16:42 / 16.09.2004 link komentarz (1) | insto (16:33)
a w forum jest artukul
insto (16:33)
o jakims
insto (16:33)
filzofie
insto (16:33)
wspolczesnym
insto (16:33)
co mowi ze eutanazja jest najlepszym lekarstwem na bol istnienia
Marcin (16:33)
hehehe
insto (16:33)
ze ludzie psychicznie chorzy to zwierzeta
insto (16:33)
Marcin (16:33)
jak sie nazywa?
insto (16:34)
nie wiem
insto (16:34)
nie zapmaietalem
Marcin (16:34)
aha
insto (16:34)
:0
insto (16:34)
no ale jest
Marcin (16:34)
masz wczorajszą polityke?
insto (16:34)
hehehehe
insto (16:34)
zajebisty typ
insto (16:34)
chyba zaczne rwozijac jego filzofie
insto (16:34)
jak arystoteles rozwinal platona
insto (16:34)
Marcin (16:34)
chciał być oryginalny i zwrócić na siebie uwagę
Marcin (16:35)
chodź, my wymylimy jakąś filozofię
Marcin (16:35)
i ludzie pójdą za nami
insto (16:35)
no hehe
insto (16:35)
Marcin (16:35)
ze na przykład bukmacherstwo prowadzi do oswiecenia ludu
insto (16:35)
lekarswtem na bol istnienia jest bukmacherka
Marcin (16:35)
heheh
insto (16:36)
no pojecie bedzie bukmacherstwo
insto (16:36)
najwyzsze poznanie nie dotyczy Boga czy powstania swiata
insto (16:36)
ale mechanizmow bukmacherskich
Marcin (16:36)
heheh
insto (16:36)
wszytko inne jest niczym
insto (16:36)
kto nie gra u bukmachera jest smieciem
insto (16:36)
i zyje po za systemem
Marcin (16:37)
hehehe
insto (16:37)
nalezy mu siem potepienie
insto (16:37)
kurwa ale prosto byc filozofem
| 10:57 / 15.09.2004 link komentarz (0) | Co do Beaty, myliłem się. Było w porządku. Spuentowała tak jak zazwyczaj robią to ludzie z naszego zadka świata gdy wyjadą gdziekolwiek w stronę zachodu.
Tu jest szaro, ludzie są smutni, jest brudno to prowincja - teraz to widzę.
Pokazała ponad setkę fotek z Bostonu, NY i bodaj Filadelfii, jest zadowolona z życia, to dobrze.
A u nasSmutne, ale da sie tu żyć. Nie jest tak źle. Co z tego że drogi są dziurawe, fabryki obrosły chwastem, zaś ludzie wkurwiają sie jak coś ci sie uda.
Da sie żyć. Przyzwyczaiłem się, do tej mentalności, gloryfikującej minimalizm, i jednakowość.
Rozumiem, ale chcę się poróżnić. To chyba proste.
Dzisiaj jest słoneczny poranek. O 8.30 byłem u dentysty leczyć drugiego zęba. Opuściła 10 zł, jakby wiedziała że mam ochotę na lekturę dzisiejszej ,,Polityki'' oraz piwko z marihuaną.
Dokonałem owych zakupów, wróciłem do domu, zsunąłem żaluzje, włączyłem film ,,Donnie Darko'' i po 10 minutach złapałem smaka na pisanie owej notki.
W stanie błogiego rozszerzenia percepcji myślę: Co przyniesie ten dzień? Wyjde do miasta, sprzedam bratu podręczniki, zjem udka z kurczaka, ale co ponadto?
To może być zajebisty dzień. Bo każdy rozpoczęty nosi w sobie szansę na zajebistość :)
| 18:55 / 14.09.2004 link komentarz (0) | Końcówka moich wakacji. Okresu naprawdę ładnego, skoncentrowanego na sobie. Skupiania się na człowieczeństwie, stawiania pytań i odnajdowania najprostszych odpowiedzi.
Powoli liście żółkną, a ja co rusz inhaluję w siebie obrazy przeszłości - czasu zastygłego.
