilku plasterków wędliny.

Wystarczy wbić 2 jajka do miski i ubić je. Do rozmieszanych jaj dodać trochę utartego żółtego sera. poczym widelcem wyrobić na jednolitą masę. Na końcu należy dodać pieprz i sól do smaku. Następnie należy rozprowadzić masę na kromkach chleba, przyozdobić wędliną i włożyć do piekarnika na 20 minut.

Nagle gdy już wszystko było prawie gotowe .Zadzwonił dzwonek .Nie kryję, że z nie małym dreszczykiem emocji , a również z duszą na ranieniu otworzyłem drzwi.

- Cześć, niespodzianka!
- I to bardzo miła niespodzianka, wejdź proszę – ruchem ręki zaprosiłem Konrada do środka.
- Czy oby nie jestem za wcześnie?
- Ależ skąd , nie mogłem się doczekać twego przybycia. Zapraszam do salonu.-przeszliśmy do salonu i usiedliśmy od razu do stołu.
- Ojej , cóż za przyjęcie. Gdybym wiedział, że będzie tak szykowna kolacja założyłbym garnitur, a nie pojawiałbym się ubrany na sportowo.
- Przestań , bardzo dobrze wyglądasz, ale bierzmy się do jedzenia zanim nam wystygnie – zabraliśmy się do jedzenia .
- Mmm, wyśmienite .Sam to zrobiłeś?
- Tak.
- Doskonałe.
- Dziękuje. – zawstydziłem się. Po zjedzeniu zapiekanek. usiedliśmy przy suchych przekąskach i zaczęliśmy rozmawiać
- Słuchaj Piotrze, czy mógłbyś mi powiedzieć co się dokładnie z Tobą dziś działo?
- Byłem u mego przyjaciela zakonnika.
- Po co?
- Bo dużo myślałem o tym co się ostatnio wydarzyło.
- I co?
- Rozmowa z Jackiem to jest z ojcem Sergiuszem uświadomiła mi...-przerwałem.
- Co Ci uświadomiła ta rozmowa?
- Na ile jesteś ważną osobą w moim życiu.
- To miłe.
- Nie wiem jak to teraz dalej będzie, ale uświadomiłem sobie również, że...-zamarłem , nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Oczy będące zwierciadłem duszy nieś miale wyszeptały: “ kocham Cię”. Po chwili niejako w odpowiedzi usłyszałem :

“Cicho, nie rzucajmy słów na wiatr.
Pielęgnujmy razem kwiat , ja Ci wstępnie mówię TAK.”




______________________________________________________________________________
18:19 / 22.04.2005
link
komentarz (0)
Rozdział VII

Most linowy nad przepaścią


Po tej pamiętnej nocy przeraziłem się. Najpierw siebie, potem otoczenia, a na końcu tego uczucia, które zaczynało ogarniać mnie bez reszty . Co ciekawe tego nie dawało się opisać słowami przynajmniej nie zwykłemu śmiertelnikowi. Choć zdarzali się tacy wielcy tego świata, którzy potrafili o tym mówić, czy też o nim śpiewać. Byli to “aniołowie szarej rzeczywistości”- jednym słowem artyści. Sam nie wiem czemu zacząłem nucić sobie pod nosem fragment piosenki Marka Grechuty:

“Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę,
Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę;
Jednakże gdy cię długo nie oglądam,
Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam
I tęskniąc sobie zadaję pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?

Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu
W myśli twojego odnowić obrazu;
Jednakże nieraz czuję mimo chęci,
Że on jest zawsze blisko mej pamięci.
I znowu sobie powtarzam pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?” - No właśnie, to były te pytania, na które musiałem znaleźć odpowiedź. Tylko, gdzie ich szukać?

Postanowiłem poszukać odpowiedzi tam, gdzie człowiek zawsze szuka pomocy w sytuacjach bez wyjścia. Tak, postanowiłem pójść do kościoła.

W poszukiwaniu tychże odpowiedzi bardzo mi pomógł pewien młody zakonnik.

Ojciec Sergiusz Michalak dawniej po prostu Jacek był moim przyjacielem z czasów szkoły średniej. Przez cały okres licealny wszyscy w klasie zazdrościliśmy mu tych bezgranicznych pokładów duchowości. Co bardziej uszczypliwi określali Jacka mianem “braciszka” bo zawsze był on “w drodze” do, albo też z kościoła. Jednak kiedy bezpośrednio po maturze Jacek złożył papiery z prośbą o przyjęcie go do męskiego zgromadzenia zakonnego Faustynów i o dziwo został przyjęty wprawił całe swoje otoczenie w głębokie osłupienie.

Mimo jawnego sprzeciwu swoich rodziców Jacek konsekwentnie
realizował swoje zamierzenia. Ta konsekwentność sprawdziła się aż do tego stopnia ,że studia teologiczne zrobił w przeciągu 2 i pół roku .Natomiast jego nad wyraz dojrzała duchowość umożliwiła mu dwie rzeczy pierwsza to utwierdzenie się w prawdziwości powołania zakonnego, a druga to wystosowanie pisemnej prośby do ojca przeora w sprawie umożliwienia mu złożenia wcześniej profesji wieczystej. Takie zezwolenie otrzymał i rok temu uroczyście przyjął imię Sergiusz. Co ciekawe na tej uroczystości nie było jego rodziców . Niemniej miałem to szczęście wziąć udział w tej uroczystości, mało tego została mi obieca celebracja mego ślubu właśnie przez ojca Sergiusza.

Ciekawe jak kochany “braciszek” przyjmie te wieści ,które mu przynoszę ?

Pojawiłem się w “Faustyneum ” – tak określano teren wokół domu zakonnego wraz z samym domem - w sobotę około 13 :00. Dom ten był otoczony lasem, wokoło domu0 znajdowały się asfaltowe alejki ławki i miejsca zadumy. Całość ogrodzona była metalowym ogrodzeniem z klasyczną furtą z dzwonem .Pociągnąłem więc za sznurek i rozśpiewał się dzwon dając znak o przybyciu nowego wędrowca. Nagle otwarła się furta i zostałem przywitany następnymi słowy:

- Wiara i miłość, niech będą z Tobą na wieki.
- I z Tobą bracie.
- Czym mogę służyć?
- Poszukuje ojca Sergiusza.
- Czy spodziewa się pańskiego przybycia?
- Nie, nie byliśmy umówieni.
- Proszę chwilę zaczekać, zaraz go zawołam .- odszedł.

Usiadłem w słonecznym miejscu ,tak aby mieć na widoku schody i móc jednocześnie zażywać dobroci kąpieli słonecznej. Niemniej jednak nie miałem zbyt wiele czasu na rozkoszowanie się słońcem, gdyż po niecałych 10 minutach po schodach “Faustyneum ”schodził po woli on.

Czarnooki , chudy, wysoki brunet o niesamowicie promiennym uśmiechu. Ubrany był w białą sutannę z wyszytym brązowym krzyżem . Z krzyża zaś odchodziły dwa promienie błękitny i czerwony. Na piersiach wisiał medalion w kształcie serca z łacińskim napisem : “MIZERYCORDIA DOMINI IN ETERNUM CANTABO”, który po polsku oznacza “TWOJE MIŁOSIERDZIE PANIE BĘDĘ GŁOSIŁ NA WIEKI”, a na palcu serdecznym prawej dłoni widniała złota obrączka. Dodajmy do tego wszystkiego różaniec i odwieczny atrybut pielgrzymstwa czyli sandały, a otrzymamy pełny obraz Faustyna.

