adamo // odwiedzony 28596 razy // [technics1200 szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (74 sztuk)
13:46 / 21.09.2014
link
komentarz (0)
Nasze zbawienie możliwe jest tylko dlatego, że sam Bóg go chce i udziela nam łask potrzebnych do tego, byśmy mogli wejść na drogę prowadzącą do zbawienia duszy, a w dalszej perspektywie - także zmartwychwstania ciała.

Przy czym łaska Boża to nie wszystko. Jest ona konieczna, ale równie konieczne jest nasze zaangażowanie, czyli współpraca z łaską Boga. To dlatego tyle dusz - z tego, co wiadomo - kończy źle. Bo nie podejmują tej dobrej i zbawiennej współpracy.

Pamiętajmy zarazem, że nasze stworzenie, a także później - po grzechu pierworodnym - propozycja zbawienia, to coś, co jest po prostu dla nas. Bóg stworzył nas dla nas samych, abyśmy byli szczęśliwi i cieszyli się życiem. Sami żeśmy to kiedyś popsuli i nadal sami sobie szkodzimy, bo tak jesteśmy podatni na wpływy złego, ale - wybór dobra zawsze jest możliwy. Poczynając od spraw prostych, małych. Warto się w tym ćwiczyć. Warto podjąć współpracę z Bogiem, której celem jest nasze zbawienie! Amen!
11:13 / 01.09.2014
link
komentarz (0)
Warto pamiętać, że na tej ziemi jesteśmy pielgrzymami, a celem tej pielgrzymki jest wieczność. Sprawy, rzeczy tego świata są - taka prawda - tymczasowe, przejściowe. Dlatego nie należy przykładać do nich zbyt dużej wagi.

Jezus powiedział: "Troszczcie się najpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne [to, co potrzebne do życia na tym świecie] będzie wam dodane".

Warto, naprawdę warto żyć perspektywą wieczności. A to oznacza nie tylko myśleć o niej, ale też - przygotowywać się do niej. Być zawsze gotowym, bo nie znamy dnia ani godziny. Tego też uczył Jezus - by być zawsze gotowym na spotkanie z Bogiem w wieczności.

Co to oznacza w praktyce? Usiłowanie, by żyć zawsze w stanie łaski uświęcającej, to jest bez poważnych grzechów. Spowiedź, życie sakramentami..
20:36 / 30.03.2014
link
komentarz (3)
Tak się dzisiaj zacząłem w pewnej chwili zastanawiać, jak kochać Boga, jak kochać Jezusa.
Bo.. no właśnie.. jestem zakonnikiem. Od niedawna, bo od niedawna (o, zdałem sobie właśnie sprawę, że wczoraj minęło pół roku od pierwszych ślubów), ale jednak.. I to jest bardzo zasadnicze pytanie. Bo przecież każdy chrześcijanin powinien Boga kochać, a zakonnik, to już pewnie szczególnie..

Odpowiedź przyszła w krótkim czasie. Zdałem sobie sprawę, że skoro nie bardzo jestem w stanie wykrzesać w sobie uczucia do Boga, skoro po prostu ich nie mam, to chodzi o co innego.

O KOCHANIE CZYNEM. Kochanie czynem, postawą. Codzienną, praktyczną wiernością. I to jest miłość! Nie przelotne uczucia, ale wierność.. w moim przypadku - wierność drodze, na którą Bóg mnie powołał, choć nie jest to łatwe.

Zresztą już św. Jan Ewangelista napisał, że miłość Boga polega na przestrzeganiu Jego przykazań, na pełnieniu Jego woli.

Człowiek kocha człowieka tak, jak może. A dobrą postawą, dobrymi czynami, staraniem w tę stronę - można zawsze.. Mniej lub bardziej, na miarę możliwości, ale - zawsze.

Tak.. kochanie czynem.

I ludzi też tak się kocha.

Uczucia nie są zależne od naszej woli.. co najwyżej możemy jakoś wpływać na ich wywoływanie, ale to nieznacznie. Tak naprawdę w życiu chodzi o postawę miłości, o czyny miłości. Uczucia to sprawa drugorzędna. Też na pewno potrzebna, skoro człowiek ma uczucia, ale drugorzędna.

hmm..
10:52 / 17.01.2014
link
komentarz (0)
Kiedy upadamy, Bóg już czeka na nas ze swoim miłosierdziem...

