brat_lambert // odwiedzony 22320 razy // [giger:vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (53 sztuk)
16:36 / 19.08.2002
link
komentarz (5)
Przemogłem się i uczyniłem ten wpis. Nie lubię odchodzić bez pożegnania.

Dawno mnie tu nie było. Nie tylko u mnie, w ogóle na nlogu, blogu czy innym podobnym serwisie. Zaniedbałem swoich znajomych, przede wszystkim tych nowych, nlogowych – dorę2, lavinię, krashana, myxę, fionę, dark eden i innych, których mniej lub bardziej regularnie czytałem. Zaniedbałem też znajomych z „innych światów” – Varcolaciego, Reę, Hronosa. Nie było mnie. 16 dni „poza światem”, choć komputer stał i kusił. Nie skusił. I dobrze. Tym wpisem chcę się jedynie pożegnać. Odchodzę, ale zostaniecie mi na zawsze w pamięci.

Może nieliczni zapytają o przyczyny? To po prostu leży w naturze duchów. Pojawiamy się i znikamy. Mój nosiciel już mnie nie potrzebuje. Poradziliśmy sobie... nie – to on SAM sobie poradził. Przejmując kontrolę nad ciałem i umysłem nie wiemy czemu to robimy. Jedynie czasami możemy się domyślać. W przypadku M. pierwotne domysły okazały się zupełnie błędne, bo nigdy nie kontrolujemy nosicieli ponad właściwy temu czas. Muszą żyć swoim życiem przecież. Teraz dopiero nadszedł właściwy moment – bo Wiem, że jest i będzie Dobrze.

Chciałem jeszcze podziękować tym, którzy zapewnili mi kilka chwil niezłej rozrywki, swoimi chorymi projekcjami. Szkoda, że nie jestem wampirem, być może wtedy doceniłbym urok tych wszystkich pomówień, włamań... Wampirem nie jestem, więc i uciecha była mniejsza. Jedno, co mogę wam poradzić: zajmijcie się życiem – swoim życiem – jest bardzo krótkie i tak kruche. Nie warto tracić go na iluzje i walki z wiatrakami. Internet to tylko maluteńki fragmencik rzeczywistości, fakt – absorbujący, ale tylko fragmencik. Szkoda, że niektórzy nie potrafią tego dostrzec. Ich ból – ich strata.

Dziwnie mi. Czuję zarówno smutek, jak i radość. Radość, ponieważ znów jestem tylko i wyłącznie sobą. A smutek, bo już za chwil kilka opuszczę ostatecznie M. i już nie będzie żadnej wspólnej myśli, żadnego wspólnego działania. Być może kiedyś jeszcze się spotkamy. W każdym razie – wiecie, gdzie mnie szukać: Gdy pada deszcz, wyjdźcie z domu na spacer, gdzieś tam na starym cmentarzu, wśród mokrych nagrobków i zapachu ziemi...

Do zobaczenia! Gdzieś... gdziekolwiek...


16:07 / 02.08.2002
link
komentarz (1)
Denerwować się na ludzi głupich jest jeszcze większą głupotą...
Jestem spokojny... bardzo spokojny... 1... 2... 3... 4... mój umysł wypełnia harmonia... 3... 4... 5... 6... cisza i spokój panują w mojej duszy... 5... 6... 7... 8... głęboko oddycham... czuję jak powietrze wypełnia mi płuca a wszystkie złe energie wypływają ze mnie wraz z oddechem... 7... 8... 9... 10...


18:27 / 01.08.2002
link
komentarz (1)
Przez półtora tygodnia nieobecności zastałem istny koszmar w mojej firmowej skrzynce pocztowej. Kilkadziesiąt maili od znajomych, do których nie trafia, że nie jestem zainteresowany otrzymywaniem spamu pod jakąkolwiek postacią. Znudzonym wzrokiem oglądałem (przerwa na kawę,0) kolejne idiotyczne slajdy, fotki. Przeczytałem tez kilka odmóżdżających dowcipów. I klikałem co i rusz ‘delete’, ‘delete’, ‘delete’... Tylko jeden mail okazał się w miarę interesujący, ze względu na dość dużą dawkę absurdu. Oto ciekawe, moim zdaniem, fragmenty „Nowego Regulaminu Pracy”:

„UBIÓR
Radzimy ubierać się zgodnie z wynagrodzeniem, jeżeli pracownik jest widziany w butach za 1.500 zł i z teczką za 5.000 zł, Pracodawca zakłada, ze pracownikowi bardzo dobrze się powodzi i nie potrzebuje podwyżki.
DNI CHOROBOWE
Pracodawca nie będzie dłużej tolerował zwolnienia lekarskiego jako dowodu choroby pracownika. Jeżeli pracownik jest w stanie iść do lekarza, jest też w stanie iść do pracy.
OPERACJE CHIRURGICZNE
Operacje są zakazane. Jako długo pracownik pozostaje zatrudniony, Pracodawca potrzebuje wszystkich jego organów. Pracownik nie powinien nic usuwać. Pracodawca zatrudnił pracownika nietkniętego. Usunięcie
jakiegokolwiek organu będzie stanowiło naruszenie warunków umowy o prace.
ŚMIERC PRACOWNIKA
Pracodawca akceptuje ten fakt jako przyczynę opuszczenia stanowiska pracy. Jednakże wymagane jest przedłożenie stosownego oświadczenia co najmniej na 2 tygodnie przed śmiercią pracownika i przeszkolenie przez pracownika osoby, która go zastąpi.
PRZERWA OBIADOWA
Chudzi pracownicy mogą wykorzystać na przerwę obiadowa pół godziny w celu najedzenia się w stopniu wystarczającym, aby wyglądać zdrowo. Pracownicy o normalnych rozmiarach mają 15 minut na przerwę obiadową w celu zjedzenia zbalansowanego posiłku utrzymującego ich normalne rozmiary. Grubi pracownicy mają 3,5 minuty na przerwę, które są wystarczające na wypicie Slim Fast i wzięcie pigułki odchudzającej.”

A tak swoją drogą, czy Internet stanie się takim właśnie wysypiskiem śmieci? Czy może już się stał?