Tak odziany zakonnik podszedł do mnie obdarowując mnie najpierw promiennym uśmiechem do czego dochodził niezwykle silny uścisk braterski

- Co za miła niespodzianka .Witaj Piotrze !
- Witaj ojcze.
- Piotrze, daj spokój z tymi oficjałami, dla przyjaciół czy w sutannie czy bez sutanny jestem i będę Jackiem.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj , tylko się przejdź ze mną na spacer. W końcu musisz mi opowiedzieć wszystko o sobie.
- Dobrze.- Poszliśmy w stronę brzozowej alejki.
- Piotrze nie widziałem Cię tak długo, że nie wiem o co pytać więc powiedz co u Ciebie słychać?
- Wiele się ostatnio wydarzyło i tak naprawdę nie wiem od czego zacząć? Może jakbyś zapytał o konkrety, to byłoby mi łatwiej.
- Dobrze, spróbuje. Zacznij więc może od swoich poczynań zawodowych. Z tego co pamiętam to wybierałeś się na filozofię?
- Tak , to prawda. Jestem bardzo zadowolony z wyboru. Wiesz kilka tygodni temu spotkał mnie niesamowity zaszczyt.
- Co takiego?
- Kierownik katedry filozofii poprosił mnie na rozmowę.
- I ...- Jacek spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Zaproponował mi temat pracy magisterskiej.
- Jaki ?
- “Istota Boga w myśli filozoficznej romantyzmu”
- No to pięknie, życzę powodzenia.
- Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć – roześmialiśmy się .
- A jak tam Ania?
- W porządku.
- W porządku. Piotrze, co to znaczy?
- Mam się dobrze i już.
- Nie rozumiem . Myślałem ,że zjawiłeś się tutaj, aby ustalić ze mną datę ślubu.
- Widzisz, to nie jest takie proste..
- Czemu to?
- Ania, wyjechała na roczne stypendium do Nowego Orleanu.
- To się pobierzecie jak wróci za rok.
- Nie. Po prostu nie będzie ślubu.
- Ojej!- Jacek ,aż przysiadł z wrażenia na jednej z ławek znajdujących się w alejce. – Co się stało?
- Proza życia.
- Jak to rozumiesz?
- Zwyczajnie, w ten sam dzień, kiedy byłem u pana profesora wróciłem do domu i rozkoszowałem się sukcesem. Dostałem list ...
- Od Ani?
- Naturalnie.
- Co było w tym liście?
- Najkrócej mówiąc wyznanie
- Wyznanie, á propos czego?
- Á propos jej uczuć względem mnie.
- Jak to?
- Normalnie przyznała się, że nie mogła znieść samotności i znalazła pocieszenie w ramionach innego. Mało tego to, dodała jeszcze....
- Tak?
- Dodała, iż nie ma zamiaru wrócić do kraju. – przysiadłem się do Jacka
- Biedaczku, to nie masz łatwiej sytuacji
- No nie, a wiesz co jest najgorsze ?
- Nie. co takiego ?
- Najgorsze jest to, że to nie wszystko.
- A co jeszcze?
- Po otrzymaniu tego listu miałem “ dołka”.
- To zrozumiałe, ale co w tym dziwnego?
- Bo wyjść z tego “dołka” pomogła mi pewna osoba, w stosunku do której zaczynam pałać jakimś nieokreślonym uczuciem i szczerze mówiąc po woli zaczynam czuć się zagubiony.
- Posłuchaj Piotrze !- Jacek wziął mnie za rękę i tonem pełnym skupienia powiedział : - Jako zakonnik i Twój przyjaciel muszę skomentować w następujący sposób ....

- Jak???
- Sama egzystencja człowieka jest z jednej strony darem Miłosierdzia Bożego, a z drugiej strony egzystencja staje się swego rodzaju sprawdzianem .
- Sprawdzianem, czego?
- Ludzkiej ufności w Miłosierdzie Boże.
- Sprawdzian ludzkiej ufności w Miłosierdzie Boże – powtórzyłem zaciekawiony .- Co masz na myśli ?- zapytałem po chwili.
- Człowiek, dotknięty cierpieniem skłony jest sformułować błędne twierdzenie, że Bóg wcale nie jest miłosierny skoro mnie obdarzył takim czy innym nieszczęściem. Ten sam człowiek zadaje sobie pytanie o sens cierpienia, widząc otaczające go szczęście. Tymczasem człowiek cierpiący ma niepowtarzalną szansę dostąpić tego miłosierdzia.

- Jak to?
- Doświadczenie Bólu jest, czy też powinno być możliwością dostrzeżenie tego co nas omija , gdy jesteśmy zabiegani. Jednym słowem moglibyśmy starać się upodobnić bardziej do Chrystusa, który z pełnym miłosierdziem poddał się woli Ojca i poniósł śmierć na krzyżu ,tylko dla tego, aby inni mogli żyć.
- Chyba rozumiem., ale nie wiem jak to odnieść do siebie i do tej sytuacji? Czy mógłbyś powiedzieć to jaśniej.
- Spróbuje. Jeśli Ania napisała do Ciebie list, w którym zostałeś poinformowany o tym ,że nie zdołała wytrwać przy danej Tobie obietnicy bo obiektem jej uczuć stał się nagle ktoś inny i z nim właśnie z niewiadomych przyczyn po krótkim okresie znajomości chce związać swoje życie . - przerwał – Przepraszam jak długo są razem ?
- Dwa miesiące - odparłem.
- Widzisz, a więc możemy zaryzykować stwierdzenie ,że Ania swoim listem chciała osiągnąć trzy rzeczy.
- Jakie ?- zdziwiłem się.
- Chciała przede wszystkim być z Tobą szczera.
- O tak, była ze mną szczera ,aż do bólu! – wrzasnąłem .
- Nie potrzebnie się denerwujesz, bo poza szczerością Ania chciała jeszcze....
- Tak?
- Zwalniając Ciebie z danego słowa pragnie twojego szczęścia, a więc nie miej wyrzutów sumienia i wykorzystaj dar miłości zesłany od Boga. Pamiętaj jednak , że nikt nie da Ci “gotowego przepisu na miłość”. Gdyż nie jest ona usłana różami . Nie mniej z teologicznego punktu widzenia nie ma mowy o zdradzie . Masz więc zielone światło, ale decyzje musisz podjąć sam.
- Dzięki postaram się .
- W razie potrzeby to wiesz, gdzie możesz szukać pomocy?
- Tak, wiem i bardzo Ci dziękuje za to.
- Przestań- zawstydził się - Nie masz za co dziękować.
- Przecież, robię tylko to ,co każdy “braciszek” robić powinien.-Wymieniliśmy braterski uścisk i opuściłem Faustyneum .

____________________________________________________________________________
13:05 / 19.04.2005
link
komentarz (1)
Rozdział VI

Pomocna dłoń na nowej drodze życia

Postanowiłem jak najszybciej poszukać drogi, która by mnie wyprowadziła z tego przygnębienia. Niemniej miałem dość towarzystwa kobiet przynajmniej na razie .Samotności też mi wystarczyło. Potrzebowałem towarzystwa kogoś, kto mógłby mi pomóc zapomnieć o tym koszmarze. Tylko z kim będę w stanie porozmawiać o tym co gnębi?

Na szczęście odezwał się telefon, który wybawił mnie z opresji.

- Makowski, słucham
- Cześć Piotrze! Mówi Konrad Skorpioński
- Cześć –odpowiedziałem zaskoczony
- Na pewno zastanawiasz się skąd mam twój numer telefonu. Krysia Kos była tak miła, że dała mi Twój numer, który miała od Ani.
- Aha
- Więc, dzwonie z pewnym pytaniem.
- Słucham.
- Może miałbyś ochotę pójść dziś wieczorem do opery?
- Opera, dziś wieczorem?
- Tak
- Hm, brzmi kusząco, a co grają?
- Mam 2 bilety na “Wesele Figara”
- O której?
- O 19:00
- W porządku, to gdzie się umówimy ?
- Słuchaj, umówmy się na placu teatralnym przed wejściem do Teatru Wielkiego o w pół do siódmej
- Dobrze, będę. Dzięki za zaproszenie.
- Nie ma za co. Do zobaczenia wieczorem
- Do zobaczenia.

*

Po pięknym wieczorze w Teatrze Wielkim byliśmy z Konradem jak te “papużki nierozłączki ”,bo wszędzie łaziliśmy razem .Oprócz tego łażenia i zwiedzania wszystkiego co się dało szybko stworzyliśmy nowy zwyczaj polegający na przegadywaniu całych nocy na różne tematy. Ten nasz zwyczaj stał się zbawienny dla każdego z nas On przestał w końcu narzekać na- jak sam często to określał “wszechobecne poczucie samotności”- a ja wreszcie małymi kroczkami zapominałem o Ani.

