szaraw // odwiedzony 22448 razy // [|_log.chyna nlog7 v02 beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (49 sztuk)
15:08 / 16.06.2005
link
komentarz (1)
Tel Aviv

Duszny zapach od strony gajów pomarańczowych unosił się nad cała okolica Neve Scharet.
Nad pustymi o tej porze kortami tenisowymi rozpalone powietrze drgało nieustannie i tylko od strony basenu nieustannie dobiegały odgłosy rozbawionej młodzieży.
Jurek nieswojo czuł się wśród tego rozbawionego tłumu czekając na Amira chociaż zawsze to było lepsze w porównaniu do tego co musieli przeżywać na pustyni Jarek z Januszem. Chociaż to był ich żywioł, byli jak dwa wiatry pustynne hamsin i szaraw oba niosły ze sobą zapach pustyni oba jak i oni byli z nią zżyci. Jemu jednak dokuczała wilgoć i upał które w Tel Avivie stawały się nie do wytrzymania w tym okresie. Jakże wspaniały był wieczorny chłodek w Jerozolimie. Teraz czekając wspominał z utęsknieniem to miasto. Zaproszenie na to spotkanie było co najmniej dziwne ale przecież to był ich znajomy.
Amir pojawił się jak zwykle znikąd i zmaterializował się przed Jurkiem jak Ufo. Ahlan – manisz ma? - powitał go tradycyjnie. Ha kol beseder- odpowiedział odruchowo Powiedz – czy twoi koledzy już wrócili – spytał Amir. Nie jeszcze nie – ale czemu pytasz? Wiesz że pojechali na rafę kręcić film. Tak wiem – ale myślałem ze już są z powrotem. Nie ważne – jedziemy teraz do Herzeliji, ktoś chciał cię poznać. Mam samochód na parkingu - chodź.
Explorer z ciemnymi szybami stał zaparkowany na rozpalonym słońcem parkingu. Amir rozsunął tylne drzwi – wakasza – proszę. Jurek schylił się wchodząc do środka i wtedy ciemność zwaliła mu się na głowę. Czarny van ruszył bezgłośnie w kierunku Herzeliji. Migające zza atrapy chłodnicy niebieskie światła rozsuwały na bok sznury samochodów na pobliskich pasach ruchu. Kawałek za miastem skręcił nagle w prawo w kierunku szarego kompleksu budynków najeżonych lasem anten. Brama rozsunęła się bezgłośnie i samochód zniknął z pola widzenia postronnego obserwatora. Cdn...
20:11 / 28.05.2005
link
komentarz (1)
Cichy szelest piasku wyrwał mnie ze snu. Jeszcze było ciemno, ale już nie na tyle by nie widzieć postaci oddalających się ku wąwozowi. Przeciągnąłem się powoli. Sharon kręciła się już koło kuchenki przygotowując poranna kawę. Gdzie oni idą? spytał Jarek również budząc się w tej chwili. Aaa – zaraz wrócą, poszli sprawdzić jak wygląda zejście, mruknęła. Spojrzałem na Jarka, mrugnął do mnie okiem nie przerywając wiązania butów. Wytrzepałeś spytałem mając na uwadze skorpiony chowające się przed skwarem dnia. Jasne jeszcze lubię swoje nogi odparł. Przypomniało mu się pewnie jak kiedyś w Somalii skorpion ukąsił jego przewodnika i biedak stracił nogę, ale ocalił życie. Tu nie było takich groźnych gatunków, jednak można się było poważnie pochorować od ukąszenia. Ok. zjedzmy jakieś śniadanko, bo już świta i zaraz będzie żar. To my idziemy na chwileczkę za skałki i zaraz dołączymy do was. Musieliśmy urwać się na chwilę od opieki, a to była niezła okazja. I tak widziałem, że Doron długo patrzył za nami, w którym kierunku idziemy.
No i jak spytałem namierzyłeś wszystko? Tak według naszych danych to powinno być gdzieś tutaj. Problem w tym, że jesteśmy cały czas na widelcu, a nie przypuszczam też, aby to zaproszenie nas tutaj było takie z czystej sympatii. Coś mi nie pasuje w tym wszystkim. Na razie udajemy głupków zachwyconych pustynią i zobaczymy, co będzie dalej. Wracajmy zanim zaczną nas szukać. Sharon powitała nas dwoma talerzami pachnącej przyprawami havita, czyli pospolitej jajecznicy i dwoma kubkami gorącej kawy z mleczkiem. Jedliśmy w milczeniu spoglądając na zmieniającą się kolorystykę skał. Świt na pustyni zawsze budził we mnie wiele emocji, gdziekolwiek by to było zawsze robił wrażenie. Najpierw fiolety i czerwienie, które ustępowały później pomarańczowemu zabarwieniu przechodzącemu w jasną żółć i oślepiające złoto. Nic dziwnego, że nomadowie czcili słońce zanim nastał Islam.
