xelc // odwiedzony 20045 razy // [nlog/last day/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (50 sztuk)
14:55 / 15.12.2008
link
komentarz (0)
Zmieniłem formę. Chyba dlatego, że sam się zmieniłem.

Tutaj można porównać:

http://niemasiezczegosmiac.blogspot.com/

Jest to blog, na którym opisuję przeróżne śmieszne historie, ale tylko takie, które naprawdę miały miejsce. Dosyć smutów, deprechy i tekstów, które same wiążą sznur na gałęzi. Czas na pozytywne nastawienie, a przynajmniej próbę odnalezienia tych plusowych iskierek.
16:50 / 04.10.2005
link
komentarz (2)
Halo ;-)

Troche zaniedbalem tego nloga. Ale coz. Z pewnych rzeczy sie wyrasta, to jest chyba wlasnie ta rzecz, z ktorej wyroslem. Nie mam juz potrzeby plakania na cyfrowe ramie. Fajnie bylo.
12:19 / 13.09.2005
link
komentarz (1)
Czesc wszystkim.

3 miesiace temu pojechalem do Anglii. Chcialem pobyc sam, daleko od wszystkiego co znam. Zeby wejsc wglab siebie i dowiedziec sie kim naprawde jestem i czego chce od zycia (brzmi dziecinnie i takie jest. Sram na to). I co? Ide do Tesco, a tam przy kasie rozmawiaja ze mna po Polsku, ide do Mc'Donalda a tam sami Polacy. Schlalem sie na dyskotece. A Ochrona mowi do mnie: "przegiales stary". Normalnie ten kraj jest nasz. Angole pija polska wodke, pala Polskie papierosy (no w sumie Marlboro, ale z "palenie zabija") i w ogole.
16:11 / 30.04.2005
link
komentarz (1)
Marcin a pokaż dupę

A rozbierz się. A popłacz trochę. Chcę popatrzeć. Lubię obserwować. Bo wtedy życie wydaje mi się takie mądre, prawdziwe, smutne. Ojej. Chyba się wzruszyłem/łam. Muszę zmienić majtki na suche. Życie to sernik, więc nie bój się rodzynków. Ciężko w dzisiejszych czasach być flagą. Wszyscy chcą chlapnąć jakiegoś koloru na TWOJEJ fladze. Coś dodać. Poprzesuwać paski. No Kurwa mać! A jak nie zmienić kolorków, to przynajmniej pokrytykować. "wygadaj się, wypłacz na moim ramieniu, otrzyj łzy moją sukienką" A spierdalajcie wszyscy. Jak będę chciał popłakać to to zrobię. Jak mi będzie smutno to mi będzie smutno. A jak mnie weźmie melancholijny nastrój to sobie puszczę Portishead. Nie będę łaził z telefonem w ręku po pokoju i mówił. "jak to się stało? Jak to się stało?".

A teraz pokażę dupę:
Zasiałem w pokoju rzeżuchę ogrodową. Nie na bandażu, ale w ziemi ogrodowej. W bardzo ładnej, lakierowanej, japońskopodobnej doniczce po Bonsai. Na razie wygląda, jakby ktoś się zrzygał małymi brązowymi ziarenkami do doniczki. A potem ładnie to wyrównał patyczkiem po Big Milku. A wszystko po to, by mieć jakąkolwiek roślinkę w pokoju. W końcu to życie nie?
20:24 / 14.02.2005
link
komentarz (2)
z cyklu Zawidziane:

Poszedłem na spacer, bo spędzam zbyt dużo czasu karmiąc uzależniony mózg tłustymi kawałkami internetowej sieci. Idę sobie idę. Mijam różne słomkowe trawy, drzewa, jakieś takie żółto pomarańczowe widoki. Zupełnie jak jesienią, nie zimą. Dotarłem do ogromnej łąki. I co widzę? Pewien pan wyprowadza na spacer swojego wielkiego psa. Ale jak! Pewien pan, jeździ sobie samochodem na niemieckich blachach po łące. Wystawia rękę, czasem głowę, przez okno i woła psa. A pies biega za samochodem. Obserwowałem to jakieś 10 minut. W takiej sytuacji musiałem wsadzić sobie spowrotem w dupę moje narzekania na rosnące ceny paliw. Okazało się, że po prostu nie potrafię zrobić z benzyny właściwego użytku i zamiast wyprowadzić nią, moją mućkę, to ja ją marnuję na dojazdy na uczelnię (co za głupota, jak ja mogłem tak robić ?!).

Wujek ksiądz zmarł.
No trudno. Tylko tych dzieci szkoda. Bez ojca będą się wychowywały. Bo mój wujek, to nie był taki zwykły ksiunc. Tylko taki, co jak sobie popił, to chwalił się wszem i wobec, że ma troje dzieci i wiele innych gadżetów porozrzuconych po terenach przeróżnych parafii. No i kto wesprze te dzieciątka? ZUS? Nie. Kuria biskupia? W życiu.
Ale zostawmy temat wujka chujka, bo jest mało filozoficzny.

Proponuję eksperyment, który wypróbowałem na sobie:
Odnajdźcie kredki świecowe. Stare, połamane. Wyobraźcie sobie, że jesteście pięcioletnimi dziećmi. I rysujcie. Żadne tam wyszukane kosmosy. Rysujcie to co przychodziłoby wam do głowy, gdybyście mieli pięć lat. Czyli mama, tata, kotek. Strażak którym, chcieliście zostać itp. Nie starajcie się rysować zbyt ładnie. Ale też nie za brzydko. Powinniście to robić dokładnie tak, jak robi to pięcioletnie dziecko. Zabawa jest niesamowita.
P.S. Moje kredki świecowe zawierają w sobie kolory: zielony, czerwony, żółty, pomarańczowy, biały(?), czarny i brązowy. I co te biedne dzieci mają narysować? Gdy rysowałem tatusia i chciałem mu pokolorować sweterek, to nie mogłem wybrać koloru. Bo jest ich bardo niewiele, a każde ma jakieś psychologiczne znaczenie, a chciałem, aby sweterek był od tego znaczenia wolny. Zielony, znaczyłby, że tata był dla mnie łagodny, czerwony - agresywny, brązowy - miał mnie w dupie itp. Więc nie mogłem dobrać tatusiowi sweterka. Tak czy siak, polecam zabawę. Wyobraźcie sobie, że wiecie co mogą znaczyć wszystkie psychologiczne zagrywki w dziecinnych rysunkach, na przykład, jeśli dziecko narysuje mamę większą, niż reszta rodziny, to jest do niej bardzo przywiązany (albo po prostu jest zajebiście wysoka). Jeśli dziecko trzyma tatusia za rękę, a mama jest z drugiej strony rysunku, znaczy, że mama poświęca mu za mało uwagi i na przykład dużo pracuje. Przemyślcie sobie cały ten system znaków. Narysujcie potem rysunek. Możecie go potem powiesić nad łóżkiem. Dziecinnie proste znaki, które i tak zapewne tylko wy będziecie w stanie odczytać. Jeden obrazek będzie w stanie powiedzieć bardzo wiele, przekonajcie się. Ale jednocześnie podejdźcie do tego na luzie. Pozdrawiam.
08:19 / 05.02.2005
link
komentarz (0)
Muszę częściej wychodzić z domu.

Jak to dobrze czasem rano wstać. Stałem się światkiem przeuroczej sceny. Nie jestem specjalnie wyspany, mimo to, postaram się opisać fabułę w miarę wyczerpująco:
Szczecin, chodnik, ulica, zimno, wiadomo... szaro. Do tego ładny świt, jakoś zawsze tak się dzieje, że chmury są po przeciwnej stronie planety niż wschodzące słońce. Widocznie jakoś tam się przez noc dogadują, żeby w miarę ładnie z rańca wyglądać. Wróć! Na tym szarym chodniku Para. Oboje ubrani na czarno. Ona w ładnej czarnej spódnicy do kolan (tak trochę przed kolanami... hmmm.... jak to powiedzieć... chodzi mi o to, że kolana było jeszcze widać). Kobiety są niesamowite. Zimno, że jak mój pies, otoczony wełną, kołtunami, tłuszczem zrobionym z suchej karmy, robił kupę, to ona w locie zamarzała i stukała o (również zamarzniętą) ziemię. A babeczka sobie chodzi w sukience (spódnicy) i takim czymś u góry. Nawet kurtki nie miała. Wróć! Stoją sobie. Siódma rano, widać wracają z imprezy, widać się udała, pan jeszcze dzierży zieloną buteleczkę po piwie 0,3l niewiadomej marki (no nie będę z psem co ma cieczkę podchodził tak blisko nawalonego faceta). Żegnają się czule. Mój pies (Mućka... ale pies), zdążył zrobić siku, kupę, siku, siku, siku. Dalej się żegnają. Siku, siku (Mućka się zastanawia, czy nie strzelić jeszcze jednej kupy na zapas, bo nie wiadomo kiedy znowu wyjdzie). Pożegnali się wreszcie. Trochę dziwnie, tak na środku chodnika. Wszędzie daleko jak temu krasnalowi z kawału. Buzi buzi, pożegnanie, teges majonez. Poszli. Babeczka poszła w jedną stronę a facet stoi. Ale się chwieje. Ooooj... Nie! Jednak ustał. Stoi przy ulicy i rozgląda się. Tak jak policjanci uczą w Teleranku: Lewo, prawo, znów lewo. Ale wcale nie przechodzi tylko bardzo ładnie stoi. Dodam, że ulica nie widziała samochodu, ani w ogóle niczego, poza pasami, od wieczora (bo to taka mało uczęszczana ulica).Hmm... Mało uczęszczana ulica... Bo rzeczywiście, w dzień to może jeżdżą jakieś samochody, ale w nocy raczej rzadko. Skąd w takim razie tyle dziur się tam wzięło?? Wróć! On. Też ubrany na czarno (nawet włosy mieli czarne! Tak się dobrali!) w końcu przeszedł na drugą stronę, przeciął trawnik torem imponująco prostym. Dotarł na sam środek betonowego boiska z przeznaczeniem (przynajmniej tak to wymyślili ludzie, którzy rozlali nadmiar betonu na płaskim gruncie) do gry w piłkę. Dodam, że Ona w tym czasie już dawno się oddaliła. Więc stanął tak na środku boiska, wciąż ściskając butelkę. I chlust! Zrzygał się w sam środek. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Niesamowite jest... Że całą noc trzymał fason. Pożegnał się z babeczką jak należy, poczekał aż zniknie za horyzontem. A potem przerobił boisko na miskę i zapodał sobie poranną terapię odchudzającą. Mućka sika, facet rzyga, a ja na niego patrzę. I pomyślałem wtedy: Może Polska jest jak ten człowiek w czerni, co właśnie rzyga („może Polska jest jak ta klapa” - Dzień Świra). W kraju Wałęsa uznany jest za pacana, kretyna, klauna i półgłówka ośmieszającego sam siebie. Za granicą to powszechnie szanowany dyplomata, pionier demokracji wschodniej Europy i zasłużony człowiek w nowożytnej historii świata. Z jednej strony uważamy Polskę za najgorsze dno, w którym przyszło żyć. Nieustannie narzekamy, na siebie, na polityków, na gospodarkę, na wszystko. Z drugiej jednak strony podświadomie spodziewamy się, że zewnętrzny wizerunek Polski jest bardzo dobry. Rodzimi dziennikarze przynoszą nam wieści, jak to poważnie traktuje nas UE, USA i NRD. Dostajemy takie wiadomości, jakie chcemy dostawać. To zawsze konsumenci kształtują rynek. To jest taka polska dwulicowość. Środek skorupki czerwony, a z zewnątrz biało...
00:50 / 10.01.2005
link
komentarz (14)
Anglia

Byłem w Minehead, w turystycznym "kurorcie" dla zubożałej klasy śreniej, Butlins. Pracowałem w Guest Cateringu, który polegał na zabieraniu angolom niedożartych talerzy w ogromnej i przypominającej nieco czasy komunizmu widzianego oczami WFDiF'u, stołówce. Takie zabrane pozostałości wyrzucałem do śmieci, talerzyki wstawiałem do wózeczka, a gdy wózeczek się zapełnił, wywoziłem go do kuchni i przywoziłem sobie nowy. Bardzo fajnie było. Praca nie jest ciężka, gdy człowiek nauczy się już opieprzać. Anglicy są przede wszystkim grzeczni, uprzejmi. Zdają się okazywać Ci szczere zainteresowanie. I bez znaczenia na to, czy jest ono rzeczywiście prawdziwe, czy nie, dobre wrażenie pozostaje. Z powodu swojej niezwykłej uczciwości i grzeczności wydają się czasem głupawi. Często po prostu są głupawi. Niestety nie mogę być w tym fragmencie obiektywny bo wylądowałem na strasznej wsi, w ośrodku, w którym, poza obcokrajowcami, pracowali tylko Anglicy upośledzeni umysłowo, fizycznie lub alkoholicy. Zostawmy temat intelektualności rdzennych mieszkańców wyspy na kiedy indziej.

Wszystkie znaki przy drogach są mniejsze niż nasze i to mniej więcej o połowę. Co ciekawe, wcale nie tracą przez to na czytelności. Znaków jest bardzo dużo. Niektóre są śmieszne, ale generalnie po dłuższym zastanowieniu wydają się jednak sensowne. W Anglii właściwie nie ma większych skrzyżowań. Są tylko ronda. Samochody jeżdżą po rondzie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, co wydaje się być bardziej logiczne niż nasz system. W ogóle, wydaje mi się, że to ONI mają rację jeżdżąc po lewej stronie, a nie my.

Oczywiście KURKI. Są dwa krany. Osobno zimna i ciepła. Ciężko w tym umyć ręce. Obserwowałem jak to robią anglicy. Po pierwsze: rzadko myją ręcę. Po drugie: jak już myją to tylko w zimnej. A trzeba dodać, że zimna jest bardzo zimna, a ciepła jest gorąca i też bardzo.

W Anglii nie ma kuchenek gazowych (przynajmniej ja nie widziałem ani jednej), są same elektryczne. Ogrzewanie też jest w większości elektryczne. Dzieje się tak dlatego, że prąd jest tam tani, ze względu na dużą ilość elektrowni atomowych i ekologicznych (no wiecie, wiatraki i takie tam :)).

Jest bardzo dużo ludzi niepełnosprawnych. Praktycznie ogromna większość ludzi po sześćdziesiątce jeździ na wózku, albo przynajmniej dojeżdża wszędzie na takim eletkrycznym, czterokołowym skuterku. Mnóstwo wózków, zwykłych, elektrycznych itd. Są dla nich specjalne parkingi. Cała Anglia jest przystosowana dla niepełnosprawnych. Nie ma takiego miejsca, gdzie by się nie dało wjechać na wózku. Co ciekawe w architekturze nie widać jakichś specjalnych podjazdów dla inwalidów. Są one wtopione w otoczenie. Na pierwszy rzut oka sie tego nie zauważa. Dopiero po powrocie do Polski. Człowiek stwierdza, że kupiłby sobie taki skuterek i by śmigał. Tylko że zatrzymałby się na pierwszym krawężniku...

Pogoda: Pada często, ale nie aż tak często jak wszyscy myślą. Ponoć podczas jesieni i wiosny pada praktycznie codziennie. Jednak zima i lato są nieco mniej deszczowe. Czytaj: Pada co drugi, co trzeci dzień. Temperatura właściwie nigdy nie schodzi poniżej zera. Generalnie jest dość ciepło. Mieszkałem niedaleko oceanu, więc ciągle wiało. Podejrzewam jednak, że nie w całej Anglii tak wieje :). Rzadko bywa, aby niebo było całkowicie pozbawione chmur. Zawsze chmury albo właśnie ustępują, albo nadchodzą.

Kształt niemal całej wyspy jest górzysty. Może nie są to karkonosze, ale kształt jest wyraźnie pagórkowaty. Gdzieniegdzie są duże góry. Większość terenu to delikatne spady i wzniesienia pokryte pastwiskami, a te z kolej upstrzone są owcami. Miasteczka nieco przypominają Zakopane. Drogi są wąziutkie, często zwężają się tak, że mieści się tylko jeden samochód. Wtedy to kierowcy trąbią i dopiero jadą. Chyba działa to tak, że ten kto pierwszy zatrąbi ma pierwszeństwo. Ale to raczej niepisane zasady. W ogóle tu mnóstwo rzeczy odbywa się według niepisanych zasad.

Przestępczość jest bardzo niska. Policjanci mają gwizdki. Nie są to tacy typowi londyńscy przebierańcy. Wyglądają raczej zwyczajnie. Zawsze mają na sobie odblaskowe gadżety. Wszyscy rowerzyści poubierani są w odblaskowe kamizelki. A to dlatego, że drogi są naprawdę wązkie. I jeśli taki kierowca autobusu rowerzysty nie zauważy, to po prostu go skosi...
Co się ponoć zdarzyło nie raz.