Jeden z takich był szczególny. Wszystko zaczęło się od tego, że Konrad zadzwonił do mnie z pytaniem:

- Co robisz dziś wieczorem?
- Nic
- A co byś powiedział byśmy poszli na spacer a potem wpadlibyśmy, gdzieś na Tirami.

- O rany, znowu coś czemu nie mogę się oprzeć.
- Dla mnie bomba. – odpowiedział Konrad. Spotkaliśmy się “U Amora ”o 20:00.

Barokawiarnia “U Amora” była ulubionym miejscem studentów, zapewne zastanawiacie się dlaczego? Odpowiedź jest prosta, otóż było to tanie i stylowe miejsce całe w drewnie pośrodku lokalu stała studnia, do której wrzucenie grosika gwarantowało powrót do miejsca, gdzie można było skosztować włoskiej kuchni Dodajmy do tego nastrojową włoską muzykę oraz światło świec stojących na stole, a uzyskamy namiastkę tego niepowtarzalnego nastroju.

Będąc tam po raz setny pierwszy raz miałem wrażenie, że coś się jeszcze tego wieczoru wydarzy, ale nie byłem w stanie przewidzieć co. Zignorowałem jednak te obawy i zatopiłem zgłodniałe zęby w pysznym deserze. Po “podrzuceniu się do góry ” i uregulowaniu rachunku miałem iść do domu Konrad jak to Konrad wyskoczył z pytaniem:

- Piotrze, widziałeś już “Miasto Aniołów”?
- Nie, jeszcze nie .
- To może byśmy poszli do mnie i go obejrzeli?
- No, sam nie wiem......
- Piotrek! Przecież już weekend. Choć proszę, obejrzymy film, pogadamy.
- Przekonałeś mnie.- oczy Konrada zabłysły blaskiem zwycięstwa.

Gdy wychodziliśmy z Amora poczułem się jakoś dziwnie radosny, że ten wieczór jeszcze się nie kończy. Chwile spędzane z Konradem stały się dla mnie częścią mojej codzienności, a przy tym doskonałym lekiem anty – stresowym i anty – depresyjnym. Zaskoczyłem sam siebie, bo dopiero w drodze do domu Konrada uświadomiłem sobie ile ta przyjaźń dla mnie znaczy, i że jest ona zupełnie różna od tych jakie miałem do tej pory.

W tym oto filozoficznym nastroju dotarliśmy na ulicę Słoneczną, która teraz z powodzeniem mogłaby się nazywać księżycową, gdyż pełnia księżyca tak pięknie ją oświetlała nadając tym samym tejże chwili klimatu magii i tajemniczości.

Weszliśmy do środka , poczym skręciliśmy w lewo i przeszliśmy do prywatnej części Konrada. Gospodarz zaprowadził mnie do pokoju ,w którym po lewej stronie stało łóżko nad łóżkiem wisiały obrazy od przyjaciół pana domu. W głębi przy łóżku stał stół z dwoma fotelami ,szafa, okno , stolik, na stała wieża wraz z telefonem . witryna z książkami “codziennego użytku”- mimo tego, że obok w swoim gabinecie miał całą ścianę naszpikowaną książkami, ale widocznie nawet już tak wcześnie ujawnia się “syndrom filologa”- uśmiechnąłem się.

Gdy tylko poczuliśmy ciepło domostwa Konrad zadał gospodarskie pytanie:

- Czego się napijesz?
- A co masz na zbyciu?
- Białe wino, to głupie ale u mnie w lodowce zawsze stoi białe wino.
- Hm, moje ulubione.- ucieszyłem się.

Konrad uśmiechnął się i przyniósł z kuchni całą butelkę półsłodkiego białego wina i dwa kieliszki .Poczym zasłonił okno i włożył kasetę do odtwarzacza i przesunął troszkę stół ,abyśmy mogli wygodnie sięgać po wino. Usiedliśmy razem na łóżku, gdyż naprzeciwko niego stał telewizor.

Konrad za pomocą pilota włączył film. Wino posmakowało nam tak bardzo, że nie zauważyliśmy kiedy butelka opróżniła się do połowy.

Nagle Konrad poczuł gorąco i zdjął marynarkę. Ja także poczułem, iż za chwilę nic ze mnie nie zostanie ,a że nie chciałem się ugotować więc pospiesznie rozpiłem lekko koszulę. Wtem Konrad niepozornie położył rękę za moimi plecami później bliżej nich, a później objął mnie delikatnie na wysokości pasa i odwróciwszy się w moją stronę delikatnie mnie pocałował. Ja nie wiedzieć czemu odwzajemniłem pocałunek. Później poczułem jak
Konrad zdejmuje mi koszulkę i powoli zaczyna przechodzić do masażu mojej klatki piersiowej oraz brzucha.

Reszta stała się milczeniem, gdyż zasnąłem z rozkoszy.

Kolejną rzeczą jaką pamiętam były promienie słońca, które mnie obudziły.

Następnie rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem obok mnie śpiącego Konrada w dość skąpym ubiorze i wszystko stało się jasne. Konrad budził się pomału i jego lazurowo błękitne oczy napełniały się blaskiem nowego dnia. Odwrócił na plecy lewą ręką złapał moją prawą dłoń i spojrzał na mnie mówiąc:

- Dzień dobry
- Dzień dobry. Wiesz, chyba zawróciłeś mi w głowie?
- Ja, Tobie? Przesadzasz , przecież ten czar masz Ty w sobie.
- Oj Konrad, przestań.- zmieszałem się.
- Dobrze, ale jak Ci się spało?
- A jak mogło mi się spać?
- No, nie wiem .
- Otóż, spało mi się wyśmienicie. Tylko.....
- Tak?
- Tylko, zastanawiam się na ile jestem gotowy przyjąć to nowe życie.


______________________________________________________________________________
20:02 / 14.04.2005
link
komentarz (4)
Rozdział V

Tornado


Po przeczytaniu tego listu znalazłem się w głębokim szoku, usiadłem z niedowierzania. Przez chwile miałem pustkę w głowie, oniemiałem z wrażenia. Kobieta, z którą chciałem spędzić resztę życia, mało tego, już wiedzieliśmy ile będziemy mieli dzieci i jak je nazwiemy. Marzyła nam się 3 (Stefan – Miron, Emilia – Agnieszka i Laura – Paulina). Mieliśmy ułożony cały scenariusz naszego wspólnego życia, a tu proszę.

Pojechała na stypendium i co? Poznała pierwszego lepszego “ Pana Artystę” i zapewne składa mu te same obietnice, tak samo układają sobie życie. Cholera, jak mogła mi coś takiego zrobić- mówiła przecież : “jesteś miłością mego życia” i temu podobne zdania, których nie rzuca się na wiatr- czyżby kłamała? Całe to uczucie, jakim rzekomo mnie darzyła miało być jedną wielką mistyfikacją? - nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na te pytania.

Coś we mnie pękło, miotałem się po mieszkaniu. Przepełniony mieszaniną uczuć. Było we mnie pełno bólu, goryczy, naiwności, bezsilności, złości, a także nienawiści. Nagle stałem się “Zeusem Gromowładnym” z tą jednak różnicą, że ja zamiast rzucać błyskawicami rzucałem “łaciną podwórkową”.

Po moim życiu przeszło tornado.