Bou, zman lalechet – Doron podniósł się pierwszy, potem będzie za gorąco na spacery. A Meraw i Daniel spytałem. Dołączą do nas po drodze odparła Sharon. Zarzuciliśmy więc plecaki zapakowane prowiantem i butlami z wodą, oraz zwoje lin i podążyliśmy wyschniętym wadi za Doronem. Pod butami chrzęścił żwir naniesiony przez ostatnią wodę, a na lekko wzniesionym brzegu kwitły na żółto parasolowate kolczaste akacje wypijając resztki wody z pomiędzy skał. Ściany kanionu powoli zbliżały się do siebie i wreszcie szliśmy opadającą lekko wąską ścieżką. Czasami skały zamykały się nad nami tworząc sklepienie. Schodziliśmy coraz niżej, aż dotarliśmy nad strome urwisko. Tu zrobimy chwilkę postoju stwierdził Doron. Musimy rozpiąć liny, bo zejścia nie ma. Zapniemy dwie zjazdówki i wystarczy. Będziemy wracać to się przydadzą. Zjeżdżając zastanawiałem się jak długo musieli penetrować ten teren, aby trafić na ślad zabłąkanego Scuda. W tej plątaninie jarów i wąwozów poza wznoszącymi się szczytami ciężko było za pomocą radaru namierzyć dokładnie tor lotu pocisku w jego ostatniej fazie. A przecież musieli go znaleźć. Zwłaszcza zawartość jego wnętrza. Ta zawartość mogła, bowiem zagrozić nie tylko ich istnieniu.Cdn...
22:36 / 21.04.2005
link
komentarz (0)
Żwir osypywał się po zboczu, kiedy wspinaliśmy się na skalna ścianę. Popatrz jakie wspaniałe niebo szepnęła Sharon, jakby bojąc się zakłócić ciszę. Faktycznie, wisiało nad nami niczym gigantyczny granatowy parasol, roziskrzone miriadami gwiazd. Zimno się robi. Podałem jej moją kurtkę bo w tym wojskowym swetrze mogła faktycznie zmarznąć. Toda raba, powiedz wszyscy są tacy uprzejmi tam u was w kraju? – Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć wiec milczałem dalej. Usiedliśmy na płaskiej skale. Jej włosy pachniały olejkiem do opalania albo czymś takim. Oparła mi głowę na ramieniu i tak siedzieliśmy wpatrzeni w gwiazdy i pustynię. Wiesz trzeba dokładnie rano wytrzepać buty, skorpiony włażą. Nie wiedziała że skorpiony to najmniejsze zmartwienie jakie mogło nas spotkać. Gdzieś z boku osunęły się kamienie, zastygłem bez ruchu, gdy na tle nieba pojawiła się jakaś postać. Bou grill kwar muchan, to Doron oznajmiał nam że jedzenie gotowe. Wstaliśmy i zaczęliśmy schodzić w dół. Trzeba uważać, czasami przemykają się tedy terroryści z Gazy, - odgrywał rolę opiekuna Doron. Nie martw się mam swoją zabawkę roześmiała się Sharon potrząsając zwisającym na pasie Galilem. Nie miałem powodu wątpić że potrafiła by go z powodzeniem użyć. Szkoda że nie zabawiliście tam dłużej mrugnął do mnie Jarek gdy podeszliśmy do ogniska, zostały by wam tylko puszki i kości. Ja już podjadłem teraz pójdę na chwilkę na bok – roześmiał się, trzeba oddać nadmiar wody pustyni. Dobrze z tego wybrnął pomyślałem. Wiedział że nie mogłem nic zrobić w sytuacji gdy pilotowała mnie Sharon, sam będzie miał wystarczająco czasu by swoim GPS’em określić dokładnie miejsce naszego pobytu. Jutro rano zejdziemy do wąwozu jest tam taka jaskinia która chcemy zobaczyć – poinformował nas Daniel, pomimo że mało się odzywał od początku sprawiał wrażenie przywódcy tej grupy. Macie sprzęt spytałem. Tak jest na samochodzie. Co jest w tej jaskini ciekawego? – to ładna jaskinia słyszeliśmy że są nawet jakieś rysunki naskalne. Chcemy je sfotografować. Poza tym chcemy pobrać kilka próbek gruntu – Meraw jest geologiem i cos ją tam interesuje. Na pewno pomyślałem będą to interesujące próbki. Ten grunt miał nadzwyczaj ciekawe właściwości uruchamiał licznik Geigera. Cdn….