I tak sobie jeszcze pomyślałem odnośnie ewangelizacji... Kiedy grzesznik wychodzi do grzesznika, aby mówić o Bogu, to co może "sprzedać"? Myślę, że przede wszystkim właśnie to, czyli - orędzie miłosierdzia. Że Bóg jest miłosierny, że przyjmuje grzesznika.

Jezus powiedział: "Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników". A dla wyjaśnienia: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają". A do kobiety cudzołożnej: "I ja cię nie potępiam. Idź i od tej pory już nie grzesz". Ale pamiętajmy, że nawet, gdy ponownie upadamy, to zawsze możemy wrócić do miłosiernego Ojca. Obyśmy tylko się starali, chcieli zmagać się o dobro.

Pamiętajmy, że rzeczą ludzką jest upadać, natomiast diabelską - trwać w upadku. Więc - nawracajmy się! Amen!

19:53 / 16.01.2014
link
komentarz (0)
Człowiekowi potrzebne jest odniesienie do Boga. Nie jakiekolwiek odniesienie, ale - pozytywne. Życie w grzechu, czyli przeciw Bogu, to de facto śmierć, to oddanie się jakiemuś kłamstwu, które zawsze zaciemnia obraz rzeczywistości. To po prostu zło.

Pozytywne odniesienie do Boga to główny sens w życiu człowieka. Choć może tego często nie widzimy, to On jest najważniejszą Osobą w życiu człowieka. Bez Niego i Jego miłości nie moglibyśmy istnieć.

15:04 / 15.01.2014
link
komentarz (0)
Bóg nas stworzył - nie tylko rodzaj ludzki jako taki, ale przez obdarowanie duszą uczestniczył w "powstaniu" każdego z nas - i nieustannie nas wszystkich podtrzymuje. Myślę, że warto być świadomym tych faktów.

14:41 / 12.01.2014
link
komentarz (0)
"W Chrystusie Bóg szuka człowieka."

To Bóg wychodzi do człowieka. On jest zawsze pierwszy. Do człowieka należy odpowiedź na Boże inicjatywy.
11:04 / 07.01.2014
link
komentarz (0)
Dobra Nowina polega na tym, że Bóg posłał na świat, między ludzi, swego umiłowanego Syna – nie po, aby świat potępił, ale aby świat zbawił. I to jak? Przez własną mękę i śmierć. On przyszedł na świat, aby ponieść ofiarę za ludzi, odkupić rodzaj ludzki. To jest chyba największy dowód miłości Boga do nas.

Jednocześnie Bóg tak to urządził, że nie objawił tego w sposób nadprzyrodzony każdemu z osobna, ale zechciał – aby ta Dobra Nowina, czyli Ewangelia, była przekazywana niejako zwykłymi środkami, to jest przez ludzkie słowo. Przez ludzką mowę i pismo. Przez działalność człowieka. Jezus na początku dopuścił do swojej tajemnicy wąską grupę ludzi, aby po Jego śmierci i wniebowstąpieniu – oni szli i tę wieść roznosili innym, tak żydom, jak i poganom. Nie wiem, dlaczego Bóg to tak zamyślił, ale tak jest. Pytaniem jest dla mnie od jakiegoś czasu, dlaczego Bóg się ukrył. Być może Tradycja Kościoła już od dawna zna odpowiedź na pytanie, może jest to opisane, ale do mnie to jeszcze nie dotarło. Mam zamiar poszukiwać, aby – lepiej zrozumieć.

[edit:]

wow.. dopiero co napisałem, że mam zamiar poszukiwać, że Bóg wybrał sobie ludzi do głoszenia, a tu na tablicy FB widzę link z opisem: "Zadziwiająca kolejność. Wybiera nas na świadków po to, abyśmy mogli Mu uwierzyć."

link do tego tekstu: http://gosc.pl/doc/1839005.Wyjdz
12:03 / 04.01.2014
link
komentarz (0)
O tym, że Bóg nie zostawił człowieka samemu sobie, świadczy choćby to, że nie pozostawił rodzaju ludzkiego w nieświadomości, ale w pewnym momencie historii człowieka wyszedł do niego ze swoim Objawieniem. Po prostu - że objawił się człowiekowi. Powiedzmy sobie szczerze - człowiekowi byłoby bardzo trudno poznać Boga, gdyby On sam mu o sobie nie zakomunikował. I przemawiał do rodzaju ludzkiego przez wybranych ludzi: patriarchów, proroków itp. Historia Objawienia przez duże "O" jest zapisana w Biblii.

