Nie pamiętam kiedy ostatnio jechałem pociągiem.
Jest jakby ciszej - bez stuków czy szumów. Trochę jakbyśmy płynęli, a przecież tory na tej trasie nigdy nie należały do najlepszych. Jechało się zawsze powoli, jakby z wymuszonym szacunkiem na otoczenia. Zmieniły się pociągi, zmieniło się moje życie. Minęło na pewno kilka lat.
17:37. Zawiercie. Nie wiem czy to planowany postój. „Uwaga, jeżeli na pokładzie pociągu jest lekarz, prosimy o zgłoszenie się do wagonu nr 6”. Ktoś nawet przeszedł obok. Ale czy to lekarz? I czy pociąg ma pokład?
17:40 „Szanowni Państwo, obecnie oczekujemy na przyjazd karetki. Opóźnienie może..yyy… wynieść 30 minut. Dziękuję za uwagę”. To zdecydowanie nie był wesoły głos.
17:45 Przyjechała kareta. Pani przytomna, weszła sama. Karetka mogła wjechać na peron. Pan niby lekarz wraca, więc chyba jednak lekarz. Czekamy.’
17:58 Ruszamy dalej.
------------------
19:44 Warszawa. To tutaj spędziłem najwięcej czasu. W pociągach, na dworcach. To dlatego zapiski.
Dziś oglądam tylko zza szyby wagonu. Jest ciemno, więc widać tylko to co oświetlone neonami czy reflektorami. Po lewej rusztowanie. Nie wiem po co. Po prawej peron. W oddali biurowiec. Ludzie jeszcze pracują, choć tylko na wybranych piętrach – ciężko policzyć na których. Co tam robią? Nie wiem.
------------
20:19 Jedziemy dalej. Dosiadły się do mnie dwie baby. Nie lubię tego słowa, ale ciężko to ująć inaczej. Bo jak nazwać kogoś, kto bezczelnie zagląda w ekran laptopa?
Chociaż może to ja nie powinienem pracować. Będą jechały aż do Gdańska.
------------
21:55. Jeszcze niecała godzina, w tym 20 minut opóźnienia. Ciekawe jak często jechałem opóźnionym pociągiem, bo komuś ratowano życie? Czasem jednak nie warto oceniać. Nie każdy w pociągu wie, jaka była przyczyna.
===========
EDIT: nie wierzę, że nie byłem tu tak długo.
* 2011-03-06 | (17:46) Warszawa Wschodnia - Kraków Główny (21:18) | InterRegio *
Zaczęli się podrywać, kiedy było jeszcze jasno. Ona w krótkiej skórzanej mini, on w opiętych na kroczu spodniach, ona włosy czarne, za ramiona, cieniowane, on czerwona(granatowa) dżokejka, ona podkreślone kredką oczy, on piwo. Trudno było nie uśmiechać się pod nosem. Początkowo było niewinnie. To ona wyszła z inicjatywą.
- O której pociąg ma być w Krakowie? - subtelnie zwróciła się bezpośrednio do niego.
- Planowo 21:18, ale już mamy opóźnienie.
- Tak? - zapytała tym niewinnie zdziwionym głosem.
- No mieliśmy wyjechać 17:58, a 17:58 dopiero podjechał.
Później jakaś krótka rozmowa, o tym, że oboje do Krakowa. W całym przedziale tylko oni ze sobą rozmawiali. Reszta milczy jak zwykle, bo przecież nie wypada, trochę strach. Do kluczowego dialogu doszło szybciej niż zwykle:
- Tak w ogóle to Ala jestem – od pierwszego zamienionego słowa minęło góra pięć minut.
- Tomek. – podali sobie dłonie – Na pewno nie chcesz piwa?
Ona wraca ze szkolenia, on jedzie do pracy. Jest zawodowym żołnierzem, 'już szósty, nie, czekaj... piąty rok w Krakowie'.
*Jest godzina 19:13, stoimy gdzieś w polu, przepuszczamy Inter City.
Kiedy znali już swoje imiona, przyszła kolej na inne szczegóły. On, że jest z Włocławka, ona, że woli jechać tym późniejszym pociągiem, po 19. Być może i tam szuka rozrywki. Rozmawiają wystarczająco głośno by ich usłyszeć, wystarczająco cicho by nie przeszkadzać. Jej głos na zmianę przyjmuje tę seksowną barwę teatralnego szeptu, to znów zalotnego śmiechu. Sprzyja im atmosfera. Światła zgasły już jakiś czas temu, kwadranse dwa, może trzy. Dopiero teraz oślepia nas jego nagły błysk.
W tym czasie zdążyli wyjść poza przedział. Zimne powietrze raczej nie ostudziło ich entuzjazmu. Kilkakrotnie byli zmuszeni otrzeć się o siebie lub szepnąć bezpośrednio do ucha parę słów. Kilkakrtonie stracili równowagę. Ona siedzi coraz bliżej.
*Jest godzina 19:46, konduktor sprawdził bilety.
W przedziale jest jeszcze pięć innych osób. Żadna nie przyciągnęła mojej uwagi tak jak ta dwójka. Może jedynie pan tuż spod okna, który przy wjeździe na dworzec Warszawa Centralna dość wymownie się skompresował. Wymieniliśmy krótkotrwały uśmiech.
Oboje są bez obrączek. Zapewne rozwódka, bo co chwilę, że szwagier, szwagierka, bratowa. Numerami już dawno się wymienili. Czasami pokazują sobie coś w telefonie. Rozmawiają o tatuażach. Dopiero teraz zauważam, że on faktycznie ma coś na bicepsie.
*Jest 19:54, stacja Włoszczowa.
Kolejny telefon od dziecka, już trzeci. ‘Zostaw otwarte drzwi i przeczytaj jak najwięcej’. Mógłbym uwierzyć, że jest troskliwą matką. Pewnie jest. Tym razem postanawia go wyciszyć. Rozmowa zeszła na facebooka. Niby, że to głupie i bez sensu, ale ‘z jednym facetem się nawet spotkałam’, a chwilę później ‘z drugim facetem też się tylko spotkałam, właściwie nadal z nim utrzymuję kontakt’. Z drugiej strony ‘tak, tak, moi kumple też tak siadają, po trzech, ale żeby coś pogadać z dziewczyną, to trzy zdania i tyle’. Moi kumple największym alter ego.
* 2010-11-07 | (18:30) Warszawa Centralna - Kraków Główny (21:43) | InterRegio *
Nie jest tak źle. Ludzi na podłodze siedzi trochę mniej niż zwykle. Mały chłopiec obok mnie, już teraz artysta (o czym później), wypełnia łamigłówki w jakiejś książce dla sześciolatków. Mały wiercipięta, z wspaniale wyrozumiałą mamą. Na jej rękach jeszcze mała dziewczynka, równie rezolutna, w wieku czterech lat. Po mojej lewej grupa osób w wieku jak mniemam studenckim. Tworzą jaką grupę wsparcia, scholę, może wspólnie studiują teologię sakralną. Bliżej lub dalej są jednakowoż związani z Kościołem. Na ich twarzach uśmiechy. Ubiór skromny, nad wyraz gustowny. Jedynie chłopak w garniturze trochę drażni oko. Pod ręką katolicka prasa, jakiś brewiarz, tudzież książeczka do nabożeństwa, obrazek Chrystusa Króla. Mały chłopiec, wygrał, a w każdym razie zdobył nagrodę w konkursie plastycznym. "Pocztówka z wakacji czy coś takiego" powiedziała mama. "Ale jeszcze niejeden konkurs wygra". Syn - Szymon - malował wtedy kolejne obrazki dla wujka machającego mu z peronu. W koło mnie kredki, balony, flamastry, kolorowanki i ten mały wiercipięta, któremu nie chce się spać. Nie przeszkadza mi to, nawet mnie to nie drażni. Uśmiech pojawia się na mej twarzy gdy słyszę co mówi, o co pyta. Dla zachowania poprawności i powstrzymania się od notorycznego uśmiechu na twarzy założyłem słuchawki. Jest 20:11. Jadę już półtorej godziny. Do grupy po lewej przysiadła się jeszcze jedna osoba. To chyba ksiądz - opiekun duchowy. W ręku obraca paciorki różańca. Jeszcze nigdy takiego nie widziałem. Kolorowy, każda dziesiątka w innej barwie - czerwonej, zielonej, żółtej... więcej nie widzę. Dopiero teraz zauważam, że pozostała czwórka również trzyma różańce. Modlą się. Nie wiem jaki był cel ich podróży. Nie wiem czemu myślę, że wracają. Może nie pasują do Warszawy? Ale czy pasują do Krakowa?
W pociągu są też Włosi. Nie wiem dokładnie ilu. Nie jestem nawet pewien czy to Włosi. Różańcowi siedzą w piątkę na czterech miejscach. Dziewczyna w długiej błękitnej sukni z motywami hinduskimi jest niewygodnie. Mi byłoby niewygodnie na jej miejscu. Przytrzymuje oparcie pod ramię wbijające się jej w plecy. Na nadgarstku ma podwójne korale - kulki połączone gumką. Długie blond włosy sięgają jej za ramiona. Wygląda z nich na najbardziej uduchowioną. Drugiej z dziewczyn nie widzę dokładnie, chociaż siedzi po skosie pod oknem względem mnie. Ja, tak jak to ostatnio lubię, przysiadłem przy przejściu. Mężczyźni wydają się nieco znudzeni. Jakby grali swoje role. Wiem, że to tylko wrażenie. Przysłuchując się wcześniej ich rozmowie, wiem, że nie udają. Dziewczyna wciąż nie narzeka. Mały Szymon chyba usnął. Za oknem czarna noc. Jest 20:23.
Największą zagadką dnia dzisiejszego jest dla mnie, a myślę, że dla wielu innych również, kobieta z nartami. Gdy Mały Szymon (kiedy jeszcze nie spał) usłyszał coś o nartach, niemal natychmiast przyległ twarzą do okna w poszukiwaniu śniegu. "To już jest zima?" - wykrzyknął. Mama z uśmiech na ustach odpowiedziała, że rano jeszcze nie było, ale teraz to nie wiadomo, w każdym razie ma nadzieję, że nie. "Ale po co tej pani narty?" - dociekał. "Nie wiem - mówiła spokojnie mama - może w górach jest śnieg... A może... może ta pani jedzie na tak długo, że zabiera narty ze sobą". Kreatywność rodziców musi czasem przewyższać kreatywność dzieci. A podróżujące z nami narty pozostaną zagadką, tym trudniejszą do rozwiązania, że temperatury ostatnich dni zadziwiają, a mnie osobiście wprawiają w zachwyt nad tzw. globalnym ociepleniem. Żeby jeszcze tylko dzień nie trwał tak krótko. Jest 20:46. Za oknem bez zmian - czarna noc.
Jest 21:07. Jesteśmy za Tunelem. Nie napiszę dziś nic więcej. Z muzyką w uszach ludzie wyglądają jak na filmie. Cholernie dobrym filmie.
* 2010-11-05 | (9:13) Kraków Główny - Warszawa Centralna (11:58) | TLK *
Para i kobieta. Chyba lekarze - kobieta i mąż. Kierunek pary - Maroko. Kobieta leci do Pekinu. Na tydzień. Jest 9:19, pociąg wyruszył z krakowskiego dworca. W przedziale jeszcze ja. Kierunek - o ironio - Błonie. Jakby krakowskie mi nie wystarczały. Przedział jest luźny. Ludzi jakby mniej, albo to wagonów więcej podstawili. Nie wierzę w żadną z tych opcji. Pogoda zupełnie nielistopadowa, wiosenna, ciepła. Jedynie słońce razi trochę mocniej. Bardziej ostro, przeszywająco, jak sopel lodu. Z zielonych liści za oknem na drzewach nie pozostały już nawet czerwienie i żółcie. Tylko samotne gałęzie, kreski rysowane na chybił trafił, rozchodzące centralnie się ku górze.
Moi lekarze rozmawiają o dzieciach. Matury, imprezy, osiemnastki, szkody i liczenie kosztów. System szkolnictwa, że osiem plus cztery było lepsze. I o likwidacji LEP, i skróceniu specjalizacji, czy też stażu. Włączyłem się do rozmowy, bo towarzystwo fajne. Mężczyzna musi postawić na swoim. Dzwoni do kolegi. Teraz przekazuje nam zdobyte informacje. Nie uśmiecha się przy tym w ten sarkastyczny sposób, tak charakterystyczny dla zwycięzcy. To miłe.