19:03 / 18.04.2005
link
komentarz (1)
Tak zastanawiając się rozsądnie to przecież nie miało najmniejszego sensu, Sharon była w wojsku ja cóż, obcokrajowiec innego wyznania, nic nie mogło się udać. Ale wieczorem byliśmy gotowi. Zapakowaliśmy po kilka steków, zgrzewkę Goldstara, i butelkę Keglewicza tak na wszelki wypadek. Wszystko zmieściło się w naszej dużej lodówce turystycznej. Właśnie kończyliśmy się pakować, gdy dobiegł nas głos. Gotowi? Za piętnaście minut wyjeżdżamy. Ty słyszałeś – jedziemy, a w ogóle wiesz gdzie? Spytał Jarek. Nie wiedziałem. Zapakowaliśmy wszystko do jeepa i usadowiliśmy się z tyłu. Wzięliście śpiwory spytała Sharon. Nie a po co? No jedziemy na pustynie na całą noc a może być zimno. Dorzuciliśmy, więc jeszcze do bagażu dwa śpiwory. Poznajcie moich przyjaciół, przedstawiła nam resztę. To jest Meraw, to Eitan i Daniel. Doron jest na miejscu i przygotowuje biwak. Eitan ruszył z fantazja i po chwili wyjeżdżaliśmy z miasta w stronę pustyni. Gdy znikły zabudowania, otoczyły nas urwiste szczyty pasma górskiego. W zapadającym zmroku okolica coraz bardziej upodabniała się do krajobrazu księżycowego. Droga ostro pięła się pod górę. Już wiedziałem gdzie jedziemy. Gdy po lewej stronie zamajaczyły budki strażnicze na granicy z Egiptem, byłem pewny, że droga wiedzie do Czerwonego Kanionu. Za nami pojawiły się światła samochodu i po chwili wyminął nas jeep wypełniony żołnierzami z długim ryjem karabinu maszynowego umocowanego na burcie wozu. Lo haszuw – nie szkodzi, powiedziała Sharon to tylko patrol. Dookoła była już tylko pustynia. Wreszcie zjechaliśmy w piaszczysta drogę, która doprowadziła nas do głębokiego wąwozu, gdzie pod skalna ścianą płonęło niewielkie ognisko. Ine Doron, usłyszałem. Do wozu podszedł wysoki dobrze zbudowany chłopak w lotniczym mundurze. Eref tov – przywitał się. Grill już nagrzany, możemy cos zjeść. Wyrzuciliśmy lodówkę i podzieliliśmy piwo. La chaim wznieśliśmy toast. Miło jest was poznać. Lubisz grilowane mięso spytałem, widząc jak Sharon zajada się soczystym mięsem. Yhmm, odparła nie przerywając jedzenia. Powiedz, jesteście na przepustce? spytałem. Prawie odezwał się Doron, mamy tu coś do zrobienia, ale dopiero rano, ale teraz odpoczywamy, uśmiechnął się. Cos tu jednak było dziwnego, wyczuwało się jakieś napięcie pomiędzy nimi, dziwnym był również fakt, iż Daniel miał beret elitarnej jednostki Golani, w której służyli wyjątkowo twardzi chłopcy. Zaskrzeczała krótkofalówka i Sharon zamarła na chwilę w bezruchu. Doron zatrajkotał cos po arabsku tak, że nie zrozumiałem ani słowa. Jarek – idę się przejść po okolicy miej oko na wszystko. Kiwnął głową popijając kolejne piwo. I tak nic nie uszłoby jego uwadze. Kiedyś był jednym z najlepszych zwiadowców, w grupie operacyjnej i można było na nim polegać. Byłem już o jakieś trzydzieści metrów od obozowiska, gdy dobiegł mnie zgrzyt osuwających się kamieni. Zaczekaj chwilkę, wołała Sharon przejdę się z tobą. Mówiąc prawdę wolałem być sam przez chwilkę, to, co chciałem zrobić nie mogła zobaczyć, ale nie było wyjścia i szliśmy teraz razem wspinając się kamienista ścieżką. Cdn…
14:39 / 13.04.2005
link
komentarz (4)
Ma ni shma – słyszę nagle, drgnąłem lekko, bo nie spodziewałem się nikogo. Mi ejfo athem? – Stała tuż obok z włosami mokrymi jeszcze od wody. Betah mi hutz le aretz. A ja dalej nie mogłem wydusić z siebie głosu, pomimo że doskonale wiedziałem, o co pyta. Aaa – anahnu mi Polin wydukałem wreszcie jakimś drewnianym głosem. We athem niszaru po arbe zman? Chciałem wiedzieć jak długo zostają. Głos wreszcie wrócił mi do normy. Dziewczyna była typowa Izraelką posiadającą geny gdzieś z Jemenu – tylko z takich mieszanek genetycznych mogły się rodzic takie kształty. Oczy okolone pięknym ciemnym łukiem brwi obejmowały oczy o migdałowym kształcie. Smagła lekko pociągła twarz i welon długich aż za pośladki lekko sfalowanych czarnych włosów. Delikatne wargi odkrywały w uśmiechu białe zęby. Miałem prawo stracić oddech na chwilę. Mogę kubeczek kawy? – Spytała, moi koledzy jeszcze nie wstali, i znowu ten uśmiech. Przyniósłbym jej ta kawę nawet z Bershevy byle by jeszcze chwilkę została. Piliśmy wolno łyk po łyczku aromatyczny napar, w myślach oceniając się wzajemnie. Co robicie wieczorem?- Pod mostkiem znowu poczułem ucisk jakby coś ugniatało mnie w żebra. Hmm – wieczorem – jeszcze sami nie wiemy bąknąłem.