Wszędzie rośnie trawa. Króciótka i bardzo zielona trawa. Drzewa tracą liście na "zimę" chociaż zimy tu nie ma. Wszędzie jest bardzo czysto. Jeśli piesek zrobi kupę i my jej nie sprzątniemy, płacimy 500 Funtów!!!! Co ciekawe za brak biletu parkingowego kara wynosi "tylko" 100 Funtów. Wszystko jest bardzo stare. Chociaż nigdzie nie widać kosiarek, ani leśników, to na pierwszy rzut oka wiadomo, że ktoś opiekuje się drzewami, trawą, inną roślinnością i zwierzętami.

Człowiek pracuje te sześć godzin. Potem idzie powdycha sobie trochę powietrza znad oceanu. Stać go na piwo, stać go na książki, płyty, filmy, może resztę dnia spędzić na pisaniu lub robieniu CZEGOKOLWIEK. Brak tu jakiegokolwiek stresu związanego z pracą czy egzystencją. Wszelkie objawy mojej depresji zanikły. Jedyną wadą jest to, że Angielki w 90% to okrutnie brzydkie wieloryby. pozostałe 10% to 11 letnie dziewczynki, które ubierają się i malują jak prostytutki. To jest bardzo dziwne w tym kraju. Nie to, że są grubi, bo to akurat zrozumiałe (boże co oni jedzą...), ale dlaczego pozwalają, by ich córki malowały się i ubierały w taki sposób? Czy oni tego nie widzą? Przecież to są dzieci. Moja teoria jest taka. Te małe dziewczynki wiedzą, że za 5 lat będą takimi wielorybami potworami, więc muszą już teraz spiknąć się w parę, a choćby i z jakimś pedofilem, byleby mieć cokolwiek. Zresztą jaki pedofil by chciał dziewczynkę co wcale nie wygląda jak dziewczynka, tylko jak młodociana kurwa?
01:05 / 08.12.2004
link
komentarz (1)
Panie Diable
(stare jak diabli... Ale nie macie wyjścia. W dni bez natchnienia, będę karmił was otrębami.)

Panie Diable, Lucyferze, Szatanie wcielony... Nudzi mnie moje życie. Uważam, że pozbawione jest sensu. Biblia jest niedoskonała właśnie o Ciebie. Bóg w zamian za wyznanie daje życie wieczne. A ty? Co ty dajesz ludziom, którzy obrócą się w twoim kierunku? Czy dajesz im wieczne potępienie? Przecież to zakrawa o błazenadę. Może więc dajesz im dostatnie życie doczesne. A potem co z nimi robisz? Chowasz ich po lodówkach? W garażu? Byle nie oddać ich Bogowi? A jak właściwie przekonujesz ludzi do Siebie? Mówisz im: Chodźcie do mnie, a ja dam wam bogactwa, panienki i w ogóle? Jak ludzie to sobie w ogóle wyobrażają?! Teraz tak. Jest wolna wola, czyli możemy wybrać co chcemy. Ale z jednej strony jest Bóg, z drugiej strony szatan. Jeden mówi o dobru, a drugi jest niemal czystym złem. Teraz jest problem, Diabełku. Bogactwo jest takim znowu złem? Sporo ludzi może wykorzystać pieniądze w dobry sposób. A jak chcesz komuś dać pieniądze, żeby przeszedł na „Twoją stronę, czyli na stronę zła, to skąd bierzesz kasę? Drukujesz? W takim razie po wskaźniku inflacji można by sprawdzić gdzie działasz najgorliwiej... Zaraz sprawdzę... Hmmm, kto by pomyślał... Zimbabwe z 90% inflacją, myślę, że Ty to chyba stamtąd po prostu pochodzisz. Nieważne. Pomijając fakt, że raczej nie możecie oboje istnieć, bo mi tu to wszystko już wychodzi na prostą. Już wszystko robi się logiczne... Zastanawiam się, czy nie chciałbyś kupić mojej duszy. A jeśli tak to co byś z nią do ciężkiej cholery zrobił... Wsadziłbyś mnie do piekła? Kazał cierpieć przez wieczność? Co to znaczy cierpieć? Każda śmierć, która uwolniłaby mnie od tego głupiego życia byłaby dla mnie zbawieniem. A może zrobisz mnie nieśmiertelnym? I w ten sposób ukarzesz mnie za moją próżność i egoizm? Ale dlaczego miałbyś kogokolwiek karać? Czyż karanie kogoś za jego złe uczynki nie jest na swój sposób sprawiedliwe? No i zasadnicze pytanie: po co? Dlaczego? Idiotyzm wielki z tym piekłem. Może sprzedam swoją duszę na aukcji internetowej? Czy ty, gdybyś był prawdziwy, schodziłbyś do ludzi i rozmawiał z nimi, „kusił” ich i nakłaniał do zła? Jeśli tak to po co? Znowu to samo pytanie. Coraz silniej dochodzę do wniosku, że i Ty i ten drugi nie możecie istnieć. Jest kilka przyczyn. Chociażby te piętrzące się jedna za drugą sprzeczności. Mimo wszystko, może bym i sprzedał Ci duszę, ale musiałbym dowiedzieć się co się z nią później stanie. Ogólnie mogę przyjąć, że w momencie śmierci po prostu umieram. Ale gdybyś kupił ode mnie duszę, to ciekawe co by się stało. A może jednak dałoby się tak z tą nieśmiertelnością motyw? Wiesz, ja sobie żyję i żyję i tak bym dość długo żył. Aż bym wszystkiego spróbował i w ogóle. Wtedy Bóg nigdy by mnie nie dostał. Cały czas siedziałbym na ziemi, a moja dusza razem ze mną. Co ty na to? ... ..... Małomówny jesteś. Ten drugi też zresztą. Takie mruki z was.
00:55 / 07.12.2004
link
komentarz (1)
David Lynch Lost Highway (1997)

Wszyscy znamy pana Lyncha. Człowiek ten prawdopodobnie nigdy nie zaznał bycia trzeźwym na umyśle. Ćpa całe dnie i noce, a gdy w końcu śpi, śnią mu się koszmary. Zażywa najtańsze narkotyki, są one jednak bardzo rzadkie na rynku (normalnie taka rzadziocha...). David Lynch to Narkoman Wyobraźni. Który w cudowny sposób potrafi zawiesić swoje wizje w przestrzeni.

Film opowiada historię pewnego muzyka, który mieszka z bardzo piękną kobietą (powiedzmy, bo to nie mój typ. Ale w założeniu miała być atrakcyjna i jest). Układa im się różnie z naciskiem w stronę tego dolnego "różnie". Wkrótce poznaje pewnego mężczyznę o niesamowitej twarzy, z pomalowanymi ustami. Tak naprawdę (moim zdaniem) film jest o tym właśnie osobniku. Nie wiadomo do końca kim on jest. Gangsterem, tajemniczym mścicielem, może jeźdźcem apokalipsy wymierzającym karę, albo po prostu psychopatą, czy samym diabłem? Tego właśnie nie wiem. Jeśli ktoś widział ten film i ma swoją opinię na temat, kim mógł być ten gość, chętnie posłucham. Ogólnie Lost Highway to specyficzne tempo i interesujące zdjęcia. Lynch skupia uwagę na aktorów. Na ich grę, twarze, oczy. Zwłaszcza oczy. Tajemnicze, pełne strachu, szaleństwa, zła.

Ogólnie cieszy mnie, że wreszcie znalazłem czas, aby obejrzeć ten film. Okazał się bardzo wartościowy. No i co najważniejsze, jest inny od aktualnych produkcji. Film ma 7 lat. Różnice są ogromne. Przede wszystkim pozwolono widzowi myśleć samodzielnie. To się w dzisiejszych produkcjach nie zdarza. Nikt już nie myśli o tworzeniu smaczków dla audytorium uważnie śledzącego każdą scenę i każdy dialog. Ale oczywiście (i na całe szczęście), są od tego wyjątki.

Wczoraj obejrzałem 12 małp. I nie w Zoo tylko w domu. Powiem tylko, że to dobry film S-F, chociaż S-F zostało tu zepchnięte na dalszy plan. To raczej film o miłości, z elementami thrillera. Brad Pit wreszcie pokazał, że nie tylko ma twarz jak pupcia niemowlaka, ale też potrafi grać. Film zrealizowany jest całkiem ciekawie. Przyjemnie zakręcony. Wiem, że film jest już dość stary, ale przypomina mi o tym, że ostatnio motyw podróży w czasie i szereg skomplikowanych splotów fabuły, jakie z tego wynikają, jest dość silnie eksploatowany. Biedny człowiek odnosi wrażenie wtórności.

Czy oni kiedyś zrozumieją, że jak się będzie karmić dziecko ciągle tą samą kaszką, choćby najfajniejszą i z gwiazdeczkami, to się wkońcu zrzyga?
00:40 / 03.12.2004
link
komentarz (6)
A chuja!

I stało się. Wreszcie przełamany wpół wracam. Jestem. Od razu mówię: Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Ja wiem, że zaraz spłynę na temat filmów, czy tego chcę czy nie, więc nie będę tu się rozpisywał na temat jakikolwiek inny.

Ogólnie wszyscy ludzie to chuje.

Chuje dzielą się na:
a) wielkie jebane kutasy
b) takie małe przebiegłe chujki.

Wszyscy się nienawidzą... Czy chodzicie do pracy? Widzicie czasem co tam się dzieje? A może tego nie zauważacie, bo sami bieżecie w tym udział? W tym potwornym obgadywaniu się za plecami. O chlustaniu krwistymi ochłapami złośliwości. Gdy tylko ktoś wyjdzie za drzwi, reszta obsmaruje jego negatywem wszystkie ściany. A im pracowitszy ktoś jest, im wyżej się wspiął, im bardziej się wyróżnia, tym większą jest darzony NIENAWIŚCIĄ. Wszędzie same chuje widzę.

Dalej słucham Portishead. Dalej uważam, że stare filmy są lepsze od nowych (zaczęło się...). Nowym filmom brakuje polotu. Są wystraszone. Boją się same siebie. Czy mi się uda? Czy spełnię nadzieje wytwórni? Znowu, nowe filmy są podobne DO SIEBIE! Podobne ujęcia, kolorystyka, identyczna fabuła. Nie mogę już na to patrzeć. Jako pracownik kina powinienem oglądać fszystko, ale po prostu nie warto. Z tego co mamy teraz w repertuarze, obejrzałem tylko Upadek (bo to kawałek historii), oraz Iniemamocni (bo lubię bajki :). Ogólnie teraz w kinach rządzą filmy robione na komputerach. Najwięcej ludzi przychodzi właśnie na nie. Rozpoczął to Shrek (chociaż może raczej Toy Story), pociągnął dalej Gdzie jest Nemo, Rybki z Ferajny, Iniemamocni, Garfield (chociaż był z nich najsłabszy), teraz jeszcze Ekspres Polarny. Te filmy wchodzą przebojem do kina. Są o wiele tańsze. Graficy mogą stworzyć wszystko czego zapragną. Są niewolnikami jedynie wyobraźni (pomijając producentów, analityków rynku, człowieków-kalkulatorów). Mnożą się te komputerowe twory jak króliki. Ale są niezłe. Ogląda się z przyjemnością. Wyposażone w ogromne dawki humoru, dobry styl, świetne efekty itp. A wiecie co mi to przypomina? Japonię i jej OGROMNY rynek Anime. Prawdopodobnie Hollywood, które zauważyło, że na filmach zrobionych znacznie taniej, bo na komputerach, można zarobić tyle samo, albo i więcej, niż na zwykłych, skieruje swoje tory właśnie w kierunku grafiki 3D. Może to i dobrze? System graficzny jest już właściwie gotowy. Teraz wystarczy dobry scenariusz i ekipa, która wdroży go w życie. Ale czasu i kasy na opracowanie scenariusza jest znacznie więcej. Co oznacza, że tego typu filmy są coraz ciekawsze fabularnie (no wreszcie). Jak na razie Hollywood testuje te filmy na "dzieciach"(bo skierowane są niby do dzieci), ale tylko czekać, aż powstanie pierwszy poważny film, dla osób starszych, wyłącznie dla osób powyżej 15 roku życia. I ja na to czekam i na to liczę.

To nie jest tak, że uważam, że ta technika zepchnie film. Uważam, że jest to szansa, dla ludzi z wielkimi pomysłami i małymi środkami. Którzy w normalnych warunkach nie byliby w stanie stworzyć filmu. Technika komputerowa pozwala zrobić film o wszystkim. Tak o gadających rybkach, jak o gadających samochodach, a nawet stworzyć sagę kosmiczną obejmującą kilkadziesiąt pokoleń. Widzę tu ogromny pokład możliwości. Może kiedyś wszyscy będziemy chodzić do kina na filmy kilku kolesi z jakiegoś podwórka, którzy zebrali się w kupę i stworzyli coś wspaniałego. Co prawda, aby osiągnąć poziom o którym mówię, potrzebnabybyła rewolucja w sprzęcie internetowym (przynajmniej tym osobistym), ale nic to. Świat należy do marzycieli.

I co? I chuj! Znowu zszedłem na temat filmowy.
00:48 / 21.08.2004
link
komentarz (8)
Milczenie Owiec

Poprzedniej nocy nadrobiłem tą krzyczącą zaległość. Co za film! Co za klimat! Co za aktorstwo! Ludzie. Absolutnie niesamowity. Wciągająca fabuła. Jeden z najlepszych filmów w swoim gatunku. Trzyma klimat od początku do końca. Widz śledzi rozwój wypadków, samemu wysnuwając wnioski. Sceny łączą się w logiczną całość. Kolory, zdjęcia, motywy. A dialogi pomiędzy Doktorem Hannibalem a Clarice. Kiedyś bardzo lubiłem thrillery, ale ostatnio zaczęły mnie nudzić, ze względu na schematyczność. Jednak ten film mnie oczarował. Przepadłem w gęsty dym pełen tajemnic, szaleństwa, seryjnych morderców i cierpienia. Gdy film się już skończył przesiedziałem całe napisy w zadumie (trochę przesadzam, ale ładnie brzmi...). Marzę o tym, aby pójść do kina na trylogię. Taki wieczór z Hannibalem. Czerwony Smok, Milczenie Owiec i Hannibal (chociaż to ostatnie najmniej). Ewentualnie chciałbym zobaczyć Czerwonego Smoka w obu wersjach (oryginał i remake) a potem Milczenie Owiec. Czytałem książkę o Czerwonym Smoku. Podejrzewam, że jest też książka o Milczeniu Owiec. Więc myślę, że jak tylko zaliczę matmę to taką znajdę. Acha! Ważne! Uważam (w pełni świadomy...), że DRUGA scena z noktowizorem już na zawsze przejdzie do historii kina. Serce biło mi niesamowicie, sam nie wiedziałem, czy chcę, aby on ją złapał, czy aby jej się udało. Skończyło się dość typowo, czyli "ona", ta dobra, zabiła "jego", tego złego. Ale trudno. Wybaczam, raz na jakiś czas można. Teraz już się nie robi takich filmów. Chociaż, nie generalizujmy.

P.S. Bardzo nadużywam {...}, więc w tym tekście są tylko dwa (z tym ostatnim trzy...). Cztery... Pięć... Kurwa...
01:51 / 19.08.2004
link
komentarz (9)
Ludzie jestem zakochany!

I to nie w byle kim, bo w prawdziwym ideale. Jest mądra, inteligentna, myśli logicznie. Lubi wiązać się w układzie partnerskim. Woli współpracować, niż dominować, czy być zdominowana. Śpiewa jak Beth Gibbons. Ma śliczne, lekko falujące, sięgające trochę za ramiona, rude włosy. Oczywiście włosy są naturalnie rude, czego najlepszym dowodem są wspaniałe piegi na twarzy. Ubiera się kobieco, lecz nigdy wyzywająco, lekko podkreśla talię, czym doprowadza mnie do szaleństwa. Ma na imię Agnieszka bądź Anna, ewentualnie Alicja.

Problem w tym, że nie istnieje. A ja jej szukam. I ciągle mówię „nie dziękuję, czekam na kogoś”, na następnej stacji oczywiście nikt nie wsiada. Aaaaa... Jeśli nie dziś to może spotkam tego kogoś za dziesięć lat. Albo za dwadzieścia, albo nigdy... Czuję jednak jakbym ją kochał. Jakby gdzieś tu przy mnie była. Duchem, obłokiem. Jak pamięć o zmarłej, bliskiej osobie. Czasem chcę do niej pisać listy. „Dawno Cię nie widziałem. Chciałem Ci coś powiedzieć. Kocham Cię. Wiem, że Ty też mnie kochasz. I będziemy biegać boso po zielonych łąkach... Jeśli zechcesz możemy nawet mieć dzieci. A choćby dwanaście. Chciałbym chodzić z Tobą do kina. Długo rozmawiać po przeczytaniu książki. Mówić o spostrzeżeniach, rozmawiać o życiu, o śmierci. I gdy już wyłysieję i będę miał reumatyzm, przytulić się do Ciebie, siedzącej obok mnie w zielonej, flanelowej koszuli. A gdy będziemy razem chodzić jesienią po lesie, chciałbym abyśmy już nic nie mówili. Tylko szli, tak samo starzy jak te drzewa i tak samo szczęśliwi.”