Jest 10:03. Mężczyzna nie ma obrączki. Żona ma inne nazwisko. Takie szczęśliwe współczesne małżeństwo. Taka szczęśliwa przyjacielska rozmowa o tym i o owym. A to, że technika idzie do przodu, a to, że znowu spadły dwa samoloty, a to o wspólnych znajomych. Sądy, procesy i przede wszystkim samochody. Pierwszy maluch i mercedes klasy E, i Ranger, i że stare Clio było ukochane, nie to co nowe BMW. I że sąsiedzi mieli nówkę Mazdę 6, sprowadzaną, ze Stanów, i że autocasco brak. No i ukradli złodzieje, podli. Pewnie mieli na oku już. Mężczyzna oczywiście miał i mu nie ukradli, bo inaczej by już dawno wzięli. Wyszedł na korytarz dzierżąc w dłoni stuzłotowy banknot. Konduktor się zbliża. Mężczyzna dopiero teraz dosiadł do żony. Wcześniej siedzieliśmy klasycznie, w czterech rogach. Narzeka teraz na studentów, chamstwo w pociągu, że wódka, że ciasno. I że kibice są lepsi. Śmiech na sali. "Kibice przynajmniej nie rzygają" - kwituje. Mało który z lekarzy był studentem.
Pani z WARSu sprzedała dwie kawy - białą dużą i czarną dużą. Mężczyzna wraca na swoje pierwotne miejsce. Siedzi naprzeciw mnie, przy wejściu. I rozmowa o piłce, bo Lech wczoraj wygrał i feta w Poznaniu. Gładkie przejście do polityki, że Majchrowski znów wygra, bo któż inny. Ploteczki o listach wyborczych, bo na jednej liście jedna znajoma, na drugiej druga i obie z numerem jeden. Żona śpi. Lekarze rozmawiają przy kawie. I że Kwaśniewska, chociaż Kwaśniewska, miała prezencję, ale głupia. I że Kaczyńska dusza człowiek, tylko prezencji brak. Kawa dobiega końca. Teraz Kościół, księża i wspomnienie Tischnera. Za oknem bez zmian, co jakiś czas las. Chmury, nie tak bardzo szare, pokryły całe niebo. Kobieta wyszła do toalety. Mężczyzna mówi do żony: "Ja myślałem, że to lekarka jest... Gośka - dopiero teraz orientuje się, że musi ją obudzić - Gośka - szturcha ją - ja myślałem, że to lekarka jest, a to przecież od sąsiadów..." Koleżanka jakaś w każdym razie. Może i lekarka ale znana przez sąsiadów. Kobieta wróciła. Rozmowa o psach. "Kiedyś mieliśmy pudla..." - dalej już nie słucham, powstrzymując się od śmiechu.
Jest 11:26. Pociąg nie powinien mieć opóźnień. W przedziale nastała cisza. Każdy zajął się sobą. Mężczyzna szuka czegoś w torbie, żona patrzy za okno, kobieta obraca telefon w dłoniach. Jak na lekarza przystało stetoskop pod ręką. Szuka pieczątki. "Ja mam" - mówi żona. Być może i ona jest lekarzem. Mężczyzna specjalizuje się w gastrologii. Nie wiem po co mu kalkulator. Ona ma dwie kwieciste walizki. Większą i mniejszą. On ma dwie torby - sportową i jeszcze starszą typowo podróżną. Ma ona w sobie coś olskulowego. Nie wiem po co im tyle bagażu na tydzień.
Prawda jest taka, że najgorzej wyjeżdżać na dzień, dwa. Nigdy nie wiadomo co Cię zastanie. Musisz się wstrzelić w rozkład prawdopodobieństwa. Jadąc na tydzień rzeczy bierzesz niewiele więcej. Ot, 7 par skarpet zamiast dwóch, jeśli nie chce ci się prać. Za oknem (jeszcze powoli, ale jednak) gęstnieje już zabudowa. Pojedyncze domy coraz bardziej przybliżają się do siebie. Mimo to wokół wciąż wiele nieużytków.
Jest 11:44. Mały chłopiec spaceruje z mamą korytarzem. Nie było jeszcze Pruszkowa ani Grodziska. Opóźnienie będzie, ale niewielkie. Po krajobrazie oceniam je na dziesięć minut. Na drogach pojawiają się już kierunkowskazy na Warszawę. A to jeszcze nie koniec podróży.
* 2010-08-29 | (18:25) Warszawa Centralna - Sosnowiec Główny (20:45) | InterCity *
Słońce powoli opada ku zachodowi. Kobieta trzyma dłoń na nazbyt wydętym brzuchu. Delikatnie przesuwa ją w górę i w dół. Jest w ciąży. Czyta książkę pt. Intruz. W przedziale jesteśmy tylko we dwoje (troje? czworo?... nie wiem ile dzieci urodzi). Ma podręczną walizkę typu neseser, średniej wielkości torbę podróżną i reklamówkę firmy Smyk wypchaną po sam szczyt. Nie wiem czy ktoś ją odprowadził. Czekała tu na mnie, w wagonie 8., miejsce 95.
Siedzimy przy oknie. Po jej stronie, na półce stoi mała woda mineralna - smakowa, pomarańczowa. Kobieta szuka czegoś w swojej czarnej torebce, otwiera wieczko jakiś pastylek. To gumy, zielone Orbit. Jeszcze przez chwilę w powietrzu unosi się ich zapach. Mentol delikatnie muska mnie po nosie. Na ten ułamek sekundy powietrze staje się jakby czystsze, świeższe.
Siedzę przodem do kierunku jazdy. Słońce błyska mi w oczy, przedziera się przez samotne drzewa, rzednące zabudowania. Pan w pomarańczowej koszulce polo zapytał się co chcemy. Obydwoje wybraliśmy herbatę. Nadal trącam ją mieszadełkiem. Pisząc obserwuję jak jej tafla odbija się ścianek kubka, drga, chce w nim zostać, walczy ze zmiennym przyspieszeniem, z bezwładnością. Dolewam cytryny. Opakowanie otwieram mieszadełkiem, przecinam je. Później wlewam i dokładnie wypłukuję. Wyjątkowo słodzę. Mieszam tylko dwa razy. Wyciągam torebkę, a całość przykrywam wieczkiem. Lubię te ich małe serwetki. Odkładam ją na bok. Ciasteczko zostawiam na później. Jest 18:46. Wyjechałem bez opóźnienia 21 minut temu. Oczko.
***
Lekko zamglone łąki, słońce ukryte za horyzontem, kobieta spoglądająca za okno. Mgła nie jest duża. Jak mleczna rzeka delikatnie unosi się nad ziemią. Może się wydawać, że to tylko smuga na okularach, że wystarczy mały podmuch, przetarcie zaparowanych szkieł by wszystko rozpłynęło się odkrywając ukryty świat. Niedomknięte drzwi lekko wybijają swój rytm, rytm drgającej w butelce wody, rytm jazdy. Świat za oknem (szybą) wydaje się tak punktowo zurbanizowany. Gdzieś, na peronie obok, stoją zapomniane wagony, gdzie indziej, ledwie chwilę później, mężczyzna w niebieskim palcie jedzie na rowerze. Powolne ruchy rozpędzają go polną drogą. Torowisko, ten wyrwany naturze trakt wciąż musi z nią walczyć. Poprzycinane mniej i bardziej drzewa. Trawa wykoszona na szerokości metra, może dwóch i ta przebijająca się przez stos kamieni sypanych pewnie jeszcze przez wojsko, może w społecznym czynie. Kobieta patrzy za okno. Widzi opuszczone drogi z przerdzewiałymi znakami, widzi samotne słupy elektryfikujące jakąś wieś gdzieś daleko stąd, widzi pola i lasy i ten wydarty naturze pas. Zmrok coraz głośniej puka przez okno. Jest 19:53.
***
Kobieta w ciąży je kanapkę z WARSu. Podgrzewana, z dostawą na miejsce. Jej zapach unosi się po przedziale. To chyba tuńczyk.
***
Gwiazdy jeszcze nie przebijają się przez granatowe już niebo. Światła latarni coraz śmielej błyskają nam na zewnątrz. Jak znudzone podróżą dzieci machające wszystkim w koło. Już blisko. Za chwilę będziemy. Jest 20:33.
W przedziale sześć osób. Okna pociągu otwarte na oścież. Ożywczy powiew wdzierający się raz na jakiś czas, utrzymujący nas przy życiu. Temperatura jak na sierpień przystało. Powietrze duszne, klejące, takie jak zwykle o tej porze roku, takie, którego nikt nie lubi, stojące w miejscu, nudne. Dziewczyny - kobiety pod oknem czytające prasę, gazety niższych lotów, wakacyjne, odprężające, niestresujące. Uśmiech pod nosem. Radosne oczy. wiatr porywający kolejne strony, bo szybciej, targający firanką. Pod drzwiami mężczyzna z dwoma kobietami-dziewczynami, freelancerzy obyci z wielkim światem, sprawiający takie wrażenie. Uśmiechy również pojawiają się na ich twarzach, już inne, jakby bardziej wystudiowane, mniej spontaniczne, tak samo wesołe.
Słońce chowające się powoli gdzieś za horyzontem, już niewidoczne, ukryte za którąś z tych gęstych chmur oświetlonych zupełnie inaczej niż w ciągu dnia, od dołu, od tyłu, delikatnie, subtelnie, tworząc ten magicznie żółty kontur.
Strzępki rozmów, porozrywane szumem brzęczącym głęboko w uszach, składające się w niespójną całość, pojedyncze słowa, wyrwane z kontekstu zwroty dotyczące nie wiadomo czego. Kanapka handmade jedzona wcale nie tak małymi kęsami, buńczucznie, inaczej niż te wszytskie wyzwolone kobiety, które spotyka się na każdym kroku w zawsze "zaciasncyh" spodnaich, z jogurtem w dłoni. Smacznego, piszę, gdy ona bierze ostatni kęs.
Na korytażu dziewczynka, sięgajaca ledwo okna, stojąca na podwyższeniu wspina się na palcach, wychyla nos za okno. Wiatr roztrzepuje jej długie blond włosy.
Mężczyna prawdopodobnie jest ojcem obu kobiet, z którymi podróżuje. Opiera usta na zgiętej w łokciu ręce. Patrzy na zmieniające się za oknem drzewa, po stronie korytarza. Las, jak u Moneta, rozmywa się za nami. Jedna z córek, nosząca soczewki, siedząca po mojej lewej, na przeciw ojca, czyta gazetę. Nie jestem jeszcze w stanie orkeśleć jaką. Druga z córek, siedząca po lewej stornie ojca, ma zamkniete oczy. Być może już śpi. Jedzie tyłem do kierunku jazdy. Czytaną gazetą jest Focus. Peron pojawia się za oknem. Skierniewice. Stop. Jest 20:20.
Szum w uszach ustał. Słychać ciągnące przez ludzi walizki, w tle przebija się wspomnienie gitary, głos z dworcowego głośnika informuje o Tour de Pologne, pociągu TLK, moim pociągu. Ruszamy dalej.
***
Jest 21:02. Za oknem już zmrok. Na tle ciemnogranatowego nieba widać ciemne kontury drzew. Co jakiś czas w oczy byśnie zółtway prostokąt okna oświetlonego domu. W oddali pojedyncze latarnie kierujące podróznych na właściwe miejsce. Tylko pociąg, jak złośliwa żmija, oświetlona sunie po torach przemiejszczając się coraz to dalej.
Okno jest już tylko trochę uchylone. Drzwi szczelnie zamknięte. Na korytażu nikt już nie wspina się na palce by rozkoszować się zapachem smagającego po twarzy wiatru. Cisza powoli wkrada się w kolejne zdania, porywa kolejne dusze. W uszach ciągle lekko szumi.
* 2010-06-28 | (10:30) Warszawa Centralna - Kraków Główny (13:33) | InterRegio *
Miejsca w pociągu dzielimy na lepsze i gorsze. Cena jest taka sama. Liczy się tylko nasze widzi mi się, nasz spryt, szybkość, punktualność. Liczy się umiejętność przewidywania i planowania, bycie przed czasem, nie na czas. Wtedy można wybierać, wybrzydzać, narzekać.
Zawsze śmieszą mnie, jak ich nazywam, przypadkowi podróżni. Zazwyczaj nie interesuje ich jakim pociągiem będą jechać. Liczy się dla nich czas. Zdziwieni wchodzą do pociągu jako ostatni, narzekając wszem i wobec, co to za pociąg. „Mamo, ty wiesz jakie nam bilety kupiłaś? Takimi pociągami to my w Indiach jeździliśmy.” – żaliła się dziewczyna siedząca naprzeciw mnie. Moja wiedza o tym kraju ogranicza się co prawda do Slumdoga, Przeznaczonych do burdelu i kilku zdjęć, ale pociągi tam są naprawdę dużo bardziej obładowane. Może w zmetropolizowanej części kraju kursują i odpowiedniki naszych ierek (interRegio), ale są tam też na pewno Intercity. Pomijam fakt, że gospodarka indyjska, pomimo panującej biedy, jest jedną z bardziej interesujących na świecie. Po prostu lepszą. Tak więc moja Lady ze skwaszoną miną nie ma chyba dobrego humoru. Na pytanie „Czy mógłby się pan ze mną zamienić miejscami?”, pewien siebie, swoich praw, ze spokojem odpowiedziałem „Nie”, podając (w moim mniemaniu) racjonalny powód podpórki pod łokieć. „Rozumiem, że chciałaby pani siedzieć koło swojego… - tu musiałem zawiesić głos, szybka analiza sytuacji, brak obrączek, opiekuńcze gesty – koło swojego KOLEGI, ale nie”. Przepraszam. Nie jestem św. Mikołajem.