Stąpam chodnikiem, wciąż cieplym od promieni słońca. Wzdłuż ulicy Piłsudzkiego, mijając sklepy, cukiernię, zakład szewski, pizzerię, przeszłość wiruje przed oczyma lekka niczym len.
Na dentystycznym fotelu nawet, odkładając ból na bok, wysuwam pod światło kadry z życia.
Dzwoniła Beti, przeglądałem wtedy prasę w Kolporterze.
Hi, Martinez (tylko ona tak na mnie mówi), wróciłam z NY, może zebralibyśmy naszą ekipę (naszą? jaką naszą, ej) i wypadlibyśmy do wuocha na piwko.
- Spoko w sumie mam wolny wieczór.
- No to jesteśmy umówieni, bądź o 20.
Kurde, pójdę. Popatrze jak się wymądrza że była barzdziej amerykańska niż amerykanie, wypiję piwo, potem pójdę jeszcze po piwo o smaku lolków, i zamknę wieczór.
W dodatku, fuck, znowu mam miękie serce. Kiedy byłem w Kraku, obie pierdoliły że jestem ćwokiem debilem, bo usłyszały że mi zajebiście żyje, a teraz - kolega.
Ale luz, pójdę posłucham popatrzę. Sam Jezus miał proste przesłanie, kochać ludzi, nawet jak cie drażnią, a wyjdzie ci to na dobre. Miał rację, On nie mógł się mylić.
Byłem właśnie w pawilonie, odbierając po dordze kolejne esemesy od Mojego Piórka. Ma poprawki, i szkoda że mnie tam nie ma. Miałem swoją, to byłem średnio tym zaaferowany, a dopiero gdy przyszło mi Jej pomagać, na prawdę się przyłożyłem. A niech mnie, to sie chyba miłość nazywa.
Teraz mam pod oknem śpiących, wtulonych niczym w znaku równowagi jing-jang dwóch pijaków.
Chyba rzucę w nich śliwką.
A potem idę posluchać jak to się żyje w Hameryce...i nie pozazdroszczę, bynajmniej, jestem pewnien.
| 17:05 / 19.08.2004 link komentarz (0) | - Marcinku, Ty uważaj, bo w końcu uwierzysz że jesteś Marcelem Proustem, i zupełnie już odlecisz - powiedziała Mama.
Cholera, znowu żarty z mojej marzycielskiej natury.
Ludzie, po prostu tacy się rodzą nic na to nie poradzę.
Od małego byłem ciut inny niż reszta rodziny.
Leżąc już pod parasolem troskliwych rąk przybrudzonych rysikiem ołówka kreślarskiego, smaru, oraz czarnoziemu, wiedziałem że coś tu nie tak.
Coś jak gruszka na genealogicznej jabłonce.
Moje wielkie jak u ryby oczy, pragnące jakby zmieścić w sobie ogrom dostrzegalnych zajawisk,
W pieleszach babcinego domu, zawsze kręcili na mnie głową. Kiedy tak spacerowałem, po zużlowej drodze przesłoniętej sznurem jabłoni, wiecznie szukając na niebie samolotów.
Ze smutkiem patrzyli gdy ich najstarszy dziedzic, miast przyzwyczajać rękę do śrubokręta czy młotka, trzyma w niej długopis bądź też umoczony w farbie akwarelowej pędzelek.
Kradł poświęcone matematycznym obliczeniom zeszyty, by tworzyć pierwsze połamane litery, odbierał dziadkowi cenną dyktę ze stodoły, malując na niej surrealistyczne bohomazy.
Był jakiś inny, przysparzając im drapania po głowie, bo
jak on biedny, w twardym świecie rolnika i rzemieślnika się odnajdzie - a odnaleźć się musi!
Mijały lata, przecinane tępym nożem mrozu, zapachem koszonego siana, czy też palonych jesienią liści a ja wciąż nie chciałem się wyleczyć.
Na komunię dostałem, od wujka Inżyniera, opasłą encyklopedię techniki - i zamiast majsterkować i zacząłem wąchać pachnące kredowym papierem strony, i przeglądać barwne ilustracje.