Przez myśl przemknęło mi setki wariantów wieczoru jednak dziwnym trafem zawsze była gdzieś blisko. Osim mangal ba eref atem rocim laavo?– Grill wieczorem – chcecie przyjść? Jednoręki bandyta w mojej głowie znowu zrobił obrót i plany przybrały inna postać. To wspaniale będzie nam bardzo miło. Przyniesiemy parce steków i piwo - beseder? Beseder odrzekło zjawisko i zaczęła się oddalać. Hej, zawołałem ech korim lach, musiałem przecież wiedzieć jak ma przynajmniej na imię. Korim li Sharon wołają mnie Szaron usłyszałem,- Az leitraot ba eref do zobaczenia wieczorem zawołałem.
Ledwie odeszła w wejściu do namiotu pokazała się głowa Jarka – ty to z samego rana musisz zaczynać. Cierpisz na bezsenność czy co. Wstawaj – trzeba jakieś śniadanie zrobić i iść na zakupy. Wieczorem idziemy w gości. Wiesz nie tylko ja cierpię na bezsenność. Wiem słyszałem wszystko – miła ta, Tajmanka ale w wojsku to wiesz jak to jest. Mają braki, mrugnął łobuzersko okiem. Tu przypada jeden facet na trzy baby, więc uważaj. Składaliśmy talerze, gdy obok nas przetoczył się wolno Renegade. Szaron pomachała mi ręką wołając. Tylko bądźcie na pewno, i odjechali w stronę pustyni. Cdn…..
23:37 / 11.04.2005
link
komentarz (0)
Powoli do uszu zaczyna docierać łagodny szum fal załamujących się na kamienistym brzegu plaży, jeszcze słońce nie wzeszło całkiem i tylko zarysy szczytów gór po drugiej stronie zatoki Akaba odcinają się na pojaśniałym lekko niebie. Przeciągm się leniwie, rześkie powietrze napływa do płuc. Jeszcze chłodno, ale za kilka godzin temperatura wzrośnie do 38 stopni. odwrócony ponton to całkiem niezły materac do spania. Jarek mamrocze coś w namiocie przez sen. Dookoła jeszcze cisza - czasem duże ryby głosno żeruja przy brzegu zjadając resztki z pity. Często grzbiety wystaja im nad powierzchnie wody. Cicho odpalam kuchenkę, mielę kawę i sypię cztery łyżki do beduińskiego imbryczka grawerowanego w misterne arabeski. Jeszcze cztery łyżeczki cukru zimna woda i na gaz. Po chwili brązowa piana unosi się pod krawędź naczynia.Odstawiam na chwilkę pozwalając jej opaść i delikatnie podgrzewam znowu. Po trzecim spienieniu odstawiam z gazu i nalewam do filigranowego naparstka. Co za aromat. Dwa maleńkie łyczki i odrobina zimnej wody do spłukania aromatu przed następnym łykiem. Niedaleko smacznie śpią wojskowi, cztery dziewczyny i dwóch facetów - pewno na kilkudniowej przepustce z jakiejś bazy lotniczej na Negevie. Wtedy tamtego ranka nie wiedziałem jeszcze że ten dzień zmieni moje życie. Cdn....