Jest to kwestia wiary, ale nie tylko. Bóg przemawiał w historii także przez cuda i to nie tylko indywidualne, ale też widziane przez masy ludzi. Takim chyba najsłynniejszym cudem ostatnich czasów był tzw. cud słońca w Fatimie, związany z tamtejszymi objawieniami Matki Bożej, które miały miejsce podczas I wojny światowej. Nie ma sensu, żebym się tutaj o tym rozpisywał - wystarczy poszukać w Google’u.
Ogólnie jest tak, że Bóg głoszenie swojej nauki przez powołanych do tego ludzi potwierdza swoją bezpośrednią działalnością, czyli właśnie cudami.

A że Bogu na nas zależy, że jest kochającym Ojcem? Hmm.. to już w dużej mierze kwestia wiary - czy zechcemy się otworzyć na pewne rzeczy, czy nie. Dla mnie jako wierzącego katolika Biblia jest księgą objawioną i wierzę w prawdy religijne, które są tam zapisane. Nie wszystko tam jest reporterskim opisem, kwestia zastosowanej formy jest tutaj - powiedziałbym - drugorzędna, ale prawdy wiary tam zawarte z pewnością są prawdziwe, bo właśnie o nie się tutaj rozchodzi.
I tam jest mnóstwo przepięknych fragmentów nt. stosunku Boga do ludzi, np. poniżej jest zapis skargi ludzi i Bożej odpowiedzi na nie, z Księgi Izajasza:

Mówił Syjon: "Pan mnie opuścił,
Pan o mnie zapomniał".
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie.

(Iz 49, 14-15)

Dodatkowo, jeśli ktoś chce dostrzegać znaki działania Boga wokół siebie i w swoim życiu, to jak najbardziej może je dostrzec. Wierzący uznają, że każde dobro, jakiego doświadczamy, ostatecznie pochodzi od Boga. Oczywiście, On posługuje się drugim człowiekiem, różnymi okolicznościami, ale to On ostatecznie opiekuje się nami. Po latach życia jako wierzący i praktykujący, jestem o tym w pełni przekonany.

Gdzie wychodzi z tą swoją ofertą i propozycją. No właśnie poprzez swoje Objawienie. Nie licząc w tej chwili objawień prywatnych, których w historii też nie brakowało, chciałbym wskazać na dwa główne źródła tego Objawienia. Są to: Pismo święte oraz Tradycja Kościoła (czyli nauki przekazywane w różny sposób, od razu czy z biegiem czasu zapisywane, ale nie wchodzące w skład Ksiąg biblijnych).

Inna sprawa: Bóg jest obecny w tabernakulum każdego katolickiego Kościoła (a przynajmniej tak z zasady powinno być - nie wiem, może są jakieś wyjątki). Pod postacią Hostii. I On tam jest przede wszystkim dla nas, abyśmy mieli do Niego łatwy, prosty dostęp.

Na razie tyle z mojej strony. Jestem otwarty na dalsze pytania.
10:58 / 03.01.2014
link
komentarz (3)
Trzeba uwierzyć, że Bogu na mnie zależy. Że nie jestem Mu obojętny.

Nie jesteśmy zdani sami na siebie.

Jak pokazuje rzeczywistość, Bogu bardziej zależy na nas, niż nam samym. Dlatego On pierwszy wychodzi do nas z ofertą, z propozycją.
14:36 / 30.11.2013
link
komentarz (0)
Walka o dusze. Walka przeciw szatanowi.

Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. (Ef 6, 12)

Tego nie zobaczy się oczami ciała, zmysłami. To można dostrzec jedynie oczami wiary, przez wiarę.
12:14 / 17.07.2013
link
komentarz (0)
Śmiem twierdzić, że nastawienie na sukces jest szkodliwe. Mowa tu oczywiście o sukcesie w wymiarze ludzkim, ziemskim; o sukcesie w kategoriach tego świata.

Nastawienie na sukces rodzi napięcie. Sprawia, że w centrum życia danego człowieka jest jego cel, czyli właśnie ziemski sukces. A wtedy człowiek staje się jakimś niewolnikiem, przestaje być człowiekiem. Śmiem twierdzić, że staje się wtedy jak zwierzę, o zawężonym horyzoncie. Traci się z oczu bliźnich i ich dobro. Z dążeniem do sukcesu związany jest egoizm - "liczę się ja i mój cel, wypełnienie tego celu".