Lipcowe dni, pachnące babcinymi pierożkami z letniej kuchni, kawą zbożową z wielkiego garnka, oraz przykrytym warstwą kurzu skansenem na strychu.
Do tego, modlitwy o pomyślną ceremonię dorocznych żniw, gdzie ten (niedokończone)........
| 09:50 / 15.08.2004 link komentarz (0) | Wczoraj wybraliśmy się na mecz dwóch drużyn z którymi powinienem byc jakoś mentalnie związany. Bo zarówno zamojski Hetman, jak i krakowski Hutnik są drużynami z miejsc w których mieszkam.
była nas szóstka. ja, Wojtek, i 4 nasze koleżanki.
Mecz okazał się chujnią totalną. Na takie mecze to można zabierać wroga. Hetman wdupił 1:5, po grze ... ehh, Boże widziałeś a nie grzmiałeś.
Dziewczyny już w przerwie chciały wybić się ze stadnionu.
No to my - Poczekajcie, może coś jeszcze ruszy.
Wytrzymaliśmy do 80 minuty przy stanie 1:3, odbierając sobie przyjemność ujrzenia naszego bramkarza kapitulującego jeszcze 2 razy.
Potem ja z Afrodite zostaliśmy jeszcze na stadionie.
Ciężka sprawa. Musiałem pewnej dziewczynie rozwiać urojenia zalegające na umyśle jak zsiadłe mleko urojenia, gdyż od ponad roku twierdzi że byłem jej chłopakiem, i głoduje teraz ponoć przez to że się u niej nie pojawiam, i nie chodzę z nią za rękę - choć nigdy tego nie robiłem! Ehhh, basta!
Każdy widzi to co chce widzieć.
| 23:33 / 14.08.2004 link komentarz (0) | To nie mogło się zdarzyć.
Bo przecież on zdawał się być nieśmiertelny. Jak trzon dorodnego dębu. Nie dałem początkowo wiary, to jakby pozbawić Krakowski rynek pomnika Mickiewicza.
Fascynował mnie, wielkimi sowimi brwiami, aurą mędrca - człowieka z umysłem silniejszym niż czas.
Posiadał umiejętnośc niezwykle rzadką - operowania najprostszymi, acz najwięcej znaczącymi słowami w taki sposób by oddać maksimum sensu.
Potrafił stawiać pytania. Uświadamiał, że ponad 90cio letni starzec, pojmuje istotę życia, w nie większym stopniu niż małe dziecko.
Był duchowym kapitanem.
Nie spełni się moje marzenie, że pewnego dnia, przechodząc ulicami starego Krakowa, natknę się na starca o wielkich brwiach, wspartego na lasce.
Nie spojrzę mu w oczy, nie zapytam, jak to jest? Czy warto? Co warto?
Nie zdążyłem.
Pozostaje mi wilgotna ławeczka na Rakowickim. I cicha rozmowa, przy nokturnie szumiących drzew.
Czesław Miłosz (1911 - 2004)
| 15:09 / 14.08.2004 link komentarz (2) | Minął nasz pierwszy wspólny miesiąc.
Będzie o tym krótko i treściwie.
Przyszło uspokojenie, odeszły obawy, doszły nowe lęki, ale też i nowe zaszczyty.
Miesiąc przewędrowany za rękę. Zdziwiony tym że miał miejsce.
Nasze oczy są już pewne mieszając się razem w spojrzeniu.
To z początku kusiło, a zarazem mierziło, bo było paradoksem.
Teraz powoli, dziwi przeszłość. Nie dowierzam jej za to że Ciebie w niej nie było w takim stopniu.
Ta sama twarz, ale już diametralnie inna. Każda monada twojego istnienia przyprawia mnie o dreszcze, a zarazem stoicki spokój.
Z wielu względów pasujemy do siebie - tak myślę.
Zarówno przeglądając w lustrze nasze śniade ciała, o ciemnych brwiach i włosach, jak i od strony mentalnej.