________________________________________________________________________
14:59 / 11.04.2005
link
komentarz (0)
Rozdział IV


List zza Oceanu


Po przyjęciu u Konrada targany przez różnorodne refleksje, dobitniej odczuwałem brak Ani, a sama myśl o jej powrocie, czy też o tym, że w każdej chwili może nadejść list czy jakakolwiek inna wiadomość zza oceanu równała się dla mnie z uzyskaniem nagrody Nobla lub innej prestiżowej nagrody. Aby niejako zagłuszyć tę tęsknotę, która uniemożliwiała mi moją egzystencję postanowiłem zająć się pracą. W czym pomógł mi szef katedry filozofii pan profesor Konstanty Nóżka, a było tak. We wtorek o godzinie 10:00 to jest tuż po zajęciach “Filozofia i Sacrum” podszedł do mnie pan profesor i powiedział:

- Panie Piotrze, czy mógłby pan wejść do mnie po zajęciach?
- Tak, oczywiście panie profesorze .
- O której pan ma przerwę ?
- O 13-tej
- Świetnie będę na pana czekał u siebie .
- Dobrze panie profesorze będę na pewno, do zobaczenia. - No i masz! Mam wizytę u szefa za fryko – Co prawda szef był miłym sześćdziesięcioletnim,
siwowłosym posiadaczem arystotelańskiej brody mówiącym w pięciu językach obcych ,ale każdy wiedział ,że taka wizyta nie wróży nic dobrego. Nie trudno więc sobie wyobrazić mojego stanu zdenerwowania w jakim się znajdowałem, aż do umówionej godziny. To napięcie spowodowane tak nieoczekiwanym zaproszeniem uruchomiło łańcuch przyczyn, do godziny 13.00 zadawałem sobie następujące dwa pytania: czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie, oraz czego oczekuje ode mnie pan profesor? Na szczęście nie musiałem długo czekać na odpowiedź i punktualnie o pierwszej zjawiłem się przed gabinetem profesora. Te drzwi, które widziałem tak wiele razy teraz wydawały mi się inne, bielsze, jaśniejsze, a tabliczka z nazwiskiem profesora była nie zwykle uroczysta, więc z duszą na ramieniu zapukałem.

- Proszę.
- Dzień dobry panie profesorze.
- Dzień dobry panie Piotrze, proszę niech pan wejdzie – profesor wstał od biurka i ruchem ręki zaprosił mnie do stołu znajdującego się z prawej stronie od wejścia
- Dziękuję.- wszedłem i usiadłem na wskazanym miejscu, a pan profesor naprzeciwko mnie.
- Poprosiłem pana do siebie panie Piotrze, ponieważ mam do pewną prośbę.
- Prośbę?
- Tak.
- Do mnie panie profesorze? Ale co ja mogę dla pana zrobić?
- Już uchylam panu rąbka tajemnicy.
- Bardzo mnie pan zaintrygował panie profesorze.
- Cieszę się, ale przejdźmy do meritum .
- Słusznie.
- Już po pierwszym wykładzie z franciszkanizmu zauważyłem, że pan panie Piotrze pasjonuje się zagadnieniami mistycznymi.
- Tak to prawda, ale przyznam się, że jak na razie nie widzę związku między moim zainteresowaniem, a tak zaszczytnym zaproszeniem jakie mnie dzisiaj spotkało.
- To zrozumiałe więc, aby nie trzymać pana dłużej w napięciu.....
- Panie profesorze, bardzo pana proszę.
- Dobrze już dobrze. Chciałbym aby napisał pan pracę na temat: “Istota Boga w myśli filozoficznej romantyzmu”
- Wymarzony temat pracy magisterskiej panie profesorze .
- Cieszę się .
- A ile mam czasu na jej napisanie ?
- Zobaczmy najpierw proszę się oswoić z tematem i powoli zbierać materiały– uśmiechnął się.
- Dziękuje Panie profesorze, nigdy nie marzyłem o takim temacie.
- Podziękuje pan jak pan napisze –roześmiał się profesor, odruchowo spojrzałem na zegarek
- Przepraszam Panie profesorze, ale za moment mam zajęcia
- Rzeczywiście, przepraszam nie chcę pana zatrzymywać, ale gdyby pan chciał porozmawiać to proszę o mnie pamiętać.
- Oczywiście będę, dziękuje Panie profesorze .Do widzenia.
- Do widzenia panie Piotrze.

*


Po wizycie u profesora poczułem się dziwnie uskrzydlony i niepokonany.

To uczucie towarzyszyło mi przez resztę dnia. Nagle wszelkie obawy, lęki oraz inne objawy tęsknoty zostały przyćmione przez horyzontalną możliwość odkrycia, zrobienia czegoś dla nauki. W takim nastroju zbliżałem się w kierunku domu, byłem po prostu panem świata. No bo jak często zdarza się, że profesor proponuje temat pracy magisterskiej w przekonaniu, iż studenta stać ma jej napisanie? To wszystko skłania mnie do powtórzenia znamiennego tytułu filmu Felliniego “La vitŕ č bella”.

Gdy wróciłem do domu poddałem się pełnej relaksacji. Po wzięciu prysznica, przyszedł czas na rozkoszowanie się lampką czegoś dobrego i muzyką. Miałem akurat ochotę na kieliszek białego Martini, a jeśli chodzi o muzykę to Mozart zrobił swoje. Byłem naprawdę w “siódmym niebie”. Myślałem, że limit niespodzianek na dzień dzisiejszy został już wyczerpany, a jednak nie do końca.

Kiedy tak beztrosko oddawałem się rozkoszom zmęczonego, ale dumnego studenta nieoczekiwanie odezwał się dzwonek do drzwi. Trochę się zdziwiłem, bo przecież z nikim się nie umawiałem, chyba że o kimś bym zapomniał.

- Kto tam? - zapytałem przez drzwi
- Poczta - usłyszałem. – otworzyłem pośpiesznie drzwi.
- Dzień dobry .
- Dzień dobry.
- Czy pan Piotr Makowski?
- Tak.
- Oto list do pana .- Wręczył mi kopertę
- Dziękuję.
- Proszę tutaj pokwitować - podał mi kartkę, którą szybkim i niedbałym ruchem podpisałem.
- Proszę.
- Dziękuje.
- To ja dziękuje.
- Do widzenia.
- Do widzenia.

Drżącymi rękoma obracałem kopertę niedowierzając we własne szczęście. Na tejże przesyłce udało mi się przeczytać “The New Orlean St. Barbara`s University, USA.”- To nie sen, naprawdę napisała- pomyślałem. Czym prędzej otworzyłem list i zacząłem czytać, a brzmiał on tak :


“Witaj Piotrze,

Czuje się dziwnie pisząc ten list, ale nie wiem dlaczego? Tłumaczę sobie ten stan tym, że przecież to jest mój pierwszy kontakt listowny z Tobą odkąd jesteśmy razem . Widać tak przyzwyczaiłam się do twojej obecności (zawsze na wyciągnięcie ręki), iż teraz z trudnością przychodzi mi formułowanie zdań, gdyż to ty zawsze czytałeś wszelkie problemy z moich oczu (mówiąc przy tym, że są one zwierciadłem mej duszy). Być może to i lepiej , bo nie pewna czy spodobałoby Ci się to co byś w nich wyczytał.

Wiesz, po moim przyjeździe do Nowego Orleanu nie było mi łatwo. Nie mogłam się odnaleźć .Mijały dni , tygodnie, miesiące (przecież to już prawie pół roku odkąd wyjechałam ) i z dnia na dzień traciłam sens życia. Do chwili , kiedy poznałam Wiktora Hilla .

Wiktor jest magistrem sztuk plastycznych. Poznaliśmy się na jego wykładzie “Potrzeba sztuki w życiu codziennym”. Najpierw zapytał się studentów czy nie chcieliby udać się do miejscowego muzeum, aby obejrzeć stałą ekspozycje impresjonistów francuskich. Oczywiście byłam w grupie zainteresowanych i poszłam .Sama nie wiem jak to się stało, ale po wizycie w muzeum w odstępie jakiś 2 tygodni spotkaliśmy się przypadkiem w barze studenckim. Dosiadł się do mnie, zaczęliśmy rozmawiać i tak od słowa do słowa, a dziś...?

No cóż, od 3 tygodni jesteśmy parą.

Piotrusiu, chciałabym, abyś zaopiekował się mieszkaniem , które od tej pory należy do Ciebie .Ponieważ moja przyszłość jest tutaj. Proszę także abyś pamiętaj tylko to , co było dobre w naszym związku.

Twoja Ania”


___________________________________________________________________________
23:21 / 09.04.2005
link
komentarz (0)
Rozdział III


Refleksje


W drodze do domu starałem się zrozumieć zachowanie Krysi ,ale nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem, czy to możliwe ? Jeśli tak, to czemu Andrzej mnie zaatakował. Czyżby widział w mojej osobie potencjalne zagrożenie dla swojego szczęścia ? Nie, to nie jest możliwe. – uspakajałem się – Przecież ja mam Anie, a ona ma mnie.