Krok w tył. Słuchać Pana Boga, a nie świata. Nie dawać się ogłupić światu i ludziom. Iść swoją drogą. Oczywiście - zmagać się. Ale nie o ludzki sukces, tylko o spełnienie woli Bożej. O to warto się zmagać. Śmiem twierdzić, że to nie rodzi takiego napięcia, bo Bóg nie wymaga od człowieka więcej, niż ten może - nawet, jeśli kroczenie ścieżką Bożą z jakichś powodów dużo kosztuje.

U Boga jest pokój. Pogoń za ziemskim sukcesem rodzi niepokój.

Krok w tył, jeśli chodzi o ambicje. Robić swoje. Po prostu robić swoje. I starać się robić to dobrze. Starać się. To jest to. Starać się, angażować. I nie stawiać sobie wydumanych celów. Wiem, co mam robić. I tyle.
14:40 / 03.08.2012
link
komentarz (0)
To nie są żarty!!

http://www.youtube.com/watch?v=JBz3u6sQqkA

"Potępieniec poznawać będzie, że przy pomocy łaski Bożej tylekroć tak łatwo mógł się zbawić, jednak z własnej winy z tej łaski nie skorzystał. Wzgardził nią i zatwardziałym pozostał."

"Ochrzczeni, a zwłaszcza katolicy, cierpieć będą bardziej od innych, albowiem mieli najwięcej łask i środków do zbawienia, a nimi wzgardzili."

---

"Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest."

http://www.youtube.com/watch?v=jmwOP8uLBCo

"Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło."

--

Tak że, ludzie, ogarniajcie się póki czas. Tu nie chodzi o to, by kogoś straszyć. Tu chodzi o bodaj najpoważniejsze ostrzeżenie...
22:43 / 02.08.2012
link
komentarz (0)
Nie wiem, czy ma sens obwieszczanie tego tutaj, ale.. the time has come.. uderzam do zakonu.

Zostałem już przyjęty, a 19 sierpnia - zaczynam nowicjat, czyli taki pierwszy rok formacji zakonnej.

Taki czas to nie żarty. Ponad rok bez Internetu i telefonu - dopuszczalna papierowa korespondencja oraz rzadkie odwiedziny najbliższych. Przynajmniej do tej pory tak było i nic mi nie wiadomo, by się to zmieniło.

Gdybym miał tam dostęp do netu, mógłbym pisać "raporty z placu boju". ;) Ale chyba nie będzie mi to dane. I dobrze, bo kiedyś w końcu trzeba przejść odwyk od netu, Fejsa itd. itp.

Hmm.. czuję respekt przed tematem - to nie ulega wątpliwości. Rok w dość zamkniętym, całkiem nowym środowisku..

Rety, obym wytrzymał.

21:59 / 13.05.2012
link
komentarz (0)
To jest rzeczywiście pójście na zatracenie. To jest rzeczywiście postawienie wszystkiego na jedną kartę - bez patrzenia wstecz. A przynajmniej - tak powinno być. I ja chcę tak do tego podejść.

Tu nie ma miejsca na kompromis.

Jest taka stara pieśń żołnierska:

Na stos
rzuciliśmy
swój życia los
na stos
na stos..


Amen.

Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. (Mt 10, 39)

Święte słowa.

Są rzeczywistości, dla których warto poświęcić życie. Tak mi dopomóż Bóg.
23:14 / 11.04.2012
link
komentarz (0)
Rozumiem jeszcze, że po środkach zażytych we wtorek wieczorem nie przespałem ostatniej nocy. Ale.. dlaczego dzisiaj też nie mogę spać? Ba, nawet mi się nie chce spać, nie jestem senny? Dziś nic nie brałem.
Nie wiem, czy to jeszcze od tych środków, czy to jeszcze jakiś "fenomen", natomiast dawno nie miałem takich zaburzeń. I trochę mnie ten temat stresuje.

Sorry, nie po to wywaliłem sporo kasy na jakieś plastikowe opakowania z proszkiem, żeby teraz nie móc spać.. Ech. :/
21:27 / 11.04.2012
link
komentarz (0)
Oj, trudno mi dogadać się z kobietami, przynajmniej niektórymi. Brak mi mądrości.