Ech szkoda gadać........

Filmy filmy filmy filmy...

50 pierwszych randek:
Nawet śmieszna komedyjka. Można raz obejrzeć. Swoją drogą życie tej dziewczyny to musi być katorga. Codziennie przeżywać taki horror. Nie pamiętać swojego męża, dzieci itepe.

Osada:
Jak wszędzie się chwalą, film zrobili Twórcy Szóstego Zmysłu, więc spodziewałem się wiele. Równocześnie bałem się, że się zawiodę. I się niestety sprawdziło. Może zacznę od tego co mi się w filmie podobało. Podobał mi się Adrien Brody, kolory, drzewa, mgły i kostiumy. Niektóre zdjęcia były bardzo ładne i klimatyczne. Nie podobało mi się to, że spodziewałem się, że będę się bał jak na Szóstym Zmyśle. A w gruncie rzeczy w ogóle nie było czego się bać. Na plakatach hasła typu „Jeszcze nigdy tak się nie bałeś”... i w sumie mają rację „nie bałem” się. To nie zawsze jest wada, jeśli film jest niestraszny. Ale akurat tym razem mnie to wkurzyło. Film ma kilka zalet, na tle socjologiczno, społeczno, psychologicznym. Ale niestety straszny nie jest. Co najwyżej, tak niestraszny, że aż straszny. Można go obejrzeć, jasne, czemu nie. Ale raczej nie ma potrzeby zabierania zapasowego pampersa ze sobą.

Spider-Man 2:
Film robi wrażenie niskobudżetowego. Jest to sztampowy przykład odcinania kuponów od sukcesu komercyjnego, jakim była poprzednia część. Film jest na pewno tańszy niż poprzednia część i pomimo upływu lat, efekty specjalne są gorsze (tańsze) niże w pierwowzorze. Prawie ciągle Prawdziwego Spidermana zastępuje komputerowy model co niestety widać i to nazbyt nachalnie. Traci się przez to przyjemność z oglądania filmu. W filmie jest mało akcji, co wynika chyba właśnie z okrojonego budżetu. Jest za to mnóstwo nawiązań do innych filmów. Między innymi do Matrixa (cała masa) i do starych horrorów (scena, w której octopus odzyskuje przytomność w szpitalu). Znalazło się też kilka bardzo śmiesznych scen, za co chwała twórcom. Film po pierwszej fali raczej szybko zniknie z kin. Pierwsza część była zdecydowanie lepsza. Oczywiście znalazła się już zapowiedź trzeciej części. Chyba niepotrzebna...

The Ethernal Sunshine of The Spotless Mind:
Najlepsze zostawiłem na koniec J. Film bardzo mi się podobał. Przez chwilę myślałem, że się rozkleję. Jedna z najlepszych ról Jima Carreya, który udowodnił, że jest bardzo dobrym aktorem, nie tylko komikiem. Na wstępie zaznaczę, że film w żadnym razie komedią nie jest. Co bardzo dziwi ludzi, którzy potrafią nawet wyjść w połowie seansu bo spodziewali się romantycznej komedyjki. Film jest trochę zakręcony, piękny i smutny. Pięknie się go ogląda. Chyba jedyny film, który leci teraz w kinie i mam ochotę zobaczyć go po raz drugi. Mówię oczywiście o aktualnym repertuarze.
16:11 / 25.07.2004
link
komentarz (10)
Kilka filmów i notka na mój ulubiony temat czyli "o życiu".

Król Artur
Film, na który wielu czekało i, na którym wielu się zawiedzie. Przeoczyłem pierwsze 10 minut filmu. Więc o nich nie opowiem. Gdyby Disney miał kiedyś zekranizować jakąś krwawą książkę (ciężko podać przykład krwawej książki...), lub zrobić remake, powiedzmy Szeregowca Ryana. To wyglądałby mniej więcej tak. Król Artur miał w zamierzeniu opowiadać o kulisach legendy, gdzie to smutna prawda uciera nosa wierze w bohaterów, męstwo i prawość. Wyszedł z tego typowo amerykański, naiwny film o bohaterach... A przecież miało być inaczej. Dodam jeszcze, że jest do bólu poprawny. Nawet najgorsze "te złe" postaci zachowują się tu nadwyraz poprawnie. Słyszałem, że budżet był rekordowo wysoki, podobno przeogromny... Cóż... Nie widać! Chwilami ma się wrażenie, że przyszło się na niskobudżetowy pełnometrażowy produkt spod znaku Xeny: Wojowniczej spódniczki. Nie ma porównania z Władcą Pierścieni, i to z żadną częścią. Gdybym musiał zapłacić za bilet to wyszedłbym z kina wściekły.

Żony ze Stepford
Naprawdę śmieszna komedia. Polecam. Także ze względu na Nicole Kidmann, która zdaje się nie starzeć. Niestety przez cały seans jest albo szatynką, albo blondynką, a ja ją lubię za rude ;). Co najlepsze, nie śmieszy tam tysiąc głupich min serwowanych przez Ace Venturę, tylko inteligentne (i tutaj chwila podnosząca napięcie...) dialogi. Drodzy bracia Coen Ladykillersom zabrakło właśnie tego czegoś, tych dobrych dialogów, trafnych, ciętych ripost i odzywek, pomysłowych i śmiesznych wstrzymań, ruchów dynamiki. Zbaczając z tematu "Żon", bracia Coen chyba po prostu nie czują się dobrze w komedii... To tyle, na Żony ze Stepford warto pójść do kina, chociaż nie jest to absolutnie konieczne, bo zapewne na DVD będzie się go oglądało tak samo dobrze.

Adaptacja
Bardzo dobry film. Wielu mówi o nim: amerykańska odpowiedź na Dzień Świra. I coś w tym jest. To taki śmiech prez łzy, z jednej strony śmiejemy się z głównego bohatera, z drugiej, jest nam trochę smutno, bo wiemy (tak tak), że z samych siebie się śmiejemy... Troche zakręcony, nietypowy (boże dzięki!!!!), zaskakujący (wreszcie coś co potrafi zaskoczyć). Podobieństwa do Dnia Świra są chwilami uderzające. Na pewno obejrzę go niebawem jeszcze raz, bo jest w nim bardzo wiele wątków, z których można się wiele nauczyć (tak tak, ten film potrafi czegoś nauczyć! A jednak nie wszystko co "made in USA" jest złe...). Zdecydowanie wartościowy film, a kto się ze mną nie zgadza to zapraszam tu do mnie pod trzepakiem o dwunastej na gołe klaty...

To tyle jeśli chodzi o recenzje. Byłoby więcej, ale poczekam trochę, nie chce mi się znowu pisać cały dzień o filmach...

Mało mam ostatnio czasu na cokolwiek. Praca, życie, spotkania... Mało śpię i mało jem. Ale za to czuję, że żyję. W Adaptacji padło piękne zdanie. Spróbuję przekazać je najlepiej jak potrafię:
Możesz kochać kogo tylko zechcesz.
Dokładnie i nawet ta osoba nie może Ci tego zabronić. Dla mnie to olśniewające stwierdzenie. Takie prawdziwe,teoretycznie oczywiste... Kochasz absolutnie kogokolwiek. Możesz kochać wszystkich, jeśli starczy Ci sił, albo nie kochać nikogo. Możesz... Jak to jest kochać? Tak naprawdę. Być gotowym zginąć za drugą osobę. Czułem już coś takiego? Czy to było to? Czy miłość jest skończona? Czy to uczucie jest z chwilą zapłonu skazane na ostateczne wygaśnięcie? Ile może trwać. Rok? Dwa? Wieczność? Czy prawdziwa jest tylko miłość do grobowej deski? Czy prawdziwe i szczere uczucie nie może trwać, powiedzmy, dwa lata. Potem zwyczajnie się skończyć? To już nie jest miłość? Czy uczucie skończone w czasie musi być kalekie?

Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w kolejnym odcinku Świata Według Kiepskich.

Malutki słowotoczek:
dupadupadupa dupadupa dupa... pracujesz dziesięć godzin, śpisz osiem, jesz godzinę, doprowadzenie się do stanu kosmetycznej używalności zajmuje Ci dziennie sześćdziesiąt minut. To razem dwadzieścia godzin. Do tego należy doliczyć wszelkie dojazdy, zakupy, chwila pierdzenia w stołek i z całej doby pozostanie może godzina. Ja nadrabiam kosztem snu, bo na co komu osiem godzin snu, skoro nawet gdy śpisz krócej to jakoś wstajesz i żyjesz. Zawsze to jakoś działa... dupadupadupa dupadupa dupa... Jak można funkcjonować na świecie, skoro większość czasu nie mamy czasu? POLACY MAJĄ GUST! zauważyłem, że na seansach, o których mówiłem, że bida z nędzą, są pustki, po pięć, sześć osób na sali. Nasz naród nie chodzi do kina, bo to jest zdominowane przez słabe fabularnie produkcje USA, których my nie lubimy. Stąd ten problem. A nie jak się wielu szanowanym krytykusiom wydawało, że to z braku kultury, bądź chęci poszerzania swojego kontaktu ze sztuką. Nasza absencja na salach kinowych wynika właśnie z dużej kultury i potrzeby kontaktu ze sztuką. A kolejny nędzny Thrillerek z tymi samymi aktorami i podobnymi schematami to żadna sztuka. Cieszy mnie to, że tak się dzieje w naszym kraju. To dobry znak. Dobrym znakiem jest też dzisiejsza ustawa o swobodzie działalności gospodarczej oraz o wiążących interpretacjach ustaw przez Urząd Skarbowy. To jest coś. Za dwa lata poczujecie różnicę. Plum.
21:19 / 27.06.2004
link
komentarz (9)
Największe szmiry jakie są teraz w kinie:

Punisher (bez komentarza...) (albo jednak z):
Najsłabszy film akcji jaki widziałem... Już chyba nawet Drużyna A była ciekawsza... Jeden pomysł nie ratuje filmu. To ZA MAŁO!

Dirty Dancing 2:
Jak można?! Jak można?! Zresztą może ktoś lubi takie filmy... Dla mnie to strasznie nudne...

Rogate Ranczo:
W ogóle nie śmieszny, jeśli chodzi o filmy dla dzieci to lepiej jest pójść na Harrego chociaż... ale i tak już lepszy jest Harry, nie wspomnę o Shreku 2, bo ten film jest na tyle dobry, że obrazą dla niego jest porównywanie go z taką kaszaną...

Świt Żywych Trupów:
Wszyscy mówią, że kaszana i badziew, ale widziałem kilka pojedyńczych scen i mam ochotę go obejrzeć... Chyba dzisiaj sobie na niego pójdę, potem powiem więcej na temat tego filmu.

Praca w Multikinie jest ciężka ale dobra. Właściwie codziennie coś oglądam :-).

O Troi nie będę już wspominał, bo obsmarowałem ją poprzednio.

Acha! Obejrzałem taki film nakręcony dla HBO. "Elephant" - opowiada on o jakiejś szkole w USA, do której w pewnym momencie wbija się dwóch nastolatków uzbrojonych w automaty kupione przez internet i robi masakrę. Film ogólnie jest dość stereotypowy. Najpierw pokazują oni tych biednych uczniów, którzy mają zginąć, jako pięknych, wspaniałych ludzi z przyszłością, z planami, zdolnych, twórczych itepe. Potem pokazują tych dwóch chłopaków jak grają w "brutalne gry komputerowe", bądź są odrzucani przez resztę środowiska uczniowskiego. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia dlaczego film nazywa się Elephant, może dlatego, że Ci goście, tak jak słoń, nie mogli być przez nikogo powstrzymani? Czułem wielką sympatię do tych chłopaków dzierżących w rękach karabiny maszynowe (zwłaszcza jak rozwalili takie trzy różowe, obrzydliwe babsztyle). Ciężko nie czuć sympati do morderców po tym filmie. Goście dokładnie wszystko zaplanowali, nie wpadli w panikę, zachowali zimną krew niczym najlepsi komandosi, (a przecież to były zwykłe uczniaki)to co robili, robili do końca. Podobało mi się ich zdecydowanie, charyzma i pomysł. Wejść do szkoły z karabinami maszynowymi, pistoletami i ładunkami wybuchowymi. Genialne! .....
Ile razy miałem ochotę tak zrobić? Tysiąc? Dwa tysiące? A oni tak zrobili. Imponujące. Zabijanie jest oczywiście nieetyczne. I jeszcze w dodatku zabronione (zwłaszcza ludzi).
Najdiotyczniejsza prawda, to to, że o zabitych pamiętać będą tylko rodzice. Gdy i oni umrą, nikt już nie wspomni o jakichś zastrzelonych dzieciakach. Natomiast dwoje nastolatków, którzy zabili ileś tam osób, a na koniec popełnili samobójstwo, zapiszą się w kartach historii. Będą w encyklopediach z imienia i nazwiska. Psychologowie, będą pisać o nich prace magisterskie, doktoraty itepe.
Może jestem jakiś nienormalny, ale wydaje mi się, że to dobry pomysł. Gdy najdzie mnie ochota na samobójstwo, ale takie stuprocentowe. Wyjść wtedy na ulicę, pozabijać tyle osób ile się da... Wypas :P

Jezu! Ciągle czegoś zapominam. Kilka zalet filmu:
Film pokazuje każdą ofiarę z osobna, skupia się na niej, poświęca uwagę, losy poszczególnych ofiar przeplatają się z innymi, co tworzy ciekawy klimat. BARDZO podobały mi się zdjęcia chmur w tym filmie. Są na początku i na końcu. Takie właśnie zdjęcia chciałbym robić. Jeszcze świetnie wyszły zdjęcia drzew jesienią. Świetny kontrast, piękne kolory. To mi się podobało. Podobał mi sie także odgłos i zachowanie się broni, z której strzelali ci goście. Jak na taki film, to broń zachowywała się bardzo realistycznie, MIA4 nie miał odrzutu, bo nie powinien mieć i to było świetne. Dobra starczy, bo naślecie na mnie policję jak jeszcze trochę pozachwalam tych morderców... ;)
01:16 / 14.06.2004
link
komentarz (4)
Silnie wyeksploatowany temat wyborczy

Poszedłem na wybory. A jakże! Wcześniej obejrzałem oczywiście wszystko spoty reklamowe. Bez skutku. Niektóre z odrazą, niektóre z zażenowaniem. W końcu oddałem głos na Unię Wolności, bo wiem, że do UW należą z reguły osoby wykształcone. To tyle.

A teraz kolejna dawka słowotoku: czerwona mała pluszowa, szklana kuleczka przeleciała przez wielkie kwadratowe oko i rozbiła się o siatkę z zakupami. A w siatce były moje wspomnienia (kolejne,0), mojej nieszczęśliwej miłości. Jadąc autobusem czerwonym najczęściej właśnie wspominam sobie dialogi, błędy popełnione. I cholera mnie bierze. I spać nie mogę. Rozładowuję się waląc pięścią w ścianę i wygłaszając niepowtarzalne wiązanki. Po czym okazuje się, że wcale się nie rozładowałem, nie uspokoiłem. WRĘCZ PRZECIWNIE. AAAaaaaa zabić wszystkich!!! podłączyć pod prąd. Pogłodzić i pokazać torta przez pancerną szybę. Albo lepiej, pokazać ludzi jedzących torta...
Jak najlepiej zapomnieć?
Pogodzić się ze wspomnieniami. Zwalić błędy na okres buntu, wiek dojrzewania, usiłowanie przemianowania zwykłego życia na fragment tragicznego filmu. Zamianę zwykłych zdarzeń w Antygonę. Wprowadzenia tragizmu kontrolowanego.
Nie kochasz dziewczyny, z którą jesteś od roku? Kochasz inną? Rozstań się. Chociaż ci dobrze. Mimo, że nic nie możesz jej zarzucić. (t r a g i z m k o n t r o l o w a n y,0)

To by było na tyle. Dodam od siebie, że jestem ostatnio bardzo szczęśliwy. Ponieważ dostałem wymarzoną pracę w Multikinie (co jest umyślną kryptoreklamą, zapraszam wszystkich do kina!:,0),0) i przez całe wakacje będę miał dostęp do przedpremierowych seansów, biletów pracowniczych i dostanę taką fajną smycz z Multikina. Dodatkowo wszyscy pracownicy będą na integracyjnej imprezie, a tam: pyfko za darmo, jedzonko też... A gdy już się naintegrujemy idziemy sobie oglądać Shreka 2 z dubbingiem (bo napisów pewnie nie bylibyśmy w stanie przeczytać...,0). Oj ludzie będzie się działo. A recenzje filmów to będą się tu pojawiać co drugi dzień. Jedynie "Troi" nie skomentuję. Bo uważam ten film za wielkie drogie, końskie gówno. Sceny walki, które powinny/miały być esencją tego filmu, okazały się wielką chaotyczną kaszaną, w której widać TWARZE, nie MIECZE. Była tylko jedna dobra, przyczynowo-skutkowa walka Hektora z Achillesem. A z takich właśnie walk powinien składać się cały film. Niestety nie składał się. Babki oczywiście rozbierały się tak, że tępy operator nie mógł złapać choćby skrawka piersi. Swoją drogą powiedzcie mi dlaczego w USA można pokazać jak jeden człowiek wbija drugiemu miecz w ciało aż po rękojeść, ale nie można pokazać nagiej kobiety? Wracając do scen walk to radzę producentom Troi obejrzeć sobie na video Gladiatora... Gdzie sceny walk zostały zrealizowane wprost fenomenalnie. Gladiatorowi depcze po piętach Ostatni Samurai z Tomem Cruisem. Było tam kilka scen walki godnych uwagi. Uważam, że Troia padnie tak samo jak jej miejski odpowiednik historyczny. Za dużo kaski, za mało serca panowie...
01:27 / 02.06.2004
link
komentarz (7)
Wygrzebałem gdzieś z zakurzonych folderów na komputerze. Ten tekścik ma chyba z cztery lata. Widzę po nim, że ludzie się jednak zmieniają (ale styl to chyba miałem nawet lepszy...,0), ale nie można się zmienić całkowicie. Pomijam tutaj pewnego Chińskiego generała, który zmienił płeć i został tancerką baletową...