Postronni powoli się przyzwyczajają do naszej unii.
Być z kobietą. To zdanie proste jak chleb i woda.
Jednocześnie wyzwanie niesamowicie złożone.
To nie tylko spacer za rączkę. To czasami myślenie Tobą - i to jest potrzebne.
Bez tego jesteś głodny mając pełną lodówke, bezdomny mając piękne mieszkanie, nie zna cię nikt, chociaż podobno zna Cię wielu.
Dziękuję Ci że jesteś. Wiem, bawię się w poetę, a do tej rangi mi daleko.
Chciałbym dojrzeć w pełni do każdego napisanego tu słowa.
Zdaję sobie sprawę: wielkie słowo to jedynie połowa tego co Wielki Czyn.
Słowo to doskonałość, a czyn jedynie to cień tej doskonałości.
Na szczęście czasami wystarczy milczeć, by wyrazić absolut.
Buziaki dla Ciebie M.
| 19:47 / 12.08.2004 link komentarz (1) | Jeśli zmysły mają alfabet, to spewnością jest on pięciolinią w głowie Tej artystki:
Bjork - Hidden Place.mp3
Nadludzi nie ma, są nad-dzieła, nad-muzyka...
Dziś z Ukochaną nad zalew Echo do Zwierzyńca. Mam nadzieje że się ucieszy... | 02:01 / 12.08.2004 link komentarz (2) | Znów czuję powietrze. Z rana wyskoczyłem z braderem i tatem na grzyby. Jakoś niespecjalnie tym zajarany, ale ot tak odświeżyć umysł.
Zajeżdzamy do lasu. Ledwie mój czarny but dotknął runa leśnego, a tu spod drzewka śmieje się do mnie prawdziwek gigant.
Tato, chodź mam grzyba, ale duży!
Mój życiodawca, pamięta raczej dni kiedy znajdywałem muchomory, czy też chodziłem po lesie z głową w chmurach, a tu, dziwne co?
Nie minęła minuta a tu patrze - cztery piętnastocentymetrowe kapelusznki obok siebie.
- Osz, ja pierdole - powiedział tata
Łał, jak to możliwe?
No i mijały kolejne minuty, a ja działałem chyba pod namaszczeniem Boga Grzybów.
Chodźcie, mam cztery, mam pięć, mam siedem. Byli zaskoczeni.
Brązowiutkie czapki wręcz wysypywały się z koszyka.
Zajarałem się tym. Chyba wezmę atlas, i nauczę się nazw tych grzybów, bo rozróżniam tylko te elementarne.
Teraz jest popołudnie. W planach mam wyjście na basen z Afrodite, i nawiedzenie Anetity.
Na wieczór zaś Wisełka-Real, i sos z dzisiejszych leśnych okazów.
siiiah!
| 21:01 / 10.08.2004 link komentarz (3) | Kiedy byliśmy w hipermarkecie przetarłem oczy ze zdumienia. Pierwsze na polskim rynku piwo o aromacie marihuany - Hemp Valley Beer.
Jakając się z podniecenia, wrzuciłem do koszyka.
Afrodite, swoją drogą, wzieła siakieś duńskie Ceres o aromacie poziomek czy coś takiego.
Odpaliliśmy je jak świetlne race na stadionie. Co do mojego (bo to o tym moim ma być ta notka) to nie zawiodło.
Ten charakterystyczny słodki smaczek konopii. Już sama świadomość tego co piję przyprawiała mnie o delikatne mrowienie. Poniekąd nie ma w tym ni drobiny THC, jednak czułem się po nim wyraźnie odprężony.
To może siła sugestii, ale chillout tak czy siak niezły.
Czuję się podwójnie ukojony, spotkaniem z Jej ustami i ustnikiem butelki. Nic tylko zasnąć :)
| 07:28 / 10.08.2004 link komentarz (0) | ,,Łazarz to byl dopiero pechowiec, biedak musiał zdychać dwa razy'' Charles Bukowski
Ile razy za życia umiera zwykły śmiertelnik. Rano czułem się jakby uszło ze mnie moje przysłowiowe 21 gramów.