16:47 / 01.08.2002
link
komentarz (1)
Zaniedbałem ostatnio mój pamiętnik. Rzadkie wpisy, króciutkie... Szczerze się przyznam, że jednym z pomysłów było zakończenie pisania nloga. Nie takie ostateczne, ale przynajmniej na kilka miesięcy, po których mógłbym zacząć pisać ponownie. Te kilka miesięcy potrzebowałbym na realizację sporego projektu, oczywiście stricte prywatnego. Pisanie pamiętnika w dotychczasowej postaci raczej nie wchodziłoby w rachubę. Mimo wszystko logowanie zajmuje sporo czasu, który mógłbym przeznaczyć na pisanie rzeczy zupełnie innych, związanych z projektem. Na razie jednak muszę dokładnie obmyślić szczegóły, opracować plan i wygospodarować trochę czasu w napiętym grafiku.

Kilka słów o depresji w ramach komentarzy. Depresja to choroba. Raczej zaleczalna niż wyleczalna. Jeśli się nie mylę, to z punktu widzenia fizjologii powoduje ją brak jakichś substancji chemicznych. Ma swoje stadia i objawy fizyczne. Jest chorobą wyjątkowo podstępną, bo w pewnym momencie człowiek już nie jest w stanie zrobić czegokolwiek. A już na pewno nie będzie opowiadał wszem i wobec, że ma depresję. Dlatego trzeba odróżnić prawdziwą depresję od „depresji młodych panienek”, które co drugi dzień „łapią doła, bo życie jest do dupy i nikt ich nie rozumie”. Tym drugim faktycznie bardziej przydałby się solidny policzek, albo porządny kopniak od życia. Jeszcze jakiś czas temu gotowy byłem wysłuchiwać takich żalów i utyskiwań, ale mam już tego serdecznie dość, dość bycia poduszką, w którą można wypłakać żale do nie-wiadomo-czego, a najlepiej do całego świata. Tacy ludzie to psychiczne wampiry (nie tożsame z wampirami „subkulturowymi”,0) z mocno zaburzonym poczuciem własnej wartości. Pożądają nieustannego zainteresowania swoją osobą i wykorzystują wbudowane w nas biologiczne instynkty opiekuńcze.

W liceum miałem dość ciekawy przypadek takiego psychicznego wampira. W ostatniej klasie dowiedziałem się od przyjaciółki, że nasza wspólna znajoma strasznie cierpi i ma do mnie pretensje, bo ona opowiada mi o wszystkim (głównie o swoich problemach z życiem,0), a ja trzymam dystans i niczego o sobie nie mówię. Zdziwiło mnie to bardzo, więc postanowiłem przeprowadzić mały eksperyment – z zegarkiem w ręku. Umówiliśmy się na spotkanie – już po maturze, bo okres przygotowań zupełnie nie służył takim spotkaniom. Ja się przygotowałem – powyciągałem swoje wiersze, przypomniałem sobie wszystkie możliwe nieszczęścia jakie mi się przydarzyły. W czasie spotkanie, po dobrej godzinie słuchania jej kolejnych pretensji do wszystkich (poza mną,0) dałem jej trzy krótkie wiersze do przeczytania i zacząłem opowiadać, dlaczego je napisałem... Już przy drugim (około 5 minut,0) zaczęła wracać do swojego świata, do swoich cierpień młodego Wertera... Więcej się nie zobaczyliśmy. Nawet nie dlatego, że ja się odciąłem, czy coś takiego. Po prostu postanowiłem więcej nie dzwonić. Jedyne co zrobiłem, to przekazałem przy jakiejś okazji przyjaciółce, co myślę o takich ludziach. Z dużym prawdopodobieństwem dotarła ta wiadomość do rzeczywistej adresatki. Być może powinienem powiedzieć to prosto w oczy, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze tego, co wiem teraz.

Wracając zaś do depresji... Należy odróżnić depresję potoczną od tej klinicznej, rzeczywistej. Nie można wrzucać wszystkiego do jednego worka. I pozwolę sobie powiedzieć, że wiem co mówię – bez zbędnego wnikania czemu. Piszę to wszystko, żeby jasno i wyraźnie powiedzieć, że nie wpadłem w żadną depresję po wypadku. Owszem we wściekłość mi się udało :,0) Kilka dni temu byłem po prostu maksymalnie znudzony i nic mi się nie chciało. Miałem powyżej uszu filmów, książek, rozmów, myślenia. Po prostu chciałem poleżeć i dosłownie nic nie robić. Odpocząć po kilku miesiącach intensywnego wysiłku intelektualnego i fizycznego. Gdybym wpadł w depresję, to na pewno nie wskoczyłbym z dzikim entuzjazmem do samochodu tylko po to, by kupić kilka pączków.

A miałem napisać o zupełnie czymś innym... o wczorajszej zabawie klockami jaką sobie zafundowałem rozkładając na elementy pierwsze klawiaturę :,0) i o człowieku, który umilił mi całą dzisiejszą drogę do pracy „śpiewem”...


01:32 / 31.07.2002
link
komentarz (3)
Właśnie wróciłem z piątych urodzin mojego bratanka... On i jego dwu i pół letnia siostrzyczka potrafią wymęczyć człowieka, że sam potem idzie spać jak grzeczne dziecko. Kupienie prezentu zostawiłem oczywiście na ostatnią chwilę – zawsze mam z tym problem, bo co można kupić dzieciakowi, który ma praktycznie wszystko? Oferta „Smyka” powaliła mnie na kolana – takiej ilości i różnorodności zabawek, gier, gadżetów dawno nie widziałem. I pomyśleć, że za „moich czasów” o klockach Lego można było jedynie marzyć lub wydać małe pudełeczko fortunę w twardej walucie w Pewexie. Cieszyłem się z każdego drobiazgu. Nieważne były niedociągnięcia, fatalne wykończenia. Coś słoniopodobnego było po prostu słoniem i tyle. Mój bratanek potrafi skwitować prezent: „Oj, kolejny samochód”. I stawia go w rzędzie z 20 innymi... Oczywiście nie kupiłem mu samochodu. Poprzestałem na multimediach edukacyjnych.