Oto ja i moja proza. Nic nie warta... Niedoceniona nawet przez rodziców. Dlaczego tak pragnę aby ktoś to przeczytał? Bo chcę, pragnę głosów. Potrzebuję aby ktoś w końcu powiedział: Marcin nie wiem jak ty to robisz, to jest niesamowite! Powinieneś pisać książki. I ja bym wtedy rzeczywiście zaczął te książki pisać...
Z pasją, przepełniony natchnieniem, pięknymi słowami, wersami zatopionymi we flagach i uczuciach. W heroicznych czynach i sensownych zgonach. Będę tworzył wiersze o moim uczuciu. O braku mojego uczucia. O braku Ciebie w tym uczuciu. Wiersze o niezwyklych ludziach naszej epoki. Rymy, wersy, zwrotki upamiętniające tragedie wojen, czy zakazów wolności słowa ("... na mych ustach knebel odcisnął się czerwienią...",0). Pisał krótkie, acz treściwe opowiadania o kimś kto młodo umiera. Zawsze z morałem! W końcu napiszę książkę. Długą, ale bez przesady. Do trzystu stron, bo przecież to będzie moja pierwsza książka. Będzie opowiadała jakąś historię. Oczywiście bez happy endu. Kilku ludzi, mało zdarzeń, dużo przemyśleń. Śmierć. Potem będzie długa przerwa. Spowodawana zniechęceniem wynikającym z krytycznych recenzji... I kolejna książka uładzona, dojrzalsza, ale już nie tak agresywna i nie tak żywa. Moze bedzie troszke o bogu, jakas ciekawa intryga, postać obrońcy prawa...
Ja ja ja ja.
Jestem egoistą, pasjonatem samego siebie, a raczej własnego interesu. Siebie raczej nie lubię. Chcę być mroczny. Chcę być murzynem (żenada,0).
04:21 / 27.05.2004
link
komentarz (11)
Day After Tomorrow

Byłem na pokazie przedpremierowym:
plusy:
+ oczywiście FX. Przez jakąś jedną trzecią filmu miałem szczękę otwartą, a oddech wstrzymany. Sceny, takie jak szalejące tornada w LA są po prostu przepiękne. Zresztą realizowane z wyobraźnią, co prawda chwilami widać, że to komputerki latają, ale mimo wszystko wrażenie jest niesamowite, zwłaszcza w kinie, na ***nasto metrowym ekranie.
+ syn głównego bohatera, niejaki "Sam" to nie kto inny a właśnie "Donnie Darko"! I chwała za to. Chociaż chłopak chyba gra zawsze tak samo (co sprawdzało się w Donnim,0), to mimowolnie wprowadził odrobinę tajemniczości do filmu...
+ Film daje przyjemność z oglądania, jest prosty (czasem to zaleta, zwłaszcza jak ktoś sobie wypije...,0), kamera nie skacze jak szalona, chaotycznie pokazując wszystko, czyli nic. Kamerzysta majestatycznie lata sobie łukami pokazując widzowi niesamowite obiekty z wielu stron. Podejrzewam, że to cudowne dla amerykanów zobaczyć zamarzniętą, czy zalaną do połowy statuę wolności (bo kto by chciał zamrażać orzełka...,0).

a teraz minusy:
- obrzydliwie typowy scenariusz. Typowo amerykański, z obowiązkowym Happy Endem, z patriotyzmem w butach, rękawicach i gumach do żucia.
- głupota scenariusza (nie ma nic wspólnego z typowością,0). Główny bohater filmu jest wybitnym naukowcem, który ogłasza prezydentowi USA swoją "niesamowitą" teorię o nadchodzącej epoce lodowcowej... Boże, przecież tego się uczą dzieci w pierwszej klasie liceum. Nie wiem, czy istnieje ktoś, kto nie wie o tym, że globalne ocieplenie może stopić czapy polarne i doprowadzić najpierw do zalania a potem do oziębienia planety. Ale oczywiście w USA trzeba być wybitnym naukowcem, aby to wiedzieć... no i pomysł z zamarzaniem w kilka sekund. To niewiarygodne, aby istniało coś takiego co obniża temperaturę aż tak (w filmie było -101 stopni w kilkadziesiąt sekund...,0)
- Jest taka scena, gdzie troje nastolatków ucieka wewnątrz biurowca, a korytarze pokrywają się lodem. Oni biegną, a ściany i podłogi za nimi robią się białe od lodu... Gdy to widziałem myślałem tylko "boże, przestańcie się kompromitować, niech ta scena się już skończy". Ta scena była beznadziejna, najgorsza w całym filmie... Oczywiście w ostatniej chwili im się udaje, zamykają drzwi, palą w piecu i lód do nich nie dociera... Beznadzieja...
- Acha! Oczywiście jest jeszcze zły i głupi (a jakże!,0) zastępca prezydenta, który później przyznaje "klimatologowi" rację i mówi światu, że zrobili źle, że zanieczyszczali środowisko... cyrk na kółkach.

Sumując: Zapomnijcie o scenariuszu, nie myślcie o fabule, nie szargajcie sobie nerwów logiką istnienia takiego kataklizmu. Chociaż to ostatnie akurat najmniej razi. Delektujcie się ucztą dla oka i ucha. Pięknie rozpieprzające się ulice, oblodzone wierzowce, tornada, powodzie, grad. To jest w tym filmie piękne i to trzeba podziwiać.
22:54 / 18.05.2004
link
komentarz (3)
O życiu (wciąż pod wpływem Donnie Darko,0)

Umieram. Z każdą chwilą bardziej. Każda część mego ciała powolutku się rozkłada. Zaczyna gnić, gdy nie patrzę. Nigdy się tym nie przejmowałem. Jednak teraz, gdy życie jest tak piękne, w istocie zawsze takie było. Dopiero teraz dostrzegam to, potrafię czytać świat. Wynajdować najpiękniejsze chwile, oddechy, we wszystkim. Odnajduję sztukę w chmurach, wietrze, brzydocie, starości. Zachowuję się jak dzieciak, jak turysta. Absolutnie wszystko jest godne uwagi, warte zrobienia zdjęcia.

Wszystko jest przyziemne? Szare? Nudne? Spójrz w niebo. Tam nieustannie toczy się epicka bitwa pomiędzy Cumulusami, Stratusami i innymi Nimbusami. Do tego dochodzi słońce, które cały czas się rusza (niby się nie rusza, ale to nie jest teraz ważne,0). Zmienia się kąt padania promieni, które próbują rozdzielić zwaśnione niebiosa. Chmury płoną żywym ogniem, są rozcinane świetlistym ostrzem, niczym z obrazków z Jezuskiem. Niektóre czernieją, zmęczone ciągłymi walkami. Ogromne, majestatyczne, ale bardzo poszarpane, krwawiące. Wojna trwa też w ciągu nocy. Jednak wtedy chmury są już całkiem czarne. Szare jak ze starych filmów. Skłaniane do ruchu przez księżyc.

Czasem jest naprawdę ostro. Ciężki pornos z piorunami, z gradem.

Właśnie to podoba mi się w życiu. Wokół dzieje się tyle, wiatr niesie tyle emocji, wcale nie trzeba żyć w starym schemacie. Wystarczy tylko obserwować, odczuwać. Można czerpać z tego niesamowitą radość. Wcale nie trzeba żyć według ustalonego przez przodków szablonu. To nie musi tak wyglądać. Moje i Twoje życie wcale nie musi opierać się na tych „sprawdzonych” zasadach. Wcale nie trzeba się uczyć, pracować, mieć dzieci i umrzeć. Nie musisz osiągać CZEGOKOLWIEK. Możesz całe życie obserwować ludzi, taflę wody, walkę o światło drzew w lesie. Wreszcie możesz do ostatnich dni robić ludziki z kasztanów. Jeśli tylko sprawia Ci to przyjemność. Dlatego:

--- Życie jest absolutnie piękne ---

Wracając do początku:
Umieram z każdą chwilą. Czas nieustannie się kurczy.
Osobiście liczę na to, że w niedalekiej przyszłości pojawią się różne zastrzyki, tablety i inne medykamenty przedłużające znacznie życie.
W każdym razie fakt, że homo sapiens są śmiertelni trochę przeraża, ale też pobudza do szacunku dla tykającego zegara. Nakłania do odejścia od telewizora.
To nie jest jednak powód do przesadnego strachu o zdrowie, jeśli lubisz papierosy, pal. Heineken jest Ci drugi po bogu, pij. Życie jest dla mnie nie na odwrót.

Nie widzę powodu, aby odmawiać jakiejś sobie przyjemności tylko dlatego, że jest niezdrowa. Żyję dla przyjemności. Nawet jeśli zejdę do podziemia w trybie przyspieszonym, nie szkodzi. Można istnieć, powiedzmy dwadzieścia lat, i doznać więcej niż większość stuletnich dewotek.
23:27 / 15.05.2004
link
komentarz (9)
Taksówkarz = Skurwiel

Był piękny środowy poranek. Zawiozłem mamę do pracy. Cofałem samochodem, żeby zawrócić, musiałem wjechać na trawnik. I wtedy... ŁUP! TRACH!! TRALALALA!!! Tylnie lewe koło wpadło mi do nie zakrytej studzienki kanalizacyjnej. Próbowałem wyjechać, ale nie dało rady. Koło utkwiło dokładnie w połowie. Chodzi oczywiście o połowę koła a nie studzienki (hehe...,0).
-Kurwa.- myślę sobie błyskotliwie...
-Pomóc?- zapytał taks... znaczy Skurwiel, który właśnie podjechał swoim podstarzałym mercedesem z tą chujową lampeczką "taxi" na czole.
-Jasne!- odpowiedziałem i pięć sekund później montowałem już linkę holowniczą. No i rzeczywiście udało się. Samochód wyszedł z dziury. Było ekstra...
-Dziękuję bardzo!- krzyknąłem i zacząłem oglądać, czy aby nic się nie rozwaliło w samochodzie. A Skurwiel wysiadł, patrzy się na mnie zdziwiony... Spojrzał na samochód.
I tu należy zaznaczyć, że jestem posiadaczem naprawdę starego Opla, który, przynajmniej z wyglądu, sprawia wrażenie NIEJEŻDŻĄCEGO trupa...
- No za holowanie to by pan zapłacił pięćdziesiąt złotych.- Co on kombinuje?
-No...- Odpowiedziałem, pomyślałem, że był po prostu taki koleżeński. Ale on dalej stał.
-Niestety nie mam pieniędzy.- Uświadomiłem sobie wreszcie dlaczego nie odjechał i całe moje dwuminutowe dobre zdanie o Skurwielach prysło jak to denko od kanału, w który wpadłem.
-To co ja tak całkiem harytatywnie panu pomogłem? Panie to trzy dychy chociaż!
-Zobaczę, może mam coś w portfelu...- Gdy sięgnąłem do plecaka stał już nade mną. Zobaczył dziesięciozłotowy banknot. Patrzę się na niego...
-Może być dziesięć?
-Może.
Dlatego to już zawsze będą Skurwiele, a do taksówki nie wsiądę, choćbym miał iść piechotą czy wracać z szalikowcami...

A samochód doznał poważnych obrażeń, których leczenie byłoby niemal tak drogie jak sam samochód. Co sprawia, że od poniedziałku znowu wracam do siecióweczki...

Pozdrawiam wszystkich Skurwieli. Niech się podzielą skrupulatnie tą dychą. I niech umrą w swoich śmierdzących łóżkach, robiąc to co lubią najbardziej, czyli licząc pieniądze.
01:40 / 09.05.2004
link
komentarz (6)
PORTISHEAD

Zespół, który stworzył zaledwie (a może aż,0) trzy płyty(w sumie cztery, ale kwestia jest sporna...,0), z czego trzecia jest koncertowym nagraniem utworów z poprzednich dwóch. Płyty te to:
Portishead
Dummy
Roseland NYC Live
*
Mysteries 2002 - ta płyta jest sporna, ponieważ są to remixy innych autorów, wariacje na temat piosenek Portisheada.

Dobra. To nie jest kącik fanów.

Chodzi o to, że budzę się rano i serce mi płonie z radości, bo budzi mnie Portishead. Piszę ten tekst i jest mi dobrze, bo z głośników dochodzi Portishead. Kładę się spać, a przed snem puszczam sobie jeszcze piosenki Portishead.
To tylko trzy płyty, jakieś trzydzieści trzy piosenki, ale ja znam każdy dźwięk, kocham każdą nutę. Każde słowo. Przeżywam to za każdym razem od nowa i jeszcze raz.
W Portishead jest jedna wokalistka, która śpiewa we wszystkich piosenkach. Ogromna większość piosenek jest o miłości. Zawsze towarzyszą jej lekkie dźwięki gitary elektrycznej, jakaś, modulowana z lekka, perkusja i prawdopodobnie mikser, bądź sampler, a może jedno i drugie. A może to jedno i to samo....? Wszystkie piosenki są utrzymane w tym samym tempie. Niestety nie potrafię powiedzieć w jakim. W każdym razie szybkie nie są. Uwielbiam mroczną atmosferę każdej z piosenek. Każda ma swoją kompozycję. Naprawdę, wierzę w to, że te utwory są IDEALNE. Każdy odgłos, dźwięk, ma swoje miejsce. I gdyby zmienić cokolwiek, od razu byłoby to wyczuwalne i wzbudzało poczucie dysharmonii. Słuchanie tych piosenek wywołuje u mnie obrazy z przeszłości. Gdy słyszę "Give me reason", widzę Czarodziejkę, którą wyobrażałem sobie setki razy. Prawda jest taka, że nie chciałbym jej nawet spotkać, bo wiem, że niemożliwością jest, aby wyglądała tak jak sobie to wyobrażałem. Zresztą w moim umyśle ubzdurało się, że to ona śpiewa tą piosenkę, więc zawsze widzę jej (wymyśloną,0) sylwetkę ściskającą mikrofon i z zamkniętymi oczami nucącą
"Give me a reason to love you...
Give me a reason... to be a women..."
Z kolei, gdy słyszę "Sour Times" widzę moją miłość z liceum. Która pozostała piękna i niespełniona. I jak zawsze wspomnienia, domysły, wyobraźnia, są piękniejsze niż rzeczywistość. Pomimo, że to wszystko już dawno minęło, jestem nawet zadowolony, że tak to się skończyło. Lubię sobie czasem powspominać, jak się wtedy czułem. Brzmi conajmniej masochistycznie. Ale to było naprawdę szczere uczucie. To nie zdaża się często. Zresztą, teraz opowiadam o piosenkach.
Lubię przy nich pisać, czytać, jeść. Boże. Moglibyście wlepić mi chipa do mózgu z tymi 33 piosenkami. Żeby leciały na okrągło...

