dix // odwiedzony 35789 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (83 sztuk)
10:28 / 22.11.2002
link
komentarz (0)
Po raz drugi śnił mi się starszy, otyły pan powożący autobusem. Wzią mnie na przystanku, z którego zawsze jeżdżę na uczelnię. Przy pierwszym śnie powiedział mi, że będę miał możliwość zdobycia skarbu, jak rozwiążę zagadkę. Oczywiście to zrobiłem w ciągu kilkiu sekund, bo to w końcu sen, prawda? :,0) Skarbu nie dostałem, bo się obudziłem. Teraz po tym, jak wsiadłem do autobusu, chciałem zobaczyć gdzie czeka na mnie ten skarb, więc dorwałem się do kasownika, z którego dostałem zagadkę. Chciałem wstukać datę, kiedy to miałem niby dostać ten skarb, ale kierowca swoim prowadzeniem skutecznie mi to uniemożliwiał. Po tym odwrócił się i spytał się czy na pewno chcę ten skarb, ja zaś odparłem, że oczywiście że chcę. Po tych słowach spytał się czy wiem co to za skarb i czy ja sam wiem jakiego skarbu ja chcę. I co tak właściwie jest dla mnie skarbem. Po obudzeniu się myślałem nad tym chwil kilka. Patrzyłem się na niebo, które widzę przez okno, oraz na chmury po nim przemykające. Skarb... sielanka... szczęście... Stefa. Tak na prawdę to nie tyle co Stefa, co właśnie A., którą tak bardzo ukochałem. Już wiem, że chciałbym mieć taki skarb i właśnie Ona jest dla mnie skarbem. Nie wiem czemu, skoro już nie spałem, usłyszałem głos tego starszego pana: 'więc dbaj o ten skarb, a na pewno go otrzymasz'.
Właśnie coś dziwnego przyszło mi do głowy, zwłaszcza że w autobusie było wielu ludzi wszystkich narodowości i ras. No i nie pamiętam twarzy tego kierowcy, który wysadził mnie przy dźwięku dzwonka szkolnego. Czy to mógł być... eee.... chyba nie, ale podziękować i tak nie zaszkodzi, bo nawet jeżeli to nie On, to i tak sny przecież zsyła On.
18:55 / 03.11.2002
link
komentarz (0)
Młody elf siedział u siebie w domu, pośród świec rzucających cienie na ściany. Dźwięki muzyki, tak kochanej przez niego i jego ukochaną, rozchodziły się po malutkim pomieszczeniu, odbijając się od ścian i umykając przez zamknięte drzwi. Muzyka, która kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu, radowała jego serce, teraz wbijała ostrza rozpaczy pod zbroję uśmiechu i obojętności. Tańczył. Ja rzadko kiedy, gdyż nie miał już z kim zatańczyć w ciemności, wśród blasku świec. Ona radziła mu jak żalu wyzbyć się, lecz nie wiedziała, że tylko powrót Jej mógł zmazać smutek ten.
09:56 / 21.10.2002
link
komentarz (0)
Zastanawiam się czy aby nie zamknąć nloga na jakiś czas... Ostatnio bardzo dużo się wydarzyło. Rozstanie z A. Jednak pomimo tego jestem szczęśliwy, bo ilu facetom udało się być z kobietą ich snów przez cudowne dwa tygodnie w miesiąc po rozpadzie Jej trzyletniego związku? Ilu z nich po rozstaniu z kimś takim pozostaje obok Niej jako najlepszy przyjaciel, bo Ona tego chce. I ilu z nich ma w końcu szanse na to, że coś może z tego w przyszłości wyniknąć? Chyba nie ma drugiego takiego człowieka. A ja jestem z tym szczęśliwy. Gdybym tylko jeszcze nie miał takiego talentu do komplikowania sobie i innym życia i nie ranił ich tak łatwo, jak mogę teraz zranić jedną osobę. Dzięki dwóm imprezom ( z piątku na sobotę i z soboty na niedzilę ,0) i rozmowom z A., a wcześniej dzięki całej sytuacji z M. doszedłem do prostego wniosku. Gdzieś na drodze życia się zgubiłem. Teraz na tej drodze idzie ktoś do mnie podobny, ale to nie ja, bo ja z tej skorupy gdzieś wyciekłem i się zgubiłem. Muszę się odszukać, a do tego będę pewnie chciał robić autopsychoanalizę. Ale na nlogu tego nie będę robił z jednego powodu: to zbyt osobiste nawet jak na pamiętnik. A innych wpisów jak na razie nie będę umiał robić, więc po co wmuszać tutaj jakieś sztuczniaki? Ale jeżeli mi się uda odnaleźć samego siebie w tym całym szarym świecie, to wrócę tutaj i o tym napiszę. O tym, jak pewien młodziutki Aen Sheide zachowujący się nie raz jak nieprzeciętny niziołek zgubił swoją kolorową duszę w zakamarkach świata, a później ruszył na jej poszukiwanie. O tym, jak spotykał równie kolorowe dusze wciśnięte w zakamarki tego świata w innych ludziach lub zgubione, tak jak zgubiła się jego własna. I mam nadzieję, że będę mógł napisać także o tym, jak odnalazł swoją własną duszę i udało mu się ponownie do niej dopasować.
20:21 / 29.09.2002
link
komentarz (1)
No i po tym tygodniowym zaledwie pobycie powróciliśmy wszyscy do Warszawy. Sosza co prawda trochę wcześniej, czego razem z A. trochę żałowaliśmy, ale i tak było cudownie. Nawet pomimo pogody, która była zwalona przez cały nasz wyjazd. Praktycznie od dnia przyjazdu niebo zasłaniały chmury i to najczęściej grubą bardo warstwą. Pierwszego dnia zjedliśmy darmowe, witające nas śniadanie. Było tak ogromniaste, że obiad, który mieliśmy zjeść tego samego dnia, został pochłonięty tylko w trzech czwartych. Nota bene obiad też był ogromniasty i gdybyśmy chodzili normalnie, codziennie po górach, to pewnie by nam wystarczył i to do tego stopnia, że nie jedlibyśmy kolacji i siły byśmy regenerowali w błyskawicznym tempie. Niestety pogoda nam uniemożliwiła łazikowanie, nad czym w sumie ubolewaliśmy, ale nie aż tak strasznie. Tak na prawdę to nawet do Zakopanego momentami ciężko było dotrzeć, a co dopiero gdziekolwiek w góry, chiciaż nie zaprzeczam, że chciałem się wybrać chociaż do doliny Białego. Niestety nawet w chwili lepszej pogody towarzystwo nie chciało się ruszyć. Jednak wcale im się nie dziwię. Ogólnie rzecz biorąc, tego dnia poznaliśmy Ząb ( miejscowość w której byliśmy ,0) oraz graliśmy długo i namiętnie w Monopol. Oczywiście zapijaliśmy to wszystko Sophią, bo jakżeby inaczej. Wieczorem okazało się iż tak jakoś nie grzeją zbyt mocno. Ale woda była ciepła i to było najważniejsze. Sosza był w trzyosobowym pokoju, dzięki czemu mógł swobodnie palić i nam nie smrodzić. No i dzięki temu byłem sam na sam w pokoju z A. W nocy z poniedziałku na wtorek okazało się to moim zbawieniem :,0)
Sosza ogólnie prosił mnie, aby nie czuł się jak przyzwoitka. Chciałem z A. porozmawiać na nasz temat dopiero w przeddzień wyjazdu, tak, aby wyszło coś już na tym wyjeździe, ale Sosza nie czuł się źle z tym wszystkim. No... niestety mi nie wyszło. Rozpoczęło się praktycznie bardzo niewinnie. A. się wykompała, a ja gadałem sobie w pokoju z Soszą. Później poszedł się myć Sosza, a ja zostałem w pokoju i nadstawiłem A. plecy do miziania ( jako, że wiem iż oboje to lubimy... miziać i być mizianym :,0) No i tak jakoś się zeszło, aż Sosza wyszedł z łazienki, a później poszedł spać. Natomiast my byliśmy tak zajęci sobą, że mi się nawet nie chciało iść myć, tylko siedziałem tak miziany przez A. Po jakimś czasie musiała wydmuchać nos, więc wykorzysałem okazję i zamieniliśmy się miejscami. Dzięki temu miałem jakiekolwiek pole manewru. Zwłaszcza, że A. podczas miziania odstawiała perwerę z liźnięciem i pogryzieniem po karku i kawałku ramienia. Po kilkunastu minutach mojego miziania, sam zrobiłem coś podobnego. Oczywiście A. cały czas mówiła, abym przestał, bo jak tak dalej pójdzie, to mnie zgwałci. Ja oczywiście radośnie twierdziłem, że jak tak bardzo chce, to niech spróbuje. Po jakimś czasie w końcu położyła się przełamując wszelkie opory przed tym. No i nie miałem już jak Jej miziać.... ale wedy zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy właśnie powiedziałem Jej wszystko. Począwszy od naszego poznania się na rekolekcjach i pierwszej w moim życiu totalnie irracjonalnej myśli: "szkoda, że jest (A.,0) zajęta". Byłem wtedy z Wiktorią ( jakieś dwa lata temu to było ,0) i to była na prawdę lekko nieracjonalna myśl. W końcu powiedziałem Jej o SMSie, który mi przysłała. O przyjaźni. Mówiła w nim iż dochodzi do wniosku, że przyjaźń jest ważniejsza i nawet gdybym coś próbował, to Ona nie zaryzykuje zniszczenia naszej przyjaźni. I jak tak leżeliśmy, powiedziałem Jej iż myślałem nad tym. Wniosek, jaki mi się nasunął był taki: "Chcę spróbować. Nawet ryzykując przyjaźń, ale ja sobie tego nie daruję. Wolę stracić przyjaciółkę, niż żyć później w świadomości, że nie zyskałem tak wspaniałem towarzyszki" ( czy jakoś tak ;,0). Powiedziałem Jej o tym. I kilka minut później staraliśmy się usnąć w naszych objęciach, ale na szczęście się nam to nie udało. I nie udało nam się przespać w całości żadnej kolejnej nocy. Pomimo tego, że Sosza wyjechał, a my mieliśmy w większość zwaloną pogodę, cieszę się, że wyszło tak, a nie inaczej. Dzięki temu jestem wreszcie z kimś, kogo na prawdę kocham. Sprawiłem komuś niewysławialną radość i ukoiłem ból po pewnym patafianie. I w ogóle jest tak zajebiście jak nigdy dotąd. Muszę jeszcze tylko dzisiaj zadzwonić do A. i ustawić się jakoś na jutro po odbiór mojej legitymacji i jakiekolwiek spotkanie. A później zostaje mi dalej do odpisania list do MElfki i kilku innych osób. Ale to już powinno pójść szybko, ponieważ mam zamiar jednak pisać na komputerze w najbliższym czasie, aby zaoszczędzić na czasie i palcach ;,0)
Dobra.. kończę, bo muszę jeszcze napisać te listy i odpisać na maile :,0)
15:12 / 21.09.2002
link
komentarz (0)
No i ostatni wpis przed wyjazdem w Tatry :,0) Może w końcu uda mi się do końca opisać wyjazd w Bory Tucholskie z A. :,0) No to zaczynamy...