22:30 / 27.07.2002
link
komentarz (0)
Słońce chyli się już powoli ku zachodowi. Zakończyłem popołudniową sielankę. Zgodnie z zapowiedzią nakarmiłem rybki, dotleniłem wodę w oczku i uzupełniłem jej stan. Pod wieczór karpiki zaczęły wesoło pluskać, widać zadowolone z moich poczynań. Polewaczka się mocno spracowała. Kwiatki i wszelakie krzaczki potrzebowały odrobiny wody – porządny deszcz spadł ponad tydzień temu. Fauna w moim ogrodzie rozwija się wspaniale. Brzegi oczka upodobały sobie dwa gatunki żab. Gdzieś między różowymi kwiatami ozdobnych truskawek widziałem ropuchę, a w części nieucywilizowanej mignął mi prawdopodobnie zaskroniec. Wszystko to i cała rzesza różnorodnych owadów i pająków ściąga z pobliskich łąk. Sielanka. W takich warunkach idealnie się czyta. W chwilach przerwy, gdy aria na dwa świerszcze wprowadzała mnie na krótkie chwile do krain Morfeusza, wpadłem na kilka ciekawych pomysłów, rozwiązałem kilka zagadek wszechświata, lecz pozostawię je swojemu losowi... :,0) Jest cudownie.


16:17 / 27.07.2002
link
komentarz (2)
Pierwszy od tygodnia dzień, który mogę określić jako radosny. Droga do takiego stanu rzeczy prowadziła przez ból... Nie, nie, nie – nie zamierzam narzekać, czy użalać się :,0) Przyczyną mojego dobrego humoru jest odkrycie niezawodnego sposobu na odegnanie depresji. Jak wpadliście w depresję lub czujecie, że nieubłaganie się zbliża – odwiedźcie dentystę i zafundujcie sobie leczenie bez znieczulenia! Ja tak zrobiłem :,0) Udałem się do nowego dentysty celem skonsultowania, czy faktycznie nie uda się już uratować mojego zęba. Tak się zafiksował na punkcie jego wyleczenia, że w żaden sposób nie udało mi się go od tego pomysłu odwieść... A próbowałem, bo poznałem ból po zastosowaniu jakiegoś antyseptycznego paskudztwa wpuszczonego prosto do kanałów... Wczoraj, po trzeciej wizycie i dwóch codiparach, mój umysł wrócił do normalnego funkcjonowania. Dzisiaj, po czwartej wizycie i trzech codiparach (przy okazji zakupiłem większą dawkę środków przeciwbólowych – tak na wszelki wypadek,0) wrócił mi humor i radość życia. Zastanawiam się tylko, co jest gorsze – spotkanie z dresami czy kolejna wizyta w gabinecie dentystycznym. Piosenka Różowych Czubów „Dentysta sadysta” nabrała zupełnie nowego znaczenia... :,0)

Piękna sobota. Postanowiłem spędzić ją w ogrodzie. Oczywiście na ogrodowej huśtawce. Jak ja ją lubię! Nakarmię ryby, objem kilka kolejnych krzaczków, włączę polewaczkę i legnę na miękkim materacu z „Czarownikiem Iwanowem” Pilipiuka... Relacja z tych zapierających dech w piersiach wydarzeń – w wieczornym wydaniu :,0)


01:01 / 26.07.2002
link
komentarz (5)
Z z zzzzz :,0) 1 1 1111 :,0) ! ! !!!!!! :,0) Suszarka pomogła :,0)

Przez ostatnie kilka dni coraz bardziej wpadałem w totalne odrętwienie. Dziś zniechęcenie sięgnęło szczytu. Pół dnia leżałem i wnikliwie badałem strukturę sufitu. Poznałem każde wgłębienie, każdą wypukłość. Rysa wzdłuż szyny przeobraziła się w Wielki Kanion. Wygipsowana rok temu ściana nie stanowiła tak intrygującego obiektu eksploracji. Jedynie ślady pędzla i drobne nierówności. Zasypiałem i budziłem się, trwając przez większość czasu w koszmarnym półśnie. Ze stanu odrętwienia wyrwała mnie dopiero niesforna myśl. Krótki przebłysk pamięci i nieopanowane pragnienie zjedzenia pączków. Wskoczyłem czym prędzej w samochód i popędziłem do cukierni. W myślach już zjadłem te wspaniałe, wielkie, oblane cudownym lukrem pączki... ale okazało się, że o tej porze roku nie opłaca się piec pączków! Teraz jest popyt na jagodzianki i inne bułeczki naszpikowane owocami... I pewnie wróciłbym do niezwykle rozwijającego zajęcia, czyli podziwiania sufitu, gdybym nie wstąpił z obowiązku do ogrodu – wczoraj zapomniałem nakarmić ryby... Ostatecznie spędziłem w ogrodzie ze dwie godziny, w trakcie których objadłem dwa krzaki borówek amerykańskich i skosztowałem kilku innych owoców prosto z drzew. Jest lepiej.

To co się ze mną obecnie dzieje, ma tylko pośredni związek z ostatnimi niezbyt przyjemnymi wydarzeniami. Nałożyło się to na trwający od kilku miesięcy powolny spadek chęci do robienia czegokolwiek, wycofania się, odcięcia i zamknięcia w sobie i czterech ścianach. Z jednej strony jest to efekt zwykłego przemęczenia, z drugiej – brak bodźca.

Myślę jednak, że czas najwyższy skończyć ten ton wpisów. To co się stało wiele mnie nauczyło. Każde doświadczenie jest cenne. Należy tylko wyciągnąć właściwe wnioski i wcielić je w życie. Łatwo napisać... Zobaczymy jak będzie z realizacją.