Jego denerwuje jej narzekanie. Powiedział to czule, subtelnie, troskliwie. Obroniwszy swoje miejsce nie mam poczucia winy i jestem pewien, że jej delikatna pupcia nie ucierpi zbytnio w czasie tej… O, Boże!... aż(sic!) TRZYgodzinnej podróży. W drugą stronę będą pewnie wracali Intercity, bo księżniczka sobie tak życzy. Myślę, że poznali się niedawno. „Pewnie myślisz o mnie, że taki przejazd zorganizowałam…” Wydaje mi się, że użyła też słowa publiczny, w sensie gorszy. „Nie. Denerwujesz mnie, że tak narzekasz.” Tak to było. Właśnie tak.
Temperatura powietrza wynosi na pewno ponad 25°C. Lubię taką temperaturę, otwarte okno, zapach lata. W pociągu jest nas komplet. Miejsca siedzące chyba wszystkie zajęte. Kilka osób stoi, nie dużo. Powietrze jest suche, świeże, nieduszne. On przypomina Mateusza Kusznierewicza sprzed 15 lat. Jego nieco bollywoodzkie gesty – filmowe łapanie za dłoń, patrzenie w oczy – są szczere. Ona… „ach, gdzie moja lektyka?” – wydaje się mówić. Jest też chłopak w dużych słuchawkach. Czyta książkę: Polityka narkotykowa. Fioletowa okładka. Jesteśmy już w polach. Jest 11:05. Cieszę się, że znów piszę.
***
12:26 Włoszczowa.
Jadą po kota. Mimo wysokiej temperatury chłopak ubrał sweter. Trochę mnie to rozbawiło. Chłopak w słuchawkach czyta już drugą książkę. Nie widziałem tytułu. Żółta okładka, wydawnictwo Salamandra. Jego też zdziwił sweter. Jest 12:45. Co jakiś czas dziewczyna drzemie z otwartymi ustami. Co jakiś czas się budzi.
13:03 Tunel. Od około pół godziny myślę, że będzie padać.
13:12 Miechów. Wciąż nie pada. Maki teraz tak ładnie kwitną. Również na torach.
„Ej, chcesz się przejść?” – zapytała nagle dziewczyna. Romantyczny spacer po pociągu klasy C. Przestraszyła mnie swym gwałtownym pomysłem. Prawie podskoczyłem. „Nie, zaraz będziemy chyba”.
13:xx Kraków.
Śniadanie kończone jeszcze z uśmiechem na twarzy, z ustami umazanym masłem, okruszkami bułki w kącikach. A potem, jak w prima aprilisowy żart, wizyta gościa wygadującego niestworzone rzeczy. Niedojedzony kęs odkładany na talerz, drugi stający w gardle, krztuszenie się herbatą. Cisza wypełniająca miejsce słów. Dla pewności zerknięcie na kartkę kalendarza. Ból rozczarowania. Zdezorientowane oczy czytające przesuwające się po ekranie czerwone paski, litery składające się w niepojęte słowa, których znaczenie jest tak obce. ‘Tragedia’ słyszana, niczym w podstawówce, odmieniona idealnie przez wszystkie przypadki. Słowa powtarzane w kółko te same, ludzie jakby mniej kartonowi niż zwykle, komentarze już nie tak wojownicze. Błyszczące oczy na tle matowych twarzy. Liczby trzymające w niepewności. Czas, który stanął w miejscu by zapisać się na wieczność. Dzwon dzwoniący ostatnio zbyt często. Nazwiska przebijające się przez barierę ciszy. Godziny spędzone przed telewizorem. Próby odejścia, oderwania się, wrócenia do swoich spraw. Pospolite ruszenie ponad podziałami, by za rok, dwa, pięć znowu zapomnieć. Prawdziwy żal przebijający się z gęstwiny pijaru. Przeciwnicy odnoszący się z szacunkiem, ci prawdziwi, odmawiający komentarza, wymawiający tylko kilka słów grzęznących w gardle i ci wywołujący mdłości, z nieestetycznie doklejonym smutkiem na twarzy. Ławki w kościele mniej puste niż przystało na sobotni wieczór. Organista rozpoczynający pieśń na wejście, tablica czekająca na sponsora wyświetlająca tekst. Drgnięcie powieki, bo „Z dawna Polski Tyś Królową”. Ludzie zbierający się dopiero, gdy ksiądz już dawno odszedł od ołtarza. Już wszystko dobrze. Planowanie kolejnego dnia z herbatą w dłoni. Pchnięcie życia dalej. Gwałtowny wybuch płaczu, tak oczekiwanego i tak obcego w ciągu ostatnich kilku lat, w najmniej spodziewanym momencie. Bycie razem. Uczucia odkrywane w sobie na nowo. Strach wychodzący z ukrycia po całym dniu. Myśli, że to przeklęte miejsce, przeklęty czas. Nadzieja rodząca się gdzieś na drugim planie. Spokój, gdy już nie ma się sił. Nazwiska, z początku obce, teraz na nowo objawiające się przed oczami. Pocieszający uśmiech, że jednak szczęście, że nie wojna. Zaduma nad rokiem ’68 i myśl, że tamci jeszcze gdzieś są. Zasłyszany komentarz o szybszym dojrzewaniu. Widok zniczy parzących dłonie, niechcących się zgasić. Radość bycia razem. Sen spokojniejszy niż dzień.
A później już tylko zamknięte sklepy i mała wstążka powiewająca na antenie samochodu. Puste perony i ta przerażająca cisza miasta, gdy nikt nic nie mówi, nie chwilę czy dwie, ale cały czas. Przerażająca cisza przejeżdżających samochodów i piszczącego tramwaju. Cisza ludzi idących w tym samym kierunku. Cisza ludzi zapatrzonych w ekrany z wiadomościami, ludzi z czarno-białymi gazetami miętymi pod pachą. Cisza ludzi ustawionych po przeciwnych stronach ulicy, nie przepychających się tak jak zwykle, tworzących niekończący się sznur owijający całe miasto. Cisza hamujących pociągów i wsiadających z bólem serca osób. Cisza przedziału wymowna bardziej niż zwykle.
* 2010-03-15 | (14:35) Kraków Główny - Katowice (16:25) | TLK *
Stęskniłem się za domem. Siedzę w pociągu, czekam na odjazd. Zima wciąż przygnębia swoim chłodem, chlapą pod nogami. Nie jest już biało, nie jest kolorowo. Szaro-bure powietrze, ulice, ludzie, pociągi. Powinniśmy już jechać. Stoimy. Czekamy. Jedziemy. Tylko słońce, kiedy nie kryje się za chmurami, wyzwala trochę pozytywnej energii, tylko ono stwarza nadzieję życia, wiosny, szczęścia. Czasem, jak pasażer na gapę wpada do przedziału, przez zamknięte okna pociągu. Lubię takich pasażerów. Pomagają się uśmiechać.
Jedziemy powoli. Toczymy się równomiernie, zachowując rytm. Krajobraz za oknem wydaje mi się przyjemniejszy niż zwykle, nie ma w nim pustki. Są drzewa, ale nie lasy, są domy, ale nie miasta, są drogi, ale to raczej dróżki. Pola nie ciągną się aż po horyzont. Czuję, jakbym jechał w inną krainę, pewnego rodzaju oazę, gdzie ludzie są szczęśliwi będąc, gdzie na przejściu dla pieszych, nie trzeba rozglądać się na boki, bo i tak nie ma mnie co potrącić, gdzie wszystko dzieje się nie po coś, lecz po prostu.
Jest ze mną mężczyzna, lat około trzydziestu. Patrzy za okno. Słucha muzyki. Nad głową ma ogromną, czarną walizkę. Zwalniamy. Mężczyzna opiera się łokciem o stolik, półkę przy oknie, kawałek składanego blatu. Stoimy. Ma głowę opartą na dłoni. Nie kojarzę tej stacji, nie pamiętam. Krzeszowice. Być może zatrzymaliśmy się trochę bliżej i dlatego nie poznałem.
***
Walczę ze snem. Co jakiś czas przymykam na chwilę oczy, by upewnić się, że jeszcze mogę, że jeszcze nie śpię. Trzebinia. Jeszcze godzina. Mężczyzna śpi, drzemie. Łokciem jest teraz oparty o podłokietnik. Słychać dźwięk klawiszy, klawiatury na której dziś piszę. Jedźmy już, pozwólmy mu spać, niczym się nie przejmować. Odjazd. Na sąsiednich torach stoją pociągi towarowe - cysterny, czasem wagony na piasek, czy węgiel. Trzęsie. Przez nieszczelne okno wkrada sęe chłód. Znów marzę o lecie. Słońce jest już w fazie opadania, dając przyjemne, delikatne a zarazem wciąż jasne światło. Kobieta przechodzi korytarzem. Jadę dziś pociągiem z przedziałami, takimi normalnymi, ośmioosobowymi. Zapomniałem już jak takie wyglądają. W moim jest nas tylko dwóch. Odzwyczaiłem się od takiego komfortu. Jesteśmy w lesie. Zwolniliśmy. Mężczyzna trzyma telefon w dłoniach. Minął nas inny pociąg. Lubię gdy słońce w ten sposób oświetla drzewa, twarze. Wszystko wydaje się wówczas takie aksamitne, pastelowe, nawet jeżeli przemijające, to w szczęściu.
Wziąłem dziś ze sobą tylko kilka rzeczy. Książkę, zeszyt, komputer, dokumenty i słoik na pomidorową mamy. Bo są miejsca, których czasem nam brakuje, takie, na które nie mamy czasu, miejsca gdzie pociąg się akurat nie zatrzymuje, gdzie nie jest nam po drodze. Kiedy w końcu za nim zatęsknimy, powinniśmy, po prostu, wziąć torbę albo i nie, wsiąść w pociąg i pojechać, choćby na chwilę, odetchnąć tym innym powietrzem, nawet zachłysnąć się nim. Dajmy tylko naszym płucom szansę odetchnięcia, zaczerpnięcia oddechu. Nie duśmy ich tęsknotą. Jesteśmy w Jaworznie. Jaworzno Szczakowa.
Mężczyzna uśmiecha się pod nosem. Mamy poniedziałek, 15. marca 2010 roku. Temperatura powietrza oscyluje w granicach zera, ciśnienie nieznane, niebo lekko zachmurzone, słoneczne. Dziś mija rok. Dziś stęskniłem się za domem. Nad naszymi głowami jedzie pociąg. Słońce świeci tak jak lubię.
* 2010-03-05 | (15:23) Kraków Główny - Warszawa Centralna (18:35) | InterRegio *
Płuca odzyskały już swoją sprawność, krew jak szalona nie pulsuje w żyłach, nie wbija milionów żyletek przy każdym wdechu, przy każdym jego braku. Bardzo chciałem zdążyć na ten pociąg. Bardzo. Udało się rzutem na taśmę, na peron, na podłogę wagonu, gdy nogi odmawiały już posłuszeństwa. Jest 16:09. Jadę już jakiś czas - akurat tyle, by dojść do siebie. Po mojej lewej siedzi pies. Nazwę go Szarik, na cześć. Jest spokojny. Bardziej interesuje mnie jednak inna postać - mężczyzna siedzący po skosie, za przejściem, pod oknem. Długo myślałem skąd go znam. Teraz już wiem. Wygląda nieco inaczej, mniej poważnie, w rozpinanym swetrze. Wtedy miał marynarkę, siedział pod oknem, po przeciwnej stronie niż ja. Jechaliśmy TLK. Nie jestem pewien, czy na tamten pociąg też się spieszyłem, wydaje mi się, że nie. Było nas wtedy dużo, Strażak całą drogę stał. Było duszno, gorąco. Nazwałem go wtedy architektem, artystą. Teraz wygląda bardziej na pianistę. Może to Rok Chopinowski wkradł się w moje myśli? Dziewczyna, kobieta z psem spaceruje po pociągu. Rozumiem cię stary, nie można ciągle siedzieć. Za moimi plecami siedzi grupa Anglików. Mówię tak, bo rozmawiają w tym języku. Myślę, że jeden z nich ma chorobę Parkinsona, być może lekki niedowład. Ręce trzęsą mu się gdy je, pije, tasuje karty. Ma spory zarost. To tylko utwierdza mnie w moim przekonaniu. Nie goli się, bo grozi to zacięciem. Poza tym (myślę, że) prowadzi normalne życie. Wygląda dość młodo. Tylko zarost go postarza. Myślę, że ma jakieś 25, 30 lat. Nosi okulary. Wcześniej siedział w czapce, co mnie bardzo drażniło. Kobieta naprzeciw mnie uśmiecha się pod nosem. Ciężko byłoby uśmiechać się nad nosem. Ma włosy koloru złoty blond (zawsze miałem problem w określeniami dotyczącymi włosów). Wydaje mi się, ze czyta Przekrój. Wydaje się być szczęśliwą osobą. Architekt próbuje spać. Co jakiś czas otwiera oczy, by upewnić się, że na niego nie patrzę. Gdy nasz wzrok zderzy się na wysokości przejścia, powoli odwracamy go od siebie. Myślę, że on też mnie pamięta. Złotowłosa dziewczyna zerka na psa i uśmiecha się do niego. Robi to dość często, nie za często. Chyba go lubi. Teraz obserwuje mężczyznę z Parkinsonem. Pies nie jest ani jej, ani jego. Jest czyjś inny, czyjś o kim nie pisałem, a kto czyta książkę. Jego pani teraz też czyta. Wolną ręką głaszcze go po brzuchu lub głowie - zależy od pozycji. Jest 16:35. Za oknem pada śnieg. Wiosna została w tyle. Jakiś tydzień w tyle.