Po wysiadce w Tleniu zastanawialiśmy się jak dotrzeć na miejsce ManeVrów. Podeszliśmy więc do jakiejś parki idącej w stronę głównej ulicy i zapytaliśmy się o pola namiotowe. Okazało się, że są dokładnie dwa. Pytaliśmy się o to, czy są tam jakaś grupka ludzi wyglądających trochę dziwnie, albo chodzących w koszulkach z literą V na plecach, albo z przodu. Okazało się, że nie, więc spytaliśmy się, czy są jacyś ludzie pozorujący czasami walkę na miecze, albo coś w tym guście. Dalej okazało się, że nie bałdzo. Tak więc podziękowaliśmy ślicznie za chęć pomocy i poszliśmy szukać pola namiotowego na Topolowej. Oczywiście udało nam się to z łatwością. Zobaczyliśmy kilka samochodów i namiotów, ale stwierdziliśmy, że nawet jak tutaj są, to pewnie jeszcze śpią, więc nie będziemy ich budzić. Rozbiliśmy więc swój namiot. A raczej staraliśmy się to zrobić przez blisko godzinę. Dlaczego? Ponieważ ziemia w tamtym miejscu była twarda prawie jak beton. No cóż... zdarza się... ja byłem zbyt zmęczony, aby pójść pod prysznic, tak, jak zrobiła to A. Dlatego, gdy wróciła i oznajmiła iż zorgazmowała się prysznicem, poszedłem spać, a A. zaraz po mnie.
Gdy się obudziłem A. już nie było w namiocie, więc czekałem sobie spokojnie przez kilka minut nasłuchując odłosów z pola namiotowego. Kilka z nich brzmiało jakby potencjalni Valkiryjczycy. Czekając na powrót A. ubrałem się i siedziałem dalej. Po mniej więcej 15-20 minutach usłyszałem kroki tuż przy klapie namiotu, a po chwili powolne rozsuwanie suwaka przy klapie. Chwyciłem więc za drugi i... otworzyłem najszybciej jak mogłem, wychylając się przy okazji i mówiąc "bu". Oczywiście A. się wystraszyła jak rzadko kiedy, po czym śmiejąc się zaczeła rzucać we mnie ( siedzącego dalej w namiocie ,0) paczkami chusteczek :,0) Okazało się, że poszła po zakupy, jak jeszcze spałem, ale byłem na tyle rozbudzony, że gdy zapytała się o to, co ma mi kupić, odpowiedziałem, że chusteczki. Ja oczywiście tego do tej pory nie pamiętam z prostej przyczyny... spałem dalej :,0) Tego dnia zwiedziliśmy praktycznie cały Tleń, zaś w okolicach 17, może 18, usiedliśmy w bardzo fajnej knajpie. Z resztą, jedynej, w której dało się usiąść, bo było ładnie, czysto, pusto i przyjemnie. Zamówiliśmy sobie coś tam do picia i jedzenia, po czym usiedliśmy w środku i zaczeliśmy oczekiwać na posiłek. W tym czasie do środka weszli nie kto inni jak kreska_, Galhard i Ekelmann. Trójka Valkirijczyków, których między innymi oczekiwaliśmy. Okazało się iż byli jednak na innym polu namiotowym, ponieważ MMochocki znalazł lepsze miejsce. Jednak już zapłaciliśmy za pole namiotowe, więc się nie przenosiliśmy tak szybko. Pogadaliśmy sobie trochę i doszliśmy do wniosku, że damy się A. i kresce_ wyciąnąć na miescowe dicho. Jednak już w okolicach 1 na ranem musieliśmy wracać ze względu na mój stan zdrowia. Okazało się po drodze, że w Tleniu nie ma czegoś takiego jak apteka i musieliśmy następnego dnia rano pojechać do Osia. Tam niestety apteki były zamknięte, więc razem z A. udaliśmy się tam dnia następnego, gdy miały już otworzyć swoje progi dla normalnych ludzi. Oczywiście kreska_, Galhard, Ekelmann i dzień później także L., który dojechał z Warszawy, domagali się sesji w cokolwiek, więc w końcu poprowadziłem im WarMłotka i wszyscy byli zadowoleni. Przynajmniej dopóki razem z A. nie zaczeliśmy sobie robić długich spacerów i rozmów przy piwie i szampanie w lesie lub na moście kolejowym. I tak upływały wszystkie dni tych ManeVrów, gdy ja i A. sobie łaziliśmy, a reszta grała w Cyberpunka. No i ostatniego dnia jakoś ciężko wyjeżdżało się stamtąd. Mi dlatego, że spodobało mi się takie siedzenie z grupką znajomych z dala od wszelakiej cywilizacji w ciszy i spokoju, przesiadując w tej samej knajpie na każdym obiedzie. Nie wiem czemu, ale tak jakoś... A. natomiast nie chciała wyjeżdżać z tak pięknego miejsca. I chyba ją bardzo dobrze rozumiem. Miejsce miało swój własny, niepowtarzlny urok. Reszta ludzi musiała nas prawie siłą wyciągać stamtąd. Ale jakoś poszło... w Toruniu natomiast mieliśmy przesiadkę, gdyż Galhard wcześniej pojechał do tego miasta pociągiem, a ja i A. samochodem. Mieliśmy teoretycznie z A. zwiedzić Toruń, ale okazało się, że nie starczyło by nam pieniędzy na powrót dla obojga. Tak więc A. została, a ja pojechałem samochodem, pomimo moich protestów. No, ale skoro sama tego chciała, to co ja na to poradzę, co?? Jeszcze tego samego dnia wróciliśmy oboje do Warszawy i spotkaliśmy się na Polach Mokotowskich. No i tak w sumie skończył się ten wyjazd.... a teraz zaczyna się następny. Za dokłanie 8 godzin i 40 minut odjedzie z dworca wschodniego pociąg do Zakopanego... a my będziemy jechać w nim :,0)
06:47 / 20.09.2002
link
komentarz (0)
Dzisiaj jest pełnia księżyca. I nie wiem skąd wiedziałem, że dzisiaj musi się coś ważnego wydarzyć. Coś natchnęło mnie, aby wyjść do Proximy i się zabawić. Zaczęło się już w autobusie, gdy przysiadła się do mnie jakaś kobieta. I to kobieta, która emanowała wręcz pożądaniem. Ciężko to jednoznacznie określić, ale po prostu zapierała dech w piersiach. Już chciałem się odezwać, aby wyciągnąć ją do Proximy, ale coś mnie powstrzymało. Nie wiem co.... Jednak do klubu doszedłem trochę rozstrzęsiony. Ale mniejsza o to. Wszedłem, wypiłem piwo i udałem się na parkiet po kikunastu minutach obmyślania kampani na dziś. Tak a propo kampani, to jak mi się uda ją spisać, to zarzucę mega tekstem na Valkirii :,0)
Ale wracając do tematu. Bawiłem się przez dosyć długi czas samotnie, uśmiechając się to do jednej, to do drugiej panienki, która się do mnie uśmiechała, lub która odwzajemniała uśmiech. No i wten sposób dotrwałem do jakiejś 1:30. Właśnie wtedy zaczepiła mnie AZ. Prześliczna dziewczyna o jakieś pół roku ode mnie młodsza. Zaczeliśmy tańczyć. Później poszliśmy chwilę odpocząć i napić się czegoś. No i właśnie to się chyba wydarzyło podczas tej pełni. Poznałem kogoś nowego. Narodziło się coś, co ma szanse stać się absolutnie wszystkim. Jednak, aby narodził się z tego związek, musiałaby mi najpierw przejść A. To jednak tak łatwo nie przyjdzie... A być może nie przyjdzie wcale, lecz zostanie odwzajemnione i to, co się dziś zaczęło, zostanie to na poziomie przyjaźni. Nie wiem... tyle nowych możliwości się przede mną rysuje, że nie wiem co się może stać w przyszłości.... po prostu nie wiem... Ale wierzę, że będzie dobrze i mam nadzieję, że nie będę zmuszony czekać jak ostatnio pół roku na efekty czekania ( jeżeli chodzi o A. ,0). Zobaczymy.... Trzymajcie tylko kciuki za to, aby sytuacja z A. rozwiązała się szybko i pozytywnie ( czyli tak, jak ma się rozwiązać, aby było jak najlepiej, bo sam nie wiem jak będzie najlepiej, a to wie tylko Bóg ,0).
Oka... idę spać, bo za 12 godzin i 40 minut zacznę prowadzić... muszę być w pełni sił na tą katorgę ;,0)
02:22 / 18.09.2002
link
komentarz (1)
Wczoraj ( już :,0) byłem u A. przez prawie cały dzień. Zaplatała mi przez pierwsze kilka godzin warkoczyki na prawie całej głowie. Oczywiście w międzyczasie bawiła się moimi włosami. Ja oczywiście nie miałem nic przeciwko temu, jako że bardzo to lubię. A właściwie bardzo szybko polubiłem :,0) To, w jaki sposób przeczesuje palcami moją czuprynę, a później rozczesuje mi włosy. Tak delikatnie, ale i pewnie. Kurde... nie wiem jak to nazwać, ale to jest po prostu jeszcze jedne powód dla posiadania długich włosów :,0)
Później przyszła I. i zaczęliśmy grać w Monopoly. Ogólnie było ciekawie, bo A. w końcu wygrała dwa razy z rzędu, co się Jej jeszcze nigdy nie zdarzyło :,0) Ale jak mawiają złośliwcy: "Zawsze jest ten pierwszy raz" ;,0)
Ale nadszedł taki czas, iż I. poszła sobie do domu, uczyć się, a my zostaliśmy sami. No, prawie sami, bo babcia A. siedziała w pokoju obok. Jednak to nam zbytnio nie przeszkadzało. Zasłoniliśmy zasłony, zapaliliśmy 16 świec w 5 różnych świcznikach ( w tym 3 moich :,0) i zabraliśmy się ponownie do zaplatania warkoczy. Skończyliśmy późno, bo dopiero po 21, ale frajda, jaką z tego mieliśmy, była warta zachodu i wysiłku. Szkoda mi tylko jednej rzeczy... tego, że nie umiałem się do Niej przytulić w pewnym momencie... tak wielu rzeczy boję się zrobić przy Niej... Mi jednak czasu także potrzeba. Dalej odzywa się we mnie dawna nieśmiałość, która przez pierwsze półtora roku znajomości z Nią nie pozwalała mi nawet marzyć o tym, aby z Nią ewentualnie zatańczyć, czy chociaż przywitać się cmoknięciem w policzek... I cholera... od dwóch lat nie umiem się nadziwić temu, jak ta kobieta na mnie działa... Chciałbym jeszcze umieć Ją w sobie rozkochać... Tylko, że Jej też jest potrzebny czas na zagojenie ran po upadłym już związku... chore... może w górach coś się ruszy w dobrym kierunku... może...
13:10 / 15.09.2002
link
komentarz (0)
Ostatnio jakoś w ogóle nie piszę na nlogu... w ogóle nie czytam nlogów i to już od jakiegoś miesiąca, jeśli nie dłużej... nie wiem czemu. Po prostu mi się nie chce. Nie interesuje mnie to. Może wreszcie uda mi się skupić na czymś szczególnym, a nie na wszystkim dookoła. Razem z Tanią doszliśmy wczoraj do tego samego wniosku. Interesujemy się właściwie wszystkim dookoła, ale nie umiemy skupić się na jednej rzeczy na tyle długo, aby rzeczywiście ją dogłębnie poznać. Osobiście uważam to za swoją wielką wadę i może dlatego zaczynam powoli rezygnować z niektórych rzeczy, jak na przykład z czytania i prowadzenia nloga. W sumie codziennie zajmowało mi to blisko 3 godziny... Napisanie własnej notki, skorygowanie jej, odpowiedź na komentarze, przeczytanie cudzych nlogów i blogów i ewentualne skomentowanie i czytanie komentarzy innych. To zajmowało mi cholernie dużo czasu. I mam nadzieję, że już nie wróci. Jeszcze tylko muszę przejść Arcanum jakimś technologiem i będę happy, bo uwolnię się od komputera. Przynajmniej do czasu, gdy ktoś podstępnie nie załatwi mi Master of Orion 3 ;,0)