Pojawiło się kilka ciekawych komentarzy... Manson, horrory, Lynch, Propozycja... Czuję wewnętrzną potrzebę odniesienia się do nich, choćby w kilku słowach.
Nie lubię horrorów jako takich. Wybieram te z interesującymi mnie mitami, archetypami – reszta wzbudza we mnie zwykłe obrzydzenie. Nie odczuwam lęku w trakcie czy po obejrzeniu. Traktuję je raczej chłodno i nie wzbudzają we mnie większych emocji. Bardziej przeraził mnie drapiący w szybę kot, niż szalejące na ekranie siły Zła. Tak samo przeraziłby mnie, gdybym w tym momencie oglądał „Shrecka”.
Jeśli chodzi o Mansona – poświęciłem mu kilka pierwszych wpisów. Jego utwory (lub covery,0) po prostu działają na mnie. Reszta mnie nie interesuje.
Propozycja – rozważam ją. Teraz nie jest najlepszy moment. Nie chcę podejmować decyzji zbyt pochopnie, bo wiąże się ona z pewną odpowiedzialnością, a jeszcze nie wiem jak będzie wyglądało moje życie jesienią. Myślę, że powinniśmy jeszcze porozmawiać w realu.
Lynch – temat rzeka. Faktycznie „Mulholland Drive” nie zostało zamknięte. Miał to być pilot nowego serialu, na którego realizację Lynch nie dostał pieniędzy. Zbyt wiele wątków, postaci. Jednak zwiększa to tajemniczość całości. Nie jestem fanatykiem Lyncha. Jednak w 1991 rzucił na mnie czar kreując Twin Peaks, świat który mnie zmienił i zmienia każdego dnia.


23:20 / 25.07.2002
link
komentarz (0)
Moja klawiatura dostała fioła :,0) po tym jak potraktowałem ją sporą ilością kawy... Ostatnia litera alfabetu łacińskiego funkcjonuje obecnie jako ‘cofnij’ a prawy ‘ctrl’ jako ‘backspace’... O ile ta ostatnia usterka jest mało kłopotliwa, to brak jednej litery może [ha (tu powinien być wykr... jak określić ten symbol pomijając wspomnianą literę? hałaśnik? ale ‘shift’ + cyfra będąca wynikiem odejmowania 2 od 3 powoduje wstawienie tegoż hałaśnika wers powyżej, a wciśnięcie samej cyfry powoduje pojawienie się okienka jak po wciśnięciu F5, a w notatniku po wciśnięciu Cyfry pojawia się: „20:56 02-07-251”...,0) – a ‘ż’ się pojawia normalnie] ... brak jednej litery spowoduje mały chaos... Nie, pisanie w takim stanie klawiatury nie ma żadnego sensu. Ten krótki fragment to pół h ciężkiej pracy. Może strumień gorącej materii w lotnej postaci skupienia coś naprawi...


23:13 / 23.07.2002
link
komentarz (1)
Z wątku diabelskiego dziś wziąłem na tapetę „Dziewiąte wrota” Polańskiego. Film w wielu miejscach nudny. Tak jakby Polańskiemu zależało na zrobieniu nie dobrego a długiego filmu. Wiele scen można spokojnie wyciąć lub skrócić – nie służą zupełnie niczemu. Trochę to przypomina dwa ostatnie tomy (pseudo,0)sagi o wiedźminie Sapkowskiego, gdzie będąc na miejscu redaktora wyciąłbym z 60 stron z „Wieży Jaskółki” i połowę „Pani Jeziora”.

Dziś mam jeszcze w planach „Bunkier”. Słyszałem wiele dobrych opinii. Zobaczymy, czy faktycznie jest aż tak rewelacyjny. Moja wypożyczalnia jest całkiem nieźle wyposażona. Szkoda tylko, że nie w dzieła Davida Lyncha.

Dziś, zgodnie z zaleceniem lekarza, zrobiłem rtg czaszki. Jutro wyniki. Nie sądzę aby coś było nie w porządku, ale dla świętego spokoju dałem się po raz kolejny potraktować promieniami. Niedługo chyba zacznę świecić. W piątek neurolog, a w następny wtorek kontrolna wizyta u ortopedy. Jeszcze okulista i dentysta-chirurg – muszę wreszcie wyrwać tego zęba.


17:03 / 23.07.2002
link
komentarz (1)
W moim stanie psychofizycznym nie powinienem oglądać horrorów. Wczoraj trafiłem jednak na zupełną perełkę – „Stracone dusze” (Lost Souls,0) w reżyserii Janusza Kamińskiego. Olśniewający debiut reżyserski dwukrotnego zdobywcy Oskara. Mrok wylewał się z ekranu za sprawą genialnych zdjęć Mauro Fiorego i klimatycznej muzyki Jana A.P. Kaczmarka. Gra aktorów bez zarzutów.

Jestem coraz bardziej zdegustowany tzw. polską muzyką popularną. W tle mruga jakiś polskojęzyczny kanał muzyczny i co chwila słyszę polskie podróbki kolejnych zachodnich pop gwiazdek. Nędza. Nawet nie dlatego, że specjalnie nie przepadam za muzyką pop i disco, czasami świetnie się przy tym bawię, a niektóre kawałki są po prostu dobre, nie mówiąc o teledyskach. Nie zwracam uwagi na etykietki, ale bodajże Blue Cafe udające Anastasie jest po prostu złe – przede wszystkim wokalnie i tekstowo. Każdy język ma swoją własną specyficzną melodykę i to co po angielsku zdaje się być znośne, po polsku będzie idiotyczne i nie spójne – z melodią chociażby. Poza tym pani z Blue Cafe powinna wziąć co najmniej kilka lekcji śpiewu, choć szczerze wątpię by w czymkolwiek pomogły.

Wracając do filmu... Temat „Straconych...” dość ograny i przerabiany przez maszynkę Hollywood niezliczoną ilość razy – zbliżające się nadejście Antychrysta (XES,0). Oczywiście banda nawiedzonych (czasami dosłownie,0) egzorcystów próbuje mu w tym przeszkodzić. Z utęsknieniem (sic!,0) czekałem na amerykański happy-end. Koniec nastąpił, ale niekoniecznie był taki Happy. W mojej opinii film dorównuje Omenowi czy Egzorcyście. Być może dlatego, że oglądałem go w nocy, przy wichurze szalejącej za oknem, a równo o północy (!,0) Coś zaczęło dziko dobijać się do mojego okna... Na zasunięte zasłony padało światło z pobliskiej latarni. Cień stojącego na tylnych łapach i drapiącego w szyby Kota wywołał niesamowite wrażenie... Długo nie mogłem zasnąć wsłuchany w odgłosy nocy... :,0)


15:16 / 22.07.2002
link
komentarz (0)
Skończyłem Chmielewską. Zabójcą stolarka okazał się oczywiście kierownik pracowni. Nawet motyw był identyczny. Jednak zamieszanie i mnogość postaci wprowadzone celowo przez autorkę wprowadziły mnie w stan niepewności. Scenariusz sztuki znacznie odbiega od oryginału. Do końca nie byłem pewien, czy to kierownik pracowni zabił stolarka, czy też ktoś inny. Diabeł pojawił się jeszcze kilkakrotnie – kosmaty, ogoniasty, rogaty... Nie tak swojski jak wykreowany przez Kaczora.