22:45 / 03.04.2005
link
komentarz (0)
Odszedł wielki Człowiek - ogladając wspomnienia o Nim powracam do tych chwil które spedziłem na wielokrotnych wędrówkach śladami Chrystusa - Nazaret, Kanna Galilejska, j. Kinneret, i wiele innych miejsc. Przesuwają się obrazy, w których bardzo często przewija się postać ksiedza opiekuna Polskich dusz w Ziemi Świetej. Księdza który jako ocalony Żyd z piekła Holocaustu przyjął religię chrześcijańską by na wzgórzu Jaffo krzewić słowo Jezusa. Nie jestem praktykiem religijnym, jakoś tak wyszło, jednak ten człowiek wzbudził we mnie wielki szcunek - do człowieka, opiekuna, żyjącego głęboko w wierze. Postępującego tak jak nakazywał Chrystus. Ksiądz Grzegorz Pawłowski - bo o nim mówię przeprowadził nas przez wiele dróg i scieżek, które kiedyś przemierzał Jezus. Wspominam go w tej trudnej chwili, ponieważ tak bardzo swoim postepowaniem i zachowaniem przypomina mi Tego Który Odszedł. To nie ksiadz rozpierajacy się na siedzeniu Maybacha, tylko czesto dźwigający skrzynki z napojami na górę do salki w której spotykaliśmy się po niedzielnych mszach, to ksiądz który nie moralizował, a dawał przykład swoja dobrocią i zrozumieniem ludzi. Potrafił zdobyć się na żart odprawiając Mszę nad jeź.Kinneret, czy podzielic sie mieszkaniem z nowymi bezdomnymi emigrantami. Często okradany mawiał - widocznie tak było im potrzebne. Zdezelowanym garbusem podjeżdżał pod College des Freres uczyć dwie polskie dziewczynki religii-w tym moja córkę. Przygotował i udzielił jej Pierwszej Komunii Świetej, a po roku urządził bierzmowanie - by jak się wyrażał nie stresować dzieci gdy wrócą do kraju. Wielki znawca historii zarówno Izraela jak i Chrzescijańskiej pokazywał nam miejsca, których na normalnych pielgrzymkach się nie zwiedza. Pokazywał tez przy tym piękno tego pustynnego kraju. Państwo Izrael - jako wyznaniowe nie chciało przywrócic mu obywatelstwa, które słusznie mu sie należało. Walczył o to i wygrał. Ta postać ksiedza Polaka z wyboru i Żyda z urodzenia stanowi dla mnie nadzieję że są jeszcze ksieża z powołania. To oni poszli scieżką Polaka z Wadowic. Oby było takich jak najwięcej, tylko kto teraz bedzie im swiecił przykładem. CDN....
10:25 / 01.04.2005
link
komentarz (0)
Mijamy ośrodek atomowy w Dimonie z nieodłącznym widokiem zasieków i balonu obserwacyjnego nad głowami. W połowie drogi zatrzymujemy się na piwko w jedynej przydrożnej knajpce. Uzupełniamy zapas wody mineralnej, i dalej w drogę. Mijamy skręt do rezerwatu Timna i za chwilę zwalniamy przed wojskowym punktem kontrolnym.Uważne spojżenia na pasażerów, betonowa blokada drogi,pistolety maszynowe gotowe do strzału - to wszystko świadczy o tym że nie jest to spokojny turystyczny raj. Chociaż obcując z tym na codzień można sie przyzwyczaić. Prawie codziennie coś się dzieje - nawet w Tel-Aviv'ie który i tak jest spokojnym miastem, wybuchaja bomby w autobusach czy na ulicy. Mijamy tymczasem posterunek i po chwili wjeżdżamy do miasteczka. Jedziemy na nasze zwyczajowe miejsce biwakowe, tuż przy granicy z Egiptem. Tam wjedziemy samochodem na samą plażę i rozbijemy namiot.CDN...
18:51 / 30.03.2005
link
komentarz (1)
Granatowe niebo nad kraterem zaczyna lekko zabarwiać się na perłowofioletowy kolor, dookoła pełnia ciszy, czasem tylko słychać dźwiek osuwajacych się po zboczach drobnych kamieni. Powoli zarysowuja się kontury zboczy, poświata wschodzącego słońca zabarwia skały purpurą i fioletem. nad horyzontem pojawia się rąbek tarczy słonecznej. Ze względu na krystaliczną czystość powietrza obraz jest ostry jak żyletka. Prawie biała oslepiająca kula wznosi sie powoli ponad horyzont ponownie zmieniajac barwe skał na żółto-miedzianą. Cienie zaczynają kłaść się w trzysta metrów niżej położonej dolinie. Zaczyna robić się gorąco. Zwijamy sprzęt i jeszcze przez chwilę kontemplujemy zapierający dech w piersiach widok.Jakaż różnica w tym widoku wschodu słońca, w porównaniu do tych oglądanych z Massady nad morzem Martwym czy nad zatoka Eilatu. Nie gap się tylko zjeżdżamy na dół mówi Jarek,już przebrany w t-shirt'a i krótkie spodenki. Wskakujemy więc do samochodu i ruszamy stromymi serpentynami w dół na dno. Chłonę mijający krajobraz i jak te cienie migające na zboczach wracają wspomnienia o trzydniowym biwaku w pobliżu kolorowych skał, gdzie leżały olbrzymie skamieniałe pnie przedpotopowych drzew. Wtedy wszystko jeszcze miało jakiś sens, były jakieś marzenia, jakieś cele.Za chwilke wjedziemy na droge prowadzącą wprost do Eilatu i pomkniemy na spotkanie koralowych raf, reagge na plaży,i opalonych turystek. CDN....