***
Jest 17:15. Złotowłosa je jabłko, ogryzek wyrzuca do kosza. Pies i jego pani wyszli właśnie na spacer. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Na Centralnej powinienem być o 18:35. To jeszcze ponad godzina, prawie półtorej. Artysta poszedł do ubikacji. Jestem niemalże pewien, że wysiada na Zachodniej. Wydaje mi się, że robił to ostatnio, wtedy, kiedy jechał w marynarce. Jest ciepło. Nawet bardzo. Lubię to ciepło. Nie lubię tylko kontrastu z otoczeniem, z naturą. Nie lubię wysiadać z nagrzanego pociągu. Złotowłosa czyta jakieś konspekty. Są po niemiecku. Ma też słownik. Anglicy rozmawiają teraz po niemiecku. Sam już nie wiem kim są. Wciąż grają jakimiś kartami. Nie znam się na tym. Ograniczam się do tradycyjnej talii. Wróciła kobieta z psem. Siada na swoim miejscu, koło śpiącego, opartego o ścianę (okno) chłopaka. Ma lekko rozwarte usta, tylko na tyle, by móc nimi oddychać. Kiedy jedziemy szybciej wydaje się, jakby za oknem była śnieżyca, tymczasem śnieg tylko czasem leniwie opada z nieba lub drzew. Wrócił Architekt. Nie mógł być w ubikacji. Jestem w przedostatnim przedziale, a on poszedł w stronę, do tyłu, gdzie jej nie ma. Ostatni jest służbowy. Powinienem od razu do tego dojść. Ma pióro, tak jak ja. Orzeźwił umysł chłodniejszym powietrzem i znów rzucił się na , tak myślę, rysowanie, szkicowanie. Też muszę odetchnąć świeższym powietrzem, chłodniejszym, bardziej dotlenionym Jest 17:28.
***
17:36 Gaśnie światło. Zaczynam słuchać muzyki.
17:41 Stoimy w polu. Anglicy/Niemcy otwierają okno. Notuję w półmroku.
17:44 Jedziemy.
17:45 Znów jest jasno. Złotowłosa jest bardzo szczęśliwa.
17:57 Najlepszy sposób by czas płynął szybciej , by pociąg jechał szybciej, to nie patrzeć na zegarek. Jest 17:58. Jest już ciemno. Za oknem, co jakiś czas, zaczynają już się pojawiać pojedyncze światła osamotnionych domów. W szybach teraz wyraźniej widać nasze odbicia. Pies śpi. Nie mogę doczekać się mojego punktu.
* 2010-02-19 | (18:25) Warszawa Centralna - Sosnowiec Główny (21:26) | InterRegio *
Jadę pociągiem z Hindusem. Ma ogromną walizkę, znaczy normalną, taką, jaką zwykle zabiera się w większą podróż, ale zdecydowanie za dużą na łikendowy wyjazd. Przed chwilą w niej grzebał. Wyglądała na porządnie - całkowicie - wypchaną. To wtedy zdecydowałem się pisać. Często do pisania skłania mnie jakiś impuls. Dziś była to skrywana we wnętrzu ogromnej walizki, znaczy normalnej, takiej jaką(...) była skrywana w niej szisza, fajka wodna. Spodziewałem się ujrzeć tony ubrań, kilka par butów, może jakieś elektroniczne gadżety, a tam pusto. Tylko szisza, filiżanka, dziwny, drewniany totemik, popielniczka, trochę bibelotów i kilka innych rzeczy. Hindus słucha muzyki. Jest 18:55. Podrywa dziewczynę siedzącą obok mnie. "Przepraszam? Do you speak English?". Ona opowiada mu o książce, którą czyta. To jakaś pozycja Beaty Pawlikowskiej. Dziewczyna wcześniej rozmawiała przez telefon. Narzekała na pociąg. Chciało mi się śmiać. Rozmawiają po angielsku. Nie wiem czy on zna polski. Myślę, że to taka hinduska natura, nawiązać kontakt z otoczeniem. Tam jest ich dużo. Jest z kim rozmawiać. Skończyło się. Powiedziała mu o chłopaku. On chwilę wcześniej podarował jej muszelkę z Egiptu. Każde znów zajęło się sobą: Hindus komórką i iPodem, ona powróciła do lektury. Jeśli dobrze zrozumiałem dziewczyna nie mieszka w Polsce, tylko tu studiuje.
W przedziale jest 12 osób, ze mną. Trzy z nich czytają gazety, przepraszam, cztery. Dwie osoby czytają książki, jedna patrzy się za okno, jedna gra na konsoli (PSP?), dwie piszą, jedna słucha muzyki. Sześć osób ma gdzie siedzieć. Druga połowa męczy się na walizkach lub bezpośrednio na podłodze. Czworo spośród nas nosi okulary. Dwoje ma czerwone sweterki/bluzki. Dwie kobiety i chłopak jadą w kurtkach. Hindus wyszedł z przedziału (jadę w tym rowerowym). Na zewnątrz wpuścił sobie bluzkę (czerwoną) w spodnie. Już wrócił. Statystycznie jedno spośród nas wszystskich ciągle stoi. Zmieniamy się. Jest pięć kobiet i siedmiu mężczyzn. Wszyscy ubrani w spodnie. Jest 19:17. Słychać tylko dźwięki pociągu.
***
Godzina 20:14. Hindus jakiś czas temu poszedł do toalety. Zabrał ze sobą laptopa - osobno sprzęt, osobno torbę. Podróż strasznie mi się dłuży. Marzę już o ciepłej kąpieli i łóżku. Jesteśmy w Zawierciu. Właśnie stoimy. Wydaje mi się, że jakiś czas spałem na stojąco. Drzemałem, to chyba lepsze określenie. Byłem na granicy snu i jawy. Za szybą przedziału widzę dzieci. Obserwuję je już jakiś czas. Wygłupiają się, są szczęśliwe. Właśnie dostają reprymendę od mamy. Wciąż się cieszą. Drzwi naszego przedziału są zamknięte. Nie słyszymy ich. Stanęliśmy chwilę za stacją. Teraz wracamy, jedziemy do tyłu. Myślę, że kogoś przepuszczamy. Możliwe też, że wjechaliśmy na zły tor. Wciąż się cofamy. Prędkość nie jest duża. Hamujemy. Ponownie stoimy. Każdy tworzy w myślach swoją teorię. Ruszamy już we właściwym kierunku. Kobieta czytająca książkę jedzie do Zawiercia. Zapytała mnie gdzie jesteśmy. Odpowiedziałem, że w Zawierciu. Znów stoimy. Ona wystrzeliła jak z procy. "Już Zawiercie? Ja jadę do Zawiercia!". Na szczęście inni ludzie ją uspokoili. To dopiero Włoszczowa. Najmocniej przepraszam za pomyłkę. Byłem pewien, że już raz stawaliśmy (oczywiście Warszawa Zachodnia się nie liczy). Jedziemy dalej. W czasie naszych postojów minęły nas dwa pociągi. Trochę się zawiodłem. Skoro dopiero Włoszczowa, to jeszcze spory kawałek drogi, jednak cała sytuacja nieco mnie otrzeźwiła. Zyskałem nowe siły, chęć pisania. Mimo wszystko moja publiczna pomyłka była warta zobaczenia jej reakcji. Mówicie mi Siewca Zamętu. Jeszcze raz panią przepraszam.
Pociąg nazywa się SPODEK, oznaczony jest numerem IR 14120. Kursuje on na trasie: Warszawa Wschodnia - Warszawa Centralna - Warszawa Zachodnia - Włoszczowa Północ - Zawiercie - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec Główny (tu wysiadam) - Katowice.
***
21:10. Wyjechaliśmy z Zawiercia. Znów pojawił się jajogłowy z piwem. Znów miał swój śmieszny czepek.
* 2010-02-18 | (15:11) Sosnowiec Główny - Warszawa Centralna (17:40) | TLK *
Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Jest 16:29. Jadę już ponad godzinę. Idzie konduktor. Jest. Podstawili te lepsze, intercitowskie wagony, z przedziałami po 6 osób. Próbowałem czytać, ale nie mogłem się skupić, podsłuchiwałem rozmowę kobiety i studenta, próbowałem jeść, ale dość szybko się najadłem, próbowałem pić, ale herbata już się skończyła, próbowałem się uczyć, ale tak bardzo mi się nie chce, wreszcie próbowałem niepisać, ale tak ciężko się powstrzymać. Było nas czworo w sześcioosobowym przedziale. Chłopak gdzieś poszedł. Jest nas troje w sześcioosobowym przedziale i nie mogę sobie znaleźć miejsca.
* 2010-02-15| (13:42) Katowice - Kraków Główny (15:47) | osobowy *
Opuściliśmy Katowicki dworzec. Czuć, że to Śląsk. Tory trzęsą tu zupełnie inaczej, bardziej. W pamięci próbuje odszukać moją poprzednią zkatowicką podróż. Nie pamiętam. Powinienem poćwiczyć nad pamięcią. To nie było dawno, na pewno TLK, a w przedziale byłem sam. Nie pisałem wtedy. Wydaje mi się, że siedziałem w ostatnim wagonie, przodem do kierunku jazdy. Być może trochę się uczyłem, próbowałem drzemać. Nie potrafię sobie przypomnieć kiedy ostatnio opisywałem zkatowicką podróż.
Jadę pociągiem osobowym. Starsza pani będzie jadła banana, czyta jakiś magazyn. Dziewczyna naprzeciwko mnie właśnie chowa książkę do plecaka, wyciąga inną. Pije zieloną Nestea. W przedziale jest siedem boksów. Jedynie w moim siedzą dwie osoby. Za oknem zima. Ogromne zdziwienie wywołała u mnie flaga powiewająca na maszcie. To tak bardzo nie pasowało do krajobrazu. Opuszczamy Mysłowice. Za moimi plecami dosiadła się kobieta. "Przepraszam, można?" - zabrzmiał miły, radosny, grzeczny głos. Zatrzymujemy się co jakieś 2-3 minuty. Śląsk jest gęsty. Stacje, stacyjki, ludzie upakowani jedni na drugich. Tak to bywa w wielkich aglomeracjach. Czasami marzę o miejscu, gdzie ludzie z pełnym pasji błyskiem w oku mówią o wyprawie do miasta. Jak w Dr Quinn. Jest 14:04. Z Katowic wyjechaliśmy trochę później niż planowaliśmy - 5, może 10 minut. Stuk i puk. Stuk i puk. Stuk i "Dzień dobry, poproszę bilety", puk.
Przeszedłem pomyślnie test. Jest ubaw z dziewczyną, też jedzie do Krakowa. Zapomniała dokumentów, pieniędzy, całego portfela... Co teraz? Jakaś pani chce jej kupić bilet u konduktorki. Śmieję się pod nosem. "Jaki wstyd". Cały przedział mocno zaangażowany. Też bym jej pożyczył. Mogłaby mi w zamian ugotować obiad. Jest przekonująca. Bardzo dużo mówi. Może jest aktorką? Przyszła gwiazda krakowskiej PWST? Nie mogę..."Brat nam zginął ostatnio". Przesadziła. To ta, która wsiadała z uśmiechem w głosie. Konduktorka też się boi kontrolerów. Bicie piany. Każdy ma inny pomysł na rozwiązanie problemu. Dziewczyna ciągle się tłumaczy. Nie widzę potrzeby, ale pewnie sam robiłbym tak samo. Kiedyś też zgubiłem dokumenty, na szczęście tylko część. Wysiada w Łobzowie. Właściwie to byłby dobry sposób na przeżycie. Chcąc nie chcąc dziewczyna angażuje nas wszystkich. Ma bardzo donośny głos. Konduktorka spędziła z nami mile czas, podczas gdy konduktor sprawdził cały pociąg. Nie wytrzymałem. Odwróciłem się. "Priorytet pani nie dojdzie na jutro" - powiedziałem. Musiałem podzielić się tą wiedzą. Przynajmniej tak jej pomogłem. Powinna być na czwartym roku, ale przenosi się na UJ i traci jeden. Z przypadków losowych, ale wciąż ma uśmiech na twarzy. Studiuje(studiowała) na Uniwersytecie Pedagogicznym. Jest bardzo pogodna. Albo jest taką optymistką, albo ma głęboko w d.... swoje problemy. Śmierć dziadka, brata, studia... Brat miał jechać do Afganistanu. Za chwilę poznam całą jej historię. Wiedzę, chciałbym, żeby była optymistką. Ale pomysł z PWST też mi się podoba. Starsza kobieta z którą rozmawia jest bardzo wyrozumiała. Lubi słuchać, nadaje się do tego. Nadaje się do tego. Nie umiałbym obcej osobie tyle o sobie opowiadać. Nie mógłbym też słuchać. Mogę porozmawiać o pietruszce, ale nie rozwiązywać czyjeś problemy. Straszna gaduła. Z tego wszystkiego nie wiem gdzie jestem. Chyba zbliżamy się do Trzebini. Tutaj zawsze stoją wagony towarowe. Po prawej ENERGOMEDIA Grupa Kapitałowa Rafinerii Trzebinia. Miałem rację.