Znów pokłóciłem się z osobą, która przecież jest mi droga (może.. za bardzo? ale to już inna kwestia). Nie najlepiej ją potraktowałem, ona mnie chyba też.. Ech, ludzie, ludzie..

Trzeba się ogarniać.
05:27 / 11.04.2012
link
komentarz (0)
Chyba zapowiada się dość ciężki dzień.

Myślałem, że może usnę o 1:00, potem o 2:00, może trochę później..? Ale gdzie tam.. ;)

Więc skąd ta nieprzespana noc? A stąd, że mi wczoraj trener dostarczył na siłownię parę suplemencików. Nie jakieś tam anabole czy coś. Zwykłe odżywki, przed treningiem dla energii i koncentracji, po treningu dla regeneracji..

No i wziąłem dawki takie, jakie zalecane.

Efekt taki, że noc nieprzespana, a koło 2:30 (kiedy sobie jeszcze leżałem i rozmyślałem) czułem się przez parę minut - jak to odczuwałem - \"nabuzowany jak jakiś mutant\" (tak się właśnie czułem, słowo \"mutant\" chyba najlepiej oddaje ten dziwny proces, który we mnie zachodził.. a przecież kurde ja nie chciałem niczego, od czego mięśnie by \"same\" rosły.. i mam nadzieję, że to nie jest nic takiego ;)..

Super, nie? ;)

Nie ma opcji, żebym wziął choćby jeszcze raz takie dawki. Następnym razem biorę pół tego i może będę mógł spać.. :/

Ech.. może po prostu zabrakło mi asertywności, gdy mi trener zalecał te środki. Generalnie, on na tym zarabia. A ja się może po prostu dałem zrobić.. na szaro?

Trudno, kasa wydana.

Nie mogę powiedzieć, bym był optymistycznie nastawiony na ten dzień..

PS Ale trzeba będzie się ogarnąć i podnieść głowę. Dziś kolejny dzień Oktawy Wielkanocy.. Czas Święta, a nie umartwiania.. No trzeba będzie ogarnąć.. Hmm.. na razie czuję się tak, jakbym miał z powodzeniem kolejnej nocy nie przespać. Tyle już godzin minęło, a żadnego przymulenia. Nie no.. zdecydowanie czeka mnie eksperymentowanie z dawkami.. Aż znajdę taką, która nie będzie ze mnie robić cyborga. ;)
Kurczę, a to takie odżyweczki miały być..
18:31 / 22.01.2012
link
komentarz (0)
Iść za Jezusem oznacza umieć zostawiać to, czego nie da się zatrzymać. To boli, czasem bardzo. Ale jeśli idziemy za Nim, tak naprawdę nic nie tracimy. Zyskujemy wszystko.

A gdyby ktoś nie wierzył komentatorowi Ewangelii z Gościa Niedzielnego, to jest źródło o mocniejszym autorytecie, czyli - sama Ewangelia:

Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: «Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą». Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym. Lecz wielu pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi».
(Mk 10, 28-31)


PS A tak w ogóle, to: http://miecz23.wrzuta.pl/audio/802sP131Qec/szukam_was_a_wy_przychodzicie.

19:06 / 07.01.2012
link
komentarz (0)
Wygląda na to, że po półtora tygodnia poszukiwań i śledzenia Allegro trafiłem niezły tablet w dobrej cenie. A radość niemała, bo miałem do dyspozycji relatywnie niewielką kwotę i wcale nie tak łatwo było znaleźć coś, co spełniałoby mniej więcej kryteria. Ale dało radę.

I bardzo się z tego cieszę. Jeszcze sobie dziś domówiłem skórzane etui z fizyczną klawiaturką, dokupię jeszcze adapterek do USB, cobym mógł tę klawiaturkę podłączyć i będzie śmigać. ;)

A jeszcze dziś, post factum, postanowiłem sobie przeczytać jakąś recenzję z netu tego sprzętu. I pierwsza znaleziona była wręcz entuzjastyczna. W to mi graj. :]

A jaki tablecik nabyłem po 10 dniach poszukiwań i konsultacjach z kilku znajomymi?
Huawei Ideos S7 Slim. Naprawdę fajny.

Gadżeciarzem raczej nie jestem. Coś takiego, jak smartfon, miałem w ręce nie więcej jak parę razy w życiu, od lat \"dorzynam\" używane, klasyczne komórki, ale ten tablet - coś czuję i widzę - będzie mi naprawdę przydatny.