Gdy Ania wróci z tego stypendium i wreszcie jej ambicja naukowa będzie zaspokojona. To w końcu zalegalizujemy nasz związek , kupimy domek kanadyjski z dużym ogrodem i co najważniejsze będziemy wychowywać dwójkę naszych wspaniałych dzieci .-Takie były nasze plany –choć muszę powiedzieć, że w trakcie naszych rozmów postulowałem za rodziną wielo-dzietną. Uważam bowiem, iż w takiej rodzinie w momencie kiedy jedno z rodzeństwa liczącego powiedzmy troje czy więcej dzieci osiąga tzw. “parter” psychiczny czy też sytuacyjny ma większą szansę na uzyskanie pomocy i zrozumienia niż w klasycznym modelu rodziny. Oczywiście, wychowanie dzieci nigdy nie należało do prostych zadań. Otóż, wymaga ono ze strony rodziców nie tylko gotowości psychicznej i chęci do otoczenia uczuciem tego dziecka, ale również gotowości materialnej. Najtrudniejszą jednak rzeczą dla opiekunów jest nie tyle utrzymanie i wykształcenie swoich pociech – chociaż nie ukrywam , że przy obecnej sytuacji jaką da się zauważyć na rynku pracy coraz trudniej ludziom zdobyć jakieś godne zajęcie. Ponieważ, na każdym stanowisku wymagana jest znajomość co najmniej trzech języków obcych, pełna dyspozycyjność, a poza tym mile są widziane różnego typu układy- to po pierwsze. Po drugie zaś inflacja w naszym kraju też nie ułatwia życia. Ceny na wszelkiego rodzaju towarów są dostosowywane do norm Unii Europejskiej , ale

o dziwo portfel przeciętnego obywatela nie może być dostosowany do tychże norm.

Kolejnym szczególnie bliskim mi problem jest sytuacja szkolnictwa w Polsce. Ostatnio sporo się mówi o tej reformie i najczęściej jest ona określana pozytywną zmianą dla uczniów. Tym czasem wydaje mi się, że obniżenie obowiązku uczęszczania do szkoły podstawowej z ośmiu na sześć lat obniży ambicje naukowe młodzieży. Ponieważ, każdy uczący się człowiek zwłaszcza z małych miast będzie raczej minimalistą, to jest skończy tylko sześć klas ,bo do gimnazjum już nie dojedzie. No, ale katastroficzną wizję edukacji oraz nauczyciela odłóżmy sobie na potem. Na razie cieszmy się dniem dzisiejszym i tym co teraz możemy osiągnąć.


___________________________________________________________________________
13:29 / 09.04.2005
link
komentarz (0)
Rozdział II


Przyjęcie


Po wyjeździe Ani opiekowałem się jej mieszkaniem ,z którego zrobiłem pewnego rodzaju świątynie zadumy. Nie przeżywałem tak samego rozstania ile ogarnął mnie werteryczny ból istnienia tzn. wszędzie było mi źle , nie chciałem i nie miałem dla kogo żyć . Nie odwiedzałem już “Amora” ,bo i po co ?

Chodziłem tylko na zajęcia , a potem prosto do domu. W domu zaś błąkałem się jak szalony pomiędzy czterema ścianami czekając na list i tak w kółko.

Aż tu nagle jednego pięknego wtorkowego popołudnia około 14 :00 ,kiedy to wróciłem z uczelni i zamierzałem poddać się melancholijnej tęsknocie usłyszałem dzwonek do drzwi. Zaciekawiony podszedłem i otworzyłem.

W drzwiach stała młoda dziewczyna w czarnej skórzanej mini spódniczce, zielonej bluzce z wykładanymi klapami ,oraz w czarnych szpilkach .Była ona także posiadaczką hipnotyzujących oczu w kolorze lazurowego błękitu ,jak również uwodzicielskich długich rudych włosów. Po chwili zamyślenia z wielkim trudem odezwałem się:

- Dzień dobry, czym mogę służyć?
- Dzień dobry , szukam pana Piotra Makowskiego.
- To ja , we własnej osobie.
- Miło mi, pozwoli pan ,że się przedstawię Krystyna Kos.
- Bardzo mi miło panią poznać ,Ania wiele wspominała o pani.
- Do prawdy?
- Tak. Ach jestem roztrzepany, może pani wejdzie? –zaprosiłem ruchem ręki.
- Dziękuję. – weszła, przeszliśmy do salonu ,ona usiadła przy ławie na fotelu, a ja usiadłem na kanapie przy barku naprzeciwko mego gościa.
- Napije się pani czegoś ?
- Z przyjemnością, czegoś lekkiego w taki upał .
- Może białe lub czerwone Martini, a może Amaretto czy może wino ?
- Wszystkie propozycje brzmią kusząco i nie wiem co wybrać ,ale chyba zdecyduje się na lampkę białego wina.
- Białe słodkie , półsłodkie ,czy wytrawne?
- Sama nie wiem ,niech pan zdecyduje.
- Skoro tak, to proszę spróbować tego. – podałem kieliszek – Smakuje pani?
- O tak , bardzo. Co to za wino?
- To pięcio putoniowy Tokaj, przywieziony prosto z Węgier. Czy mógłbym pani zadać jedno pytanie?
- Naturalnie, słucham pana .
- Z jaką sprawą pani do mnie przyszła ? – speszyłem się – proszę wybaczyć nie chcę być nie uprzejmy, tylko to Ania miała z panią jakieś sprawy i nie rozumiem w czym ja mogę być pomocny?
- Nie , w porządku rozumiem .Ale zanim przejdę do sedna sprawy miałabym do pana prośbę.
- Słucham ?
- Czy moglibyśmy mówić sobie po imieniu ? W końcu znam się z Anią nie od dziś i chyba my też zostaniemy dobrymi przyjaciółmi ?
- Słusznie ! – Zgodziłem się. Wstałem z kieliszkiem w ręku . – Chin , Chin. Jestem Piotrek.
- Krysia. – podaliśmy sobie rękę.
- A więc Krysiu , z czym do mnie przychodzisz ?
- Widzisz , jeden ze studentów z mojego roku organizuje impreze u siebie w domu i chcielibyśmy ciebie zaprosić.
- Jacy my ?
- Organizatorzy , czyli studenci pierwszego roku .
- Kto będzie gospodarzył ?
- Konrad Skorpioński.
- Gdzie i kiedy ?
- Ul. Słoneczna 7 .Piątek o ósmej.- przyjdziesz ?
- Nigdy nie odmawiam ,tym bardziej pięknym kobietom .Będę na pewno.
- To ja już pójdę .
- Zaczekaj, odprowadzę cię do wyjścia .
- Do zobaczenie w piątek .
- Cześć .

*


W piątek udałem się pod wskazany adres zmobilizowany większym poczuciem obowiązku i danego słowa niż chęcią ,bo miała to być pierwsza impreza ,na którą szedłem sam i ukazał mi się nie dom lecz pałac .

Z zewnątrz było piękne metalowe ogrodzenie z kutego żelaza piękny duży ogród rekreacyjny to znaczy taki , w którym nie ma żadnych grządek warzywnych ,ale zamiast tego są drzewka owocowe ,kwiaty i winogrono puszczone tak po ogrodzeniu ,że samo tworzy żywopłot .Nie byłem pewny czy taka szara myszka jak ja będzie pasowała do takiego pałacu. Mimo wszystko nacisnąłem nie śmiale dzwonek. Na szczęście drzwi otworzyła Krysia.

- O, cześć! Miło ,że jesteś.
- Jestem zgodnie z obietnicą. Mogę wejść ?
- Jasne ! Wejdź.
- Dzięki.
- Chodź ze mną ,przedstawię Cię reszcie.- powiedziała Krysia. Poszedłem posłusznie za nią .

Jak się później okazało była osobna cześć należąca tylko do Konrada o powierzchni 130 metrów kwadratowych tj.65 metrów powierzchni mieszkalnej i drugie tyle powierzchni przeznaczonej do pracy, gdyż zamierzał On po studiach otworzyć szkołę językową.-Tych informacji udzieliła mi Krystyna w drodze do sali “bankietowej”, a było to możliwe ponieważ do sali prowadził długi korytarz.