Wczoraj zacząłem czytać „Idoru” Gibsona, ale na razie książeczka mnie mocno znudziła, zarzuciłem ją więc na rzecz trzeciej części „Armii Boga” i czwartego „Obcego”. Wypożyczyłem je sobie raz dla przypomnienia, dwa dla zajęcia czymś, czymkolwiek – najlepiej łatwym i znanym – umysłu, który ciągle powracał do wydarzeń z piątkowo-sobotniej nocy. Nawet nie sądziłem, że mnie to tak przydusi. Ciągle wymyślam jak powinienem był się zachować, jak zareagować... Żałosne, ale chyba dość typowe, szczególnie, że kolano nie pozwala zapomnieć.

Odwołałem urlop i jak na razie siedzę w Biurze. Zresztą długo pewnie nie posiedzę. Popołudniu mam wizytę u lekarza rodzinnego. Szczerze mówiąc nie wiem, co robić. Kolano mimo wszystko spuchnięte i pewnie czeka mnie kolejna punkcja. Niestety – nie jest wcale lepiej. Jest gorzej. Szlag by to!

Podświadome wyczucie kolorów sprawiło mi dziś dość radosną niespodziankę – założyłem bordową koszulę idealnie komponującą się z limem pod okiem... Muszę przyznać, że kolory są dosłownie identyczne :,0)


18:44 / 21.07.2002
link
komentarz (3)
Po powrocie... Nie sądziłem, że powrót będzie TAK wyglądał. A przecież napisałem tuż przed wyjściem z domu: „rzeczywistość jest ostatecznym weryfikatorem wszelakich fatamorgan”. Tylko jaką iluzję spłodził mój umysł? Na pewno nie miałem „snów o potędze”. Doskonale zdaję sobie sprawę ze swoich cielesnych słabości i świat nie musiał mi o tym przypominać. Zgubiła mnie zbytnia pewność, że na „moim terenie” nic złego mi się nie stanie. Cóż, myślę, że ostatecznie Miasto weszło do mojej dzielnicy. Nie ma powrotu do sielanki sprzed lat. Klosz został rozbity.

Najgorsza była jednak wizyta w szpitalu. „Siostro... wkłuwamy się...” – słowa lekarza wbiły mnie w stół, na którym leżałem. A potem widok krwi wysysanej z kolana. Bardzo dużo krwi. Ciemnoczerwonej. Jestem skazany na noszenie „stabilizatora kolana z otworem stabilizującym rzepkę” przez co najmniej 2 miesiące. Przyczyna: „uszkodzenie aparatu stabilizującego rzepkę”. Mówiąc po ludzku: moja rzepka została praktycznie oderwana od reszty elementów składowych stawu kolanowego. Właściwie „latała” sobie luzem...


22:44 / 19.07.2002
link
komentarz (1)
Przez większą część dnia chodziłem struty. Nie do końca potrafiłem określić przyczynę tego stanu. Końcowa faza projektu to już właściwie była przyjemność, szampan pyszny i chłodny. A jednak nie potrafiłem się cieszyć. Ciągle wracałem do wczorajszego spotkania i zamieszania jakie wprowadziło do mojej głowy. Istny zamęt. Padały ważne słowa, propozycje. Czułem się jak członek Plemienia. To mi przypomniało artykuł o internetowych wampirach, jaki tydzień temu ukazał się we „Wprost”, a właściwie komentarz antropologa kultury, Rocha Sulimy:

„Kiedyś „wspólnotom wtajemniczenia” trudniej się było spotkać – nie mieli narzędzia, za pomocą którego mogliby się poznawać. Teraz wykorzystują Internet – wystarczy założyć stronę i zainteresowane osoby szybko na nią trafią. Dawniej ludzie praktykujący spożywanie krwi kryli się w niedostępnych miejscach – grotach czy zamkach. Dziś ukrywają się w Internecie, który daje im poczucie anonimowości i bezpieczeństwa.
Powstawanie internetowych bractw krwi jest szokującą metaforą kondycji współczesnego człowieka. Jest też kolejnym przejawem tego, co badacze kultury nazywają neoplemiennością. Związki między ludźmi tak bardzo się rozluźniły, że próbuje się je ratować przez różnego rodzaju śluby krwi. Dochodzi do nich nawet na prywatkach organizowanych przez licealistów. Obserwujemy powrót do zasad, które obowiązywały we wspólnotach plemiennych.”

W przytoczonej wypowiedzi znajduje się zbyt wiele uogólnień, za bardzo pomieszano fikcję z rzeczywistością, żeby można rozsądnie ustosunkować się do całości. Jedno jest niezaprzeczalnym faktem – wracamy do plemienności. Nie widzę w tym nic złego czy zdrożnego. Człowiek broni się przed alienacją i rzeczą normalną jest łączenie się w większe grupy ludzi o podobnych poglądach i upodobaniach – estetycznych, żywieniowych, seksualnych, muzycznych, światopoglądowych, hobbystycznych. Wyniesienie powyższego do rangi wielkiego odkrycia naukowego czy wielce mądrej wypowiedzi zakrawa na kpinę. Ale cóż, każdy ma prawo widzieć rzeczywistość jak chce. Niektórzy tworzą dość niezwykłe i rozbudowane „struktury projekcyjne”, zniekształcające rzeczywistość ale zapewniające elementarne poczucie bezpieczeństwa. Naukowcy nie są wolni od iluzji, szczególnie ci, którzy starają się badać zjawiska społeczne.