Dzisiaj moja matka wyjeżdża do Edmonton. Trochę się niepokoję o to, czy bezpiecznie doleci na miejsce, ale wierzę, że co ma się stać, to i tak się stanie, niezależnie od tego, jak bardzo będę się martwił. Może dlatego nawet się nie modlę, tylko pokładam ufność w tym, że będzie dobrze.

Wczoraj byłem też na targach motocyklowych na Warszawiance. Siedziałem sobie na każdym motorze po kolei. I szczerze powiem, że nie mam pojęcia, co ludzie widzą na przykład w Kawasaki Ninja. Dla mnie to po prostu plastik, na którym się średnio wygodnie siedzi i w dodatku nie wygląda na motor o takich osiągac, jakie ma. Osobiście wolę agresywnie wyglądające ścigacze z przednią owiewką wyglądającą jak jakiś dziób. Nie wiem czemu, ale takie coś do jazdy po mieście, albo przejazdu z miasta do miasta bardzo mi odpowiada. Zwłaszcza, jeżeli mam się dostać szybko i na krótko ( i nie muszę brać bagaży ,0). Ale i tak mój wzrok padł od razu na dwa Drag Stary stojące praktycznie na wprost wejścia. Jeden zwykły Classic, a drugi Drag Star S. I ten drugi jest wprost cudownie wygodnym motorem. Szkoda tylko, że był srebrny, miał pusty bak i nie zmieściłby się w żadne z otwartych drzwi ;,0) Ale za to kawałek dalej stało drugie cudeńko. Niestety nie pamiętam pełnej nazwy, ale był to Harley Davidson kosztujący 88.500 złotych. Dokładnie 1000 złotych mniej od najnowszego modelu Harleya, a dokładniej V-Roda :,0) Cudeńko miało już podczepione torby z czarnej, nabijanej ćwiekami skóry. Czarna blacha i czarna skóra na siedzeniach. Ogólnie cudeńko, które chciałbym mieć do wyjazdów na dłużej. Osobiście byłbym w stanie się spakować w te dwie torby. Gorzej, gdybym jechał z osobą towarzyszącą nie mającą motora, bo wtedy trzymałaby ona swoje bagaże na plecach... ale czy ja z takimi osobami będę jeździł na motorze na dłuższe wyjazdy?? Chyba nie :,0) Szkoda tylko, że A. nie może iść dzisiaj na te targi, bo jest chora... chętnie bym sobie z Nią poszedł, pomimo tego, że już byłem. Tylko tym razem wziąłbym kartkę i długopis, aby pospisywać nazwy motorów :,0)