23:32 / 29.03.2005
link
komentarz (0)
Wstawaj - mówię do Jarka zaraz będzie świt, musimy ustawic sprzęt. Cholerny śpioch z niego. W końcu mamrocząc pod nosem zwleka sie w kierunku łazienki. Pakuje kamery i aparaty, łapię za statyw i schodzę do baru żeby zjeść jakąś "hawita bejcim" - czyli po naszemu jajecznicę. Obok juz zajada śniadanie mała grupka turystów - sądząc po zachowaniu Amerykanie. wszyscy połykaja kesy w pospiechu aby zdążyć na najlepsze punkty widokowe na brzegu krateru. Makhtesh ha Gadol - czyli wielki krater ja mówia Izraelczycy znany jest też pod nazwą Mitzpe Ramon i jest największym kraterem erozyjnym na ziemi. Krajobraz jak z kamery Pthfindera II. Jego powierzchnia to 40 x 8 km a głębokość wynosi 300 m. Cały płaskowyż wznosi sie na wysokość prawie 1000 metrów npm. Tak więc obarczeni sprzętem przechodzimy cichymi uliczkami miasteczka Mitzpe Ramon na punkt widokowy rozstawiamy sprzęt i czekamy na wschód słońca nad Negevem. CDN....
16:21 / 28.03.2005
link
komentarz (0)
Wszędzie wybarwione żółcią,czerwienią i fioletem skały pustyni tworza marsjański krajobraz. Zanużamy sie weń coraz głębiej i głębiej. Na szczycie ostrego zbocza samotny kozioł stoi na straży przesypujacego sie piasku i w podmuchach gorącego wiatru kontempluje otoczenie. Mamszit - zaginione miasto na pustyni, sterty kamieni, potłuczone skorupy rozbitych naczyń, tama na nieistniejacej już rzece. Ślady minionego życia. Z ocalałej budowli podrywa się spłoszony gołąb. Spacerem przemierzamy wymarłe ulice, mijamy oczodoły okien. Gorąco. Czy za jakis czas tak będą wyglądać współczesne metropolie? Przez pusty plac, kiedyś targowisko tętniące pokrzykiwaniem kupców i rykiem wielbłądów wracamy do samochodu. Ruszamy na Mitzpe Ramon. CDN...
12:14 / 08.02.2005
link
komentarz (0)
Droga na południe – piękną autostradą Ayalon mijamy otoczone Pardesami (gaje pomarańczowe) lotnisko w Lod i dalej przez Rechovot kierujemy się na Bershevę.
Upał za oknami coraz większy, a w krajobrazie coraz mniej zieleni. Kussemmo klnie Jarek może staniemy gdzieś na piwko, łyknąłbym Goldstarka albo Maccabi, czas nas jednak goni i postój planowaliśmy dopiero w Bershewie.
Zjeżdżam jednak na najbliższą stacje benzynową Paz i po chwili sączymy chłodne piwko. To były czasy kiedy jeszcze nie było tak dużo Rosjan i policja nie czepiała się pijących piwo w samochodzie. Zagłębioną w sztucznym kanionie drogą dojeżdżamy wreszcie do stolicy pustyni Negev. Na targowisku jak zwykle na szuku pełno ludzi, zapach przypraw miesza się z zapachem wielbłądów, ścieków i przypraw. Wcinamy szybko falafel z ambą i tachiną - robimy potrzebne zakupy. Zanim ruszymy w kierunku Mitzpe Ramon chcemy jeszcze zwiedzic Mamszit – wymarłe miasto na pustyni. CDN.......
21:11 / 14.01.2005
link
komentarz (0)
Hmm, to juz sporo czasu jak nie dotykałem klawiatury, wspomnienia zacieraja się, twarze rozmywaja w czasie. A jednak nie wszystko da się zapomniec i postaram się rozpocząć znowu tam, gdzie kiedyś skończyłem, przypomniec sobie gwarną Dizengof, Ibn Gevirol, pachnący przyprawami szuk Carmel.
Spróbuję znowu powędrować wśród druzyjskich wiosek w sadach jabłoni. Tylko muszę sobie przypomnieć.......
16:10 / 12.09.2004
link
komentarz (0)
Okna oklejone taśmą, szmata nasączona „Ekonomiką” pod drzwiami, ostatnia kontrola pakietów z maskami przeciwgazowymi, w żołądku rośnie twarda gula. Czy dziś przylecą?
Radio nastawione na stacje Galej Tzachal podaje sytuacje na froncie irackim. Za oknem przejmującą cisza.
Nachasz Tzefa, Nachasz Tzefa – ten komunikat pomieszany z zawodzeniem syren podrywa wszystkich w pokoju na nogi. Ostatni rzut oka na okna, drzwi i wpadamy do łazienki gdzie urządziliśmy prowizoryczny schron z zapasami konserw, napojów, środków opatrunkowych.