Dzwonił Miłosz. Mam nadzieję, że mu pomogłem. K przez r2. To powinno wystarczyć. Mam nadzieję. Kobiety wciąż rozmawiają. Dziewczyna naprzeciwko mnie ciągle czyta. Aż mnie boli - strasznie gniecie okładkę. Nie lubię tego robić, chociaż ma to swój urok. Rozglądam się. Nie zauważyłem, że pojawiły się nowe twarze. Jest 14:48. Jeszcze trochę pobędziemy razem.
"Przepraszam, jest tam toaleta?" - to pierwsze co usłyszałem po powrocie z WC. Jest w następnym wagonie. Wychodząc zostawiłem wszystko na siedzeniu. To było głupie. Pociąg osobowy ma więcej postojów. Łatwiej coś ukraść. Dziewczyna poszła z plecakiem. Kobiety zawsze zabierają torebki, bagaż podręczny. W pociągu jeśli coś ci zginie i nie było postoju, to na pewno wciąż w nim jest. Dlatego wszystko zostawiam. Dawno nie jechałem osobowym. Jest mi bardzo ciepło. Mam ochotę otworzyć okno. Łapię się na podsłuchiwaniu. Kolejne kartki zeszytu zapełniają się zbędnymi słowami. Konduktorka znów sprawdza bilety. Wykryła kobietę, która się dosiadła. Wszystko było w porządku. W sumie skontrolowała teraz dwie osoby. Jesteśmy w Krzeszowicach. Tęsknię za wiosną i otwartym oknem. Myślę, że zaraz może mi się skończyć atrament. Wsiadło sporo osób. Trzyosobowa rodzina szuka miejsca w jednym boksie. Nie znaleźli. Przesunąłem się do okna, by łączyło ich przejście. Skorzystali, ale usiedli naprzeciwko (ojciec z córką). Żona siedzi po drugiej stronie przejścia. Konduktor chciał od nich legitymację. "Jaką legitymację?" - zapytała z oburzeniem matka. " No 37%". Konduktor nie zwrócił uwagi, że chodzi o pięcioletnie dziecko (dziecko do piątego roku życia, jak mniemam). Dziewczynka nosi okulary. Żona-matka je jabłko. Kobieta od banana prosi konduktorkę o wyłączenie ogrzewania. A ja wolę jak jest gorąco! Wolę umrzeć z przegrzania niż z zamarznięcia. Dziewczynka próbuje spać i opiera głowę na plecach taty. Drapała się w nosek. Sprawdzam stan atramentu. Piszę już resztkami. Wystarczy jeszcze tylko na kilka zdań. Muszę teraz unikać skreśleń, stać się oszczędniejszy w formie. Ludzie są dziś wyjątkowo rozmowni. Tu, w pociągu, zazwyczaj łączą ich problemy, czasem zabawne sytuacje, tzw. komizm sytuacyjny. Właściwie - tylko to ich może skłonić do jakiejkolwiek wymiany zdań. Ich. Piszę jakby byli mi obcy. Mówię, że unikają się nawzajem, a sam robię dokładnie to samo. Tylko się uśmiecham, nic więcej. Opisując ich opisuję siebie. Jest 15:17 Dziewczynka nie sięga stopami podłogi. Żona straszy spóźnieniem, ale coś musiało jej się pomylić. Zabierzów. Od jakiegoś czasu ludzie raczej wsiadają niż wysiadają. Wkrótce Kraków. Jesteśmy już w Kraków Business Park. Ludzie nie mają gdzie siedzieć. Dziewczynka zaczyna zadawać ojcu pytania. "Długo już jedziemy?" Jadą dopiero 15 minut. Ojciec cierpliwie odpowiada. Zrobiło się gwarnie, miastowo. Męcząco. Trafiła się jeszcze kontrola "z góry". Konduktora miała jednak nosa. Dzieciom czas płynie inaczej. "Jeszcze daleko, dopiero wyjechaliśmy... - fakt, ale daleko nie jedziecie - Tato, długo jeszcze?". "Jeszcze tyle ile taka krótka bajka trwa".
* 2010-02-12| (18:25) Warszawa Centralna - Sosnowiec Główny (21:26) | InterRegio *
Jestem w ostatnim wagonie. Przed chwilą zaczęła się moja podróż. Jest nas sporo, towarzystwo międzynarodowe. Poprzednie notatki nie są zbyt czytelne. Trochę zamokły. Mam nadzieję, że jakoś uda mi się je jednak odtworzyć. Pytanie, czy są tego warte, pozostawię bez odpowiedzi. Tak będzie lepiej. Siedzę na rowerowym stojaku, tu, gdzie powinno wejść koło. Jest dość wygodne. Mam nadzieję, że takie pozostanie. Zawsze wyobrażałem sobie, że będzie wbijać się dużo bardziej. Naprzeciw mnie siedzi chłopak z telefonem w ręce. To rodzaj jakiegoś smartphone'a. Chyba. Jedziemy bokiem do kierunku jazdy, w ostatnim przedziale. Jemu trafiło się wewnątrzścienne, składane krzesełko. Po jego lewej jest dziewczyna o egzotycznej, azjatyckiej urodzie. Mówi po polsku, a na pewno nie ma problemu z powiedzeniem: "Dziękuję bardzo". Nie dosłyszałem naleciałości obcego akcentu. Być może jest nawet Polką. W naszym kraju to wciąż dość dziwne. Ludzie zawsze zwracają uwagę na kolorowych, zawsze myślą o nich jak o obcych. Co kraj to obyczaj. Dziewczyna po mojej prawej czyta książkę. Nie wiem jaką. Jeden z akapitów zaczyna się zdaniem: "Dziadzio chrapał głośno obok babci". Ludzie starają zająć się sobą. Najwięcej z nas czyta, spora część również rozmawia. Jedno ograniczone jest dla tych jadących z kimś znajomym, drugie (pierwsze) dla ludzi umiejących czytać. Ja wciąż ćwiczę kaligrafię, podobnie jak dziewczyna po skosie, na prawo, po przeciwnej stronie, siedząca obok zaczytanego chłopaka w rogu. Egzotyczna Polka (będę upierał się, że jest Polką) popija kanapkę Colą z półlitrowej butelki. Wychylam się nieco bardziej, by poznać osoby siedzące po mojej stronie - chociaż strona po której siedzę wcale nie musi być moja, właściwie nawet nie jest. Myślę, że należy do dziewczyny z książką. Po jej prawej muzyki słucha chłopak w bluzie z czerwonymi rękawami. Po mojej lewej chłopak siedzący na walizce. Wysłałem SMS-a. Trochę się przy tym wierciłem. Teraz już wiem, ze trudy (jakie trudy?!) podróży odczuję dopiero kiedy przyjdzie mi wstać, wyjść z pociągu. Jest 18:57. Chińska Polska nazywa się Lu'u Ly. Dopiero teraz przeczytałem, dojrzałem litery wypisane markerem na walizce, jej wierzchniej części. Napis jest dość duży, L wyglądające jak symbol funta (£), tylko bez kreseczki pośrodku i z nieco bardziej zakręconą górą, ma około dziesięciu centymetrów wysokości. Podpis trudno dostrzec za pierwszym razem, szybkim zerknięciem. Niemal zlewa się z grafitowym tłem. To dobrze, że nie rzuca się w oczy. Nie jest natrętny jak logo NIKE lub Adidasa. Ja też nie chciałbym, żeby wszyscy wiedzieli jak się nazywam. W pociągu każdy przewozi jakąś tajemnicę. Jedni w małych tobołkach, inni w wielkich walizkach, niektórzy w kieszeni lub telefonie komórkowym. Ja przewożę w piórze, czasem laptopie. Nawet nie jestem głodny, a czeka mnie jeszcze kanapka z McDonald's. To się chyba nazywa kryptoreklama. Czasem się zdarzają. Nie mam zamiaru ich unikać. Chłopak, którego dopiero dostrzegłem, po skosie, na lewo, uśmiechnął się pod nosem. Przeczytał coś w gazecie.
Jest nas osiemnaścioro razem ze mną i wiem, że tej podróży będę pamiętał tylko siebie, być może. To nie jest egoizm. To rzeczywistość. Dwadzieścioro. Dopiero teraz dostrzegłem jeszcze dwóch chłopaków. Możliwe, że ktoś się jeszcze schował. Najstarsza ze zgromadzonych kobiet rozwiązuje krzyżówkę. Ma okulary. Trochę pomógł jej mąż, najstarszy mężczyzna w tym towarzystwie. Podążam wzrokiem za dźwiękiem szeleszczącego opakowania. To mężczyzna o czarnych włosach je rogaliki, te małe, 7 Days. Nie widzę jaki smak, chciałbym żeby były szampańskie. Minął nas pociąg.
***
Jestem pod wrażeniem konduktora. Delikatnie sugerował, że w kasach pracują złodzieje. Chyba połowie osób tu zgromadzonych opowiadał o promocji "Ty i raz, dwa, trzy". Kupować, kupować, żądać w kasie, zachęcał. Pani od krzyżówki mogłaby wraz z mężem oszczędzić 12 złotych. Podobnie jak dziewczyna z chłopakiem Anglikiem(?). "To są trzy, gdzie, cztery piwa, bo piwo po 3 złote przecież. Kupować, kupować". "Chodząca reklama" podsumował to chłopak siedzący na walizce, kiedy zacząłem uśmiechać się pod nosem. Trochę stałem. Było wtedy cieplej. Ciepło leci ku górze. Konduktor bardzo mi zaplusował. Rzadko się takich spotyka. A nie wyglądał.
Zjadłem McKanapkę, bardziej dla zasady zjedzenia niż z głodu, i jabłko, bo chciało mi się później pić. Chłopak na walizce przez jakiś czas rozmawiał przez telefon, z Marianem. Chłopak ma dwa telefony. Jest instruktorem. Jedzie na deskę. Obcięli mu pensję, ale przynajmniej sobie pojeździ za darmo. Dziewczyna Anglika przez jakiś czas była jego służącą. Nie wiem jaki mają układ, ale strasznie mnie śmieszyło, kiedy trzymała na wyprostowanych rękach laptopa, tak by mogli razem oglądać. To była (w mojej opinii) bardzo niewygodna pozycja. Ona chyba też doszła do takiego wniosku, bo teraz trzymają go (laptopa) na kolanach. To MacBook. Czarny, lansiarki (tfu!, miałem się wystrzegać tego słowa!). Oboje siedzą na walizce, jednej, tej samej. Chłopak po jej prawej, ten w rogu, pije piwo, Okocim. Znów mija nas pociąg, dość szybko. A wracając do mojego współpasażera z naprzeciwka, to myślę, że jest synem kolejarza. Nieważne czemu, tak myślę. Myślę, że jego ojciec już nie żyje. Hamujemy. Większość się nagle podnosi. To nasz pierwszy przystanek (Warszawa Zachodnia się nie liczy). Włoszczowa. Zrobiło się cieplej. Ruch=ciepło. Naprzeciw mnie dziewczyny, których jeszcze nie opisywałem. Stanęły jakby chciały tu zostać uwiecznione. Blondynka filuternie uśmiechała się do mnie. Jest grupa osób, która wie co robię. Nie wiedzą kim jestem. Domknąłem drzwi. Jeśli faktycznie to czytacie, to mam teorię kim jesteście. Nazwę was "panie centralnie przed nosem". Nie wiem po co ciągle o was piszę, jeśli już dawno (ach te dwie minuty!) was nie ma. Koleżanko po prawej, skrywałaś uśmiech pod szalikiem i odwracałaś wzrok, szepcząc coś współpasażerce. Nie nadajecie się do pozowania. To było wasze 5 minut.