Jeśli nie znacie Portishead, a podoba wam się choć trochę Biork albo Massive Attack to po prostu jesteście dziećmi gorszego Boga i nie pozostaje nic więcej jak tylko wsiąść na wózek inwalidzki i pokręcić kółeczkami na cmentarz... Chyba, że sie zrehabilitujecie i posłuchacie...
13:53 / 07.05.2004
link
komentarz (0)
Świadek nieJehowy

Wszyscy jesteśmy świadkami upadku ziemi. Czekamy momentu, w którym kula po prostu się zatrzyma. Chmury nie przejdą i nie przepuszczą już słońca. "Świat schodzi na psy", "do czego to doszło...", ale to my jesteśmy tymi psami. MY. Pseudo społecznicy, nie jedzący mięsa, ale jeżdżący samochodami i wycinający drzewa na pamiętniki. MY. Kochający ludzi, ale noszący noże, pistolety, gaz pieprzowy, zawsze przy sobie, na wszelki wypadek. MY. Unikający podatków, ZUs'ów, Vat'ów, mandatów, ale oczekujących, że policja będzie na każdym kroku bronić niewinnych, że karetka pojawi się pod domem z momentem odłożenia słuchawki. My. Narzekający na samoobronę, Leppera, SLD. Ale nie idący na wybory. My. Jadąc na grila narzekamy, że wszędzie jest pełno śmieci. Sami wyrzucamy zużyte papierowe talerzyki w krzaki. My. Kochający Jednych, nienawidzący Drugich.

A tak naprawdę Jedni i Drudzy to CI SAMI.

*****
Ale ta ziemia nie upadnie. Będzie kręcić się dalej. Świat będzie zmieniał się na lepsze. I nasze narzekania nic tu nie pomogą. Święcie w to wierzę Kropka
.
zapomniałem dodać: a ja jestem tego świadkiem.
21:48 / 28.04.2004
link
komentarz (12)
Ta głupia Masłowska

Czytam Wojnę polsko-ruską, tylko po to, żeby z czystym sumieniem mówić dalej wszystkim wokół wszem i wobec, że głupia to pinda, co pisać nie umie. I, że jest tylko wylansowanym harrym potterem. Nimbusem wśród mioteł, co latać jednak nie umie. Ino udaje, i tak niezbyt dobrze podryguje. Ku uciesze radia sradia, telewizji.

Czytam czytam... znalazłem dwa śmieszne, i dobre teksty. aż je przytoczę...

TEKSTY:
1,0) .... programy w telewizorze lecą po prostu na wyścigi, na którym kanale więcej poleci....

-- mnie to naprawdę bardzo rozśmieszyło i nawet przyznałem tu pewną rację --

Zanim przytoczę tekst drugi należy się jednak pewne wyjaśnienie. Nie każdy w końcu czytał to gówno (nawet trochę fajne, ale bez przesady,0). Główny dreshater sprowadził sobie do domu naprawdę dziwną dziewczynę, co nie je mięsa ani jaj. Ubiera się na czarno i w ogóle. Zapodał jej zaporową dawkę amfy, a ona nigdy nie brała. Zaczęła więc żygać do wanny jak nakręcona. Żygała tak i żygała i żygała... Aż dres poszedł oglądać telewizję z nudów... Wrócił po jakimś czasie, patrzy, a ona żyga kamieniami... i wtedy mówi:
2,0) Lubisz kamloty? - mówię do niej nieco podkurwiony, z gruntu zjadliwy za to, iż jest tak pierdolnięta, iż me życie zdaje mi się w tej chwili jednym galopującym halunem, istną paranoją. Co, Andżela, lubisz sobie zjeść takiego kamlota, co? Niska ilość kalorii, ja to rozumiem przy twej diecie to rarytas, zjeść taki głaz. Trujące, lecz, kurwa nędza, pożywne. [...]


Ja tam się uśmiałem.
14:09 / 19.04.2004
link
komentarz (8)
Donnie Darko

Pierwszy raz widziałem go dwa miesiące temu, potem minął miesiąc i obejrzałem go jeszcze raz. Tak więc ostatni raz widziałem film jakieś trzydzieści dni temu. A mam wrażenie, jakbym widział ten film wczoraj, albo dzisiaj w nocy. Nie mogę przestać o nim myśleć. Dostrzegłem zmianę w sobie. Mam inne myśli, nie boję się. Dostrzeagam bardzo wiele piękna wokół siebie. Piękna, którego wcześniej nie widziałem. Tak jak "zivle", zacząłem realizować swoje marzenia. Przestałem marzyć, zacząłem realizować! Zmierzam do moich marzeń w realnym życiu i jestem świadkiem ich realizacji. Nie wiem, czy może być coś piękniejszego, czy można być bardziej szczęśliwym, niż jestem teraz. I nie przeszkadza mi to, że jestem sam. Aczkolwiek ostatnio częściej myślę o jakiejś miłej duszyczce (chyba wpływ wiosny,0).

Zastanawia mnie ta cisza.... wokół filmu. Co jest? O Donnie Darko nie przeczytacie w gazecie, nie zobaczycie go w kinie, nie obejrzycie na DVD ani na VHS... Nie ma recenzji w gazetach, ani na oficjalnych stronach internetowych. Chyba, że na prywatnych. Czy ten film nie jest aby zakazany? A jeśli tak to dlaczego? Co jest z tym filmem. Jak to możliwe, aby miał na mnie tak silny wpływ. Przecież patrząc z boku to jest to film, jak każdy inny. Ja pierdzielę, wciąż o nim myślę...
23:07 / 04.04.2004
link
komentarz (6)
Tworzę

Przyznam się teraz. Odsłonię skrywaną część mnie. Te opowiadania mówią o mnie hektolitry prawdy. http://www.opowiadania.pl/main.php?id=ssres&author=184
07:40 / 03.04.2004
link
komentarz (3)
eNeMeF Noc Horrorów.

Oszukać Przeznaczenie 1 i 2
Słabe filmy. Nawet się specjalnie nie bałem. Może chwilami. Ale denerwowało mnie to, jak GŁUPI jest to film. Sorry, będę nieskromny. Ale chyba jestem za mądry na tego typu "horrory". Wszystko było przewidywalne. Poza paroma pojedyńczymi scenami. Na drugą część warto przyjść do kina po to, aby obejrzeć scenę karambolu. Potem można śmiało wyjść. Nic ciekawego już się nie wydarzy. Pierwsza część jest bardziej klimatyczna, druga bardziej humorzasta. To też dobrze, gdy ktoś potrafi się śmiać sam z siebie. Gratulejszyn.

28 Dni
Co złego można powiedzieć o filmie: dużo kasy to na niego nie poszło, wkurzająca kamera, która nie pokazuje tego co jest najbardziej interesujące, ale to wynika właśnie z braku kasy. W filmach o zagładach i ludziach żyjących później, zawszę jest mnóstwo niedoróbek i braków. Znajdzie się kilka i tutaj. Chociażby to, że nigdzie nie było prądu, a w środku supermarketu świeciło się światło. Co to super market ma lepsze zasilanie niż szpitale? Albo jeśli te potwory zżerają ludzi, to kto się zaraża? Dlaczego właściwie zarażeni nie atakują się nawzajem, to nielogiczne.
Co dobrego można powiedzieć o filmie: ciekawy scenariusz, ciekawe ujęcia chwilowo, powiedzmy to głośno, świetna gra aktorska tego chłopaka, który obudził się w szpitalu. I nie wiem, czy znajdzie się drugi film podobny do tego. Podobał mi się ten film, dawał trochę do myślenia. Na pewno więcej niż "Oszukać Przeznaczenie". Uwielbiam ten angielski akcent. Gdybym był anglikiem to mówiłbym bez przerwy i nie mógłbym się nasłuchać :-,0). Było kilka momentów, które mnie naprawdę wystraszyły i zaskoczyły. Nie zapomnę tego filmu tak szybko. Była taka chwila, że film przekazywał to samo przesłanie, co Kannibal Holocaust(1979,0).

Ringu
Japońska wersja, pierwsza, The ring. I muszę powiedzieć, że globalnie rzecz ujmując bardziej bałem się na tej made in USA. Jakoś bardziej do mnie docierała, bardziej przerażała. Japońska ma wiele zalet. Jednak nie będę sobie wmawiał, że japońska była lepsza, bo według mnie po prostu nie była.

Wracałem samochodem do domu, była około 06:30. Jechałem bardzo długim mostem, a na jego końcu wschodziło słońce. Wschodzące słońce razi w oczy. I tak jechałem w jego kierunku. Jakie to było piękne. Jak bardzo chciałem umrzeć w tym momencie. Jak bardzo chciałem żyć. Zawiesić świat, zatrzymać czas, ruch, chwilę.
14:57 / 22.03.2004
link
komentarz (5)
A co wy wiecie o pierdoleniu bzdur??

Tylko ja! Ja ja Ja JA JA JA JA JA JA jestem najlepszy w pierdoleniu bzdur. Co wy wiecie o pisaniu o niczym i wymyślaniu popieprzonych teorii na poczekaniu? Oczywiście jestem istotą doskonałą, a wy jesteście popaprańcami. No niewiele możecie z tym zrobić... Co najwyżej się z tym pogodzić. Ale chuj z wami! To jest tekst o mnie i to ja pierdole tutaj bzdury. Co więcej, robię to najlepiej na świecie. Czasem jak widzę się w lustrze, to aż wierzyć mi się nie chce, że tak doskonała istota może chodzić po ziemi. Przecież powinienem lewitować chociaż te pięć centymetrów nad ziemią, aby nic nie niszczyło mej cudownej linii, ani nie burzyło niesamowitej wewnętrznej harmonii. Wczoraj odkręciłem babci słoik z ogórkami, więc jestem też nieskończenie dobry, altruistyczny, społeczny, kochający bezinteresownie i skromny. I macie to kurwa wiedzieć! Wyszedłem dzisiaj rano na 90 sekund z psem, więc jestem kochający przyrodę i środowisko. Dbając przy okazji o stałe dostawy nawozu dla okolicznych trawników. A wczoraj dwa razy podrapałem się w dupę, więc dbam o higienę w sposób niedościgniony, przez śmieci takie jak wy. Które są przesiąknięci brudem całkowicie, właściwie składają się z brudu i jak się umyją to nie raz znikają... Ale mówmy o MNIE(mnie mnie mnie...,0). Dzisiaj ktoś powiedział do mnie po imieniu i zapomniał o "Wasza doskonałość...", ale ja nic nie powiedziałem. Jestem więc wspaniałomyślny, wybaczający, stanowiący wzór i litościwy. Bo nie kazałem mu chodzić za mną po uczelni na kolanach i nosić w zębach mojego plecaka. Tylko spytałem grzecznie "co kurwa?".

Ale pierdolę...
23:34 / 16.03.2004
link
komentarz (6)
Zajebiście byłoby mieć taką bliznę na policzku. Ale dwóch gości z bliznami na policzkach w jednej grupie to już dysharmonia...

Że też baby lecą za takimi rzeczami. Czasem czuję się jak pedał. Widzę ładną męską klatę i zazdrość mnie zżera, bo też bym taką chciał... :,0)
00:12 / 08.03.2004
link
komentarz (0)
eNeMeF: Matrix night

27 lutego był dniem, a raczej nocą matrixów. Wszystkie 3 części zaczynając od 23 w nocy, a na 6 rano kończąc. Było nieźle. Matrix to wciąż film, który się nie nudzi i można go oglądać wiele razy. Poza tym, to zupełnie inne wrażenie, obejrzeć go w kinie, niż na jakimś małym 15 calowym monitorku. Poza tym, skoro byłem w kinie na cz.1 i na cz.2 to chciałem zobaczyć na wielkim ekranie także trzecią część. Przyznam, że miałem dużo obaw. Czy trzecia część okaże się totalną klapą? Czy fabuła rozwiąże się sposób idiotyczny i beznadziejny? itd. Wachowscy wybrneli ze swej rządzy pieniądza całkiem nieźle. Aczkolwiek spodziewałem się innego rozwiązania. Myślałem, że skończy się tak:
-Okaże się, że istnieje matrix w Matrixie. I oni latając tymi swoimi poduszkowcami, wciąż są w matrixie. I w ogóle, nawet gdyby się ktoś obudził, to tam będzie tylko kolejny matrix. I tak bez przerwy. I nie ma dla ludzi ratunku. I w ogóle byłby taki zajebisty sad-end.
Ale nie... Było obleśnie amerykańsko. Obleśny love dialog. Obleśne poświęcenie. Mimo tego film mi się podobał. Wszystkie trzy mi się podobały. Jednak nie można ich traktować tak jak jedynki. Czyli film o pewnych ideach, rzucający nowe spojrzenie, możliwości, sposób, w jaki mogłaby się potoczyć przyszłość (nie chodzi mi o wojnę z maszynami, ale o to, że ludzie zaczną żyć w przestrzeni wirtualnej i to co rzeczywiste przestanie mieć znaczenie,0). Łącząc wszystkie trzy matrixy jedną klamerką nazwałbym je James'ami Bondam'i XXI wieku. Zresztą odnoszę wrażenie, że część druga i trzecia, nie wnosi do świata filmów akcji wiele nowego.
Co mnie najbardziej denerwowało w cz.2 i cz.3:
-CZĘŚĆ 2
*miałem wrażenie, jakby walczący Neo i Serafin nie chcieli się wcale uderzyć. Tylko machali łapkami w sposób tak nieudolny, że nawet, gdyby cios był nieblokowany, nie sięgnąłby przeciwnika. To samo tyczy się walk Neo z agentami. Później jednak było lepiej, gdy walczył z programami Merrovinga (ale tam walczyli z pomocą sprzętów:P,0)
*po którymś razie fragment imprezy w jaskini i pieprzenia się Neo z Trin jest ochydnie nudny.
-CZĘŚĆ 3
*Jedna i największa moim zdaniem wada. Atak tych niby ośmiorniczek na Zion(Syjon?,0)był jak dla mnie ochydnie chaotyczny i mimo, że ekran był olbrzymi, to niczego nie mogłem zobaczyć. Oglądałem i tylko czekałem kiedy to się wreszcie skończy. Latały te robale po dokach, nie wiadomo po co i dlaczego, układały się w jakieś śmieszne ławice. A w sumie, gdyby wszystkie na raz zaatakowały wszystkie mechy i w ogóle, to od razu by się cała ta walka skończyła.
*Ja wiem, że się przesadnie czepiam i w ogóle. Ale... Czy ktoś z was próbował policzyć, ile naboi jest w tej skrzyneczce, którą ładuje się mechy? Gdyby mech rzeczywiście wystrzeliwał tylko te naboje, to amunicja powinna kończyć się po 10 sekundach.....


Jak już wcześniej wspomniałem, mimo WSZYSTKO, filmy mi się bardzo podobały i na pewno jeszcze nie raz je sobie obejrzę przy jakiejś okazji. Matrixy po prostu wywierają na mnie ogromne wrażenie estetyczne. Nie wiem jak to opisać. Ale mnie coś porywa w tych gajerkach i w tym, jakby sterylnym budowaniu scen, które później są świadkiem walk. Jest w tym coś pięknego.
23:31 / 04.03.2004
link
komentarz (7)
Pogrzeb dziadka

Byłem wczoraj na pogrzebie. Poszedłem na tzw. rozpoznanie. Tak naprawdę tylko po to poszedłem na ten pogrzeb, aby zobaczyć jak wygląda martwy człowiek. Prawdziwy martwy człowiek. Żyjemy w świecie, w którym, w każdej sekundzie ktoś się rodzi i ktoś umiera, a nigdy w życiu nie widziałem po prostu trupa... To trochę tak, jakby ludzie próbowali oddalić od siebie myśli o śmierci. W ten trochę dziecinny sposób... Tak jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości, że prędzej, czy później wszyscy umrą.
Wróćmy do dziadka (chociaż jemu to już się na pewno nie spieszy,0)
Martwy człowiek (zwłaszcza gdy pamięta się jak wyglądał,0) wygląda okropnie. Uszy czarne i zrogowaciałe, usta się zapadły i straciły kolor, palce powykrzywiały się, grabarze siłą ułożyli je w splot na brzuchu. Jego podwójny podbródek nabrzmiał i "spuchł" do odrażających rozmiarów. Nie chciało mi się płakać, chciało mi się żygać. Za małą czarną kotarką był następny delikwent. Jakiś inny trup. Ten był tak poskręcany, że lepiej byłoby dla rodziny, aby go nie pokazywać. Ale najlepszy był różaniec. Dziadzia leżał sobie w grobie. W garniturku, pełna kulturka. A jakiś narwaniec wcisnął mu pomiędzy te wykręcone, suche paluchy różaniec. Jestem przekonany, że to było dziewicze doświadczenie dla tych dłoni. Dziadek nigdy w życiu nie dotknął żadnego różańca. A teraz wyglądał tak, jakby wieczorem leżał w łóżku i odmawiał sobie zdrowaśki przerzucając ziarenka, gdy nagle dopadł go sen...
Martwy nie protestuje. Znowu mi przyszło do głowy:
"...taki był mądry... a teraz nie żyje..." (Dzień Świra,0)
W kościele skończył się jakiś inny pogrzeb. Wynieśli trumnę i wsadzili do karawanuya. Przed ołtarzem otworzyła się podłoga i na windzie wyjechała trumna z z dziadkiem we własnej osobie. Wszyscy i wszystko odbębnili "swoje", po czym pojechaliposzlipokuśtykali za karawanem w kierunku wykopanej koparką dziury. Trumna zjeżdżała w dół, księża odmawiali swoje "...dla jego bolesnej męki...", a za płotem jeździły ciężarówki. Jakaś baba z pobliskiego wieżowca stanęła sobie w oknie, wpieprzała coś (nie wiem co, daleko było,0) i oglądała spokojnie jak zasypują trumnę. Grabarze wyglądali naprawdę wystrzałowo. Jak stado mrocznych kruków czy gawronów rozrywających padlinę. Z taką werwą zasypywali łopatami dół, jakby byli na olimpiadzie czy jakichś grabarskich zawodach, a czas był głównym i jedynym kryterium w konkursie. Pojebana rodzina próbowała zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie przy ciepłym jeszcze grobie. Jak do ciężkiego i krzywego chuja można chcieć mieć zdjęcie z grobem?!?!?!?! Kurwa nie rozumiem! Może go nie lubiłem. Ale kurwa zdjęcie? Co ja jestem?!
Jeden wniosek z całości pogrzebu. Jak najszybciej jak się da spisuję testament, choćby jedynym wpisem miały tam być rozporządzenia mojego pochówku. Nieważne.
Chcę być pochowany jak ateista, żeby nikt mi nie wpierdalał żadnych różańców. Najlepiej, jeśli to będzie możliwe, niech oddadzą moje ciało jakimś studentom akademii medycznej, czy czegoś. A sprawne organy niech sobie biorą żywi...
21:18 / 02.03.2004
link
komentarz (1)
Spider

Film (chyba brytyjski,0) z 2002 roku. Psychologiczny. O gościu z POWAŻNYMI zaburzeniami, próbującego rozgryźć, co właściwie doprowadziło go do szaleństwa. Trzyma w napięciu, ciekawy, ale bez wodotrysków. Przerażające zakończenie, przyznam, że po części się go spodziewałem, ale mimo wszystko mnie wystraszyło. Bo... a może mi się coś zdaje, od iluś tam lat, coś co wcale nie jest prawdą... Dobry film. Polecam!
17:01 / 01.03.2004
link
komentarz (2)
Jeden z najbardziej wypasionych tekstów z Donnie Darko:

-Donnie Darko... Don't you feel wird?
-Why?
-No... It's just sounds like nick for superhero...
-What makes you think I'm not?