Nie będę się musiał wozić z laptopem.

A co ma ten nowy sprzęcik (jeszcze co prawda do mnie nie dotarł, ale ufam, że to formalność ;)? Oczywiście wi-fi, a poza tym 3G (internet mobilny i rozmowy) i GPS. I taki fajny zestawik mnie ukontentowuje. Bo jeszcze do tego ma niezłe ogólne parametry i podobno nie muli.

Git.

PS A pewna pani, bohaterka lub też "bohaterka" kilku lat mojego życia, ma dzisiaj urodziny. Tak mi się dzisiaj przypomniało na skutek pewnego zbiegu okoliczności. Ale już parę lat (ze dwa?) nie mam kontaktu i nawet nie mam odwagi odnaleźć na jakimś Fejsie. Bo po co.. jeszcze coś zaboli albo coś.. Najlepsze podejście do sprawy to to może nie jest, ale.. chyba łatwiejsze.
19:55 / 04.01.2012
link
komentarz (2)
Mhmm.. wygląda na to, że nabawiłem się grypy żołądkowo-jelitowej.. Od poniedziałku nie za ciekawie.. ;) Ale do następnego poniedziałku mam już nadzieję być postawiony nogi..

A Stoch dziś.. Szkoda..
20:27 / 01.01.2012
link
komentarz (0)
Ciekawie się dzieje w tym nowym roku.

Dziś po raz pierwszy od paru lat sięgnąłem po gitarę. Przy czym najpierw musiałem zetrzeć warstwę kurzu z pokrowca, żeby się nie upaćkać. ;) Kto wie, może będzie mi się chciało nadal sięgać i ćwiczyć co nieco.. Póki co, kilkadziesiąt minut dziś pobrzdąkałem. Można by więcej, ale.. czasu niewiele, a rzeczy do zrobienia trochę jest. Nawet przy niedzieli, choć nie chodzi oczywiście o jakąś szczególną pracę.

Tak że - jednak z nadziejami w ten nowy rok. Zaczyna się nieźle. ;)

12:10 / 01.01.2012
link
komentarz (2)
Ludziom się często wydaje, że Pan Bóg ich prześladuje. Mają do Niego pretensje.

Tymczasem to szatan prześladuje człowieka, a nie Pan Bóg. Bóg jest Miłością, a szatan (który - nota bene - jest tylko stworzeniem, które się zbuntowało, i w żadnym razie nie jest równy Bogu, niech nikt nie myśli) - nienawiścią. Proste.

22:16 / 31.12.2011
link
komentarz (0)
Parę dni temu dziękowałem Panu Bogu.
Dzisiejszy dzień wpisał się w tę linię - bez wątpienia był dniem błogosławionym.
Była wcześniej wstępnie rozprowadzona opcja, że na ten dzisiejszy przełom kalendarzowy pojadę do rodziców. I tak też uczyniłem, ale później.
Bo wcześniej była fajna wyjazdowa opcja z W-wki z ludźmi ze wspólnoty. Daleko nie, bo skoczyliśmy do Góry Kalwarii.
Tam o 12.00 Msza, chwilę pokręcenia się przy grobie bł. Stanisława Papczyńskiego (założyciel marianów - możecie kojarzyć, bo to macierzysty zakon ks. A. Bonieckiego, o którym ostatnio nieco głośno ;).

A po powrocie do W-wy jeszcze nie na autobus w rodzinne strony. Po powrocie do W-wy zawitaliśmy na przysłowiową \"herbatę\" do znajomej, która też z nami jechała. Bardzo równa osoba.
Kobieta chyba gdzieś tak w przedziale 45-50, ma normalnie rodzinę, czterech synów, ale rozmowa z nią - zawsze spoko. ;)
Może właśnie dlatego, że ma od lat tego męża i czterech synów, to się nauczyła dogadywać z facetami. No dawno nie spotkałem tak życzliwej dla mnie (i nie tylko dla mnie zresztą!) osoby.
Tak że dzień na plus.
Spokojnie, w łasce i jeszcze z powodzeniem, bo jak mnie kumpel podwiózł potem na Wschodni, to akurat 5 minut przed autobusem (o którym wcześniej myślałem, że go nawet nie będzie).
Więc można powiedzieć, że złożyło się optymalnie - ale jak błogosławieństwo, to błogosławieństwo. Fajnie to było w ten dzień.