Jest luźniej. Dalej siedzę w tym samym miejscu. Chłopak z walizki przesiadł się na miejsce dziewczyny z książką, która wysiadła (dziewczyna, nie książka). Angielska para uciekła gdzieś wgłąb pociągu. Pani od krzyżówki siedzi teraz naprzeciwko mnie, tam, skąd wcześniej patrzył na mnie syn kolejarza. Mąż gdzieś jej uciekł. Być może szuka miejsca. Piwny chłopak ze swoją dziewczyną (właściwie skąd to wiem?), to takie głupie, ze swoją dziewczyną w podróży, usiedli na miejscu modelek. Co jakiś czas słychać dźwięk telefonu. Mój było słychać dwa razy. Jest nas teraz jedenaście osób plus zaginiony mąż. Wydaje mi się, że może siedzieć za drzwiami. Piszę dziś w tym samym zeszycie, w którym po raz pierwszy pisałem ręcznie. To było 16. VII 2009 r. Dopiero później dostrzegłem, że taki sposób sprawia mi więcej frajdy. Bardziej intryguje. Kosztem jest mniejsza anonimowość.
Rozprostowanie nóg i chwila przemyśleń. To było tylko kilka minut. Dopiero wtedy do mnie dotarło, czemu konduktor tylko wybranym wspominał coś, o Włoszczowej, że nie ma tam kasy i że promocję można też kupić u jego kolegów po fachu, i że nie mogą doliczyć 5 złotych, bo we Włoszczowej nie ma kasy i że promocja też obowiązuje, i że jest taniej, i żeby się domagać. Klasyczny dźwięk Nokia Tune i rozmowa w obcym języku. Faktycznie, ma ciemniejszą karnację. Stawiałem na Włocha lub Hiszpana. Teraz słyszę, że to raczej rejony wschodnie. Może Hindus lub Arab. Nie mam pojęcia. Doszedłem też do wniosku, że gdyby ludzie wiedzieli, że pociągami jeździ z nimi jakiś wariat i ich opisuje, i przyjmując optymistyczną wersję, że części by się to podobało, doszedłem do takiego oto wniosku, że tak samo jak przedziały są klasyfikowane na te dla palących i te dla niepalących, tak samo mogłyby być klasyfikowane na przedziały opisywane i przedziały nieopisywane. Chyba nie muszę dodawać, że siadałbym w tych drugich, gdzie ludzie nie pozują. Agencja modelek dwa przedziały dalej. Dopiero teraz, patrząc z profilu, dostrzegłem ten charakterystyczny bliskowschodni(powiedziałbym semicki, ale nie jestem pewien) nos. Sam też taki mam, ale to inna historia. Historia nie na tę podróż.
Jestem właśnie w połowie zeszytu. Przeszedłem się przez przedział obok. Mąż krzyżówkowej pani siedzi dokładnie tam, gdzie myślałem. To jego włosy widzę przez szybę. Tam jest dużo cieplej, myślę, że dla wielu zbyt ciepło. U nas jest w sam raz, chociaż ja wolałbym się teraz grzać obok. Przegrzewać się obok.
Podróże z małą ilością postojów mogą wydawać się mniej nudzące, ale są też, równocześnie, mniej atrakcyjne. Po pierwsze twoja wiedza do bycia ogranicza się do bycia w pociągu, do bycia gdzieś między punktem A, a docelowym lub pośrednim punktem B, do bycia w czasie, dwie godziny za punktem A i nie wiadomo ile przed punktem B. Po drugie, chcąc nie chcąc, jesteś skazany niemalże cały czas na tych samych ludzie. Dla ciebie to nudne, mi zawsze brakuje na nich czasu. Krzyżówkowa pani je bułkę. Mógłbym tu opisać dokładniej to, jak miele ją z zamkniętymi szczelnie ustami, jak trzyma ją w prawej dłoni owiniętą w sreberko, jak... mógłbym tu to wszystko opisać, pomijając to, że mieliśmy właśnie postój, zapewne w Zawierciu. Musiałbym też (kobieta wciąż je, teraz trochę wolniej) pominąć wizytę mężczyzny w dziwnej czapce (coś, jakby kaptur peleryny, ale na gumkę, nie przyczepiony do płaszcza, przykrywający tylko górną część głowy i kosmicznie odstający ku górze, nadając właścicielowi kształt jajogłowego). Był też konduktor, ale na niego już też nie ma czasu. Jajogłowy proponował: "Piwo, piwo, browarki jakieś?". Kobieta już nie je. Nawet nie zauważyłem kiedy skończyła. Zbyt się pochłonąłem. Brak też czasu na po trzecie, po czwarte i po piąte, które zostały już gdzieś w tyle, za nami.
Z zapisania aż się zgubiłem. Jest 21:24. Czas by się odnaleźć. Chyba jesteśmy spóźnieni. Chyba na pewno.
Wyruszam z Częstochowy, w przedziale jest nas czworo, tylko jedna kobieta. To ona wraz ze mną i starszym mężczyzną dosiadła się do chłopaka, lat około dwudziestu. Siedzę od strony drzwi, drugi wagon, mniej więcej w środku. Przedział jest zielony: zielone zasłonki, zielone ściany, zielony pojemnik na śmieci. W pojemniku dostrzegłem puszkę po piwie. Chłopak wyszedł, mężczyzna dzwoni: "Widzisz jaki jestem rozgarnięty? Daj mi ten telefon do Damiana i Zbyszka(...) Za późno wstałem". Już skończył. Nawet mój zielony atrament wpisuje się w konwencję przedziału. Tylko siedzenia są niebieskie. Zbliża się &&&&&&&&owa Dama. M&&&&&et pączki. Słyszę jak proponuje je w przedziale obok, może jeszcze dalej. Jest wyjątkowo miła, przynajmniej sprawia takie wrażenie. Mówi dużo, ale nie za dużo. Nadaje się do handlu. Wciąż jej oczekuję. Widzę już jej wózek. "Właśnie nie mam, wczoraj miałam...". Ktoś chce papierosy. Sprzedaje swoje, dziesięć sztuk. Jest niesamowita. Mężczyzna obok czyta Fakt, pije Harnasia. Warsowa Dama u nas nic nie sprzedała. Kobieta próbuje usnąć. Chłopak wciąż nie wrócił. Za oknem las. Jest 8:31.
Las zmienił się w pola. Wrócił chłopak. Słucha muzyki, nie m&&&&&&&aty. Kobieta &&&&&& SMS-a. Znów las. Znów pola. Znów las, nieco mniejszy i znów pola. Jakbyśmy jeździli w kółko, siedząc w kolejce z hipermarketu (Kiedyś wrażenie robiły supermarkety, ale stały się faux pas w erze hipermarketów. Teraz w modzie są tzw. galerie).
Radomsko i jego obskurny dworzec, bardziej stacja. Kobieta znów rozmawia przez telefon. Ma zamknięte oczy. Domaga się wyjaśnień, nie wiem od kogo. Na pewno mężczyzna, być może syn: "Nie rób z siebie wariata, proszę cię". Stawiam na syna. Jest oschła. Chce, by sam do wszystkiego się przyznał. On twierdzi, że nie wie o co chodzi, ona domaga się potwierdzenia swojej niewypowiedzianej teorii. "Ty dobrze wiesz o co &&&&&&&&&&&&&& ta złoś&&&&&&ałeś miłą atmosferę wieczorem?". Nie krytykuje, nie wprost. Nie wyraża opinii, nie ocenia. Po prostu zadaje pytania i oczekuje odpowiedzi, bez sprzeciwu. Nie unosi się przy tym. Jest opanowana, może nawet sprawiać wrażenie (na pierwszy rzut oka) znudzonej, ale na jej twarzy widać napięcie. "Napisałam ci wszystko wczoraj(...)" Wzdechniecie. Kulisty kolczyk drży na jej szyi. Toczy się delikatnie to w jedną, to w drugą. "No, chcę wiedzieć gdzie jedziesz... Po co? ... To nie zakładaj... Ja cię lubię bez... Cześć". Koniec rozmowy. Mi&&&&&&&&&&&&&&& pocz&&&&&&&&&&&&&&& zakończona. Ale czy spełniona? Mężczyzna wciąż, co jakiś czas, popija Harnasia, kobieta sięga po jakieś kolorowe czasopismo. Chłopak nadal słucha muzyki, ale nie dzieli już się nią z nami. Ma buty Nike i torbę największą z nas wszystkich, czerwono-czarną, na kółkach. Czekam aż za oknem, po lewej, dostrzegę dom babci. Niedługo powinien być. Mam nadzieję, że go nie przegapiłem. Jadę tyłem do kierunku jazdy. Czekam. To powinno być gdzieś tutaj, między Radomskiem a Piotrkowem, gdzieś w szczerym polu. Konduktor. "Dzień dobry, czy ktoś z państwa dosiadał się?". "Ale kiedy?" - zbił go z tropu faktowy mężczyzna. "No, czy były bilety sprawdzane...". Ciekawe czy łatwo och oszukać? Kobieta &&&&&&ła. Wychylam &&&&&&& bardziej. Ci&&&&&&&&&c&&śnie pisać i ciągle kontrolować krajobraz. Wkoło nas wszędzie śnieg. Czekam. Szukam. Szukam jakiegoś znaku, znanego drzewa, nazwy mijanej stacji, czegokolwiek, punktu zaczepienia. Chłopak wyszedł. Mężczyzna już prawie kończy piwo. Kobieta wraca. Rozmawiała przez telefon. Chłopak też wrócił, chwilę później. Czekam. Patrzę. Szukam. "Jak idzie powieść?" - zapytał mężczyzna. "Do przodu" - odpowiedziałem z uśmiechem. "Najważniejsze, że do przodu". Wyraźnie szuka rozmówcy. To pierwsza osoba, która cokolwiek powiedziała o moim pisaniu (Damian się nie liczy). Wszyscy tylko ukradkowo spoglądają na zapi&&&e kartki papieru. Musiałem przegapić, ale wciąż, z nadzieją, spoglądam za szybę, z nadzieją wykrzyknięcia na kartce papieru "Jest!". Cisza. Szelest przewracanych przez kobietę kartek papieru, dźwięk odstawianej puszki, samotne drzewo w środku pola. Piotrków. Chłopak ubiera się, zapina kurtkę, sięga torbę znad głowy. Wyrzuca jeszcze woreczek foliowy. Otworzyłem i zamknąłem mu drzwi. Dla lepszych widoków za oknem przesiadam się na jego miejsce. Będę siedział naprzeciw mężczyzny, kobieta będzie po mojej lewej. Mężczyzna opowiada o dworcu. Nikt o niego nie dba "to zabytek, unikat, pamięt&& j&&szcze Francisz&&&&&efa", ki&&&&&&&&kolwiek b&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&encie okazuję ignorancję, ale trudno, obiecuję się dokształcić. Na dworcu faktycznie dostrzegłem stare, popękane drewniane bele nad głową. Czy aż tak stare? Dosiadł się do nas jeszcze jeden mężczyzna, w podobnym wieku. Zajął moje stare miejsce. Kobieta je cukierka, ssie go. Mężczyzna gnie puszkę po piwie. Nie ma jej gdzie wyrzucić. Warsową Damę zastąpił Warsowy Pan. Nie ma takiej żyłki do interesu jak ona. Nie owija w bawełnę. Proste pytanie, prosta odpowiedź. &&&&&&&&& herbatkę?" &ie. &&&&&&&&&&&&&&&&&&&chać g&&&&& z przedziału obok, szczególnie kobietę o donośnym głosie. Nie podoba mi się ten głos. Brzmi plotkarsko.
Koluszki. Stoimy tu już jakiś czas, może pięć minut. Jest 10:55. W przedziale każdy skrywa jakąś historię. Historia kobiety dotyczy zmian, jakie zaszły ostatnio w jej życiu. Można to wysłyszeć w jej głosie. Jej, jej. Widzę to. Trudno. Już się napisało. Można to wywnioskować z przeprowadzonych przez nią rozmów, ze słów które wymawia i jak je wymawia. Mężczyzna, który dosiadł się w Piotrkowie ma duże, błękitne oczy, sweterek i koszulę z odpiętym pod szyj&& &&&&&&kiem. Początko&&&&&&&&&&iał wra&&&&&&&&&e&&&t&&&&&&&&&&&&&&&&&g&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&& &&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&rcą, pseudonim Tragarz. Wybiera właśnie ofiarę spośród nas tu tak licznie zgromadzonych. Później tylko zapyta: "Może pani/panu pomogę z torbą?". O zgrozo, akurat moja jest nad nim. Potem, niby przypadkiem, wepchnie mnie pod pociąg. Zamknął oczy. Obmyśla plan. Wrócił faktowy pan. Chwilę go nie było. Również ma swoją historię, swoją tajemnicę. Nie zdradzę jej. Pozostanie w moich myślach, pośrodku, między atramentem a piórem. Moją hi&torię powinni odkr&wać inni.