A będąc już przy A., to chyba powinienem dokończyć opis naszego wyjazdu, no nie??
Tak więc ostatniego dnia imprezy obudziliśmy się w miarę wcześnie i zjedliśmy śniadanko po uprzednim umyciu się. Zaczeliśmy się pakować razem z kilkoma innymi osobami no i przy tym zabraliśmy naszego szampana z lodówki ;,0) Po jakimś nidługim czasie nastąpiło pożegnanie i wyruszyliśmy w piątkę w kierunku miejscowości Chełsty. Stamtąd chcieliśmy złapać stopa, albo PKS do Poznania. Ruszyliśmy więc w piątkę i doszliśmy do miejscowości tuż obok ( jakieś 3 km dalej ,0). Tam zapłaciliśmy jednemu kolesiowi za to, aby nas do Chełstów zawiózł. Jakoś udało nam się wpakować do tego samochodu w piątkę wraz z bagażami. Najlepsze było to, że chyba żaden bagaż nie ostał się w środku. Wszystkie pięć zmieściło się do bagażnika :,0)
W Chełstach oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, to pójście do sklepu. I gdy tylko weszliśmy do środka, uciekł nam PKS do Poznania. Jak się później okazało, ostatni tego dnia -_- Jednak okazało się, że za jakieś 2-3 odziny ma być PKS do Piły, skąd łatwo w miarę mogliśmy już dotrzeć i do Poznania i do Tlenia. Stopa oczywiście nie udało nam się złapać, ale PKS już tak :,0)
Dojechaliśmy do Piły i pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy po wyjściu z PKSa, to zatkanie nosów. I dobra raa dla innych. Przyzwyczajcie się do zapachu gnojówki zanim tam pojedziecie. Nie wiem czym dokładnie śmierdzi w całym mieście, ale najmniej capiącym miejscem było przejście podziemne do dworca, czyli dokładnie odwrotnie niż w Warszawie i każdym innym, znanym mi cywilizowanym mieście. Gdy doszliśmy na dworzec, każde z nas zadecydowało jak będzie jechać. Dla Mikołaja wybór był prosty, bo wracał do Poznania do domu. Dla Ageny i Jej współtowarzysza był ten wybór trochę cięższy, bo chcieli dojechać do Suwałk na jakiś festiwal i nie wiedzieli którędy mają jechać... Zdecydowali się jechać przez Poznań i jak się później dowiedziałem, na festiwal w końcu nie dojechali. Natomiast ja z A. pojechaliśmy do Czerska przez Chojnice. W Czersku mieliśmy mieć przesiadkę do Tlenia. Przesiadka była o 4:59, a w Czersku byliśmy o 22... W drodze mój kaszel gwałtownie się nasilił i dlatego w Czersku poszliśmy do apteki, gdzie był całonocny dyżur. Podeszliśmy do okienka i dzwoniliśmy, aby ktoś wyszedł. Po kilku minutach A. poszła sprawdzić, czy ten dzwonek w ogóle na zapleczu słychać, ale wyszło na to, że... kilkunastokrotnie mocniej niż przy okienku :,0) Po jakimś czasie takiego dzwonienia zza rogu apteki wyszedł jakiś koleś z psem na spacer i uświadomił nas, że mieszka nad apteką i ten dzwonek jest trochę dla niego za głośny. Powiedział, że jest wywieszony numer do domu osoby pełniącej dyżur i należy do niej zadzwonić, aby przyszła i wydała leki. Zrobiliśmy tak jak mówił. Co prawda trzeba było trochę udramatyzować, aby chciała wreszcie przyjść, ale się udało. Wydała leki, po czym skierowała na pogotowie, gdzie wypisywali recepty na każdą kasę chorych i nie brali pieniędzy za wizyty nocne :,0) Skorzystaliśmy tylko dlatego, aby wiedzieć chociaż co mnie gnębi ( po prostu ja chciałem wiedzieć, a A. troszczyła się o moje zdrowie i mnie tam zaciągała ile sił :,0). Okazało się iż zapalenie górnych dróg oddechowych, ale poza tym to nic groźnego. Miałem o siebie dbać, aby nie przerzuciło się na tchawicę, więc zastosowałem się do zaleceń lekarza. Dostałem też receptę na antybiotyk i syropy. Po wizycie spytaliśmy się ich także gdzie możnaby się rozbić z namiotem tak, aby żadne pijaczki nas nie zaczepiały. Pomyśleli chwilę i kazali się rozbić u nich na podwórku. Co prawda mieli całkiem mięką glebę, ale miała ona może 5 cm grubości, a poniżej był już beton... Jednak jakoś udało nam się rozbić i przespać do tej 4:07.

Zaczęliśmy się więc zbierać, aby zdążyć na pociąg. Udało nam się to w ostatniej prawie chwili. Oczywiście kobieta w okienku na dworcu nie umiała nam nawet powiedzieć, na którym torze będzie stał pociąg do Tlenia ( zwłaszcza, że na rozpisce był też drugi, jadący do Szlachty o tej samej godzinie ,0). Podała nam zły tor. I dzięki Bogu, że spytaliśmy się maszynisty drugiego pociągu, czy jedzie może do Tlenia, czy też jedzie tam dzisiaj jakiś inny pociąg. Okazało się, że to ten do Tlenia jechał. Konduktor nie chciał też zdradzić konkretnej godziny przyjazdu do Tlenia i gdyby nie wzrok A., przegapilibyśmy stację ( staliśmy na stacji, jacyś ludzie wsiadali do pociągu, a my nie zwróciliśmyuwagi na tabliczkę z nazwą. A. wtedy wyjrzała i zobaczyła napis pod takim kątem, że ja go nie umiałem przeczytać, ale Jej się na szczęście udało ,0). Dzięki Bogu na stacji wsiadali jeszcze Ci ludzie z plecakami, więc mieliśmy dość czasu, aby zabrać wasne bagaże i wyskoczyć stamtąd co sił w nogach. Udało nam się praktycznie w ostatniej chwili. Jak sie później dowiedzieliśmy, na stacjach pomiędzy Czerskiem, a Laskowicami Pomorskimi pociągi mają tą samą godzinę przyjazdu i odjazdu. Fajnie mieliśmy...

No... ale na dzisiaj to już koniec, bo muszę jeszcze MElfce odpisać na list... z resztą nie tylko Jej...
23:01 / 10.09.2002
link
komentarz (2)
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.

Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.

I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.

Wszystko znosi,
wszystkiemu uwierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje,
jak proroctwa, które się skończą,
albo dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.

Po części bowiem tylko poznajemy
i po części prorokujemy.

Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.

Gdy byłem jak dziecko,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.

Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.

Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.



Jak sprawić, aby kobieta, którą pokochałem całym sercem, pokochała mnie? Jak sprawić, aby nie uważała mnie tylko ( a raczej aż ,0) za bliskiego przyjaciela, a za kogoś, kogo może pokochać?



Nie mówię wszystkimi językami ludzi i językiem anielskim. Jednak głos mój rozlec się może najwet w najgłębszym zakamarku ludzkich serc.

Nie mam daru prorokowania, nie znam wszelkich tajemnic, nie posiadam wszelkiej wiedzy i nie mam wiary. Jestem kimś, chociaż uważam się za nikogo.

Nie rozdaję majętności mojej i nie wystawiam ciała na spalenie. Jednak zyskuję z każdym dniem coraz więcej.

Cierpliwości uczę się.
Laskawość znana mi dobrze już jest.
Zazdrość też, lecz tylko taka, która motywuje do działania.
Nie szukam poklasku, staram się być skromny.
Czasami zdarza mi się unieść pychą. Dzięki bogu zaczynam to kontrolować...
Jestem bezwstydny, lecz bezwstydu sie nie dopuszczam z innych wzgledow.
Nie szukam swego, juz znalazlem, a raczej zostala znaleziona za mnie.
Nie unosze sie gniewem zbytnio. Ciezko mnie ku temu sprowokowac. I nigdy na kogos, kogo na prawde kocham.
Kazdemu czlowiekowi umiem zapomniec zle czyny wzgledem mnie.
Nie ciesze sie z niesprawiedliwosci i wesele sie z prawda.

Nie wszystko znosze, ale sie staram tego nauczyc.
Wierze we wszystko poza totalnymi bzdurami.
Pokładam nadzieję zawsze i we wszystkim.
Lecz nie wiem, czy przetrzymam wszystko i wszystkich.