Zdążyłem się chyba jednak w porę pozbierać, gdyż można powiedzieć ze kryzys w dużej mierze zażegnany.
Zadzwoniłem do Kfaśki która siedzi w górach. Powiedziała że są miejsca i można wpadać. To już zawsze coś, jeszcze tylko znaleźć garstkę ludzi i może coś z tego będzie.
Natomiast moim proirytetem było udać się na peryferia miasta do Afrodyty, i jakoś to wszystko poskładać.
Bałem się że nie będzie już Co, ale poszedłem.
Wcisnąłem domofon, i raptem zza drzwi wyłoniła się moja kochana Czarna Perła. Kiedy tak szła do furtki, a ja nie byłem do końca pewnien czy po to aby strzelić mnie z chleba, czy (daj Boże) wpuścić do środka, pomyślałem: człowieku, ona jest niesamowita. Te czarne kręcone włosy jak u Moniki Belucci, śniada cera, przepiękne czarne oczy, czy to aby obrzeża Polskiego miasta, a nie posiadłość Hugha Heffnera?
Otworzyła.
Usiadliśmy w ogrodzie, i zaczęliśmy rozmawiać.Powiem szczerze - nie potrafię się z nią kłócić oko w oko.
Jest zbyt cenna. Po kilku rundach wymiany zdań, musnąłem ręką jej włosy. Ona odpowiedziała, kładąc dłoń na mojej pozostalej dłoni.
Uczucie po raz kolejny, dało o sobie znać. Całowaliśmy się, niewyobrażalnie długo. Cłowieku, daj Ci Boże takie całowanie!
Z pokoju dobiegały dźwięki piosenek ktore sam jej kiedyś dedykowałem.
Mijały kolejne tracki, i kolejne i kolejne, potem nastąpił repeat, a my dalej i dalej jak pod hipnozą.
Na jej ustach rozpromienił się uśmiech.
Zrobiła mi kanapki, popiliśmy herbatą, umówiliśmy się na wieczór na pizzę.
Uwielbiam ją. Uwielbiam bywać Łazarzem, do cholery! | 22:54 / 09.08.2004 link komentarz (1) | Nie potrzeba dużo, by wszystko sobie zepsuć.
Czasem wystarczy jeden, dwa dni, często jeszcze mniej.
Pisząc tą notkę jestem w skrajnie niekorzystniej sytuacji, i coś muszę z tym zrobić.
Ona płacze przeze mnie bo nie chciałem iść na ognisko, nie zorganizowaliśmy wyjazdu nad wodę, i gdyby nie moje, obsesje (może urojenia?) co do pewnych kwestii to zapewne wszystko by się udało.
Przestają w nas wierzyć znajomi, bo myślą że ich olewamy, chadzając wszędzie we dwójke.
Plus do tego jeszcze kilka innych kwestii.
Nigdy, przenigdy nie jest za późno żeby spaść na samo dno. Trzeba uważać.
Skrajnie niekorzystna sytuacja. Co ma zrobić taki koleś jak ja? Musi pogłówkować. Czy da się jeszcze z tego wylizać? Niewykluczone. Muszę przystąpić do działania.
Inaczej wszystko runie jak Warszawa w czterdziestym czwartym.
Ale zaraz...Warszawę odbudowano, może więc JEST się na co porywać.
| 11:47 / 09.08.2004 link komentarz (1) | Jak powiadają mądre nauki kabalistów: każdy twój dobry czyn, w przyszłości zaprocentuje dobrem czynionym Tobie.
I na odwrót: każdy zły czyn wróci do ciebie z podwojoną siłą.
Miłość jest dowcipna. Kiedy pół roku temu moja mama pytała co u Niej, streszczałem beznamiętnie, jak to zwykło się mówić o koleżance.
- Zdarza się jej zaspać, nie chodzi na wykłady, wygłupia się - wiesz, taka słodka wariatka.
Minęło pół roku, a anioł miłości siadł nam na ramionach.