* 2010-01-15 | (15:09) Kraków Główny - Warszawa Centralna (17:59) | TLK *
W piątkowe popołudnia jest zawsze wzmożony ruch. Do pociągów wsiada więcej ludzi niż zwykle. Łikend sprawia, że chcemy spotkać się z najbliższymi, że chcemy pojechać do Domu, do Rodziny. Przedział jest pełny, tylko jeden mężczyzna, który powinien siedzieć po mojej prawej, stoi na korytarzu. Jest mu tu za ciepło. Wydaje mi się, że teraz już trochę lepiej, wcześniej, faktycznie nie było zbyt komfortowo. Wyparowało już z nas ciepło ludzi spieszących się na pociąg. Mężczyzna, którego nie ma jest strażakiem. Ma strażacką czapkę, strażacką marynarkę, koszulę i spodnie, a także strażacki krawat. Można go wziąć za konduktora. Jedna pani nawet się pomyliła. Prócz niego w przedziale jest ze mną czterech mężczyzn w różnym wieku oraz dwie kobiety. Jedna z nich, młodsza, rozmawiała przez telefon w którymś z języków wschodnich, prawdopodobnie rosyjskim. Robiła to płynnie, dobrze akcentując(a co ja mogę o tym wiedzieć?), modulując głos w odpowiednim momencie. Zdecydowane \"haraszo\", gdy uważnie słuchała, i krótkie, szybkie \"haraszo, haraszo\", mówione z entuzjazmem, gdy chciała coś wtrącić. Słyszałem też jeszcze jedną rozmowę, innej dziewczyny, w obcym języku. Nie wsłuchiwałem się, ale brzmiało na nie do końca francuski. Może hiszpański? Chyba jest nieco podobny. Na przeciwko mnie siedzi mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat. Śpi, oczywiście z otwartą buzią. Po jego prawej chłopak, dałbym mu góra 30 lat. Myślę, że jest architektem, może jakimś innym rodzajem artysty(malarzem? rysownikiem? grafikiem?). Przeglądał listy wydrukowane na ładnym papierze, ozdobionym wycinkiem jakiegoś obrazu. Na odwrocie któregoś z kolei zauważyłem szkic, nie wiem czego. Pomyślałem, że stara się o jakiś projekt, może wystawę. Co jakiś czas patrzy mi prosto w oczy. Ma kilkudniowy zarost, przystrzyżony, elegancki. Może moja wyobraźnia mnie poniosła, ale życzę mu sukcesów. Po jego prawej jest już tylko okno. Za oknem...krajobraz się nie zmienia tak jak wiosną, czy latem. Nie ma tylu kolorów co jesienią. Śnieg, śnieg, śnieg, słup, śnieg, śnieg, śnieg, słup, śnieg, śnieg, śnieg, o!, słup!, śnieg, śnieg... A może nie potrafię patrzeć? Śnieg wyżej, śnieg niżej. Śnieg ciężki i puszysty. Drzewa otulone jego lekkością i takie przygniatane jego ciężarem. Białe dachy budynków, z wyraźniej niż zwykle zarysowanym kominem. Co jakiś czas szara, nie do końca odśnieżona droga. Połacie bieli. Świat schowany pod prześcieradłem i wykrochmalone lasy. Na przeciwko, a po mojej lewej kolejny mężczyzna. Jego zarost nie jest już tak zadbany. A może tak rośnie? Pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Właśnie pije Cisowiankę, z małej butelki, gazowaną, lub lekko gazowaną. Nie wiem dokładnie. Słucha muzyki z laptopa marki DELL. Ma biało-czarny sweter i spodnie w moro. Cały czas patrzy za okno. Tylko czasami odwróci głowę do wewnątrz. Po jego prawej jestem ja. Później strażak, którego nie ma. Wciąż czuwa na zewnątrz, w przejściu, na wypadek pożaru. Dobrze, że dużo śniegu wkoło nas. Następny jest ostatni już w tym towarzystwie mężczyzna, lat, około 55. To tylko dane szacunkowe. Wygląda na młodszego, ale mniej zadbanego niż pan z rozdziawioną buzią. Mężczyzna w słuchawkach przez chwilę patrzył w naszą stronę. Może zaglądał co tu piszę? Dziś piszę w laptopie. Wracając do pana numer 55. Ma niebieski, ciemnoniebieski, ale chyba jeszcze nie granatowy sweter. Cały czas czyta, a to gazetę codzienną, a to jakieś inne czasopismo. Ma okulary na czubku nosa. To ten typ człowieka, który nosi je na sznurku. On też ma zarost, dwu, może trzydniowy. Jego oczy są radosne, brązowe. Na jego dziwnie uczesanej głowie, gdzieniegdzie widać siwe włosy. Mężczyzna lat 60 już nie śpi. Spadła mu gazeta więc się obudził. Chyba do końca nie był pewien co się dzieje. Później są już tylko drzwi i wyjście z przedziału. Drzwi są cały czas otwarte. Wracając na przeciwną stronę widzimy dwie kobiety. Starszą, lat około 50 i młodszą, wspominaną już dziewczynę-Rosjankę. Rosjanka próbuje teraz spać. Nie wiem ile ma w sobie rosyjskości. Może zero? I tak już pozostanie dla mnie kobietą we wschodu. Starsza kobieta ma czerwony nos. Nie widzę by miała katar. Myślę, że posiekał go mróz, ten wredny dziad, atakujący słabo ukrwione miejsca. Byłem tego świadkiem na dworcu. W drodze na peron, mijając panie sprzedające krakowskie obwarzanki, jedna z nich próbowała się dogrzać światłem z żarówki oświetlającej precle. Często zastanawiałem się, jak mogą sprzedawać zimą, niemalże przymarzając do ziemi. Dziś do mnie dotarło - nie mogą. Nie są w stanie. Już od dawna nie uzyskałem odpowiedzi w tak brutalny sposób. Wyobraź sobie, że musisz ogrzewać palce o monitor, bo nie jesteś w stanie googlować. Wyobraź sobie, że dziś było minus jeden, może dwa, góra pięć, że dziś mieli ten cieplejszy z zimowych dni. Porozwodzę się nad tym w innym miejscu. Tutaj jedziemy. Chłopak-architekt wyciągnął złożoną na cztery kartkę. Coś na niej pisze, nie, rysuję. Śledzę ruchy jego dłoni. Obserwuję to z jednej, to odbite w lustrze, z drugiej. Nie jestem w stanie dostrzec szkicu. Coś musiało go natchnąć. Coś lub ktoś. Zanotował pomysł i złożył jak największy skarb. Obrócił kartkę. Szkicuje coś dalej. Na lewej ręce ma zegarek, zwykły, prosty, takie jak lubię, czarny pasek i tylko dwie wskazówki. Jest... na cyferblacie do góry nogami, to trudniejsze niż myślałem... 16:40. Dla pewności sprawdzam na pasku systemowym. 16:39. Schował do kieszeni na piersi. Jak skarb. Jak zdjęcie dziewczyny w czasie wojny. Jak zdjęcie dziewczyny w ogóle. Przerwa. Idę obciąć paznokcie. SMS. Konduktor. Wszystko wtedy kiedy trzeba. Przerwa. Jest 16:45.
Jest 17:18. Gdy szedłem obciąć paznokcie konduktor mówił, że jedziemy zgodnie z rozkładem. Za oknem już ciemno. Nie mogę doczekać się wiosny, później lata. Wystarczyłoby mi, gdybym mieszkał na równiku. Tam dnia i nocy mają po równo. I cieplej. Brak dzisiaj w przedziale jakiejś rozgadanej osoby. Nawet z korytarza nie dobiegają mnie żadne rozmowy. Co jakiś czas ktoś tylko pokasłuje, a to chłopak-strażak, którego nie ma, a to pan od otwartej buzi. Tylko co jakiś czas komuś zadzwoni telefon, a to Rosjance, a to mężczyźnie po mojej lewej. Każdy zajęty jest sobą w ciszy i spokoju. Zmęczeni po całym tygodniu pracy, a może przygnieceni wizją zapracowanego łikednu, pogrążeni we własnych myślach, zaczytani w gazecie lub książce, zasłuchani w muzyce, zapisani, jedziemy. Ja osobiście nie mogę się doczekać momentu rozprostowania kości, położenia się na czymś twardym. Mam takie ulubione miejsce, w domu, w kuchni, na podłodze. Zmęczony bezczynnością lubię się tam położyć, oziębić ciało chłodem płytek(kafelków, flizów... co kto woli). Co jakiś czas ktoś przemknie korytarzem. Prócz strażaka siedzi tam jeszcze jeden mężczyzna. Gdy opiera się o ścianę, przez szybę widzę jego twarz. Teraz nie widzę. Łyk Cisowianki, mężczyzny po lewej. Znów nie dostrzegłem jaka. Jeśli dobrze rozpoznaję kolory, to gazowana, z niebieską, może błękitną, etykietą. Architektowi musi być niewygodnie. Ma ręce ułożone w dziwny sposób, ale co dziwniejsze - nie wierci się. Może jednak nie jest mu źle? Może na siłę szukam niezadowolenia. Ma nieprzygnębioną twarz. Nie mogę nazwać jej radosną, szczęśliwą, w każdym razie tego nie okazuje. Myślę, że jest szczęśliwy gdzieś tam w środku, pod spodem. Starsza kobieta jedzie do Wschodniej. Dowiedziałem się przy kontroli biletów. Nie mam pojęcia gdzie teraz jesteśmy. Tylko ten wewnętrzny, lekko przemądrzały głos krzyczy mi do ucha: \"W pociągu ty idioto!\". W pociągu dokąd pytam? On zamilcza się filozoficznie. Pociągiem dokąd jest twoje życie? Jedziesz osobowym czy InterCity? Pseudo-dylematy. Przerost formy nad treścią. Jedźmy. Przed siebie. Pociąg jest przeglądem dzwonków telefonów komórkowych. Mężczyznę z otwartą buzią chyba zapytano, gdzie jest. \"A ja tam wiem gdzie? Przed Warszawą gdzieś, chyba. Światła jakieś. Jak będę na Zachodniej to będę wiedział. Tak? A razem jesteście? Jak będę na Zachodniej do dam znać.\" Minęliśmy Grodzisk. Mężczyźnie potwierdził to Architekt. Ma delikatny głos. Cały wygląda na delikatnego, chociaż wysokiego, nie najgorzej zbudowanego. Taki ot, chłopak który się uczy, dąży do jakiegoś celu. Nie lansuje się, bo wie, że to bez sensu, bo boi się, że nie umie. Wygląda na inteligentnego, ale z tych, którzy dopiero zapytani dzielą się swoją wiedzą. Ma swój świat, swoje wyobrażenie życia i ma głęboko w nosie, co sądzą o tym inni. Za oknem co nieco widać. Jakaś stacja, bloki mijane pospiesznie. W końcu TLK jest pociągiem pospiesznym. Pociągi osobowe mijałyby je osobowo, każdy z osobna, slalomem, pukając niczym kolędnicy, do każdych drzwi. Cukierek, albo psikus. Bezsensowne mieszanie tradycji. Zawsze staram sobie wyznaczać punkty charakterystyczne. W drodze do Katowic jest to jakiś stary, charakterystyczny budynek. W Krakowie jest to Business Park. W Warszawie to zakład energetyczny, a na pewno jego reklama. Zawsze staram sobie wyznaczyć punkt, dzięki któremu wiem, że to już niedługo. Że trzeba skończyć pisać i zacząć się szykować, że zaraz trzeba będzie wysiadać. Takie punkty są mniej zawodne niż zegarek. A Ty masz takie punkty, punkty, gdy pociąg zwalnia, gdy czujesz, wiesz, że droga dobiega końca? Naucz się je rozpoznawać. Naucz się je rozpoznawać przed stacją na Ś. I nigdy nie wyskakuj z pociągu zwanym życiem. Minęliśmy mój punkt. Pa.
* 2010-01-08 | (14:35) Kraków Główny - Katowice (16:25) | TLK *
Za oknem zimno. W przedziale jedzie ze mną dziewczyna, młoda, zapewne studentka. Tak jak ja lansuje się z laptopem na kolach. Ona dodatkowo popija pomarańczowy Cappy z kartonika. Dawno nie piłem soczku z kartonika. Taki smakuje zupełnie inaczej, magicznie. Zapakowałem prezent. W pudełko, jeszcze przed odjazdem. Dziewczyna powiedziała, ze nigdy nie widziała, by mężczyzna pakował prezent w kartonik i jeszcze wiązał wstążkę. Miałem do wyboru trzy wstążki. Pozwoliłem jej wybrać. Zielona. "Ale ja..." Trudno. Najwyżej będzie na panią. Ma białą bluzkę, czarne zakolanówki(jak nazywają się skarpetki za górną część kolana?), czarne kozaki, rozpuszczone włosy opadające aż na łopatki, z przodu łaskoczące piersi. Siedzi pod oknem. Jedzie do Opola. Pytała, czy ja też. Nie, ja jadę do... jak to się nazywa... Katowic! - palnąłem głupio, błądząc myślami po warszawskich peronach. Fioletowe firanki ozdobione dziesiątkami napisów PKP chociaż po części przykrywają zabrudzone szyby. Zza przedziału dobiega głos mężczyzny rozmawiającego przez telefon w przedziale obok, może jeszcze dalej. Z drugiej strony głos dziewczyny. Uchylone drzwi przedziałów, sprawiają wrażenie otwartości na otoczenie, na ludzi. A może tylko oczekiwanie na konduktora? W pociągowych rozmowach telefonicznych najczęściej powtarza się zwrot "wracam z Krakowa". Słyszę już konduktora. Dawno nie było go tak szybko. Już po wszystkim. Nie zwróciłem uwagi na ilość pieczątek na legitymacji dziewczyny. Słyszę, że konduktor, kończąc pracę, szczelnie zamyka wszystkie drzwi. Nasze również. Co jakiś czas dobiega mnie jeszcze dźwięk przybijanej pieczątki. Ołówkiem nanoszę ślad na bilecie, ślad mojej cichej obecności, pisania, bycia między słowami. Gdyby bilety były większe pisałbym na nich. Może powinienem być oszczędniejszy w formie i skupić się na treści? Jest 15:08. Lepiej poczytam.