Przysiadamy na taboretach w chwili gdy dochodzą nas odgłosy stłumionych wybuchów.
Rakiety Patriot usiłują zniszczyć kolejnego Scuda nad Tel Aviv’em.
Szyby drżą od potężnej eksplozji. Ale walnęło. Procesy myślowe ulęgają przyspieszaniu – czy głowica była z gazem? Jak daleko spadła? Oddech w masce przyspiesza. Łapię za słuchawkę telefonu dzwonię do znajomych, ale linie bardzo obciążone każdy dzwoni w tej chwili. Wreszcie jest sygnał – halo? Ma etz lachem? Ha kol beseder? Efo hi nafla? (co u was? Wszystko w porzadku? Gdzie ona spadła?) Baruch ha shem beseder ( dzieki bogu w porzadku) słychać w odpowiedzi. Syreny odwołują kolejny alarm radio podaje komunikaty to tylko konwencjonalny ładunek, gdzieś w budynek przy Aba Hillel jedna ofiara ale z powodu ataku serca.
Rozklejamy okno by wywietrzyć zapach Ekonomiki ( to taki ichniejszy płyn do dezynfekcji coś w stylu lizolu) Gwiazdy nadal świecą! żyjemy! kolejny raz.
Na drugi dzień przejeżdżam obok zniszczonego budynku. Z kilkupiętrowego gmachu pozostał gruz i ogromny lej. Pudło z maską obija się o biodro podobnie jak setkom innych przechodniów. Wieczorem zacznie się od nowa.
cdn
23:16 / 29.09.2002
link
komentarz (0)
Znaleźli go nad ranem zwiniętego na ławce w parku. Nie udało mu się dowlec do domu na Aleję Waszyngtona gdzie mieszkał wraz z piętnastoma innymi „kontenerowcami”
Tadek wstawał o trzeciej jak oni wszyscy i rozładowywali kontenery z oliwkami, towarami z Tajwanu czy Chin, a potem już o siódmej mogli zaczynać to, co lubili najbardziej. Pili do spodu. W czterdziesto - stopniowym upale nie daje się tak długo wytrzymać. Kiedyś ktoś musiał być pierwszy.
Ksiądz Grzegorz ogłosił składkę na transport zwłok, ale nie było ich, komu odesłać.
Wiec po załatwieniu wszystkich formalności odprowadzili go koledzy na cmentarz katolicki na wzgórzu w Jaffo. Słuchaj Jarek niedługo będą święta, – co zrobimy pytam. Sam nie wiem –odpowiada kiedyś siadałem przy stole z żoną i śpiewałem kolędy, ale tutaj...
Może na pasterkę do Betlehem – sugeruje nieśmiało. Wiesz co możemy pojechać – mieszka w Jerozolimie taka moja znajoma Dorota to możemy przespać się u niej. Pojedziemy na trzy dni i tam się prześpimy.
Wróciłem do domu nalałem sobie smirnowa z lodem i zamyśliłem się nad życiem. Co tam słychać w kraju, przygotowania do świat pełną parą - gorączka zakupów a tu nawet odrobiny śniegu. Sięgnąłem po gitarę, starłem kurz, który osadził się po ostatnim hamsinie.
Przebierałem palcami po strunach, ale moje myśli były daleko. Wszyscy najbliżsi zostali tam ze swoimi kłopotami i zmartwieniami, z ostatnich listów wynikało, że sądzą, iż nie wrócę już do kraju. Okno naprzeciwko traciło coraz bardziej swoje kształty, aż powędrowałem spokojnie po schodach na strych moich marzeń...CDN
20:12 / 23.09.2002
link
komentarz (1)
Byliście Kiedyś zawieszenie w błękicie? Ja tak. 20 metrów od brzegu dno gwałtownie opada i kiedy zanurzysz się na 15-20 m widać tylko błękit. Jaśniejszy odcień na górze i coraz ciemniejsza aż do zielonego odcienia granatu. Dzięki kamizelce i ciężarkom utrzymujesz pływalność zerową i..... wisisz.... wisisz w błękicie i zieleni . Spróbujcie kiedyś bo warto to przeżyć. Wracam powoli do brzegu i w niewielkiej grocie widzę nakrapiany pysk Granika.
Strzelam i tuman z piasku zasłania mi widok, ale czuję że „wisi”. Jednak nie mogę go holować bo wklinował się pomiędzy skały wewnątrz groty. Odcinam strzałę i wiążę balonik na lince. Wyciągnę go później.
Na brzegu Jarek z Brachą rozpalili już grill. Jarek ma parę ładnych ryb które sprawione i polane mieszaniną oliwy, cytryny i przypraw, już pachną zachęcająco. CDN....