Sorry za mój angielski, ale co tam. Mam to w dupie.
17:25 / 29.02.2004
link
komentarz (5)
Dziadek nie żyje.

Umarł i nie żyje, przed dwiema godzinami. No nic. Szkoda babci... W sumie to normalne, że umarł. Był już stary, schorowany... Ale babci szkoda. Teraz wszystko będzie musiała robić sama. Została jej jedna renta, za którą będzie musiała przeżyć. Rodzice pojechali do babci, żeby zabrać dziadka do kostnicy. Babcia zamiast zadzwonić na 999 dzwoni do nich. W sumie wiele mnie z nim nie łączyło, widziałem go z raz na dwa tygodnie. Strasznie uparty, egocentryczny i autorytarny (wszystko musiało być tak jak on chciał,0). Przypomina mi się Dzień Świra. Taki był mądry... a teraz nie żyje. Co ciekawe, całe życie był ateistą (jak ja,0), a przez ostatni rok w kościele bywał codziennie i wcale nie jako konserwator zabytków. To ponoć normalne. Miałem opisać film Spider i opowiedzieć jak było na Matrixowym maratonie, ale to chyba następnym razem, bo dzisiaj straciłem ochotę.

Babci szkoda. Ale z drugiej strony niech sobie chociaż trochę babcia pożyje bez tego tępego skurwysyna. Wyszła za niego chyba w wieku 14 czy 16 lat. Wszystko było pod jego dyktando. Absolutny pan domu. Babcia extremalnie wierząca. Jakby ksiądz kazał podkładać bomby w autobusach, babcia byłaby pierwszym bojownikiem w oddziale (czyt. zaliczonych najwięcej autobusów,0). Zresztą ksiądz każe głosować na Ligę Polskich Rodzin, babcia głosuje. Nawet nie potrafi powtórzyć dobrze (mówi: Partia Polskich Rodzin,0), ale głosuje. Niech babcia chociaż na te kilka miesięcy poczuje, że tak naprawdę jej życie należy tylko do Niej. A ja jej już ten węgiel z piwnicy przyniosę. Babcia zawsze robiła to co dziadek kazał. Gdyby wyliczać to babcia ma ileś tam razy więcej chorób niż dziadek miał, ale... że dziadek był hipohondrykiem, to on był ważniejszy. A babcia musiała zapieprzać całe dnie w kuchni, po zakupy, sprzątać, zmywać itd. A on sobie siedział i pierdolił jak to "za komuny było lepiej". To jest moja laurka dla Ciebie "dziadziu". Nie wracaj.
PLUM
23:09 / 24.02.2004
link
komentarz (6)
Dwa Filmy

Film pierwszy: Lost In Translation (Między słowami,0)
Gasnąca gwiazda filmowa hollywood wyjeżdża do Tokyo(Japonia...,0), aby nakręcić nędzną reklamówkę za (bagatela,0) 4 miliony dolarów. Aktor zostawia w USA żonę i dziecko (na około dwa tygodnie,0). Jest żonaty od 25 lat. Spotyka tam pewną kobietę... Mam niezły dylemat. Nie chcę wam opowiedzieć filmu, ale jednocześnie chciałbym podzielić się swoimi wrażeniami... OK Będą dwie wersje. Najpierw dla tych co nie widzieli...
***DLA TYCH CO NIE WIDZIELI - Film niestereotypowy, odbiegający od standardów. Ukazujący kulturę i życie Japonii nieco w krzywym zwierciadle. Podchodzący do tematu miłości w sposób inny i niezwykle szczery. Jednak przez tą szczerość i prawdziwość bardzo bolesny. Polecam ten film wszystkim, którzy mają ochotę wymiotować, gdy słyszą o kolejnej "świetnej" komedii w stylu "Cztery wesela i pogrzeb". To jest zupełnie inny film i zupełnie o czym innym.
***DLA TYCH CO WIDZIELI - Jak przerażający może okazać się fakt, że przecież w prawdziwym życiu żelazna logika bierze górę nad miłością. Nikt nigdy nie powiedział, że spotkamy miłość swojego życia akurat podczas studiów, czy najwyższego stanu popędu seksualnego. Tak jak bohaterowie filmu odnaleźli się już za późno, gdy lokomotywy ich losów pędziły już nieubłaganie i nic nie było w stanie ich zatrzymać. Oczywiście. Mogli wysiąść. Zostać w Tokyo i zacząć wszystko od nowa... Ale jednak moim zdaniem nie mogli... On miał dziecko, żonę. Ona męża. Dziecko było dla niego czymś najważniejszym na świecie. Wiedzieli, że nie mogą być razem. Świat (pierdolony świat,0) dał im tylko półtora tygodnia. Oboje niewiele mówiąc, wiedzieli, że to jest to. Że o to właśnie natrafili na drugą połowę. Powiem szczerze, że rozczuliłem się nieco na końcu. Ostatnio zrobiłem się strasznie miętki (czeba być tfardkim nie miętkim,0). Trochę ta recenzja nie trzyma się kupy... ostatecznie kogo to obchodzi.


Film drugi: Donnie Darko (po polsku też Donnie Darko, czyt. Doni Darkoł,0)
Niejaki Donni Cierpi na zaburzenia emocjonalne. Bierze tabletki i w ogóle jest odlotowo. Czasem, gdy idzie spać, budzi się w różnych naprawdę dziwnych miejscach i musi wracać do domu... Jednak nie przeraża go to, lecz raczej bawi. Donni jest bardzo inteligentny, błyskotliwy, wrażliwy i nieco "dziwny" w dobrym tego słowa znaczeniu. Pewnej nocy Donnie słyszy głos, który każe mu wyjść z domu. Donnie wychodzi i spotyka się z wielkim królikiem o imieniu Frank. Wielki królik Frank informuje go, że za 28 dni i trochę nastąpi koniec świata... Gdy Donnie wraca do domu i okazuje się, że na dom jego i jego rodziny spadł (pod jego nieobecność,0) ogromny silnik odrzutowy masakrując kawał chaty. W tym zniszczony doszczętnie został pokój Donniego. Można powiedzieć, że królik, wyciągając go z domu, uratował mu życie. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale ten film jest nieco dziwny i tajemniczy. Dlatego właśnie taki pociągający. Poza tym jest niesamowicie klimatyczny. Praktycznie bez przerwy dzieje się coś ciekawego. Nie można się oderwać. Chce się słyszeć każde pojedyńcze słowo.
***DLA TYCH CO NIE WIDZIELI - Polecam serdecznie. Film głęboki, ciekawy, czasem ociera się o absurd, czasem o S-F. Naprawdę ciekawy wątek fabularny, błyskotliwe teksty, dobra gra aktorska (sławne twarze przewijają się na drugim planie, co tworzy ciekawe wrażenie...,0) pozwala zapomnieć o tym, że to tylko film. Polecam każdemu. Obawiam się tylko, że będzie wam bardzo ciężko znaleźć ten film. Ale próbujcie.
***DLA TYCH CO WIDZIELI - Film obejrzałem z zapartym tchem. Początkowo myślałem, że to po prostu film o schizofrenii, ala "piękny umysł", tymczasem okazało się, że chodzi o coś zupełnie innego. Całkowicie powalił mnie motyw królika, który przez cały film mówił "i'm sorry" i opowiadał Donniemu o podróżach w czasie. A potem okazało się, że to właśnie facet w przebraniu jakiegoś królika (hallowen fonetycznie: halołin,0) zabił jego dziewczynę. Właściwie zabił ją z winy Donniego, bo to on ją przyprowadził, chcąc ratować babcię. Wtedy zastrzelił królika. Z tego co rozumiem, to Donnie cofnął czas i po prostu NIE WYSZEDŁ z pokoju, pozwalając na to, aby silnik go zabił. Dzięki temu nigdy nie spotkał dziewczyny i nie naraził jej na śmierć. Absolutnie niesamowity film. Jeszcze długo będę o nim pamiętał...
00:53 / 21.02.2004
link
komentarz (4)
Dziewczyny

Jak to z tymi dziewczynami będzie... Ech. Poczytałem trochę nloga niejakiego "flintelekt"'u i doszedłem do wniosku, że jestem jeszcze dzieciak straszny i gówniarz. Co by nie mówić. Jak by nie chwalić. I racją jest to co napisał wymieniony osobnik (sorry flint za wyrażenie,0), że łatwo jest uważać się za osobę wyjątkową i nietuzinkową, jeśli znajdujesz się w miernym środowisku. Jasne. To bardzo łatwe. Jestem wspaniały, bo wszyscy, przynajmniej Ci, których spotykam codziennie na uczelni to tylko jacyś nędzni ludzie z papieru... Imię, Nazwisko, numer na liście. Dla mnie (jako starosty,0) są to tylko indeksy. Bezpłciowe postaci, bez werwy, bez jaj, bez przyszłości, przeszłości, myśli... Bez wątpienia, można czuć się przy nich wyjątkowo. Tylko, to cofka w rozwoju. Poważny problem. Kilka lat temu znajdowałem w swoim otoczeniu osoby, które czymś mi wyjątkowo imponowały. Traktowałem ich charaktery jak ziarenka, które mogę przechwycić, oddzielić dobre cechy od złych. Dobre pozostawić, złe odrzucić. I tak rzeczywiście się działo! Od pół roku w moim otoczeniu nie ma nikogo takiego! Ratunku! Pasożyt jest głodny. Tasiemiec chce rosnąć, ale jelito zrobiło się dla niego za ciasne. W dodatku tasiemiec z braku papu zaczyna się kurczyć...

Czyżby oznaczało to, że skoro nie mam nikogo, z kogo mógłbym zrzynać, muszę zacząć rozwijać się sam z siebie? Taaak, jaaasne. Ale co tam. Zmieniamy się. OK. Spis cech, które chciałbym mieć:

- pracowity (w sensie uczę się, bo z pracą jakoś nie mam problemów. Na lenia nie muszę narzekać,0)

- śmiały (Boże gdybyś istniał to chyba byś mnie za moją nieśmiałość zastrzelił. Boję się nawet dotknąć dziewczyny. Straszna ze mnie dupa w tym temacie,0)

- odważny (nie jest do końca źle, ale mogłoby być lepiej. Wskaźnikiem mojego tchurzostwa mógł by być fakt, że wpisałem się na tego nloga z "odwróconą" ksywką. Naprawdę jestem CleX(!!!,0) a nie jakiś tam xelc. No bo po co w sumie się ukrywam skoro niczego takiego strasznego tutaj nie napisałem?,0)

- przystojny (to jest chyba jednak martwa strefa, i tylko obrzydliwie wypchane pieniędzmi kieszenie mogłyby coś w tej materii zmienić. Przypomina mi się kawał: Facet łapie złotą rybkę, ta mówi, że ma jedno życzenie. On prosi o pokój w Czeczenii "ocipiałeś?! Daj jakieś inne zyczenie" a rybak na to "dobra, to spraw, by moja żona była piękna". Rybka prosi o okazanie jakiegoś zdjęcia żony. Patrzy, patrzy... nagle mówi "ta... dobra. To gdzie ta Czeczenia?",0)

Chwilowo więcej nie przychodzi mi do głowy. To BARDZO dobry znak. Znaczy, że ostatnio niewiele mogę sobie zarzucić. I chyba tak rzeczywiście jest. Mam wyjątkowo dobre tygodnie za sobą. Prawdopodobnie wynika to stąd, że obracam się wśród głupszych od siebie (przynajmniej na codzień, na uczelni,0). To aż tak poprawia samopoczucie? Może jednak zostawić wszystko tak jak leży? Niewiem.

Kurcze! Zapomniałem! Miałem pisać o dziewczynach. No więc do powiedzenia mam tyle, że chwilowo z braku laku i mojej chęci do stałego związku. Upatrzyłem sobie ofiarę na "studenckie zaliczenie". I zamierzam to zrobić HAHAHAHAHHAHA Nieważne jaka ze mnie świnia. I jak niskie jest to zachowanie. Niech to będzie taka idiotyczna zemsta na świecie, żeby wiedział jak bardzo upadł i abym ja też w tym całym upadku uczestniczył. Od czasu do czasu zamierzam uwalniać swoje zwierzęce instynkty. A co?!
17:48 / 16.02.2004
link
komentarz (3)
Wrócę jeszcze na chwilę do dnia zakochanych:

Najbardziej tandetny prezent jaki udało mi się znaleźć PÓŁ KILO ŻÓŁTEGO SERA "WALENTY"

zrobiłbym wam skan etykietki (dla niedowiarków,0), ale po co:P
01:19 / 15.02.2004
link
komentarz (6)
O Walentynkach

Dobra, ja też nie lubię...
Teraz się wyróżnię:
Ale nie dlatego, że to komercja. Mam to gdzieś. Teraz absolutnie wszystko jest komercyjne... Nawet ten nlog jest w jakimś sensie komercyjny. Przynajmniej od czasu, kiedy wiem, że odwiedzają go także moi znajomi (na szczęście nie chce im się czytać:,0), z którymi później się widzę. Jak na razie nie ma to na mnie silnego wpływu. Nie widzę różnicy stylu (no może trochę mniej przekleństw niż bym czasami miał na to ochotę,0), ale wróćmy do tematu.

Nie lubię walentynek bo to dupny dzień. Teoria w stanach była taka, że to dzień wyznawania miłości. Nieśmiali chłopcy mogli wreszcie znaleźć usprawiedliwienie na swe zaloty i pójść do sklepu i wysłać kartkę wbrew logice. W Polsce "święto" przybrało wymiaru dnia zakochanych, czyli "par". Pary te spotykają się, idą do kina, restauracji na wystawy do muzeów, do parku, na ulicę, oglądać roboty drogowe itd. A ja siedzę w domu. Nie mogę wyjść bo można się przewrócić dosłownie o te pierdolone różowiutkie serduszka. W radiu lecą tylko piosenki o miłości (to jakoś najłatwiej mi znieść,0) a w telewizji tylko nędzne komedie romantyczne (wyjątek film z Nicholsonem. On jest Genialny [przez wielkie G],0). Właśnie dlatego mnie wkurza to "święto". Bo jestem kurwa sam. I dajmy spokój komercji. Bo ponad połowa osób, która tak mówi, myśli tak samo jak ja, tylko nigy się do tego nie przyzna.