* 2009-12-18 | () Kraków Główny - Katowice () | InterRegio *
Jeszcze nie jedziemy. Siedzimy w nie naszym pociągu. Święta zbliżają się wielkimi krokami, ludzie marzną na peronach, a pociągi jeżdżą dziś jak chcą. Kobiecy głos dworcowych głośników informuje o opóźnieniach po 80, 120, 130 minut. Opóźniony pociąg z Poznania odjeżdża jako opóźniony pociąg do Poznania. "Mam w głowie bardziej poukładane niż moje koleżanki. Jestem dopiero w klasie maturalnej - wiem, że nie wyglądam." A biedny chłopak tego słucha. Kobieta, gustowna blondynka, siedząca razem ze mną też śmieje się pod nosem. Zaprzyjaźniliśmy się już na peronie. Ja zastanawiałem się jak to jest marznąć w mini, podczas gdy ona pytała mnie o pociąg. Och i ach. Maturalna dziewczyna sili się na elokwencję. Mentalny typ słodkiej blondynki. Chwilę już jedziemy. Ciekawe czy pociąg IR z 15:05 w ogóle miał zamiar się pojawić? Zimno mi w stopy. Pociąg jest ładniejszy niż zwykle, bilet trochę droższy. Zmiany. Robi się europejsko. Moja towarzyszka podróży jedzie do Gliwic. Chłopak rozśmiesza maturalną dziewczynę. Mnie rozśmieszają oboje. Ona twierdzi, że często jeździ pociągiem - "Tak co trzy tygodnie, raz w miesiącu". Och, cóż za poświecenie. Mijamy Kraków Business Park. Nawet nie muszę patrzeć. Piękne zabudowy po prawej i pola po lewej. Business Park. Zamienili się miejscami, bo jej za ciepło. Jedzie też z nami dziewczyna, którą wydaje mi się, że skądś znam. Nawet ją o to pytałem. Ona twierdzi, że nie. Maturalna uważa, ze Zmierzch to bardzo fajny film. Ja nawet nie miałem zamiaru go oglądać. No cóż, wielkie dzieło światowej kinematografii przejdzie mi koło nosa. Teraz rozmawiają o kinie. O ile on wymienia w miarę interesujące tytuły, ona teraz skupia się na Pile VI. Nie, nie chwali jej, ale też nie krytykuje. Po prostu miała 80% filmu zamknięte oczy. Cytuję: "Przyjaciel zabrał mnie do kina". Och, przyjaciel. Spojrzałem na niego, gdy wymieniał Requiem dla snu. Z aprobatą pokiwaliśmy sobie głową. Wspomniał też o Zielonej mili i Źródle. Muszę obejrzeć to ostatnie. Za chwilę podzieli się z nią Prince Polo - tak podejrzewam. On pije sok - pomarańczowy Cappy. Teraz mówią o różnych smakach. Wdzięczny temat do podtrzymania cukierkowej rozmowy. Jednak się z nią nie dzieli.
"Bo jestem w pociągu. (pauza) No, na razie. (pauza) Pa." - zakończyła rozmowę telefoniczną zgrabna blondynka. Myślę, że rozmawiała z chłopakiem. Też nie lubię mówić kocham przy obcych ludziach. Teraz musiała rozmawiać z ojcem. Ton był zupełnie inny, jakby była zmuszona tłumaczyć mu coś oczywistego. Nazwę go małocukierkowym. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy. Dla mnie jest sympatyczna. Co jakiś czas uśmiechamy się do siebie, wymieniamy grzecznościowe zdania. I myliłem się. Nie jest to mini. To takie krótkie spodenki. Ach, ta moda! 16:19. Trzebinia. Często mówię, że ludzie w pociągach milczą. Rozmowa tamtych dwojga jest taka zabawna, taka słodka, taka przewidywalna. I to "Ja piernicze!" powtarzane w stylu Dody. On próbuje jej imponować. Ona tylko przytakuje, chwali i się zachwyca. Przecież ma w głowie bardziej poukładane niż jej koleżanki. "Ja to słucham wszystkiego: hip-hop, wszystko, wszystko... nie jazzu nie." Wydaje mi się, że powiedziała "lubię Trójkę" - to o radiu. Musiałem się przesłyszeć. Czyżby mi w końcu zaimponowała?
Minęło 10 minut. Szczęśliwie się myliłem. "Ja nie lubię Trójki. Tam jest taki śrut." Pani już podziękujemy. :) Na dziś wystarczy. Pa.
* 2009-12-13 | () Warszawa Centralna - Kraków Główny () | InterRegio *
Podróż z przygodami. Ludzie wskakujący do pociągu, rzucający się na przedziały, walczący o wolne miejsce, o miejsce siedzące. Wśród nich ja. Wypuszczający osoby ze Wschodniej. Powolnym krokiem wdrapujący się do pociągu. Nawet nie szukam miejsca, tylko na chwilę, odstawiwszy torbę, zerknąłem w stronę przedziału. Widziałem wojnę. A na pewno był to stan wojenny. Też mam miejsce siedzące - na piętach, z torbą zawsze pod ręką. Jadę w pierwszym wagonie. Rzadko mi się to zdarza. W czasie postoju, przez otwarte drzwi, słychać konduktora, kierownika pociągu. Kontaktuje się z bazą. Możemy jechać? To jazda. Jesteśmy już za Zachodnią. Następny przystanek => Włoszczowa. Konduktor rozpoczyna swój rajd, wycieczkę po wszystkich przedziałach. Młode małżeństwo(?) kupuje dwa całe. Centralna - Kraków. Wypisuje i wypisuje. Skończyć nie może. Trochę mu to zajęło. Poszedł dalej. Podróżuje dziś ze mną sześć osób. Ja jestem siódmy. Cztery kobiety, dwóch mężczyzn. Wyższy z nich, ten który kupował bilety, czyta książkę. Drugi trzyma w ręce jakieś dokumenty. Wnikliwie studiuje każdą stronę. Dziewczyna obok czyta gazetę, niestety nie jestem w stanie rozpoznać jaką. Wygląda jak jakiś kolorowy dodatek do prasy codziennej. Kobieta vis a vis siedzi na plecaku, tyłem do kierunku jazdy. Kogoś mi przypomina. Niektórzy ludzie tacy są - wkurzający, bo niby znajomi, tylko nie wiesz skąd. Jest też czarnowłosa dziewczyna, młoda kobieta o niewyraźnej twarzy. Pogrążona we własnych myślach, oczekująca końca podróży. Wracamy do mężczyzny - męża. Mąż stoi obok niej. Żona poszła do przedziału obok, dla vipów, firmowego, konduktorskiego, przynajmniej teoretycznie. Za mną, po lewej, opiera się o na wpół otwarte drzwi chłopak z uśmiechem na twarzy. Czytał SMSa uśmiechając się coraz szerzej do ekranu telefonu. Czyta książkę z słuchawkami na uszach. Po jego prawej, już na siedzeniu, siedzi niesympatyczny... niesympatyczna osoba. "Pierwszeństwo mają wychodzący" - zwróciła mu na Centralnym, próbująca wydostać się dziewczyna, uwagę. "Dobra, dobra" wymamrotane pod nosem - usłyszała w odpowiedzi. Ścierpły mi obie nogi. Śmieszne uczucie. Wyprostuje trochę nogi. Korzystam z okazji, że kobieta z plecaka wyszła, zapewne do WC. Bo gdzie indziej w zapchanym pociągu można iść? Pozwiedzać? Bo co innego w zapchanym pociągu można zwiedzać? Mąż chowa książkę. Poznaję po obrączce. Nie wiem tylko czy osoba, którą mianowałem żoną też ją ma. Ale z kim innym miałby jechać? Siostrą? Na kochankę nie wyglądała, za koleżankę z pracy pewnie by nie płacił. Może jednak zbyt pochopnie ich powiązałem czymś tak mocnym jak małżeństwo?
Posilony kanapką mogę pisać dalej. Zamknięto nam drzwi do jednego z przedziałów. Nie wiem czemu. "To jest sam przód. Najgorzej ciągnie." powiedział konduktor do chłopaka z uśmiechem na twarzy. Odciął mnie od niego. Najbardziej zdziwiła się dziewczyna obok mnie, gdy ściana za nią gwałtownie zaczęła się ruszać. Zdziwiona zmierzyła wzrokiem odchodzącego już konduktora. Mąż od jakiegoś czasu pisze coś w notesie. Już dawno schował książkę. Kobieta vis a vis jakby coś planowała. Widzę listę imion na jej kartce usztywnionej od spodu żółtą teczką. Drugi z mężczyzn ubiera kurtkę. Zimno mu. On też już nic nie czyta. Jestem ostatnim, który został w samym swetrze. Dziewczyna o czarnych włosach ukryła się w konduktorskim przedziale. Nie wiem na ile jest konduktorski, ale niech nazwa zostanie. Przedział najbliżej maszynisty. Mąż powrócił do czytania książki. Ja postanowiłem ogrzać się o grzejnik.
Wskazówki wskazują 19:44, a ja jestem śpiący. Niektórzy wciąż czytają, inni wciąż piszą. Taka nasza mała, lokalna stagnacja. Tylko do mężczyzny w okularach, tego który ubierał kurtkę, zadzwonił telefon. "Wiesz, jest tłoczno". Gdzie, skoro siedzę? I inni siedzą. Najważniejsze żeby nie usiąść koło WC. Nieprzyjemne zapachy i ciągle ktoś coś chce, ktoś musi. Ha! Wiedziałem! Wysokie obcasy. Poznałem po stronie 54. To akurat jedyne co przeczytałem z sobotniej Wyborczej. Dzielili nią w pociągu. Wrócił drugi konduktor. Przedarł się przez nas. Konduktor nr jeden wygląda jak... oglądaliście M.A.S.H., ten serial? I żołnierz w sukience. Wygląda jak on, tylko nie ma sukienki. jak... może później wpadnie mi później coś yntelygentnego do głowy. Spaaaać. Spaaaać. Ciepłe łóżko i pobudka dopiero(już!) o siódmej rano. I kolejny tydzień. Show must go on. Mąż trzyma w ręce ołówek. Zdarza się, że podkreśla coś w czytanej przezeń książce. Ian Rankin. The Compalints. Na dole okładki napis "The number one of bestseller". Jak wszystko. Best seler. A który seler nie chce być the best? Zwalniamy. Stosując prawa relatywistyki i uwzględniają, że jadąc szybciej łatwiej się spóźnić. To dość duże uproszczenie. Brr! Drzwi otwarte na oścież. Gdzie był ten grzejnik? "Życzymy państwu przyjemnej podróży" - parodiowane przez kogoś z przodu, chyba samego konduktora - "No, jak poseł Gosiewski otworzy dworzec to od razu inna kultura" - kończy. Drzwi domykające się dopiero po chwili. Jedziemy dalej.
20:17. I niech mi ktoś powie, że to nie jest przygoda. W pociągu co jakiś czas zarzuca na boki to w jedną, to w przeciwną. I tak właśnie mężczyzna w okularach poległ. Nie trzymał się. Ja ledwo zacząłem czytać książkę, dziewczyna obok od jakiegoś czasu oglądała film na laptopie, pewnie hiszpański, chyba serial. W prawym górnym rogu logo rtve.es. Nie czułem, żeby jakoś szczególnie mocno zarzuciło. Siedząc zmienia się środek ciężkości. Uświadomiłem sobie zarzucenie, gdy mężczyzna niemal zmiótł komputer z jej kolan. Wszyscy cali. "O kurczę" - zaczął już lecąc - "przepraszam bardzo przepraszam" - kontynuował zbierając się z ziemi. Chwilę później chwyciłem za pióro. Panie kierowco - ostrożniej tam!
Jest 21:05. Chwilę staliśmy. Mieliśmy też jakiś nieplanowany postój wcześniej. Konduktor wykłóca się o coś z maszynistą. "Byś jechał tak jak masz w rozkładzie to... Co to daje co to daje?" - strzępy rozmowy docierające do pasażerów. Odniosłem wrażenie, że wszyscy słuchali. Śmieszne to. Może powinienem tworzyć zapiski z pierwszego wagonu?