Dopiero teraz przestaje byc dzieckiem, jednak drogi jeszcze do przebycia troche zostalo.
13:42 / 09.09.2002
link
komentarz (1)
Coś wczoraj nlog nie działał... a szkoda, bo miałem trochę czasu na wpisywanie dalszej części opowieści z wyjazdu, ale przez brak działania nloga poświęciłem ten czas na granie w Arcanum :,0)
Napiszę tylko tyle, że wczoraj byłem z A. na stacji metra Wilanowska. Nie zdążyliśmy na autobus jadący na pewien kabaret, więc pojechaliśmy do centrum i tam poszliśmy do Antykwariatu ( taka kafejka :,0). Oczywiście zamówienie herbatki, za którą zapłaciłem. A. nie miała tutaj dzięki Bogu nawet możliwości zaplacenia, więc... Po niezbyt krótkim posiedzeniu, udaliśmy się na Starówkę, gdyż tam miał się odbyć koncert organowy w kościele św. Franciszka. W drodze tam przystaneliśmy oczywiście na placu zamkowym, aby podziwiać motory, które tam stały. Niektóre yły na prawdę śliczne. Co prawda większość z nich to zwykłe ścigacze i plastiki, ale były też ze dwie, trzy sztuki czoperkowatych :,0) Po kilku minutach stania i przypatrywania się tym cudeńkom, poszliśmy dalej i zrobiliśmy jedne poważny błąd. Na rynku starego miasta grupa artystów bawiła się ogniem. Zbierali na, jak to określili, otwarcie teatru. Tam już staliśmy dobre kilkanaście minut i zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, czy uda nam się w ogóle dotrzeć na ten koncert organowy. W chwili, gdy zrobili sobie przerwę, stwierdziliśmy, że to najlepszy moment na wyjście z tego rynku, bo rzeczywiście szanse na dotarcie do tego kościoła na koncert malały z każdą chwilą. Jedak jakimś cudem udało nam się wejść przed rozpoczęciem ostatniego utworu złożonego z czterech części. Człowiek grał na prawdę bardzo dobrze. Może nie jestem znawcą muzyki i nie mam zbyt dobrego słuchu muzycznego, ale wiem, że na 25 minut gry ( po graniu przez 35 minut wcześniej ,0) pomylił się raz ( przynajmniej słyszalinie ,0). Nie znam utworu, więc mogę powiedzieć, że jeżeli robił jakieś inne pomyłki, to ładnie i zręcznie je maskował. Wracając spotkaliśmy mojego znajomego. Odprowadziliśmy jego i jego kumpla na przystanek, a później się wróciliśmy. Oczywiście całą drogę gadaliśmy, a tematy bardzo szybko zeszły na to, co nas właściwie wszystkich interesowało, czyli motory. Okazało się iż Q. miał wypadek na motorze i jakoś w grudniu będzie kupował sobie po znajomości motor. Mniej więcej w tym momencie wsadziliśmy A. do autobusu i poszlismy na przystanek "8". Tam rozmawialiśmy przez kolejne kilkanaści minut o motorach i o A. Q. był już chyba drugą osobą, która stwierdziła iż razem z A. tworzylibyśmy niezłą parę. Trochę mnie to ubodło. Być może z tego powodu iż ciężko byłoby mi się zbliżyć do Niej przez najbliższe tygodnie, jeśli nie miesiące ;( No cóż... cierpliwość i delikatne działanie... chociaż gdy się doczymy i czasami trącamy się przy tym nosami mam taką nieodpartą chęć wykorzystania tego, że po tym mi się po prostu płakać chce, że tego nie wykorzystałem :(
Ale wracając do tematu, to okazało się iż Q. ma ciekawe znajomości w światku motorowym, więc pewnie przez niego będę załatwiał trochę spraw na początku. I pewnie przez niego będę załatwiał sobie motory, przynajmniej dopóki sam się dobrze nie zorientuję w światku motorowym. W końcu jednak i ta rozmowa dobiegła końca, a ja pojechałem do domu się wyspać.
Dzisiaj natomiast umówiłem się już z A. na przesłuchiwanie starych winylowych płyt z bajkami dla dzieci :,0) Szkoda tylko, że nie zdążę z wyszukaniem swoich płyt :( Jednak już mamy zaplanowane spotkania na najbliższe trzy dni. Jutro spotykamy się na filmie w Multikinie ( Hrabia Monte Christo ,0). Natomiast w środę na pewno na Starówce pod kolumną, aby popatrzeć na motory, jeżeli jakoweś będą, później znowu na fireshow na rynku starego miasta. No i na koniec Proxima, albo Paradise. Jeszcze się zobaczy, czy Sosza będzie szedł z nami, czy też nie, bo to głównie od niego zależy.
Dobra... uciekam się wreszcie ogolić i umyć włosy... trzeba wyglądac jak człowiek w końcu, nie? ;,0)
09:02 / 05.09.2002
link
komentarz (10)
Długo myślałem nad wpisaniem tej notki. Bardzo długo. Dlaczego? Ponieważ tak na prawdę spora część tego nloga, jak i pozorów tworzących moje życie jest jednym, wielkim nieporozumieniem. Mam nadzieję, że gdy Curtis dowie się o tym nlogu i o tym, co właśnie zamierzam napisać, to mnie nie zabije. I mam nadzieję, że ten wpis nikogo nie zrani. Bo tak na prawdę to pozory mojego życia, to pozory uczuć. Już od jakiegoś czasu nie mam żadnych rozsterek sercowych. Po prostu nie mam. Wiem kim jest osoba, którą kocham od jakiś dwóch lat.