Jak już wcześniej pisałem – rzeczywistość jest ostatecznym weryfikatorem wszelakich fatamorgan. Zetknięcie się z gołym faktem przynosi różne efekty. Wczoraj jeszcze snułem projekcje o włamaniach na moją skrzynkę pocztową, o przyczynach i nieznanym mi człowieku, który za tym stoi. Dziś te przypuszczenia stały się obiektywną prawdą. Odkrycie, że jednak nie wpadłem w paranoję (o co się dość mocno obawiałem,0), wyrwało mnie ze stanu ... jak ja to nazwałem? ... strucia...

Właśnie zadzwonił telefon... tak, idę na piwo :,0) dokończę po powrocie.


21:45 / 18.07.2002
link
komentarz (2)
Jestem wyjątkowo sfrustrowany. Zastanawiam się czy nie pójść w ślady koleżanki z biura i obstawić się różnorakimi „dopalaczami” w styli „Xxx Active”, „Xxx Stress” etc. Jej biurkowa apteczka doprawdy zadziwia. Poza wspomnianymi „dopalaczami” można tam znaleźć kilka rodzajów tabletek przeciwbólowych – od etopiryny po paracetamol, witaminy i multiwitaminy i całą gamę środków, których same nazwy jeżą moją czuprynę.

Przez ponad miesięczne opóźnienie czynników zewnętrznych mój zasłużony urlop opóźnił się już o tydzień. Od soboty powinienem prażyć się w jakimś kurorcie nad Bałtykiem, a zmuszony jestem tkwić w Warszawie. Zresztą cały mój zespół biega jak szalony. Każdy zaplanował urlop, opłacił wczasy, poumawiał się ze znajomymi na imprezy... Wszystko mogą diabli wziąć! Cała ta nasza bieganina przyniosła na razie taki efekt, że mamy „zaledwie” tygodniowe opóźnienie. Oczywiście czynniki zewnętrzne zadbały o to, żeby materiał nam dostarczony zawierał potworne ilości błędów. Nie ma chyba nic gorszego od poprawiania nie swoich błędów. Jutro jednak uda się zakończyć projekt i wszyscy będziemy mogli ze spokojnym sumieniem zdjąć grafiki przedstawiające Gala Anonima zarobionego pisaniem kronik. Może przypomnimy sobie nawet jak się właściwie nazywamy? Perspektywa jutrzejszego szampana z okazji szczęśliwego końca niezmiernie mnie cieszy. A jeszcze bardziej myśl, że już od soboty będę mógł spać do południa. Urlop zamierzam spędzić w znacznej mierze na ... ogrodowej huśtawce, może dopiero na początku sierpnia gdzieś wyjadę. Mam jeszcze chwilkę na wymyślenie gdzie.

A diabeł w powieści Chmielewskiej się jednak pojawił. Na 140 stronie wydania z 1988 roku. Diabeł typowy chciałoby się rzec – kręcone rogi, ogon, kopytka. Zjawił się na chwilę w chorej wyobraźni Joanny, narratorki, i znikł naprowadziwszy ją na kilka tropów – oczywiście nawyzywał ją przy okazji od idiotek i tym podobnych. Miła lektura, choć chyba jednak nie stanę się fanem pani Joanny. Tak czy inaczej – poprawia humor, tak jak pisanie nloga. A jak wieża zadziała i usłyszę nieustająco rewelacyjnego Mansona i jego „Tainted love”, będę wniebowzięty... a właściwie w piekło...



00:22 / 17.07.2002
link
komentarz (2)
Natchniony wczorajszą sztuką wybrałem się dziś po południu do biblioteki po rzeczoną książkę Chmielewskiej. To chyba najobficiej reprezentowana polska pisarka. Oczywiście lektur szkolnych, Sienkiewiczów, Prusów czy innych Mickiewiczów nie pobije pod względem ilości tomów, ale liczbą tytułów zdecydowanie. Oczywiście miałem drobne problemy – „Wszyscy jesteśmy podejrzani” została umieszczona w regale z kryminałami a nie literaturą polską. Może i słusznie, choć już dawno straciłem nadzieję na rozszyfrowanie systemu katalogowania poszczególnych pozycji. Jedyna książka z zakresu filozofii politycznej Czarnego Lądu znajduje się w przegródce „Demografia”... A z demografią to ma ona niewiele wspólnego. Mimo prób przekonania i wytłumaczenia oczywistej dla mnie pomyłki, nie zdołałem przekonać pań bibliotekarek. Ich ignorancja jest nawet dość słodka, więc zarzuciłem ostatecznie jakiekolwiek próby wyprowadzania z błędu.

Ostatecznie wypożyczyłem trzy książki. Poza wspomnianą Chmielewską – „Dzieci szatana” Stanisława Przybyszewskiego i „Idoru” Williama Gibsona. Później miałem trochę kłopotu z wybraniem, od której zacząć. Zdecydowałem się na Chmielewską. Po pierwszych czterdziestu stronach dochodzę do wniosku, że chyba jednak kto inny zabił Stolarka. Książka jest zupełnie inna. Cała intryga rozgrywa się w biurze architektonicznym, ale pracuje tam dwa razy więcej osób! Na razie mam problemy z rozróżnieniem, kto jest kim. Taki trochę nieład i bałagan. W sztuce zostało to uporządkowane – kosztem ilości postaci. No i na razie diabła ani widu ani słychu... Wracam do lektury – takie czytadło potrafi wciągnąć. Ja zostałem.


01:28 / 16.07.2002
link
komentarz (3)
„Podobno jesteś ... czarcie nasienie ... No, to świetnie ... bo ja ... jestem z piekła rodem ...”

Ta kwestia Joanny zakończyła radosny spektakl prezentowany dzisiejszego wieczoru w Teatrze Telewizji – „Randka z diabłem” na motywach powieści Joanny Chmielewskiej pt. „Wszyscy jesteśmy podejrzani”. Osobiście „obstawiałem” sprzątaczkę jako morderczynię, okazał się nim być ostatecznie kierownik pracowni. Motyw – chora ambicja i próba szantażu. Bardzo ludzkie.