Równie niespodziewany, co sierpniowy śnieg.
Wiadomo, uczucie zniekształca osąd. Uwypukla się to co dobre.
Choć Mama - własnie, łatwo jest stworzyć stereotyp, trudniej go zburzyć:
- Boję się że ona sprowadzi cię na złą drogę, przecież ona nie chodzi na wykłady, śpi do południa!
- Mamo - przerywam - kto Ci to wmówił?
-No, Ty!
Złe intencje są jak pieprzone bumerangi...
| 13:33 / 08.08.2004 link komentarz (0) | W miarę dojrzewania kory mózgowej, w coraz większym stopniu wzrasta moje zainteresowanie muzyką Jazz.
Jest to fascynacja, którą można przyrównać, do zapatrzenia się w dostojną kobietę przy czym ktoś stwierdzić może - ty jej nie znasz.
Fakt, muszę przyznać iż nie znam się dobrze na tej muzyce. Lawiruję gdzieś pomiędzy kilkoma kluczowymi dla gatunku wykonawcami, chadzam do klubów jazzowych nie wiedząc kto gra, ale w dziwny sposób cała owa otoczka niezmiernie mnie frapuje.
W jazzie jest coś z wolności. Jest to wyciąganie esencji z drewnianych ciał instrumentów, próbujących zegrać się wspólnie jak ciała kochanków w miłosnym uniesieniu.
Lubię jak pobrzmiewa, gdzieś w tle gdy patrzę za okno podziwiając matkę noc, gdy skraplam na kartkę zdania, gdy popijam samotnie jakiś alkohol.
Jest w nim coś pięknego. Ta niewola instrumentów, oraz kryjąca się za nimi filozofia.
Jazz, jest dla mnie określonym podejściem do życia.
Kocham wszystko co jest na swój sposób jazzowe.
Miewam jazzowy styl pisania, i zauważam iż kiedy opieram się na luźnej improwizacji wychodzi mi to najlepiej. Zapragnąłem zaprzyjaźnić się z pewnym kolesiem (z sukcesem) w sumie tylko dla tego iż w jego głosie pobrzmiewał jazz, i to pozytywnie mnie nastrajało, poza tym kocham ludzi mających iście jazzowe uśmiechy.
Może to dlatego iż będąc mały, odwiedzając w niedzielne przedpołudnia moich dziadków, z telewizora sączyły się stare amerykańskie filmy z lat 30 i 40. Te dni, małe miasteczko, słońce za oknem, mały szkrab, zero zmartwień, i ten sączący się z czarno-białego telewizora tajemniczy bełkot pachnący wolnością...
| 13:18 / 08.08.2004 link komentarz (1) | Ledwie ostygła ostatnia notka, a już postanowiłem coś dodać. Coś w tym jest, że nie ma motywacji bez kłopotów.
Już wiem czego ostatnimi czasy tak źle szło mi z pisaniem. Brakowało właśnie niezgody na coś.
Jak na twoim skrawku nieba zawisa topór, nabierasz zwierzęcości, budzą się instynkty - uśpione talenty jak małe feniksy strzepują popiół ze skrzydeł, umysł wyrasta ci z czoła jak lśniący bagnet.
W tym jest sens. I chyba wypada mi się modlić o dalszy nonkonformizm.
Największe dzieła ludzkości, wyrosły z trudnych warunków. Jak mawiał Charles Bukowski, pechem dla młodego poety jest mieć bogatego ojca, wczesne małżeństwo, wczesne uznanie w środowisku, czy też posiąść umiejętność robienia czegokolwiek dobrze''
Niech zostanie mi ten błogosławiony niepokój. Tak mi dobrze. Bo każda wydestylowana ze smutku, kropelka szczęścia, smakuje teraz jak ambrozja.
W Tle:
Komeda Quartet ,,Astigmatic''
| 10:13 / 07.08.2004 link komentarz (3) | Ngdy wcześniej nie zastanawiałem się nad ciekawą relacją zachodzącą pomiędzy dwiema najistotniejszymi kobietami w życiu mężczyzny - Jego Matką, a Jego Lubą.