Poznaliśmy się na letnich rekolekcjach oazowych. Ja wtedy byłem z Wiktorią i było mi z tym w miarę dobrze. Jednak byłem wtedy jeszcze gówniarzem dla którego seks w związku miał dosyć ważne miejsce. Wiem, głupie to bardzo. Po tych rekolekcjach się to trochę zminiło. Dzięki Bogu na lepsze. Ta dziewczyna zauroczyła mnie sobą od samego poczatku. Od pierwszego dnia, gdy Ją poznałem. Pełna energii i humoru. Tryskająca optymizmem i zarażająca nim wszystkich dookoła. Uwielbia motory i wszelkiego ( no, prawie wszelkiego ;,0) rodzaju muzykę. Do tego ktoś, z kim można było pogadać na każdy temat i się powygłupiać. Może to dziwnie zabrzmi, ale wtedy bałem się nawet Jej dotknąć. Jakkolwiek. W moich oczach po prostu była zbyt doskonała i bałem się, że po dotknięciu ten sen pryśnie jak mydlana bańka, której dzieci chcą dotknąć, bo jest taka piękna. Jednak rekolekcje, tak jak większość rzeczy na tej ziemi, minęły spokojnie po dwóch tygodniach. Od tamtej pory zaczęły się problemy z Wiktorią. Pokłóciliśmy się prawie od razu po Jej przyjeździe z Czech, kilka dni po moim powrocie z rekolekcji. Kolejna kłótnia w naszą miesięcznicę, która była akurat w powakacyjny Dzień Wspólnoty, na który Wiktoria została przeze mnie zabrana. Kolejna w miesięcznicę w październiku ( czyli miesiąc później i trzecia miesięcznica z rzędu ,0). No i ostateczne zerwanie 26 października roku 1999 lub 2000. Już nawet nie pamiętam... Przez ten czas z Anią widziałem się może ze dwa, trzy razy, z czego jeden na Dniu Wspólnoty. Za każdym razem, gdy Ją widziałem, przepełniał mnie żal z powodu tego, iż jest zajęta, ale i szczęście z powodu Jej szczęścia w tym związku. Później nie utrzymywałem z Nią zbytniego kontaktu. Nie widziałem w tym większego sensu, jako że za każdym spotkaniem zapadałem się w tym wszystkim coraz bardziej. Wiedząc iż nic z tego i tak nie będzie, zrezygnowałem nawet nie próbując waczyć. Dlaczego? Ponieważ nie wierzyłem w możliwość i nie chciałem próbować niszczyć Jej szczęścia tylko po to, aby obdarować Ją tym, co sam mogę zaoferować. Ja przeważnie tworzę tylko z tego, co zostało zniszczone przez innych ludzi. Sam staram się niczego nigdy nie niszczyć. Po co? To tylko sprawiłoby komuś ból.
W tym czasie poznałem moją Przyjaciółkę. Jeżeli dobrze pamiętam, to jakoś w okolicach 24-26 września, bo w miesiąc później właśnie z Jej powodu zerwałem z Wiktorią. Wiem, dziwnie to brzmi, ale byłem moją Przyjaciółką zafascynowany i chciałem zapomnieć o Ani. No cóż... nie udało się... Byłem też w tym czasie z pewną Ulą, ale związek rozpadł się z jednego powodu. Był oparty tylko na seksie, a coś takiego przetrwać nie może. Później byłem z Myszą też dla zapomnienia. Jednak ten związek nie opierał się o seks. Chyba tylko dlatego, że Myszka się na to nie zgadzała. I bardzo dobrze. Powinienem być Jej za to teraz wdzięczny. Oczywiście nawet nie przeszkadzało mi to, iż uganiałem się wtedy za kimś zupełnie innym. Pomyśleć, że to wszystko z chęci zapomnienia o jednej osobie.
Dopiero na egzaminach wstępnych poznałem Kasię. Zapowiadało się pięknie. Dziewczyna, z którą można było pogadać na wiele tematów i która bardzo lubiła cielesne pieszczoty. Nie seks ( tudzież prokreację ,0), ale "uprawianie miłości". Jednak to była tylko wakacyjna miłość. Owszem, zanosiło się na coś wielkiego i nawet się starałem. O Ani już dawien dawno zapomniałem... No... prawie. Udało mi się to na tyle, że umiałem przy odrobinie wysiłku pokochać.
I już wiem, dlaczego słowa mojej Przyjaciółki o tym iż nie umiem się zakochać, ale umiem pokochać, są takie prawdziwe. Jak mogę się w kimś zakochać, będąc już w kimś zakochanym? Tutaj okazuje się też prawdziwym powiedzenie, że stara miłość nie rdzewieje.
Ale wracając do sprawy...
Z Anią utrzymywałem na prawdę sporadyczny kontakt. Dokładniej to od okazji do okazji. Wtedy nie wiedziałem nawet kiedy są Jej urodziny. Nie chciałem wiedzieć, bo wiem, że nie odpuściłbym sobie możliwości złożenia Jej życzeń. Teraz wiem kiedy będę je składał.
W październiku, albo na początku listopada spotkałem Tygrysiczkę znaną niektórym jako Madzia. Po raz drugi spotkaliśmy się jakoś w grudniu, jako że ja omijałem środowe lektoraty, a Ona piątkowe. Spodobała mi się ze względu na żywiołowość i wyjątkową urodę. Można powiedzieć, że była w moim typie. Zdobycie Jej zajęło mi niecałe 3 tygodnie. Do tej pory nie wiem, czy na prawdę Ją kochałem. Owszem, coś bardzo poważnego było między nami, ale czy to było na tyle silne, aby nazwać to miłością? Może i tak, ale co najwyżej rozwijającą się.
Wtedy właśnie spotkałem się z Anią. W Hybrydach było "Depech Mode Party", a Ania nie miała z kim iść. Oczywiście się zgodziłem. Nie był to błąd, chociaż przypomniałem sobie jak piękną jest Ona kobietą, jak pociągającą i jak żywiołową. Jednak powiedziałem sobie, że nie przekreślę ot tak sobie czteromiesięcznego związku z Madzią tylko dlatego, że Ją zobaczyłem. Powiedziałem sobie: "Cholera, Ona jest zajęta, a Ty masz dziewczynę z którą może wyjść i są na to spore szanse. Nie zaprzepaść tego". Tak samo mówiłem sobie chyba z miesiąc później, jak pewna osoba z Pól Mokotowskich zaczęła się do mnie kleić. Tylko że z tą osobą było już trochę gorzej, bo dałem się częściowo uwieść. Do tego był to okres kłótni z Madzią o wyjazd do Turcji i nasz związek ledwo się trzymał. W tym momencie jeszcze dowiedziałem się od Ani, z którą zacząłem utrzymywać regularniejszy kontakt, iż Jej facet odszedł. I niedługo po tym mój związek z Madzią się rozpadł, ale nie z powodu Turcji i nie z powodu odnowienia kontaktów z Anią. Powodem był brak dbania o związek przez drugą stronę. A przynajmniej nie wkładanie w ten związek zbyt dużo, mogąc włożyć o wiele więcej. Dając z siebie prawie wszystko oczekiwałem iż Ona też będzie dawała z siebie prawie wszystko z tego, co może dać. I to był jeden z dwóch powodów dla którego zerwaliśmy. Drugim była niemożliwość poważnej rozmowy na temat naszego związku.
Wtedy to zaczął się nawrót uczuć do Ani. I to bardzo poważny nawrót. Do tego stopnia poważny, że w dniu, gdy dowiedziałem się o powrocie faceta do Ani, popłakałem się. Ci, którzy mnie znają, wiedzą jak rzadko płaczę. I wiedzą, że łzy tego rodzaju popłyneły mi może z raz, czy dwa w życiu ( nie licząc tego opisanego tuż wyżej ,0). Nie wiem, czy przypadkiem nie wtedy poznałem Asię ( Tanię ,0) bliżej. I to było takie powiedzenie sobie: "Jeżeli nie Ania, to może ktoś, kto ma podobnie chore akcje jak ja?". Jak się okazało, Asia miała jeszcze bardziej chore akcje. Nie można powiedzieć, że mnie oczarowała. Po prostu mi się spodobała. Lubi jak się Ją mizia i jest na tym punkcie wrażliwa, a przy okazji nie jest taka jak ta osoba z Pól Mokotowskich. I tak właściwie zacząłem popełniać dokładnie ten sam błąd co przed dwoma laty. Zacząłem szukać kogoś na ukojenie bólu. Kogoś, kto po ukojeniu mojego bólu może zechcieć być u mojego boku, a ja zechcę być u boku tej osoby. Asia wydawała się oczywiście perfekcyjną ku temu osobą.
I tutaj los okazał się zajebiście złośliwy. Wyjechałem z Anią w Bory Tucholskie, gdzie stała mi się jeszcze bliższa. Miałem jednak dalej nadzieję, że jakoś to przejdzie i dotrzymywałem obietnicy danej Asi o przysyłaniu kartek pocztowych. Ania jednak stała się dla mnie kimś bardzo bliskim, jeżeli chodzi o psychikę i o duszę. Gdy wracaliśmy, bolałem prawie tak mocno jak Ona, że już wyjeżdżamy. I po powrocie los ponownie okazał się bardzo złośliwy, gdyż rozdzielił Anię i Jej faceta. A raczej nie los, a głupota tego kolesia. No cóż... sam tego tak na prawdę chciał. Dowiedziałem się o tym przedwczoraj. Natomiast wczoraj poszliśmy do Paradise. Asia była najpierw w Parku z jakimś kolesiem i dołączyła wraz z nim do nas w okolicach 0:30, gdy Mnich i Ania odprowadzali naszą wspólną znjomą do domu. Oczywiście po jakimś czasie wrócili, a Asia zdążyła już wyrysować temu kolesiowi kilka słów po japońsku na ramieniu i mi piktogram oznaczający serce. Oczywiście jak wrócił Mnich z Anią, poszliśmy w piątkę tańczyć. Wiedziałem, że Asia nie będzie chciała zbyt długo zostać, więc poświęcałem Jej trochę więcej uwagi niż Ani, której więcej uwagi poświęcałem przed i po pobycie Asi w Paradise. Gdy stamtąd wyszliśmy we trójkę ( bo Asia z tym kolesiem wyszli wcześniej ,0) Ania oznajmiła mi, że jest na mnie zła i niestety nie chciała powiedzieć dlaczego. Przeprosiłem Ją dwa razy za to. Trzecie i ostatnie przeprosiny będą dopiero, gdy dowiem się czym konkretnie zawiniłem, chociaż mogę się domyślać czym, po wcześniejszym zachowaniu Ani ( to znaczy, przed wejściem do Paradise ,0). I boję się tego, że straciłem u Niej punkty. Tak samo jak boję się tego, że na Asię podziałałem zbyt silnie i mogę Ją niechcący zranić. A tego też chciałbym uniknąć, chociaż cena mogłaby być wysoka. Chciałbym mieć w Niej przyjaciółkę, jeżeli się uda. Ale nie jako ktokolwiek więcej... Zaś co do Ani... no właśnie... chyba nie ciężko zgadnąć...

Może i jest to cholernie niedojrzałe zachwanie, ale powyższy fragment opisuje ostatnie dwa lata błędów. W radiu leci "Chcemy być sobą...", a ja powiem, że chcę wreszcie być taki, jaki chcę i nie chcę zaprzepaszczać swoich ideałów. Nie mam zamiaru niszczyć swoich uczuć i zamierzam się do nich przyznawać. Przede wszystkim przed samym sobą. Nie chcę wreszcie marnować danej mi szansy. Jeżeli jestem zakochany, to być temu wiernym, a nie uganiać się za zapomnieniem, gdy ukochana jest nieosiągalna. I mam nadzieję, że mi się to uda...

Kastouaku... obietnica miała sens... i proszę Cię w tej chwili o utrzymanie Jej.