Spektakl w reżyserii Macieja Dutkiewicza stanowił dzisiejszy smaczek. Lubię motyw diabła w sztuce i literaturze. Zresztą nie tylko diabła – bliskie są mi również archetypy wampira, aniołów, płatnego mordercy (kierującego się koniecznie zasadami bądź swoistym kodeksem honorowym,0) rzadziej demonów. Archetypy te, aby mnie zaciekawić, powinny być osadzone w naszej rzeczywistości – współczesnej lub historycznej. Czyste bajki rodem z literatury fantasy nie wzbudzają we mnie większych emocji.

Diabeł z „Randki...” to osobnik prosty, rubaszny, swojski. Bardziej komiczny niż szatański. Bliżej mu do ludowego Boruty niż biblijnego Księcia Piekieł, kusiciela Ewy i Adama. Pamiętam sztukę sprzed kilku lat. Niestety tytuł wypadł mi z pamięci. Diabła grał tam Gajos (o ile mnie pamięć nie myli, lata temu to nakręcili,0), jego wybrankę zaś Seniukowa. Jedna z najlepszych komedii jakie w życiu widziałem! Nie zapomnę Bezelbuba, któremu ciągle „muchy pscyły na nosie”... :,0)


01:28 / 15.07.2002
link
komentarz (1)
Upał odebrał mi już ostatecznie chęć na jedzenie. Tylko dzięki zdrowemu rozsądkowi od czasu do czasu dostarczam mojemu organizmowi skromnych porcji pożywienia. Na śniadanie (o 13,0) zjadłem omleta, a za obiad i kolację posłużyły jagodzianki. Upał odbiera chęć na cokolwiek. Nocny tryb życia, który byłby najbardziej adekwatny, nie wchodzi zupełnie w grę. Tak czy inaczej, gdyby nie znajomi, prawdopodobnie przespałbym cały weekend. Dzisiejsza, popołudniowa drzemka na ogrodowej huśtawce ustawionej w cieniu przyniosła ledwie chwilową ulgę.

Wybrałem się dziś z BZ na wystawę fotografii „Ziemia z nieba” Yanna Arthusa-Bertranda. Odebrałem ją dziś zupełnie inaczej niż poprzednio. Przede wszystkim zdjęć jest za dużo i nie wszystkie stoją na wysokim poziomie. Prace cenne, ukazujące piękno natury bądź człowieka i jego dzieł, giną wśród tych błahych, niewartych oglądania i przede wszystkim pokazania. Trochę to przypominało serial przyrodniczo-krajoznawczy, ale pozbawiony jakiejkolwiek myśli przewodniej. Ona jest, ale w tym natłoku zupełnie ginie. Wspólnie doszliśmy do wniosku (a może to ja doszedłem do takiego wniosku,0), że najlepsze dwa zdjęcia to francuscy naturyści i uchatki. Prosta i łatwa aluzja, ale mimo wszystko radosna.

Zmęczeni tak upałem, jak i zdjęciami oraz kłębiącym się tłumem, uciekliśmy do Łazienek, aby przysiąść w jednej z kafejek i spokojnie porozmawiać. Poruszyliśmy wiele spraw, ale odnoszę wrażenie, że rozmawialiśmy głównie o mnie, moich kłopotach, iluzjach, pomysłach na życie. Właśnie sobie przypomniałem, że miałem wziąć od niego namiary na świetną krawcową. Ale mam nadzieję, że krawcowa nie ucieknie, a i tak najwcześniej na jesieni mógłbym się do niej wybrać. Planuję bowiem zrobić sobie gotycki strój. Nie mam konkretnej wizji, zastanawiam się nad lateksem, choć wolę bardziej naturalne rzeczy, a skórzane spodnie zawsze były moim marzeniem... o czym przypomniałem sobie tydzień temu...

Łazienki wieczorem są urocze i zapewne dłużej byśmy siedzieli i gadali o mniej lub bardziej istotnych sprawach, gdyby nie atak komarów. Może to i lepiej, bo jestem strasznie zmęczony i marzę w tej chwili tylko o tym żeby zasnąć i śnić o sentymentalnych krainach pełnych magii, sabatów, placków z wiśniami, tańców przy ognisku i dzikich, radosnych orgii...


02:14 / 14.07.2002
link
komentarz (3)
Kościół św. Katarzyny to jeden z ładniejszych obiektów sakralnych w jakim udało mi się być. Nie znając terminów architektonicznych, muszę poprzestać na zupełnie laickim opisie. Dzieli się na cztery części. Ołtarz otaczają surowe, ceglane mury z neogotyckimi witrażami. W czasie wojny budynek musiał ulec dość poważnym uszkodzeniom – widać wyraźnie granicę między starymi i nowymi cegłami. Stare ułożone z niezwykłą starannością, zaś nowe sprawiały wrażenie jakby układał je ktoś pod wpływem sporej dawki alkoholu. Część przeznaczona dla wiernych to typowy neobarok. Dużo złoceń, figur, obrazów. Od przedsionka oddzielony jest kolumnadą w stylu korynckim, wykonaną z litych brył piaskowca. Czwartą część stanowiło sklepienie – płaskie, wykonane z sosnowych desek i potężnych belek. Tak nietypowe rozwiązanie przykuwało uwagę i odnosiłem wrażenie, że jest to zupełnie odrębna część kościoła. Jasny brąz sosny wprowadzał atmosferę ciepła; większość świątyń jest chłodna. Temperatura oczywiście była niższa niż na zewnątrz, ale nie wyczuwałem „chłodnej atmosfery”, jaka gości w większości takich przybytków. Sympatyczna odmiana.

Ślub Oli i Artura będę miło wspominał. Najbardziej utkwiło mi w pamięci kazanie. Ksiądz zwracał się bezpośrednio do nowożeńców (wtedy jeszcze narzeczonych,0). Sposób mówienia i treść zdradzały emocjonalne zaangażowanie. Nie był to więc ślub jakich wiele, ot kolejny z rzędu, jak to się zbyt często zdarza. Myślę, że młodzi będą mile wspominać tę ceremonię.