To nie jest takie do końca beznamiętne, gdy tak patrzą sobie w oczy, i ta starsza z nich, pamiętająca go od pierwszego dnia Jego istnienia, znająca na pamięć jak tabliczkę mnożenia, jego nawyki, przyzwyczajenia, ulubione dania, powoli traci władanie nad nim na rzecz Tej Drugiej Młodszej.
Obie Go kochają. Ta starsza twierdzi, iż ona bardziej. To ona wszak, widziała pierwszy ząb rosnący u jego dziąseł, pierwsze kroki stawiane małymi nóżkami, pierwsze siniaki przyniesione z podwórka, uczyła manier, bycia dobrym człowiekiem, z podziwem obserwując jak ten mały szkrab powoli staje się większy, sięga jej bioder, brzucha, ramion, nosa, by w końcu tryiumfalnie ją przerosnąć.
Wtedy pojawia się Ta Młodsza, i On, uraczony jej młodzieńczym urokiem, zaczyna po woli brać jabłka z Jej ogrodu.
Znika z domu, prowadzony jej ciepłą dłonią gdzieś w ustronne miejsca, i tam ta młodsza przystępuje do praktyk, uczy się jego anatomii, bada centymetr po centymetrze jego myśli, zdobywa techniki zastrzeżone dotąd dla tej starszej,
Co więcej, ma w zanadrzu coś ponadto, coś co tego Młodego mężczyznę wodzi za nos jak opium.
Kareta asów tkwi w jej ręku. Ta Druga - Starsza, zmuszona jest przegrać, lecz rzecz jasna nie może się z tym pogodzić.
Stoją, patrząc sobie w oczy i wiedząc, że gra już przesądzona. Przekazywanie insygniów się rozpoczeło.
Jak to jest w tym życiu, że starsze musi w końcu oddać przodowanie młodszemu ?
Starszą zżera zazdrość, do tego stopnia, by zapomnieć iż sama była kiedyś taką dobrotliwą złodziejką o czarnych kręconych włosach i niebieskich oczach.
Ta młodsza jeszcze nie myśli o tym że kiedyś, zachoruje na kompleks tej Starszej... | 18:50 / 04.08.2004 link komentarz (1) | Bloki od promieni zachodzącego słońca przybierają kolor pomarańczy. Ładne popołudnie.
O dziesiątej rano kiedy było jeszcze deszczowo, wyszedłem ospały na przystanek po Afrodytę.
Siedzieliśmy u mnie w domu, bite 5 godzin, spędzone na ciągłych miłosnych igraszkach, wspólnym jedzeniu i rozmowie.
Mam w pokoju brata wielkie lustro, zerkając na nie, upajałem raz po raz oczy tym naszym splotem.
Na ciele pojawił się pot, ubrania zostały na ziemi. Było to trochę ryzykowne, z racji ze na lunch mogła w każdej chwili wpaść mama, tym nie mniej nie przestawaliśmy - podobno Ci dyktowani pozytywnym stresem żyją najdłużej.
Ciąglę cierpię, bo nie skupiam się na pracy. Mogłem pracować w lokalnej gazecie, ale zjadła mnie miłość. To z jednej strony dobrze, może nie zdaję sobie sprawy że na to właśnie czas.
Kiedy zacząłem wyć po raz enty że jestem szczęśliwy, ale jestem darmozjadem Pola zripostowała: To ja ci dam moją pracę a Ty mi dasz szczęście, zamienisz się?
Ale gdy tak przejdę obok kiosku. I powącham ten cudowny aromat świeżej prasy, to wzdycham.
Dziennikarz, to fajny zawód, pod warunkiem że piszesz coś więcej niż plotkę, lub też sprawozdanie z wypadku.
Dziennikarstwo kojarzy mi się z wieczną młodością.
Co dzień, bądź tydzień, Ty i zgrany kolektyw pismaków, wydajecie na świat nowe dziecko pachnące celulozą.
W pokojach redakcji wiecznie tlą się oczy komputerów, a z okien widać panoramę miasta.