Pozdrawiam wszystkich kurewsko zakochanych. Szczęścia życzę i żeby wam cycków nie urwało na zakrętach życia (jak się komuś nie podoba to może sobie zamiast "cycków" dopisać dowolną część swojego ciała, którą uważa za ładną...,0)
12:13 / 12.02.2004
link
komentarz (5)
WSZYSCY NOSIMY OKULARY

Absolutnie każdy z nas postrzega świat odrobinę inaczej. "Żadna nowość"- można powiedzieć. Ale... Mamy coś jakby okulary. System odczuć, spostrzeżeń, które są indywidualne dla każdego człowieka nawet w niemal identycznych sytuacjach. Przykład: sprzątanie (mogę coś ostatnio na ten temat powiedzieć, to powiem,0)
** jeden myśli: i po co to światu? Ten kurz? błoto, brud, smugi itd. Świat byłby bez tego piękniejszy i w ogóle wszyscy byliby szczęśliwsi.
** drugi: jak to dobrze, że świat się brudzi, mogę dwa razy w tygodniu sprzątać biuro i mam na swoje wydatki. Praca nie jest aż taka ciężka, a jaka z niej satysfakcja, jak już wszystko lśni czystością!

Najciekawsze jest to, że te OKULARY nie są przytwierdzone na stałe. Czasem jedno słowo, jedna malutka iskra, może całkowicie je odmienić. I wszystko leży w tym, żeby się obrzydliwie optymistycznie motywować. I tak na przykład, zamiast rozmawiać o rodzinie, która sprzedaje lodówkę, aby módz(móc?,0) przeżyć do końca miesiąća, rozmawiamy o podstawowej jednostce społecznej upłynniającej swe negatywne oszczędności w celach zaspokojenia skrajnej skłonności do konsumpcji. Brzmi zupełnie inaczej i wydaje się jakby "czystsze". Oczywiście, to jest pewne oszukiwanie siebie. Ale ułatwia dojście do wniosku, że życie toczy się dalej i BĘDZIE się toczyć. Ziemia się nie zatrzyma, choćby nie wiem co. I jeśli wylecę ze studiów to zawsze mogę pójść na następne, mogę spróbować jeszcze raz te same, jeśli wywalą mnie z pracy to prędzej czy później znajdę następną. Jeśli ostatecznie przestanie podobać mi się Polska to mam jeszcze ponad 100 innych krajów(!!!policzyłem!!!,0), do których mogę się wybrać. Choćbyśmy głodowali, spali pod mostem i nie mieli oka. Zawsze stoi przed nami mnóstwo wyborów i perspektyw. I to jest wypas. Koniec kropka. Lepiej się wczytajcie w to, bo żadko kiedy zdarza mi się napisać coś tak optymistycznego.
17:21 / 03.02.2004
link
komentarz (5)
Cała SZTUKA

Miłość - ja kocham ją, ona kocha mnie. Bardzo silne uczucie przynależności, tęsknota. Radość, ale też i cierpienie (jako pozytyw,0) wszystko to a także setki innych rzeczy składa się na definicję miłości. Człowiek z reguły jest w stanie jasno powiedzieć, czy kogoś kocha, czy nie...

Patriotyzm - Silna wiara w swój kraj, uczucie przynależności. Czasem można zaryzykować i powiedzieć, że jest to forma miłości wzajemnie się nie wykluczającej (z miłością zwykłą,0), w której podmiotem nie jest druga osoba, lecz dany kraj. Generalnie da się to dość prosto zdefiniować

Sztuka - ?? I tu mam problem. Czym do jasnej cholery jest sztuka? Filmy, obrazy, muzyka, książki, gry komputerowe, rzeźby, jednym słowem wszystko co nie ma jakiegoś jednego praktycznego zastosowania nazywa się sztuką? Załóżmy na chwilę, że tak jest. Sztuką jest wytwór ludzkiego wysiłku fizyczno-intelektualnego, którego celem nie jest zastosowanie go w jakikolwiek praktyczny sposób. No i mamy pierwszy etap definicji. Brak praktycznego zastosowania sztuki jako takiej.
*ZGRZYT* pierwszy: no to co w takim razie z filmami, które służą tylko i wyłącznie naszej rozrywce, one nie są kwalifikowane jako dzieło sztuki? Wygląda na to, że nie... Książki typu "Harlequine" i różne dziwne tego typu także służą wyłącznie naszej rozrywce. Meble, te wszystkie dziwaczne krzesła tworzone przez nawiedzonych projektantów. Oni wszyscy czują się przecież artystami, tak właśnie każą się nazywać. Uważają, że tworzą jakieś nowe dzieło, sztukę kształtów, barw i materiałów. Lecz niestety, nie możemy zakwalifikować nawet najbardziej udziwnionego krzesełka do miana dzieła artystycznego spowodu jego silnie praktycznego przeznaczenia. Przynajmniej według powyższej, cząstkowej definicji. Obrazy tu nikt specjalnie nie ma wątpliwości, jasne, wszystkie są dziełami sztuki. Przecież Ci malarze są tacy dziwni... Siedzą, stoją, malują. Niedawno na zamku była (jest jeszcze do 20 lutego,0) wystawa Wyczułkowskiego. Ten pan malował przede wszystkim krajobrazy, czasem portrety. Oglądam obraz, typowy widoczek, góry, jakieś drzewa, czasem jeziorko. Gdzie tu jest sztuka? Owszem mogę podziwiać talent malarza. W sensie "ja bym tak nie potrafił namalować", świetny dobór barw, dobra kreska, czy fakt, że pomimo 100 lat kolory są nadal żywe (nie to co sam Wyczułkowski,0). Ale to samo mogę powiedzieć o butach szytych na zamówienie przez szewca. Dobry kształt, wygodne, idealnie dopasowana skóra itd. itp. Nasuwająca się różnica jest błędna. Możnaby przecież rozdzielić te "dwa światy" stwierdzeniem, że but ma praktyczne zastosowanie, a obraz nie.
*ZGRZYT* obrazy (zwłaszcza takie widoczki i różne tego typu,0) mają swoje bardzo praktyczne zastosowanie. Upiększają, estetycznie wypełniają nasze domy. Powiedzmy, że w lesie przy górach mamy małą chatkę. W chatce kominek. Nad kominkiem pusto. Idealne miejsce na obrazek z widoczkiem! Ludzie dobierają obrazy abstrakcyjne do koloru ścian w domu. Wezmą czerwony obraz, bo będzie dobrze wyglądał na białych ścianach. Oczywiście jest to trochę na wyrost, ale idźmy dalej tym tropem... Pozwala on bowiem na porównanie tych obrazów, tych filmów i powyżej opisanych mebli i związanie ich wszystkich razem klamrą SZTUKI UŻYTKOWEJ. Słusznie czy nie słusznie?
Nie wiem...

Inny aspekt: $$$ PIENIĄDZE $$$
Czy tworzenie sztuki dla pieniędzy jest sztuką? Teoretycznie, dlaczego nie? Przecież taki artysta też musi z czegoś żyć, a raczej nikt nie chciałby aby opodatkowano zwykłych szaraczków na zapomogi dla twórców. W takim razie człowiek tworzący musi jakoś z tego co stworzy żyć. Robi to wystawiająć swoje eksponaty we wszelkiego typu muzeach, salach wystawowych, galeriach itd. Może też po prostu sprzedawać to co zrobi. Pod postacią płyt kompaktowych, książek, obrazów, kaset, płyt DVD itd.
Dobra może przejdę do rzeczy... Chodzi o to, że skoro sprzedaje swoje dzieła, to naturalne jest, że chciałby sprzedać ich jak najwięcej, a przynajmniej tyle, aby starczyło mu na życie, czy na utrzymanie jakiegoś poziomu komfortu życia. Tak czy siak, no cieszy go bardziej fakt, że sprzedał 10 tyś płyt niż 108 płyt... W tym miejscu pojawia się element maksymalizacji sprzedaży. Otóż aby zmaksymalizować sprzedaż danego produktu, jego target (potencjalny kupiec,0) musi być jak najszerszy. To znaczy, że chciałby to kupić zarówno mały jak i duży, kobieta i mężczyzna, zarówno księgowy jak i ogrodnik, jednym słowem MASY... Powiedzmy muzyka: Jest jakiś zespół (nie powiem o czym myślę, żeby się nikt nie czepiał,0), nagrał pierwszą płytę. Ludzie słuchając tej płyty stwierdzają zgodnie, że coś takiego nie widziało jeszcze światła dziennego. I jest to absolutne dzieło sztuki, poszukiwanie nowych dróg w nieznanym świecie. Niesamowite, nowatorskie, nietypowe utwory. Brak wtórności itp. Ambitna, dojrzała tematyka itd. Ok. Przychodzi czas na drugą płytę, potem trzecią czwartą. W końcu dochodzimy do wniosku, że zespół jakby się wypalił, że ich najnowsza płyta jest jakaś taka... Nijaka. Bez wyrazu, nie to, co ta pierwsza. Co nie zmienia oczywiście faktów, że wpływy ze sprzedaży najnowszej płyty przewyższają sumę wszystkich poprzednich razem wziętych... Po prostu zespół pod wpływem "życzliwej" firmy nagraniowej zszedł trochę z tonu czy zszedł z czegokolwiek,aby utwory mogły być puszczone w radiu, aby zwykły szary ludek w swym domu, przyzwyczajony do starego schematu utworu - melodyjka zwrotka refren zwrotka refren refren melodyjka - mógł tego słuchać i nie musiał się przy tym wysilać. Najlepiej, żeby było lekko i przyjemnie, żeby dobrze się tego słuchało podczas odkręcania pompy paliwowej czy gotowaniu makaronu. Wracając do tematu, zespół poszerza target poprzez stonowanie, ułatwienie, uproszczenie, poprzez mówienie prawdziwej sztuce: "Żegnaj".

Co nie zmienia faktu, że dalej nie wyjaśniłem czym jest sztuka. Niestety, muszę wracać do nauki na jutrzejszy egzamin. cz.2 niedługo...
21:52 / 28.12.2003
link
komentarz (3)
Kawałek poezji

Przeczytam wam dzisiaj króciutki wierszyk, który napisał Julian Przyboś w 1932 roku.

Bogi

Nade mną błyska i grzmi.
Sam - nagim ciałem - pod grozą.

Hardą głowę jak gromnik - w niebo.
- Zabij!

Grom.

- Trwam.
- Boga nie ma.

Ten wiersz chodzi za mną od tygodni. Ciąglę czuję, że to jest najprawdziwsza prawda. Jestem ateistą i wiem, że Boga nie ma. I cierpię z tego powodu, lub raczej odczuwam pewną tęsknotę czy brak. Bo skoro nie ma boga, skoro Ja to tylko jeden plemnik przypadkowo złączony z jedną komórką jajową, to po co to ciągnąć? Po co żyć? Wymyśliłem dobrą odpowiedź. :-,0)Właśnie przed chwilą przyszła mi do głowy i uważam, że jest naprawdę bardzo dobra :D. Otóż warto żyć po to, aby szukać odpowiedzi na to pytanie. Jeśli przemierzymy życie szukając odpowiedzi na pytanie "po co żyję?", nikt nam nie zarzuci, że nasze życie było bez sensu. Albo znajdziemy odpowiedź, albo nie znajdziemy. Pozdrawiam wszystkich w jednej czterdziestej szóstej.
00:46 / 19.12.2003
link
komentarz (3)
Kartoteka

Czytałem dzisiaj, właściwie przeczytałem, "Kartotekę" Tadeusza Różewicza. Wniosków z tej lektury wyciągnąć można kilka: Wszyscy "klaskamy"(prawda,0). Nie znamy celu swojego życia(możliwe,0). Żyjemy w szarpiącym sumienia świecie przeszłości, od którego próbujemy uciec (choć tak naprawdę nie chcemy i nie uciekamy,0) (jeśli chodzi o mnie to można powiedzieć, że to też prawda,0). Bohater dramatu leży w łóżku, budzi się a jego umysł i rzeczywistość nawiedzają bardzo zwykli ludzie żywi i martwi. Wszystko oprawione niezłym absurdem:D. Czytając to poczułem Różewicza. Widziałem między wierszami jego, piszącego ten dramat i śmiejącego się ze swoich pomysłów. Śmiałem się razem z nim. To było dość niesamowite:,0). Tylko znowu bez przesady nie odleciałem w trzeci kosmos heroiny... Tylko coś się we mnie na kilka sekund zmieniło (może minutę,0). To co mówię, co wyrażam o swoich poglądach, itd. To najzwyklejsza na świecie mowa-trawa. Taki słowotok. Tworzy się to SAMO w momencie, gdy otwieram usta (czyt. palce dotykają klawiatury,0). Z tego powodu, z powodu wybuchowości z jaką moje myśli powstają, są one bezwartościowe. spróbóję przedstawić teraz fragment takiego słowotoku: Majonez szedł drogą przeznaczenia, nie mam oka. Kopnąłbym każdego chętnie, ale nie mam łyżki, która by powiedziała, a to musiałby być jednak nóż. Chciałbym pójść na wojnę, usłyszeć kule świszczące nad głową, zobaczyć krew cieknącą z mojego ramienia. Poczuć bliskość śmierci. Jej oddech, jej wzrok na sobie. I spojrzeć śmierci prosto w oczy. Jesteśmy sami, każdy z nas z osobna, razem ale tak naprawdę każdy z nas jest sam. Co z tego, że niektórzy się kochają, rozmnażają, czy przyjaźnią. I tak każdy z nas tkwi w osobnym ciele (i nie ma znaczenia jak głęboko go wsadzisz, nic się nie zmieni,0). Jedyne więzienie, które możemy mieć to nasze własne ciała. Możemy się w nich czuć dobrze, lub źle, ale nigdy nie będziemy w nich wolni. Nie będziemy latać, teleportować się, porozumiewać się ze wszystkimi ludźmi z całej planety równocześnie. Nie będziemy odczuwali nieskończoności, absolutnie niezbywalnego szczęścia, niczego. :: Koniec próbki. Zacytuję teraz fragment filmu "Nic śmiesznego", który to fragment, będzie (tak sądzę,0), najodpowiedniejszym komentarzem do powyższego tekstu.
"I tak kurwa do zajebania"
02:02 / 15.12.2003
link
komentarz (8)
Dzisiaj troszeczkę o mnie

Siedzę sobie tutaj, jest godzina 1:50. Jutro oczywiście mam wykład z matmy o 8:30. A ja tu siedzę i nie śpię. Nie wiem czemu to robię. Czasem wydaje mi się, że jest to mój sposób na dobijanie siebie. Tak jakbym chciał zniszczyć mój organizm, doprowadzić go do krawędzi i pchnąć. Staram się nie spać w nocy, albo spać jak najmniej. Znajduję w tym jakąś chorą radość. To tak jakby samobójstwo tchórza. Nie mam dość odwagi, aby rozciąć sobie krtań nożem, więc odkrywam się w nocy przy otwartym oknie. A nóż złapię jakąś grypę, niby taka zwykła grypa, ale nieleczona może doprowadzić do całkiem niezłych komplikacji. Co mnie do tego aż tak ciągnie? Dlaczego widzę śmierć mieniącą się wszystkimi barwami tęczy? Tak jakby tylko ona jedna była na tym świecie prawdziwa, szczera i dobra. Kto powiedział, że śmierć jest straszna, bo przychodzi znienacka?! Ja lubię niespodzianki!

Ogłaszam mały konkurs. Proszę, aby każdy, kto wszedł na ten "nlog" i doczytał się aż tutaj, napisał w komentarzu: po co żyje. Ten ktoś, nie ja. Chciałbym wiedzieć, jakie są cele życiowe ludzi. Jaki znaleźli sens... Po prostu chciałbym zmienić swój światopogląd na ten temat, bo jak można żyć i widzieć jakikolwiek sens? Jeśli jedyna rzecz, która sprawia, że chce mi się wstać rano z łóżka, a w kąciku ust pojawia się mały uśmiech, to fakt, że oto nastał kolejny dzień i jestem jeszcze jeden dzień bliżej śmierci. Momentu, w którym złamane serce przestanie w końcu bić i wszystko ucichnie. Znikną drgania, słowa, myśli, ból, radość, ludzie. Pozostanie tylko sen bez snu i wieczność niczego.
14:11 / 07.12.2003
link
komentarz (8)
eNeMeF NOC HIPNOZY

Byłem w nocy z piątku na sobotę na Nocnym Maratonie Filmowym. To było porażające. Filmy niesamowite, mnóstwo znajomych, których się tam w ogóle nie spodziewałem. Było wspaniale, w ogóle nie byłem śpiący, coś wspaniałego, niesamowite przeżycie. Opiszę teraz pokrótce filmy:
Requiem dla snu(mogą być literówki,0) - niesamowity film o speedzie, młodzierzy, łapaniu życia i równi pochyłej. BOSKI BOSKI BOSKI.
PI - przesadzony i chory (takie lubię najbardziej,0) film o matematyku, który jest bliski odkrycia sensu istnienia świata. Zajmująca próba znalezienia zasady rządzącej chaosem. Ten sam reżyser co przy filmie pierwszym.
Fight Club - niesamowity (same niesamowite,0) film o zupełnie innym stylu myślenia, postrzegania światem. Masy ludzi znudzonych normalnym życiem. Chęć doprowadzenia się na krawędź istnienia i spojrzenia w dół... Mocna rzecz, ciekawa z domieszką niezłego humoru.
Cube - najsłabszy z filmów. Strasznie amerykański scenariusz (czyt. zanim się cokolwiek zdarzy, ty wiesz o tym 10 sekund wcześniej,0). Mimo tych wad, ma kilka zalet. Chociażby to, że pobudza wyobraźnię i są chwile, które potrafią wystraszyć, krótkie co prawda, ale są.