Ślub stanowił oczywiście okazję do spotkania dawno nie widzianych kolegów i koleżanek z liceum. Zebrało się jednak dość nieliczne grono. Może z osiem osób, co jak na ponad trzydziestoosobową klasę dość mało. I tak głównym bohaterem był Patryk. Trzymiesięczny brzdąc jedynej „poklasowej” pary. Wszelkie pary „klasowe” wcześniej czy później się rozpadły, a oni zeszli się dopiero po maturze. Spotkaliśmy się, trochę rozmawialiśmy (o studiach, pracy i tym podobnych rzeczach, o których się rozmawia przy takich okazjach,0) i rozeszliśmy się. Następne spotkanie pewnie dopiero za kilka lat.

Po ślubie pojechałem odebrać rodziców z rodzinnej imprezy. Zazwyczaj różne rodzinne spotkania odbywają się w mieszkaniach bądź domach. Ciocia z wujkiem postanowili uczcić czterdziestolecie swojego ślubu w restauracji. Przed imprezą wszyscy narzekali, że się stawiają, że szpanują bogactwem, ale to był w mojej ocenie bardzo dobry pomysł. Ściubienie trzydziestu osób w małym mieszkaniu przy takich temperaturach raczej do sensownych nie należałoby. A tak staruszkowie się wybawili, wytańczyli. A przede wszystkim – spotkali się. Może narodzi się jakiś zwyczaj obchodzenia ważnych okazji i rocznic w restauracjach? Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby mi się coś nie stało – tym razem zarwało się pode mną krzesło! Plaśnięcie czterema literami o twardą posadzkę nie było przyjemne... Najbardziej rozbawił nas fakt, że na feralnym krześle siedzieli wujkowie i ciotki duuuużo ciężsi ode mnie...


01:29 / 13.07.2002
link
komentarz (0)
Późniejszy wieczór zamienił się w dwie doby... A wszystko przez bardzo silne leki, które wpływają dość negatywnie na całokształt funkcjonowania organizmu. Postanowiłem jednak wytępić tę zarazę, choćbym miał paść razem z nią. Nic groźnego czy nieuleczalnego, ale mocno nieestetycznego. Większość ludzi nawet nie wie, że jest na to lekarstwo. Tym razem postanowiłem działać nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie. Efekt jak najbardziej pozytywny, choć czuję się totalnie rozbity. Wolę tak niż pozwolić bym wyglądał jak jakiś Nosferatu. Siedzenie w domu i ewentualne przemykanie chyłkiem do pracy mało mnie interesuje, szczególnie, że jutro idę na ślub koleżanki z liceum, a w niedzielę jestem umówiony na obejrzenie wystawy na parkanie Łazienek (wreszcie mi się uda tam wybrać!,0). Reszta objawów przeziębienia też już pod kontrolą. Szkoda, że przez tak nagłe osłabienie musiałem odwołać spotkanie z ważnymi dla mnie ludźmi, ale myślę, że nie powinienem narażać T. na kontakt z jakimikolwiek drobnoustrojami.

Dzisiaj przerzuciłem ostatnią kartkę pracy magisterskiej K.S.. Czytałem ją powolutku. Smakowałem. Nie forma czy styl o tym zdecydowały a treść. Pierwszą część „połknąłem” w kilka chwil – traktowała o sprawach ogólnych, ciekawych acz nie fascynujących. Taki wymóg pracy magisterskiej. Z drugiej strony nie chciałem rezygnować z części teoretycznej, gdyż moim zdaniem stanowi ona integralną – mimo wszystko – część pracy, a dla mnie wiele wnoszącą. Fanatykiem ambitnego kina nie jestem. Filmy dobieram sobie raczej ze względu na nastrój jaki w danej chwili odczuwam lub przewiduję, że będę odczuwał. Dostrzegam i doceniam również funkcję „odmóżdżającą” niektórych filmów i seriali. Ale wracając do K.S. i jego magisterki. Druga i trzecia część wbiła mnie w ziemię. Opisywał odbiór „Miasteczka Twin Peaks” na świecie i w Polsce – tu na przykładzie grona swoich znajomych, dla których serial ten stanowił przedmiot prawdziwego kultu. Ja nie wszedłem w czasach liceum do tej grupy. Przeciwstawiałem się kolektywnemu przeżywaniu, nastawiony na doznania natury wewnętrznej. Oczywiście dzieliłem się swoimi myślami i emocjami, ale tylko i wyłącznie z K.S.. Wszelkie próby dokooptowania mnie do grupy spełzły na niczym. Mniejsza o to – przyjdzie jeszcze czas na bardziej szczegółowe wniknięcie w temat. Każda strona otwierała we mnie wspomnienia, cofała czas. I wreszcie doznałem tego, co niektórzy mogą nazwać oświeceniem. Nic wielkiego niby – zrozumieć siebie, mechanizmy nami rządzące, pobudki jakie kierowały naszymi działaniami. Dla mnie jednak ta krótka chwila była niezwykle ważna. Krótka chwila... :,0) a świat zmienia barwy, staje się zrozumiały, jeśli można tu mówić o lepszym zrozumieniu widząc go z perspektywy Twin Peaks...

Zwróciłem również baczną uwagę na bibliografię. Znalazłem tam całe mnóstwo adresów stron internetowych fanów Twin Peaks. Będę miał co zwiedzać w najbliższym czasie. A sam znalazłem – już nie wiem nawet jak – Najtvolk, portal prowadzony między innymi przez miłośników Twin Peaks i ogólnie twórczości Davida Lyncha. Chyba się z nimi skontaktuję. Dziś chciałem sobie zrobić samotny maraton z Lynchem, ale udało mi się wypożyczyć tylko ‘Blue Velvet’. W planach miał być jeszcze: ‘Twin Peaks. Ogniu Krocz Ze Mną’ oraz nagrany w wersji polsatowskiej pilot do pierwszej serii. Brakuje mi drugiej pozycji. Nie ma tego filmu w żadnej pobliskiej wypożyczalni. Kasety albo uległy zniszczeniu albo „wyparowały”. Muszę chyba poczekać na jakiś przegląd i wybrać się do kina.