Kiedy dotarliśmy na miejsce zobaczyłem tłum ludzi niby dorosłych i odpowiedzialnych, ale w rzeczywistości stałem przed grupą “ wyrośniętych małolatów”, która wpadła w trans techno. Nagle moja“przewodniczka”
powiedziała :


- Proszę o cisze ! – W rzeczy samej z chwilą gdy wypowiedziała to jedno krótkie zdanie nastała cisza tak przejmująca , że aż przerażająca – Słuchajcie to jest Piotrek przyszedł do nas w zastępstwie Ani, która jak wszyscy wiemy wyjechała do Stanów , aby tam doskonalić swój i tak już doskonały umysł w kwestii literatury anglojęzycznej. Proszę przywitajcie Go serdecznie.


- C Z E Ś Ć ! ! ! – Odpowiedzieli chórem .

W momencie tego hucznego powitania przeszedł koło nas wysoki blondyn o niebieskich oczach i promienistym uśmiechu , którego Krysia od razu zagadnęła:


- Konradzie ! – Mężczyzna ubrany w czarny półgolf i spodnie tego samego koloru, obejrzał się i uśmiechnął w naszą stronę. Po chwili zaś podszedł do nas i zapytał :


- Tak, Krysiu. Co mogę dla Ciebie zrobić ?
- Chciałabym Ci przedstawić Piotra Makowskiego studiującego filozofię. Prywatnie natomiast jest przyjacielem “Kotki”.
- Bardzo mi miło. – podał mi rękę .- Przyjaciele “Kotki” są także moimi przyjaciółmi . - dodał .
- Mnie także jest niezmiernie miło poznać w końcu osobiście “Skorpiona”.- odparłem . Buchnęliśmy śmiechem .

W trakcie powitalnego uścisku dłoni przeszył mnie impuls wysokiej energii w postaci ciepła. Nie wiedziałem co ma to oznaczać ,ale nie dałem po sobie poznać tego zszokowania. Konrad wprowadził mnie w towarzystwo. A ja pozwoliłem się przedstawić paru osobom ,po prostu wtopiłem się w tło i dzięki temu zdobyłem wiele nowych znajomości.


*


Było około północy i impreza przeżywała swój rozkwit. Stałem oparty o futrynę “zlikwidowanych” drzwi od salonu i odpoczywałem , kiedy to z pośród rozbawionej grupy studentów podszedł do mnie jeden chłopak . Na imię miał Andrzej .Był to wysoki brunet ,ubrany w dżinsową koszulę, w białe spodnie, czarne buty i co najważniejsze był lekko “podchmielony”. W lewym ręku trzymał drinka ,a w prawej nie zapalonego jeszcze papierosa.

- Masz ogień ? – zapytał .
- Nie, nie palę.
- Szkoda.
- Przepraszam jak masz na imię? – speszyłem się i dodałem prędko – Wiem, że już raz się sobie przedstawiliśmy, ale skleroza nie boli- sam rozumiesz.
- Andrzej.
- Miło mi jestem Piotrek.

Zapadło chwilowe milczenie. Po czym Andrzej zapytał:


- Podoba ci się przyjęcie ?
- Tak, bardzo.
- A Tobie? - spytałem.
- Też.

Znowu opanowała nas cisza . Na sali dało się zaobserwować wielki ruch. Włączono muzykę i znów towarzystwo opanowało wielkie szaleństwo taneczne.

- Piotrek!
- Słucham?
- Czym się zajmujesz ?!
- Mów głośniej nic nie słyszę, może wyjdziemy do hollu porozmawiać?!
- Co? Dobrze.

Wyszliśmy do holu i usiedliśmy na krzesłach tam stojących i zaczęliśmy ponownie rozmawiać:

- Więc czym się zajmujesz Piotrze?
- Studiuje filozofie.
- To musi być ciekawe?
- Tak , ale podobno po pewnym czasie się dziwaczeje. A Ty, co robisz, może też studiujesz ?
- Tak.
- A można wiedzieć co?
- Grafikę.
- O ! To jest bardzo ciekawe . Jak to się zaczęło?
- Z pasji . - Zapadało milczenie.

Nagle Andrzej zapytał:

- Jak długo znasz Konrada ?
- Poznaliśmy się dopiero dzisiaj .
- Aha . – odparł tajemniczo.
- O co chodzi , czemu zachowujesz się tak dziwnie ? – zapytałem zdziwiony.
- O nic , naprawdę o nic. – roześmiał się .- Czułem wyraźnie, że kłamie więc zacząłem stawać się coraz bardziej natrętny powtarzając w kółko:

- No , powiedz prawdę, no powiedz . . . . – itd.

Aż w pewnym momencie Andrzej złamał się tymi słowy:

- No dobrze. Niech Ci będzie, ale jak to się wyda to.... – przerwał. Z gestu natomiast zrozumiałem , że będzie ze mną bardzo źle.
- Nie musisz się obawiać. – odparłem w nadziei na sukces.
- Konrad ma pewną tajemnicę . – powiedział nieufnie .
- Jaką? – zapytałem niecierpliwie, oczy świeciły mi się jak w gorączce .
- On jest inny .
- Jak to rozumiesz ?
- Daj mi spokój! Sam go o to zapytaj! – wrzasnął i odszedł.


*

Po tym nie typowym zachowaniu się mojego rozmówcy byłem lekko zdezorientowany, gdyż nie mogłem doszukać się przyczyny, która mogła by wywołać taką reakcję .

Aby otrząsnąć się z kiepskiego nastroju, który zaczął mnie opanowywać zdecydowałem wrócić na zabawę. Tam wszystko było po staremu ten sam szalony rytm i ten sam rozbawiony tłum. Niestety jedynej znajomej mi osoby tj. Krysi też nie widziałem ,więc wziąłem tylko z tacy stojącej na stole po prawej stronie od wejścia kieliszek białego wina i udałem się na zwiedzanie domu .

Dziwnym zbiegiem okoliczności przeszedłem przez otwarte drzwi i znalazłem się w tej części domu ,która należała do rodziców Konrada. W oddali zauważyłem światło poszedłem w jego kierunku. Dochodziło ono z pewnego pomieszczenia jak się później przekonałem był to pokój o powierzchni mniej więcej 90 do 100 metrów kwadratowych . Jak zdołałem się zorientować była to prywatna kolekcja malarstwa polskiego ,aczkolwiek można było spostrzec także obrazy zagranicznych twórców. Galeria ta była własnością państwa Skorpiońskich. Można tam było spotkać kopie min. takich dzieł jak:

“Śmierć Barbary Radzwłłówny ”Józefa Simmlera, “Dziwny Ogród ”Józefa Mehoffera czy “Adam i Ewa” Lukasa Cranacha i wiele ,wiele innych.

W sumie około czterdziestu słynnych “klasycznych ” obrazów.

W pewnej chwili usłyszałem kroki, spanikowałem - ktokolwiek to jest nie może mnie tu zobaczyć – powiedziałem sobie . Na szczęście w tym pomieszczeniu były również filary ,więc schowałem się za jednym z nich tak ,że byłem nie widoczny dla innych ,ale mogłem słyszeć i widzieć wszystko to co się wokół mnie dzieje. Ku mojemu zaskoczeniu do sali weszła Krysia z jakąś koleżanką , której nie widziałem zbyt dobrze zauważyłem tylko ,że ma ona włosy blond ułożone na styl Kleopatry .Ubrana zaś była w granatowy kostium . Dało się również zauważyć z gestów ,że pozwoliły sobie na jeden kieliszek za dużo. Widziałem też , że oglądają i komentują obrazy , niestety nie słyszałem ich wszystkich. Natomiast jeden słyszałem bardzo wyraźnie i zapadł mi on na długo w pamięć .Komentarz ten dotyczył dwóch obrazów ,a brzmiał on mniej więcej tak :