Heh... wreszcie to z siebie wyrzuciłem... mam nadzieję, że dzięki temu łatwiej usnę i będę w stanie Ani, Mnichowi i jeszcze dwóm dziewczynom poprowadzić tą sesję. A jeżeli któraś z tych dwóch to przeczyta... no cóż... przynajmniej zaoszczędzę sobie na gadaniu...
11:08 / 03.09.2002
link
komentarz (0)
Następnego dnia było zaplanowanych kilka atrakcji pod tytułem trzech LARPów, turnieju rycerskiego i konkursu rysowniczego. Przynajmniej o tych wiem, bo tak na prawdę to nic nie wyszło. Ludzie chodzili sobie na plażę się wykompać i poopalać. Część siedziała na ławkach pod drzewem i gadała. Jeszcze inni walczyli na miecze, szable i temu podobne twory. Ogólnie niby nic się nie działo, ale zawsze było coś ciekawego. W pewnym momence wyszedł jednak jeden z punktów programu. Bitwa na kisiel i bitą śmietanę :,0) Było około 15 litrów kisielu i tyleż śmietany. Ustawiliśmy się w kółko w odległści 3-4 metrów od tego i na sygnał podbiegliśmy i zaczęliśmy się obrzucać. Później w tym samym miejscu urządziliśmy zapasy :,0) Wiem, że Agena to wszystko nakręciła, ale niestety nie mam chwilowo dostępu do tej kasety, więc nie umiem powiedzieć jak to wyglądało z boku :( Ale na pewno musieli mieć ubaw :,0) Po bitwie i zapasach był czas na kąpiel. Woda ze szlaufu niestety była zimna, więc nie byłem w stanie zbytnio myć głowy i przez następne dwie noce włosy śmierdziały mi kisielem :(
Pamiętam, że właśnie tego dnia MElfka dostała ode mnie sporą część napisanego listu. Co prawda nie całość, ale zawsze coś. Właśnie jestem w trakcie pisania reszty... porozmawialiśmy sobie o wszystkim i o niczym przez kilka godzin. Później, o ile dobrze pamiętam, wszyscy zebraliśmy się dookoła ogniska i rozpoczęła się drama na całkiem spore grono osób ( oczywiście po urodzinowych szampanach i życzeniach dla obu solenizantów ,0). Niestety nie brałem w tym udziału, bo moje zdrowie już mocniej szwankowało i nie byłem w stanie zbyt dużo mówić. Ale za to przez bitą godzinę brzdąkałem sobie na harfie folkowej. Kolejny instrument na którym chciałbym nauczyć się grać i jak zwykle nie starczy mi na to czasu :(
Z relacji wiem iż MElfka prowadziła wtedy Zew Cthulhu i starała się przestraszyć graczy pijacką czkawką :,0) Musiało to na prawdę strrraszszsznieee pomrrroooczczniee brzmieć ;,0)
A. w tym czasie poszła nad jeziorko z walkmanem patrzeć w gwiazdy, jako że zachód słońca już tam widzieliśmy :,0) Wróciła po jakimś czasie i stwierdziła iż mało brakowało, a usnęła by tam bezpowrotnie ;,0) Poszliśmy więc spać. W nocy jednak A. musiała na chwilę nawiedzić sławojkę i to z niezbyt miłych powodów... ale wszystko było dobrze, więc najedliśmy się po prostu strachu, że namiot będzie do czyszczenia i wietrzenia, ale jednak się udało tego uniknąć. Ale po moich włosach i tak trzeba było go później wietrzyć...
Natomiast rano obudziliśmy się...
13:02 / 31.08.2002
link
komentarz (3)
No i wróciłem w czwartek wczesnym popołudniem. Działo się całkiem sporo, a mój stan zdrowia zmieniał się raz na lepsze, a raz na gorsze. Teraz będę chyba przez cały tydzień siedział w domu, aby się dokurować do końca. Ale, ale... może powinienem opisać jak było...
Do samego Poznania jechaliśmy pociągiem IC, dzięki czemu byliśmy tam już po 2 godzinach i 40 minutach. Jadąc w drugiej klasie mieliśmy tylko 6 miejsc siedzących i standartowy poczęstnek w czasie jazdy. Ogólnie było bardzo miło i przyjemnie, jako że w przedziale siedziało jeszcze dwóch starszych panów, z którymi dało się normalnie porozmawiać. Do tego jeszcze razem z A. graliśmy sobie w karty, więc zajęcie jakieś tam mieliśmy.
W Poznaniu pierwszą rzeczą, jaką zroiliśmy, to zakupy. Wiedzieliśmy, że musimy załatwić sobie jakieś kiełbaski, pieczywo i temu podobne rzeczy. Po drodze natkneliśmy się na Agenę, która zareagowała dopiero na gromki okrzyk "Valkiria!", bo oczywiście na swoją ksywkę się znieczuliła ;,0) Okazało się iż jest z jeszcze jednym osobnikiem, który czekał na Nią na dworcu. Pochodziliśmy więc po sklepach razem, po czym udaliśmy się na stację do pociągu jadącego do miejscowości Miały. Dopiero tam na peronie spotkaliśmy ludzi jadących na tą samą imprezę. I bardzo dobrze się stało, że jechaliśmy tym, a nie innym pociągiem, bo byśmy z A. musieli iść 20 km ze stelarzami na plecach. A tak pojechały one razem z A. na miejsce samochodem. Cała reszta natomiast wlokła się piechotą bite 5 godzin. Jednak w końcu udało nam się jakoś dotrzeć na miejsce bez większych szkód. Nawet mieliśmy uatrakcyjnienie w postaci konia, który prowadził małe stadko owiec do domu i zachowywał się jak pies pasterski. Na prawdę niezła opcja. Z resztą M. ( miłość MElfki ,0) sfilmował całą tą nietypową rodzinkę :,0)
Na miejscu okazało się iż czeka na nas ogromny gar grochówki, którą oczywiście spałaszowaliśmy bardzo szybko :,0) Rozpalono ognisko, włączono muzykę i zaczęła się cała impreza. Co prawda nie w stricte tego słowa znaczeniu, ale zawsze :,0) Rozpoczeły się rozmowy między wszystkimi uczestnikami. Nie znam ich przebiegu, gdyż większość dnia się rozbijaliśmy na boisku wraz z kilkoma inymi osobami. Ogólnie pierwszego dnia niewiele się działo, ale to raczej wina tego, że ludzie byli padnięci po tych 20 kilometrach. Jednak nawet to nie przeszkodziło w tym, aby zagrać sobie w Alien RPG do mniej więcej 4 nad ranem. Jak szedłem spać okazało się iż A. sobie przywidziała, że ktoś śpi u nas w namiocie. Usnęła w okolicach 3, a obudziła z potrzeby jakąś godzinę później i wydawało się Jej, że ktoś w namiocie śpi. Myślała, że to ja, więc była spokojna. Numer się zaczął w momencie, gdy ja usiadłem przed namiotem i zacząłem zdejmować glany, a Ona akurat wracała ze sławojki. Spytała się, czy wchodzę, czy wychodzę. Po czym poinformowała mnie iż ktoś śpi u nas w namiocie. Ja zszokowany to sprawdzałem i odkryłem iż to tylko śpiwór i dresy tak śmiesznie się ułożyły. Po tym oboje weszliśmy do namiotu i udaliśmy się na spoczynek. Oczywiście w międzyczasie zdążyłem się z Nią posprzeczać co do tego, które z nas śpi w cieplejszymnj śpiworze ( nie chciała go wziąć i twierdziła, że to ja powinienem w nim spać ,0). Ale poszliśmy na kompromis pod tytułem: ja śpie w ciepłym śpiworze, ale Ona śpi między mną, a plecakami, aby było Jej cieplej. I w ten sposób skończył się pierwszy dzień.
Resztę opiszę później, bo ten opis już się rozciąga zanadto, a ja muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy zanim moja przyjaciółka do mnie wpadnie.
02:27 / 21.08.2002
link
komentarz (4)
No i jedziemy pociągiem...
Wrócę 31.08.2002
22:49 / 20.08.2002
link
komentarz (0)
Kurde... trochę kiepsko się czuję... w dodatku boli mnie gardło i jak źle pójdzie, to będę musiał wracać od razu z Poznania do Warszawy :( Ale mam nadzieję, że po tym jak wpadnę w świerzsze powietrze, to mi szybko przejdzie, bo jak nie, to będzie kicha... Wracać samemu do domu i zostawiać A. samą w Poznaniu, albo na ManeVrach... Ale z drugiej strony mógłbym wtedy widywać się częściej z Tanią... chociaż też nie wiadomo... no cóż... raz się żyje przecież, no nie? Pojadę, a później się zobaczy :,0)
A do jutra jeszcze jeden mail do napisania. Ostatni mail, który może cokolwiek zmienić w realcjach ja - Tygrysiczka.
Heh... coraz gorzej kaszlę. Jeżeli ktoś chce, to niech się pomodli o zdrowie dla mnie chociaż na ten wyjazd... a jeżeli nie o zdrowie, to przynajmniej o bezpieczną jazdę w obie strony.