A niech to, muszę do tego wrócić.
Co prawda widząc po tym blogu mam mocno rozregulowany kunszt pisarski, nie mogę kompletnie trafić w słowo, ale może powoli nabiorę rozpędu.
Póki co miałem miesiąć rozmów niewerbalnych. Mało mówiłem, dużo okazywałem. Zawęziło mi się słownictwo, rozrosło za to libido.
Cholera, Pola miała rację!
Ścieżka:
Miles Davis ,,Moon Dreams'' | 18:42 / 04.08.2004 link komentarz (0) | [2.08]
Wróciłem ze spotkania z dawno nie widzianym Miszą.
Pracuje w karczmie chłopskiej w Guciowie, serwując przyjezdnym pajdy chleba ze smalcem zakrapiane bimbrem.
Dali mu jeden dzień wolnego.
Oczywiście pierwsze jego zdanie już na wejściu musiało zabrzmieć nie inaczej jak: słyszałem że masz nową dziewczynę?
Kurde, plotka jest jak telefonia komórkowa, czas i przestrzeń nie istnieje.
No ale tym nie mniej gadaliśmy. Opowiadał...wołóle to muszę przyznać że kurde, trzeba mieć jakieś ogólnie pojęte poczucie smaku. Czego się dowiedziałem? że w Lublinie szurnął ,,z chleba'' barmana, emilka nie goli się na pusi, jeden z jego wykładowców ma stwardnienie rozsiane i krzyczą mu wyzwiska za plecami a biedak nie może się odwórcić.
Nie wiem czy to takie śmieszne...
No ale tym nie mniej, wpadł potem Wojtek, sprawdziliśmy szybciorem tablice w bukmacherze, a potem poszliśmy do Chatki Puchatka na pizzę.
Chłopaki jeszcze tam pewnie piją.
Ja wróciłem, i zaraz rozpoczynam drugie wyjście.
Umówiłem się z Afrodytą. Przejaśnia się, to Dobrze...
Playlista:
Jay-Z ,,99 problems''
Diana Krall ,,Stop this world'' | 18:35 / 04.08.2004 link komentarz (0) | [2.08]
Miastem rządzi wilgoć. Siedzę sobie jak zwykle z rana przy kompie. I zastanawiam się co zrobić aby ocali się od marazmu.
Człowiek jak cały rok zapierdala to myśli, co ja bym nie robił jak bym miał wakacje, a jak przyjdzie co do czego, to nic - sytuacja patowa, slow-motion thinking.
Zacznę chyba pisać jakieś artykuły. Nie wiem o czym, ale zacznę od bazgrania dla treningu o niczym, to może w natłoku myśli coś świeżego mi dobije do łba.
Wiem, napiszę coś o zarządzaniu czasem. Kompletnie się na tym nie znam. Wogóle ludzie, za mało uwagi przykładają do tego że potrafią 3 godziny siedzieć i napierdlalać w kólko i krzyżyk na kurniku, a potem mówią że nie mają czasu robić coś istotnego.
Czas to straszny niedookreślony twór, który potrafi tak spowolnić by sekunda stała się godziną, a w ostatecznym rozrachunku lata cał przemienić w marne minuty.
Diabeł trzyma stoper.
Poza tym wlewam sobie do wnętrza ciepły fluid dźwięków.
Diana Krall i Norah Jones, oraz rozmowa z Afrodytą.
Czuję się jak Marcin Kydryński. Ten koleś to ma fajnie.
Ma swoje płyty. Pakuje je co sobotę do wozu. Jedzie do radia.
Puszcza sobie, dla własnej przyjemności. Mruczy sobie coś o nich przez eter, w dodatku za to mu płacą i podoba się to ludziom.
Są szczęściarze na tym świecie. I można powiększyć ich grono, jestem o tym przekonany.
Byleby tylko okiełznać czas, skupić się na czymś twórczym, założyć na głowę hełm detrminacji, i przeć do przodu.
Najtrudniej przemienić słowo w czyn. Niestety. |
|