Jak tylko będzie jakiś następny maraton, to idę na niego bez względu na to, co to będzie.
21:56 / 01.12.2003
link
komentarz (0)
Jest mi wesoło

Tak jest mi bardzo wesoło i dobrze. Jestem optymistą. Oczywiście. Tylko przegrańcy i malkontenci są smutni. Przejmują się swoimi malutkimi problemami. A jak by się do takich problemów dobrał jakiś optymista, który narzekać jedynie może na brak swoich, to zaraz by sobie poradzili. Bo wystarczy tylko chwilę popatrzeć na problem z dystansu i zastanowić się nad rozwiązaniem. A nie lamentować. Wspaniale! Jak ja się kurwa cieszę, że jestem optymistą. Prawie nie mam problemów. Może poza tymi 15 tysiącami długu w różnych urzędach, może poza tym, że studiuję coś, po czym prawdopodobnie nie będę miał żadnych perspektyw. Może poza tym, że nie będzie mi łatwo robić w życiu tego co chciałbym najbardziej. Czyli czego? Co chciałbym robić? Czym się zajmować. Chciałbym wydawać pieniądzę. Gościć w dni nieparzyste Sung He Lee, a w parzyste Nicole Kidman. Chciałbym robić coś dla sztuki. Pisać, malować(chociaż nie umiem,0), być aktorem, reżyserem, scenarzystą. Chcę tworzyć, cokolwiek, byleby było to nietuzinkowe, niecodzienne i inne. Aby ktoś kiedyś powiedział (po mojej śmierci,0), a pamiętacie takiego gościa? Jak on się nazywał? Chyba ...... .... Pamiętacie jakie on zajebiste konstrukcje wymyślał? Porąbany był jakiś, albo chory. Ale niezłe to było, trzeba przyznać. Pomysły to on miał... Kurwa.
00:34 / 28.11.2003
link
komentarz (4)
Popierdolone to wszystko

Jednego dnia Wszystkie te trzy kandydatki straciły dla mnie wszelką wartość. "M", "K" i "A" nie są ważne. Wiedziałem to od samego początku, ale myślałem sobie też o tym, że chyba lepiej przeżywać samotność mając u boku jakąś dupę. Ale nie... Oczywiście straciłem cały zapał, chęć do robienia czegokolwiek w kierunku wiadomym... KURWA. Tego też w sobie nienawidzę. Że choćbym nie wiem co kurwa robił, nie wiem jak absorbującego, to zawsze mi się w którymś jebanym momencie odechce. JA PIERDOLĘ!! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
22:11 / 16.11.2003
link
komentarz (6)
Co mnie gryzie?

Męczy mnie to czego nie ma. Nie mam spokoju. Chciałbym żyć bezstresowo. Mieć jakieś lepsze perspektywy. Właśnie złapał mnie jeden z tych gorszych dni. Tak naprawdę, to tych złych dni jest ogromna przewaga. Dobre, kiedy jestem zadowolony, gdy kładę się spać i z radością myślę o tym co się wydarzyło, jest bardzo niewiele. Ale o to chyba chgodzi, dlatego są takie wyjątkowe.

Ciągle do mnie wracają myśli o moich dawnych dziewczynach. Pieprzone myśli! Minęły już dwa lata, od czasu, gdy jestem sam. Ale za każdym razem gdy sobie trochę powspominam, mam ochotę jeszcze przez conajmniej miesiąc pokorzystać z wszystkich tych przywilejów jakie daje stan wolny. Fakt, że mogę uśmiechać się znacząco do absolutnie wszystkich pań, sprawia, że czuję się jak niczym nieograniczony pies pędzący bez przerwy i nie czujący zmęczenia. Raz na jakiś czas coś mi doskwiera i żyć nie daje. Ale w porównaniu z tym co miałem wcześniej, jest za to pewien rodzaj spokoju, bo nie ważne co się stanie, nikt nie będzie się czepiał. Na przykład o to, że miałem zgona na jej urodzinach (to się naprawdę stało... aż się trochę tego wstydzę, ale młodość ma swoje prawa ;P,0). Co nie zmienia faktu, że chyba jednak się ustatkuję. Większo... Wszyscy moi koledzy mają dziewczyny. A co za tym idzie, mają też mniej czasu. Ja mam problem braku zrozumienia (bo skąd wziął się ten blog...,0). Często mam wrażenie, że nie ma w moim otoczeniu absolutnie nikogo, z kim mógłbym mógłbym porozmawiać o tym co naprawdę myślę. Nie widzę nici zrozumienia. Ludzie nie doceniają sztuki w ten sam sposób co ja, nie oczekuję od nikogo, że będzie zauważał te same, artystyczne szczegóły jakiegoś filmu co ja. Ale chciałbym, aby ktoś rozumiał o czym mówię, gdy wychwalam motyw przypadkowej i NAPRAWDĘ zaskakującej śmierci w filmie Pulp Fiction... Po to byłaby mi dziewczyna. Chciałbym z nią o tym wszystkim rozmawiać. Znaleźć w niej godnego partnera do rozmowy. A nie do gadania o pierdołach typu: "wiesz jak to rozwiązać?" czy "ale ona tragicznie wygląda, a wczoraj miała oczko...". Marzę o inteligencji. Nie chcę tworzyć wokół siebie otoczki człowieka, który pozjadał wszystkie rozumy, ale nawet gdy spotykam kogoś mądrzejszego to i tak najczęściej jest tak, że ten ktoś jest bardziej skupiony na tym, jak wykorzystać swój umysł do podrywania osobników płci przeciwnej, bądź jak za pomocą głowy dorobić się miliona połowy. I jest to męczące...
Wszystko na dziś. Sorry, że tak krótko, ale moje życie jest bardzo nudne i nieciekawe. ;-,0)
23:49 / 14.11.2003
link
komentarz (2)
Czyżby to już się zaczęło?

Spojrzałem na swój poprzedni wpis i doznałem olśnienia. Czyżby... Eee chyba nie... A jednak. Zaczęła mi doskwierać samotność, poczyniłem pewne kroki, w celu odnalezienia jakiejś samicy. Straszne. Hormony silniejsze od mózgu. Jak nisko leżymy. Czy jest coś złego w tym, że nie chcę być sam? Oczywiście, że nie ma w tym niczego złego. Ale czy nie jest to złe, gdy uciekając przed samotnością, ulatnia się takie słowo jak miłość. Pozostają tylko cechy charakteru i rysy twarzy. I pytanie, które świetnie zastępuje mi uczucie. Czy z tą dziewczyną chciałbym się zestarzeć. Jeśli odpowiedź (po przemyśleniu wszystkich za i przeciw,0) jest jak najbardziej pozytywna, zabieramy się do "dzieła". Ale czy jest tu mowa o miłości? Co to za miłość, gdy oceniam dziewczynę od stóp do głów, z zewnątrz i od wewnątrz. Gdy badam ją przez jakiś czas, czy jej głos nie działa mi na nerwy. Czy wypowiadane przez nią zdania nie wywołują u mnie drgawek. CO TO ZA MIŁOŚĆ? Jak mogę pokochać kogokolwiek, gdy nienawidzę siebie. Gdy śmierć od zawsze jawi się jako ostateczne uwolnienie się od budy i zerwanie z łańcucha. Nienawidzę siebie wewnętrznie i zewnętrznie. Nie znoszę momentu, gdy się budzę. I widzę tą skorupę, która otacza mój umysł. Gdy znowu, kolejnego ranka wstaję i steruję tym nędznym ciałem. Gdy idę na uczelnię i nienawidzę siebie za to, że nie potrafię latać. I muszę tłuc się w autobusach, razem z toną mięsa poubieranego w spocone szaliki. Siedzę na ćwiczeniach z makro i nienawidzę swojego mózgu, za to, że nie zapamiętuje wszystkiego za pierwszym razem, że nie "łapie" natychmiast zależności pływów PKB i otwartego ruchu okrężnego dóbr i usług. Nienawidzę siebię, za to, że nie potrafię biec tak szybko jakbym chciał. Nie znoszę tego zawodu, który przeżywam za każdym razem, gdy znowu okazuje się, że wcale się nie wznoszę, że stopy nie oderwały się od tego PIERDOLONEGO chodnika nawet o centymetr. To ciało, ten umysł, ta pieprzona grawitacja. To wszystko mnie więzi. Chcę się z tego uwolnić. Chcę latać, przenosić się z miejsca na miejsce w ułamku sekundy, chcę być nieśmiertelny, nie czuć głodu bólu, chcę czuć wiatr. Chcę przenikać przez ściany. Chcę potrafić zapisać na trzech tablicach skomplikowane wzory z pamięci. Chcę mieć wszystko. Chwilami żałuję, że żadnego boga nie ma. Wtedy mógłbym mu to wygarnąć. Powiedziałbym mu, że mam w dupie tą jego ziemię. I że pierdolę jakiegoś Adama razem z Ewunią. Niech się jebią. I żeby oddawał mi moją wolność, a w sumie to dlaczego on jest bogiem, a ja nie... Cholera, tu zachodzi piekielna nieuczciwość. (piekielna:,0)dobre słowo,0). No bo niby dlaczego nie mógłbym być bogiem? Co? Kto pierwszy ten kurde lepszy?
Bez wątpienia to bym mu właśnie powiedział, gdyby tylko istniał, ale boga nie ma. Skąd to wiem? Przekonują mnie argumenty wypowiedziane przed chwilą.W sumie to nawet nie tyle argumenty co absurdy. Istnienie czegoś takiego jest absolutnie wykluczone. To czasem dobrze, bo nikt nie patrzy, gdy się masturbujemy, a czasem źle, bo nie ma na kogo zwalić całej winy za zło wyrządzone nam na tym świecie. No i nie ma tej fajnej nagrody pocieszenia typu: urwało mi rękę gdy byłem w tartaku? To nic! Bozia wynagrodzi mi to w niebie...
12:11 / 11.11.2003
link
komentarz (3)
Zabawa w pana bociana

A teraz niezła zagadka. Są trzy panie. M, K i A.
M jak Mało trudna do zdobycia, wręcz bardzo łatwa... Jeśli chodzi o wygląd to średnio ciekawa, co prawda nie ma rażących błędów, ale chyba nie podobają mi się jej dłonie. Są trochę zbyt męskie. Co do charakteru... Czy ona w ogóle ma jakiś charakter? Wiem tyle, że bardzo (desperacko,0) chce mnie poderwać, a skoro jakaś dziewczyna chce poderwać mnie(!,0), to naprawdę musi być bardzo zdesperowana. Skąd ta desperacja? Może z niskiej samooceny? Może...

K jak Ktoś do zdobycia. Poziom trudności średni, w sam raz. Włosy czarne (piękne!!!,0), wygląd bardzo dobry, mały minus za niedoskonałą cerę twarzy. Ale nikt nie jest idealny. Jeśli chodzi o wnętrze: Koleżanka przyjechała do nas z bardzo dalekiego zakątka Polski i jest (chyba,0) piekielnie wystraszona. Mam takie wrażenie, jakby była bardzo zagubiona, ale podejrzewam, że coś z niej będzie. Kurcze pociąga mnie... Bardzo mało z nią rozmawiałem (ciągle chodzi z tymi swoimi koleżaneczkami,0), ale chyba się okaże, że ma trochę straszny głos... Miejmy nadzieję, że mi się tylko zdawało.

A jak Absolutny szczyt. Gdyby mi się udało to byłby kosmos nad kosmosy. Raz złapany taki cud, już nigdy więcej nie opuściłby mojego gniazdka. Przede wszystkim piękna(!,0), ruda(!! mój ideał, czarne są drugie,0), i zajęta :(((. Co do charakteru: O niej wiem najwięcej, bo nią pierwszą się zainteresowałem. Jest niesamowita, ma swoje zdanie na każdy temat. Nie przeszkadza jej to, że ma odmienną opinię na dany temat, niż większość. (spieprzyłem powyższe zdanie gramatycznie, ale to nie konkurs,0) Wręcz przeciwnie, potrafi bronić swoich racji i ma z tego świetną zabawę. Ale jest zajęta, co prawda jej chłopak także studiuje na wyjeździe i spotykają się tylko raz na dwa tygodnie to i tak nie wiem, czy jest sens "atakować".

Mamy więc grę z trzema poziomami trudności:
Easy - M - chyba nie warto zaczynać
Medium - K - ciekawy kąsek, tylko później może się okazać sliwką robaczywką
Hard - A - Mission Impossible, ale Tom Cruise wykonał takie misje i to nawet dwa razy. Tylko, że ja nie jestem Tom Cruise...
14:08 / 10.11.2003
link
komentarz (1)
Zrzeszczenie przeciwników prokreacji

Dokładnie! Koniec świata bez jednego wystrzału! Chcę stworzyć zrzeszenie przeciwników prokreacji. Polegałoby to na tym, że oczyścilibyśmy tą planetę z rasy ludzkiej. Po prostu jednoczylibyśmy osoby, które zadeklarowałyby zrzeczenie się płodności. Dobrowolne poddanie się sterylizacji (podwiązanie nasieniowodów, jajników. A nie obcięcie jaj/fiuta, czy zaszycie pochwy, jak się niektórym niedoedukowanym ludziom wydaje,0). Zbieralibyśmy fundusze, aby przekonywać (czyt. przekupywać,0) także przeciwników tego pomysłu. Zwierzęta są bardzo przekupne. Jeśli ten plan by się urealnił to we względnie krótkim czasie (jakieś czterysta lat,0), ziemia byłaby niemal całkowicie odludniona. A to co by po nas zostało to stojące puste drapacze chmur, samochody pozostawione na parkingach i na ulicach. Pare trupków tu i tam, których nie miał już kto pochować, cisza, pustka. Coś wspaniałego! Ale dlaczego właściwie chcę, aby rasa ludzka wyginęła? Zadam inne pytanie. A dlaczego nie?! To jest naprawdę świetny pomysł. Poza tym podoba mi się wizja tych opuszczonych miast, gdzie pomiędzy wieżowcami chula wiatr i spacerują zwierzęta...
13:57 / 10.11.2003
link
komentarz (0)
Wy! Czyli z kamerą wśród zwierząt

Tak, żyję wśród bestii. W stadnym tłoku mięsa, którym rządzą chormony i sytem potrzeb. Świat bez wartości wyższych, poza tymi, które sprawiają, że czujecie się lepiej. Ale po kolej. Zacznijmy od zwierząt najprostszych. Dresiarze. Stoją pod klatkami, zbierają się w grupki. Budują sobie hierarchię, jak w jakimś pieprzonym stadzie wilków. Oczywiście najsilniejszy ma najlepszą samicę. Niech dojdzie do jakiegoś konfliktu. Wewnątrz stada rację ma po prostu ten kto jest wyżej w hierarchii. Gdy są to przedstawiciele różnych szczepów, zbierają się wtedy w grupy i następuje typowe dla zwierząt straszenie. Z tym, że zamiast zębów pokazują sobie noże i pistolety gazowe.
Wilki przynajmniej ładniej wyglądają, a to jest zwykłe gówno...
Teraz panienki: Typowe samice, oczekują zalotów, są bardziej podatne w określone dni okresu i zupełnie niepodatne w inne dni. Oceniają samców podświadomie, według kryteriów wyniesionych z jaskiń(!,0). Czyli podstawowym kryterium jest: Czy ten samiec zapewni byt mnie i moim dzieciom? Czy zapewni nam bezpieczeństwo? Czy w jaskini będzie zawsze ciepło?...

Nienawidzę tego, za każdym razem, kiedy widzę u innych (ale także u siebie,0) zwierzęce odruchy, zdaję sobie wtedy sprawę, jak nisko jesteśmy. Cały czas podążamy w kierunku dalszego rozbestwienia. Chyba tylko sztuka jest w stanie nas uratować. Ale co te zwierzęta wiedzą o sztuce.
02:39 / 10.11.2003
link
komentarz (0)
Taaaak witam moje dziadki!

Nadszedł najwyższy czas na wylanie z siebie tego jadu. Na stłuczenie prubówki nienawiści. Będę pisał o moim pieprzonym życiu. W najgorszym wydaniu, bez ogródek. Bez cenzury. Bez namysłu...