Dzisiejszy dzień też był całkiem miły. Na początek pełen śmiech tyczący się Epoki Lodowcowej, a później długa wizyta w Antykwariacie. Zakręcona kawiarnia pełna drobnych niespodzianek i pełna romantycznej atmosfery. No i po tym odprowadzenie Tani na przystanek na placu Wilsona, aby mogła pojechać do domu autobusem, który jeździ tylko do Niej do domu... fajnie było. Może po powrocie wywiąże się z tego coś bardzo miłego :,0) Mam nadzieję...
01:29 / 20.08.2002
link
komentarz (2)
Właśnie obejrzałem po raz drugi w życiu "Listę Schindlera". I po raz drugi w końcowych scenach płakałem, bo po prostu nie umiałem powstrzymać łez. Zupełnie jak Oskar w scenie, w której opuszcza fabrykę. W chwili, gdy żydzi mu dziękują, a On nie umie tego zaakceptować, bo mógł zrobić więcej. Mógł ocalić jeszcze jedną osobę. Za zwykłą spinkę... nie wiem czemu, ale rozumiem go aż zbyt dobrze...
22:00 / 19.08.2002
link
komentarz (0)
No i dzwoniłem do Tani... porozmawialiśmy sobie całkiem przyjemnie, ale niestety i Jej i moja mama pluły się o wysokie rachunki i tego typu sprawy. I co ciekawsze, po raz drugi, jak z Nią rozmawiam, rozładowała się słuchawka telefonu :,0) Ogólnie umówiliśmy się na 12:50 ( mniej więcej ,0) pod wejściem do Multikina na Imielinie. Może być fajnie, biorąc pod uwagę film, na jaki idziemy. Mam szczerą nadzieję, że później całą czwórką pójdziemy do Antykwariatu, albo do parku potockich. W jednym jest świetna atmosfera, więc będzie można sobie pogadać wśród starych książek i przy herbacie, a nie przy piwie. W drugim zaś miejscu jest zajebisty park zabaw, w którym można na prawdęnieźle poszaleć :,0) Ale to wszystko czeka mnie dopiero jutro, a dzisiaj muszę jeszcze doinstalować system...
20:30 / 19.08.2002
link
komentarz (1)
Yaahooz, ponieważ nie jesteś kobietą, to aż pozwolę sobie zapytać... ile Ty właściwie masz lat??
A co do adoracji, to się z Tobą zgadzam w 100%, tylko dlaczego czasami kobieta tego nie rozumie w stosunku do swojego mężczyzny i vice versa? Jak to kiedyś powiedział mój znajomy: "Kobieta jest jak danie w restauracji. Wybierasz jedno, ale to nie znaczy, że nie możesz popatrzeć na resztę menu". Osobiście uważam, że działa to w obie strony, bo w końcu wybiera się tylko to jedno, jedyne danie na które się ma ochotę. Reszty się nie zamawia, ale popatrzeć można, a kobiety czasami tego nie rozumieją ( faceci już szybciej, ale też nie zawsze ,0), a szkoda.
I żeś mi pojechał po całości Yaahooz... co prawda takie jest Twoje zdanie, ale ja osobiście się za przystojnego nie uważam. Ale z drugiej strony to jest tylko moje zdanie i nie mam nic do gadania, kiedy ktoś twierdzi, że jest inaczej. Bądź co bądż, dzięki za komplement. ( I jedna wielka prośba... nie zdradzaj Tani nic z tego, co tutaj jest napisane, ani nie podawaj Jej adresu, co? :,0)

Heh... dzisiaj właśnie kończę reinstalację systemu i mi to jakoś opornie idzie. Może dlatego, że trochę mnie bolą oczy? Ale to po obejrzeniu "Leona Zawodowcy". Na prawdę świetny film, ale lepiej, aby go nie oglądał jakiś początkujący zabójca ;,0) Do tego dzwonił do mnie Sosza, a później ja do Niego i pewnie dalej będzie tak iż ja będę prowadził Maga i WFRP, a On Wampira i nasz autorski systemik. No cóż... może dlatego iż obaj lubimy sobie pograć w to drugie :,0) Później udało mi się wreszcie dodzwonić do Tani, ale tylko dlatego, że w SMSie przysłała mi swój domowy numer. Okazało się iż w Proximie w osatni czwartek podała mi ten sprzed czterech lat! :,0) Niedługo pewnie znowu do Niej zadzwonię, ale raczej tylko po to, aby umówić się na jutro na Epokę Lodowcową :,0) Później pewnie Sosza będzie musiał iść do domu, jako że jest chory, a my we trójkę pójdziemy zapewnie do Antykwariatu ( we trójkę, to znaczy Tania, moja Przyjaciółka i ja ,0). Chociaż może i Sosza da się namówić :,0) Tylko oczywiście znowu będę musiał od mojej mamci wyłudzić jakieś pieniądze na to wszystko... heh... ogólnie kiepska sytuacja... ale na razie rozmyślania na bok, bo muszę szybko iść do mojej siostry ( a raczej bratowej ,0) po śpiwór dla A. na ManeVry.
12:18 / 19.08.2002
link
komentarz (1)
Wow... co jak co, ale aż takiej odpowiedzi Yaahooz się nie spodziewałem :,0) A całe pytanie poszło pewnie głównie z powodu tych końskich zalotów ;,0) I powiadasz, że niedługo zmieniasz stan cywilny... wiesz co? Nie zdziw się jak jakoś we wrześniu, albo październiku dostaniesz ode mnie piwo w Merylin z tej okazji ( bo teraz nie mam kasy i zbieram na wyjazdy... ,0). A co do tego iż kobiety się do mnie kleiły jak do miodu, to dla mnie od jakiegoś czasu normalne. I nie mówię tutaj o tym, że każda chce mnie poderwać. Po prostu po przyjacielsku ( tak, jak A. ,0) się kleją ;,0)
Ale, ale... nie o tym miałem chyba pisać ;,0)
Wczoraj okazało się iż A. wróciła z Krakowa w okolicach północy i dzisiaj zapewnie nie będzie miała czasu się spotkać. Ale mam nadzieję, że chociaż się zdzwonimy, bo muszę z Nią pogadać na temat wyjazdu. Nie wiem, czy zgodzi się na takie warunki, o których się dowiedziałem dopiero wczoraj, czy przedwczoraj. Jeżeli stwierdzi, że nie opłaca się jechać na imprezę do Poznania między 21 a 23, a dopiero 23 wieczorem dotrzeć na ManeVry, to chyba będę musiał szukać kogoś innego do namiotu, aby taniej to mnie wyszło ( w końcu chciałbym jeszcze z Soszą do Zakopca we wrześniu pojechać, więc... ,0). Ale mam nadzieję, że będzie Jej to w miarę chociaż odpoowiadało.
Szkoda tylko, że drogi były zakorkowane w obie strony i jak A. nie mogła wrócić szybko z Krakowa, tak Tania nie mogła szybko wrócić z Gdańska. Miałem się z obiema dzisiaj umówić na poranek filmowy, ale niestety się nie udało, bo Tania z kolei nawet nie puściła sygnału, który miał oznaczać, że ma chęć i siły na spotkanie. Heh... do Niej też dzisiaj będę dzwonił i zaproponuję z kolei wyjście do kina z Soszą i moją Przyjaciółką na Epokę Lodowcową. A później, kto wie? Chyba, że będzie chciała spotkać się dzisiaj, to ja nie będę miał nic przeciwko temu :,0) Ale jakoś w to wątpię :(
Heh... jak na razie i tak muszę pojechać na giełdę elektroniczną, aby kupić mojej matce tusz do drukarki, bo oczywiście sama w drodze powrotnej nie może zmienić trasy i sobie kupić... Mam chociaż nadzieję, że pieniędzy starczy i trochę zostanie i będę mógł zatrzymać resztki tej kasy.
Dobra, idę, bo w końcu do jutra tego tuszu nie kupię ;,0)
22:00 / 18.08.2002
link
komentarz (1)
Przeniosłem się do rezerwy na Valkirii. Teraz będę pisał tylko wtedy, jak będę miał czas i ochotę nie czując się do niczego zobligowanym. Mam nadzieję, że to trochę pomoże. Nie wiem... wiem tlyko tyle, że zaczynam znowu wracać do siebie. Po wczorajszym uświadomieniu mi kilku rzeczy przez Przyjaciółkę, zauważam jak złożenie się kilku rzeczy w jednym czasie na mnie podziałało. Valkiria, Pola Mokotowskie ( chociaż to na samym końcu, więc i w niewielkim stopniu w porównaniu do innych ,0), Tygrysiczka i wyciąganie mnie na dyskoteki przez Nią, pewna sytuacja we wspólnocie przez którą nie chciałem przychodzić na żadne spotkania, nowi znajomi z różnych miejsc i poznani przez różnorakie osoby. A teraz jeszcze zerwanie z Tygrysiczką, wyjazd z A. na ManeVry i przybywanie z Nią tak długi czas praktycznie codziennie grając w siatkę i wychodzenie na dyskoteki olewając inne miejsca, w których bawilibyśmy się pewnie równie dobrze, jeśli nie lepiej.
No i oczywiście nad tym wszystkim góruje moja osławiona słaba wola.
Ale ogólnie jest coraz lepiej. Wyspałem się wreszcie i miałem porządną sjestę poobiednią ( jak na prawdziwego halflinga przystało ;,0). Robię porządki na twardym dysku ( a powinienembył to zrobić już jakiś czas temu, więc... ,0) i zaczynam kończyć odpisywanie na list MElfce. Ogólnie sytuacja zaczyna się poprawiać, więc jest ok.
Jednak dalej nie wiem czy przypadkiem zaczynając kręcić się naokoło Tani nie zaczynam nieświadomie komuś przeszkadzać...