02:25 / 23.09.2002
link
komentarz (1)
Niten-OK.;-,0),0),0),0),0),0),0),0),0)
02:20 / 23.09.2002
link
komentarz (1)
Od rana snujemy się z Jarkiem ulicami Tel Aviv’u. Tak bez celu. Może coś się zdarzy.
Na Corso pusto – pójdziemy może do Irka? – pytam. Nie chce mi się –za daleko mówi. Ale możemy iść do Cviki, Bracha zrobi nam coś dobrego do żarcia.
Wleczemy się noga za nogą do przystanku na Bialik, żeby podjechać pod bursę diamentową w Ramat Gan’ie, a stamtad obok palarni kawy „ELITE” przejść Arlozoroff do Cviki.
Cześć hłopaki! Jak diabeł z pudełka pojawia się Jurek. Dokąd to?. E.....tego.... no wiesz, pląta się Jarek wiedząc że jak powie gdzie idziemy to się nie odczepi. Mamy rozładować kontener oliwek mówi, wiedząc że to ciężka robota i Jurek się zmyje. Faktycznie za minutę go już nie było. Drzwi otwiera nam Bracha. Cviki nie ma ale jak jesteście to może weźmiemy malibu i pojedziemy z dziećmi do Palmahim za Rischon le Zyjon – co wy na to?. Jasne czemu nie -jazda tym potworem to było prawdziwe męskie wyzwanie. Pakujemy wiec tobołki Diklę i Daniel i jedziemy. Jako że to nie wózek z dziećmi Bracha siada z tyłu a Jarek po mojej prawej.
W zasadzie to z przodu trzy osoby mieszczą się swobodnie, ale jedziemy z dziećmi które po Cvice mają duży temperament i mogły by wysiąść podczas jazdy więc Bracha ich pilnuje.
Silnik mruczy basowo z ośmioma cylindrami, gdy wypadam na Ayalon highway. Tu można już dołożyć do pieca. W wyobraźni widzę jak w baku tworzy się wir do przewodu paliwowego. Mijamy Rischon i odbijamy na prawo na plażę. Jadąc powoli wąską drogą trzeba uważać na szakale, które często przebiegają przed maską, o czym świadczą zwłoki na poboczu. Mijamy małą rzeczkę gdzie kiedyś „polowaliśmy” na sumy. Piszę polowaliśmy a powinienem powiedzieć mordowaliśmy – bo to była prawie rzeź. W Izraelu sum nie jest rybą koszerną ( nie posiada łuski,0) i nikt go nie jada – oczywiście oprócz nas. Byliśmy tu kiedyś przez dwa dni z namiotami uzbrojeni w kusze pneumatyczne i z brzegu natłukliśmy ze dwadzieścia. A potem były sumy w galarecie, w jarzynach, z bakłażanami i na wszystkie możliwe sposoby ( mogę podać kilka przepisów,0).
Piaszczystą drogą ryzykując pchanko, dojeżdżamy do upatrzonej skałki obok wraku na mieliźnie. Rozkładamy grill, karimaty i do wody. Tu można strzelić kilka ładnych sztuk strzępieli, zwłaszcza w ładowniach wraku. CDN..
02:19 / 21.09.2002
link
komentarz (2)
Dzisiaj jedziemy na pustynię!. Pakujemy bukłaczki z wodą, sprzęt foto, kapelusze na głowę i w drogę. Jedziemy wzdłuż granicy z Egiptem oglądając wspaniały krajobraz, jak z epoki dinozaurów. Po drodze podjeżdża jeep z obsadą, z Cachalu, – czyli ISO. To Izraelskie Siły Obronne. Szalom, eh leaghija le Red Canyon ( jak dojechać do czerwonego kanionu,0)? – Pytamy. Bo acharei jeep schelanu –( jedźcie za naszym dżipem,0). Po pół godziny jazdy i zatrzymujemy się na małym szutrowym parkingu na pustyni. Robimy kilka pamiątkowych fotek z żołnierzami i wyruszamy na szlak. Wiedzie on poprzez wyschnięte wadi pośród kolorowych skał. W reszcie otwiera się skalny wąwóz, którego ściany coraz bardziej zbliżają się do siebie. Fiolety, czerwienie, wrzosy i żółcie – to kolorystyka, która wtarła się w naszą pamięć. Ściany wąwozu coraz bardziej ograniczają pole widzenia. Po chwili nad nami widoczny jest tylko skrawek błękitnego nieba. Gdy wracaliśmy do samochodu żegnały nas promienie zachodzącego słońca prześwitujące poprzez kolce akacji.na pamiątkę zostaje mi kilka okruchów kolorowych skał i wielobarwny piasek w butelce. CDN
01:06 / 21.09.2002
link
komentarz (3)
kochani już jestem.mam nowego kompa.
od jutra CDN.