- Krysiu !
- O co Ci chodzi Agata ?
- Spójrz tylko na “Adama i Ewę”.
- Po co ,czy jest w nich coś specjalnego ?
- Nie. Nie ma, tyle tylko .... – przerwała.
- No, dokończ !
- Tyle tylko, że wyglądają tu zupełnie jak ..... – znowu zaniemówiła .
- Jak kto ? Wyduś to wreszcie!
- Jak Konrad z Andrzejem .
- Tak ,tu masz racje .- Po chwili dodała – Szczęśliwi i beztroscy.
- A tu ,zobacz! – pokazuje na obraz Simmlera.
- Tak tu Marysieńka Andrzejówna umiera z rozpaczy , bo znudziła się już Konradkowi.
- Krysiu, jak ty możesz ! – oburzyła się Agata.
- Przecież to nie moja wina, że dla Konrada Andrzej jest lepszy niż nie jedna dziewczyna.
- Nie rozumiem skąd w Tobie tyle złości ? –zdziwiła się – Wiem, że to dziwne, ale nie możemy ich pozbawić prawa do miłości . Oni też są ludźmi, czyż nie ?
- No, tak . Niby masz rację, ale … - zapadło milczenie .
- Ale co ?
- Jak ty możesz ich bronić, przecież to chore .
- Ja ich nie bronie. Ani tego nie popieram, ani też nie ganię. Ja ich tylko próbuje zrozumieć i Tobie radzę to samo.
- Ale ja tak nie potrafię .
- A to czemu ?
- Bo … jaaa…- wydać było, że zaraz się rozpłacze .
- Co ty ?
- Ja, kocham Konrada.- rozpłakała się
- No to, rzeczywiście masz problem.
- Myślisz, że ja o tym nie wiem ? – powiedziała rozgoryczona
- Wiem, przepraszam.
- Co mam zrobić Twoim zdaniem ?
- Zapomnieć.
- Zapomnieć nie da rady.
- W takim razie …
- W takim razie co ? – zapytała głosem pełnym nadziei i emocji .
- Spróbuj zignorować to uczucie.
- Jednym słowem mam zachowywać się tak jakby go nie było?
- Właśnie.
- Ale to będzie bardzo trudne.
- A czy kiedykolwiek miłość jest łatwa ?
- Nie.
- Więc, sama widzisz .Zresztą to nie twoja wina, że Konrad jest gejem.
- No cóż chyba jakoś sobie poradzę, w końcu na Konradzie się świat nie kończy. – westchnęła.
- Wróćmy na przejęcie jeszcze zanim wyślą po nas list gończy .- zaproponowała Agata.
- Dobrze, chodźmy - zgodziła się Krysia .



Na przyjęciu nie było już tak dobrej atmosfery. Ponieważ każdy albo był wycieńczony tą taneczną nad aktywnością, albo też jak Krystyna zbyt długo raczył się “wodą ognistą” zatapiając w niej swoje troski. W tej sytuacji postanowiłem się wycofać gdyż uznałem to przyjęcie za skończone –przynajmniej z mojej strony. Zdecydowałem się wyjść po angielsku przed wyjściem Konrad wręczył mi swoją wizytówkę i mieliśmy się zdzwonić. Z przyjęcia wyszedłem około w pół do pierwszej.

___________________________________________________________________________
20:52 / 07.04.2005
link
komentarz (1)
Oto pierwszy rozdział powieści "Punkt zwrotny Zero" Krzysztofa Orlika-Węgierskiego, który jest moim przyjacielem i zgadza się na publikację swojej książki w odcinkach..

Rodział I

Podróż za ocean


Byliśmy bardzo młodym i szczęśliwym narzeczeństwem, które nie mogło uwierzyć w szczęście płynące z możliwości posiadania siebie tylko dla siebie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jakie wielkie zmiany dotkną nas i nasze otoczenie po tamtych wydarzeniach z przyszłości.

Nasz związek możemy nazwać miłością prawdziwie studencką, gdyż była ona namiętna i romantyczna.

Ona – Anna Kot, wówczas piękna młoda studentka pierwszego roku amerykanistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Zaliczała się do niezwykle inteligentnych, a swoimi długimi, bo aż do pasa sięgającymi, złotymi i falującymi włosami jak równie długimi nogami, oraz pięknymi błękitnymi oczami wprawiała w zakłopotanie nie tylko swoich kolegów z roku, ale także swoich wykładowców.

Natomiast ja – Piotr Makowski, wówczas ekscentryczny student trzeciego roku filozofii czytający na okrągło Platona, Woltera, Locka i im podobnych nie miałem czasu na miłość, a zresztą myślałem, że nikt nie interesuje się takim dziwakiem w okrągłych okularach.

Na pewno jesteście ciekawi jak się poznaliśmy?

Otóż, bliżej poznaliśmy się na lekcji włoskiego, a właściwie zaraz po niej. Dobrze pamiętam tamten dzień. Był to wtorek 11 października, godzina jak na ironię też 11.

Właśnie kończyliśmy zajęcia gdy Ania pospiesznie wybiegła z sali śpiesząc się na kolejny wykład z macierzystego kierunku upuszczając przy tym jeden ze swoich podręczników. Kiedy zguba ot tak sobie leżała już chwilę, a właścicielka po nią nie wracała, podniosłem ją i pobiegłem jej szukać. Kiedy już dotarłem na wydział amerykanistyki gdzieś przy sekretariacie zauważyłem na ścianie kartkę z napisem:


UWAGA !!!


Uprzejmie informujemy,

iż w związku z epidemią grypy

zajęcia na wydziale amerykanistyki

zostają wstrzymane od 11 października,

aż do momentu odwołania stanu epidemii.


Za wszelkie niedogodności

przepraszamy.



No, ładnie – pomyślałem. Jak ja jej teraz oddam tę książkę?

Nagle, nie wiem po co otworzyłem tę zgubę, już dokładnie nie pamiętam gdzie, czy to na końcu czy też na początku, ale to nie jest istotne. Ważnym natomiast było to, że tam gdzie otworzyła mi się książka znalazłem zdjęcie Ani, a pod nim wiadomość, która brzmiała tak:

“Cześć, nazywam się Anna Kot i studiuję amerykanistykę na UW, ale jest to dopiero mój pierwszy rok. Jestem więc trochę roztargniona i mogę w tym wielkim zamieszaniu zgubić książkę, dlatego też podaję swój adres:

00-079 Warszawa, Św. Walentego 7 m. 9

Na uczciwego znalazcę czeka nagroda.”

Byłem uratowany, miałem zarówno adres jak i dłuższą przerwę na lunch. Jedyną rzeczą, której mi brakowało była odwaga, ale po namyśle racjonalny rozum zwyciężył nad bojaźnią serca i poszedłem. Na szczęście ulica Św. Walentego nie była daleko i znałem tę okolicę, gdyż często przesiadywałem w kawiarni “U Amora” pod numerem 14.

Nie przypuszczałem jeszcze wtedy, że moja pierwsza miłość będzie mieszkała w tak niewielkiej odległości od tego lokalu, nie wiedziałem także jaką istotną rolę odegra to miejsce spotkań towarzyskich w początkowej fazie naszej znajomości. No, ale wracając do konkretów, odnalazłem podane mieszkanie bez większych kłopotów. Muszę jednak przyznać, że w momencie kiedy od przeznaczenia dzieliło mnie kilka schodków to nogi odmówiły mi posłuszeństwa i były jak z waty, a na całym ciele wystąpił pot. Jakoś jednak dotarłem na drugie piętro i zadzwoniłem do drzwi.

Drzwi otworzyła mi Ania, która wtedy wydała mi się jeszcze piękniejsza niż zwykle.

-zień dobry – odezwałem się nieśmiało.
Dzień dobry.
Czy pani Anna Kot?
Tak. A o co chodzi?
Znalazłem pani książkę.
Aha!
Och, proszę mi wybaczyć, zapomniałem się przedstawić, Piotr Makowski.
Miło mi. Proszę niech pan wejdzie.
Dziękuję pani.

Skorzystałem z zaproszenia i wszedłem. Gospodyni wprowadziła mnie do salonu i posadziła przy stole. Sama usiadła naprzeciwko mnie. Z tego co udało mi się zauważyć to małe mieszkanie składało się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki.

Ładne ma pani mieszkanie.
Dziękuję. Co prawda małe ,ale jak na początek samodzielnego życia zupełnie wystarczy.

Tak zapewne.

Ach, prawda! Zapomniałam o nagrodzie. – Wstała od stołu i chciała pójść po pieniądze. Ja jednak czułbym się niezręcznie przyjmując za taką drobną przysługę zapłatę, więc powiedziałem:

Pani raczy żartować, nie zrobiłem przecież tego dla nagrody. Zamiast tego napiłbym się herbaty, jeśli można?

Ależ, tak. Już robię.

W czasie gdy była w kuchni miałem trochę czasu, aby rozejrzeć się po salonie. Pierwsza rzecz, która mnie urzekła – rzecz jasna oprócz osobistego uroku pani domu, był niesamowity, niemalże pedantyczny porządek i estetyzm. Czarne meble doskonale pasowały do białych ścian. Nad kanapą wisiał obraz przedstawiający bawiący się dwór królewski, króla Ludwika XVI.

Na prawo od kanapy znajdował się mały, lekko zagracony balkonik. Niedaleko obok znajdował się hebanowy stół na osiem osób. Poza tymi meblami w salonie znajdowały się: regał z książkami, telewizor, odtwarzacz video, dwa fotele i jeden mniejszy stolik. Drugi pokój był zamknięty więc tam nie myszkowałem, bo to nie wypada. Po upływie około dziesięciu minut Ania wróciła z dzbankiem tak dobrej kawy, że jej smak pamiętałem jeszcze bardzo, bardzo długo.

Znowu zaczęliśmy rozmawiać:

To czym się pan zajmuje, panie Piotrze? – zapytała popijając herbatę.

Studiuję filozofię.

Filozofię! Ach, to musi być intrygujące.

Tak, jestem zadowolony z mojego wyboru. A tak przy okazji to mam do pani prośbę.

Słucham.

Czy mogłaby mi pani mówić po imieniu?

Oczywiście. – zgodziła się ochoczo.

A ty czym się trudzisz Aniu? – O, przepraszam za ten nietakt – speszyłem się.

- Przecież, nic się nie stało. Przyjąłeś tylko brytyjsko-amerykański styl rozmowy. – roześmiała się.
Skąd taka dokładna znajomość tego tematu? – zapytałem.

To proste...

Racja studiujesz amerykanistykę – czy nie tak?

Zgadłeś.

I tak wzięła początek nasza znajomość.


*

Po mojej pierwszej wizycie u Ani, każdy następny dzień był kolejnym ogniwem w łańcuchu naszego szczęścia. Staraliśmy się wykorzystywać wszystkie wolne chwile, aby móc spędzać jak najwięcej czasu ze sobą. To dlatego czekaliśmy na siebie po zajęciach i odprowadzaliśmy się do domów, przesiadywaliśmy godzinami" U Amora " wpatrując się w siebie. W miarę dojrzewania naszej znajomości zaczęła nas męczyć taka forma związku. Postanowiłem więc w drugą rocznicę naszego poznania się zabrać damę mojego serca na nastrojową kolację

Ania na ten wieczór wybrała najatrakcyjniejszą kreację ,jaką dotąd widziałem. Składała się ona z dwóch części. Z sukienki na ramiączkach, z ,odkrytymi plecami sięgająca do ziemi. Po bokach tej jakże prostej sukni znajdowały się dwa rozcięcia. Rozcięcia te przebiegały od' kolan w dół.

Natomiast górną część stanowił haftowany żakiet, który uszyto z tiulu .Patrząc

na niego z przodu zobaczyłem bo bokach dwa idące w linii

pionowej splecione wężykowate szlaczki. Między tymi szlaczkami zauważyłem małe guziczki perłowego koloru. Chciałbym też wspomnieć o mankietach, gdyż były one koronkowe. Kolejną rzeczą ,która mnie zadziwiła w stroju Ani była przepięknie wyhaftowana, rozłożysta róża znajdująca się na tylnej części żakietu. Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze czarne pończochy, niebieskie szpilki i rozpuszczone złote włosy, a gwarantuje, że wszyscy otrzymamy wizerunek miss studenckiego seksu.

Jeżeli chodzi o to co wydarzyło się przy deserze to wszystko zaczęło się od ~ dyskretnego pytania Ani, która oczekując na swoje lody, popijała

majestatycznie lampkę czerwonego wina ,nagle głosem pełnym niepokoju zapytała:

-Piotrusiu!

-Słucham ,kochanie.

-Czemu zabrałeś mnie w tak ekskluzywne miejsce?

-Dlatego, bo jesteś piękną damą, a piękne damy chodzą do eleganckich lokali - Och, ty, niepoprawnie szaleńczy filozofie ! – roześmiała się Ania

Kochanie, czy uwierzysz , dzisiaj mijają dwa lata odkąd nie ustanie obdarzasz mnie szczęściem?

Tak wiem, ale to szczęście dajemy sobie wzajemnie – uśmiechnęliśmy się do siebie
Cieszę się , że tak mówisz bo mam Ci coś ważnego do powiedzenie.

Mój Ty Boże, a co takiego?

Widzisz kochanie, chciałem Ci już dawno powiedzieć ...

Tak?

Jak jesteś dla mnie ważna i sądzę, że nadszedł czas zalegalizowania naszego związku.

Piotrek, czy ty mi się teraz oświadczasz?

Przynajmniej usiłuje to uczynić.- podszedłem do jej krzesła ukląkłem uprzednio wyjąwszy pierścionek zaczynowy i rozpocząłem swój monolog:


Kochanie, świadomy tego ,że nie będę w stanie od razu ofiarować Ci pięknego domu , ani klejnotów ośmielam się zapytać czy uczynisz mi ten zaszczyt i zechcesz zostać moją żoną.

Wiesz dobrze, że nie liczą się dla mnie bogactwo i z przyjemnością zostanę Twoją żoną, tylko.....

Tak?

Co na to nasi rodzice?

Nie mamy się co martwić na zapas ,zresztą na pewno będą bardzo zadowoleni. Zresztą to nasze szczęście się liczy ,a my jesteśmy chyba szczęśliwi ,prawda?

Tak masz rację.

*

Rodzice rzeczywiście nie okazali z początku zbytniego entuzjazmu. Moja mama - niepoprawna katastrofistka ciągle raczyła mnie takimi pytaniami jak..

Jak sobie wyobrażam życie z Anią? Z czego będziesz utrzymywać Twoją rodzinę, chyba nie z tej swojej filozoficznej pensji? A z resztą co to za zawód filozofa? itp. W takich wypadkach miałem już gotową odpowiedz -mówiłem wtedy.."

Mamo! Przestań się niepotrzebnie zamartwiać. W końcu to ja mam zamiar się ożenić i bądź co bądźto do mnie będzie należało utrzymanie mojej przyszłej rodziny.



Nie sądziłem jeszcze wtedy ,że los spłata mi takiego figla. Mianowicie na tydzień przed ślubem, kiedy już wszystkie zaproszenia były rozesłane Ania przyszła do mnie z kwaśną miną i ze smutkiem w głosie powiedziała:

-Cześć, kochanie! -spojrzała w ziemie.

-Witaj skarbie! -wstałem od biurka, podszedłem i pocałowaliśmy się na powitanie.

-Lepiej będzie jak usiądziesz. -powiedziała

-Czemu, czy coś się stało? -zapytałem z lekkim niepokojem w głosie.

-Jeszcze nic, ale...

-Ale co ? -Ale może się stać.

-O czym ty mówisz?

-O tym .

Wyciąga z lewej dolnej kieszeni swojego czarnego żakietu pismo następującej treści:

Z wielką satysfakcją dziekanat wydziału amerykanistyki UniwersytetuWarszawskiego zawiadamia panią Annę Kot o przyznaniu Jej rocznego stypendium wysokości 500 USD miesięcznie. Stypendium rozpocznie się 9 września bieżącego roku na Uniwersytecie ŚW. Barbary w Nowym Orleanie w stanie Nowy Orlean.

Gratulacje przesyła

prof. dr hab. Aleksander Kier

Rektor Uniwersytetu Warszawskiego


-Nie, to niemożliwe!

-Jak to nie cieszysz się?

-Ależ cieszę się, cieszę.

-To dlaczego stajesz się agresywny?

-Nie staję się agresywnym! Tylko...

-Tylko co? ! -wrzasnęła .

-Tylko, myślałem o...

-O czym?

-O naszym ślubie -do stu piorunów!

-W momencie, gdy otwiera się przede mną życiowa szansa ty myślisz o ślubie! -Tak, bo nie wiem co mam robić?!

-Przełóż ślub, weźmiemy go jak wrócę. -A goście?

-Przeprosisz ich, ja jadę.

I pojechała.




c.d.n. już wkrótce!!
___________________________________________________________________________