A wszelkie imprezki mnie nie kręcą, więc nie boleję nad tym, że dziś siedzę w domu. I pewnie niedługo pójdę w kimę, bo w końcu kiedyś trzeba nadrabiać braki w śnie, a przynajmniej - próbować.

hmm.. i ostatnio doświadczam tego, że jakiś taki sflaczały jestem.. choć w sumie coś mi się w ostatnich dniach zaczęło klarować, czego mi brakuje..
przypomniałem sobie, że po grecku duch to pneuma..
A ten Duch przez duże \"D\", czyli Duch Święty, to też Pneuma.
Ożywczy powiew.
I wiecie - jaka analogia mi w głowie powstała?
Że jak opona jest sflaczała, to się ją pompuje w procesie PNEUMAtycznym, tak? ;)
Więc jak ja mogę \"napompować\" siebie? Prosić Ducha Świętego, by przyszedł. A On już robi z człowiekiem, co trzeba. To przecież Bóg. Trzecia Osoba Trójcy Świętej.

No.. więc kto się bawi, ten się bawi. A ja się właśnie idę modlić - i absolutnie nie żałuję, że na wieczór będę uskuteczniał właśnie taką opcję.
Trzymajcie się! (najlepiej - Pana Boga, On Was nie zawiedzie; On nikogo nie zawodzi)

PS I niech Was ma w swojej opiece na tych wszystkich imprezach! I - prędzej czy później - niech Was wyciągnie z tego, co Wam w tych imprezach po prostu nie służy! A jeśli będzie trzeba, to niech Was całkiem z tych imprez zabierze. Tego Wam na nowy rok życzę. Ale życzenia to za mało. Będę się modlił także za Was, Nlogowicze. I mnie też nie ma w swej opiece.;)
23:21 / 29.12.2011
link
komentarz (0)
Panie Boże dobry - dziękuję za wszystko, co mi dajesz..

:]
22:49 / 11.12.2011
link
komentarz (0)
Zastanawiałem się dziś przez chwilę, co by było gdyby:

Wyobraźmy sobie sytuację: nagle przez całe niebo, po całej planecie, rozlega się głos trąb. Po chwili z nieba padają słowa: \"Koniec świata za pół godziny...\" I za te pół godziny ma nastąpić unicestwienie całego życia na ziemi, tego w doczesnej formie.

Wiecie, co by było? Myślę, że w takim momencie mnóstwo ludzi hurmem, w panice, ruszyłoby do kościołów. A jeśli nie do kościołów, to po prostu w poszukiwaniu najbliższego księdza. Ale chyba zdajecie sobie sprawę, że relatywnie wąska grupa księży nie dałaby rady w pół godziny (a jeszcze czas na dotarcie!) wyspowiadać tysięcy - ba, milionów - ludzi (w samej Polsce!).

No i co by było?

I właśnie dlatego od tysięcy lat są formułowane wezwania, Jezus sformułował takie 2000 lat temu, żeby ciągle czuwać. Znaczy to, że mamy być zawsze gotowi, w pogotowiu. Wiadomo - nie chodzi o to, że mamy nie spać czy coś. Natomiast chodzi o to, by mieć zawsze sprawy z Panem Bogiem załatwione, jak należy - że się tak kolokwialnie wyrażę. Bo kiedy ta chwila nastąpi - a nikt nie wie, kiedy ona będzie, poza samym Bogiem - to już może być za późno na porządkowanie spraw.

To nie są żarty. Tu chodzi o całą wieczność. A jeśli ktoś cały czas (tak, jak powinien) dba o to, by być w przyjaźni z Panem Bogiem, to owa chwila może go zastać choćby we śnie - nie zaszkodzi mu to.

Także wiecie, Kochani.. Nie znamy dnia ani godziny. Przemawia do Was ten obraz końca świata? Myśleliście kiedyś, co by było, gdyby ta chwila nastąpiła tak po prostu w którymś momencie Waszego życia? Co by wtedy było?

PS Oczywiście motyw z pół godziny to taka swobodna inwencja - nigdzie nie jest napisane, że będzie ostrzeżenie pół godziny przed całkowitym końcem. ;)
22:43 / 05.12.2011
link
komentarz (0)
Postanowiłem ostatnio trochę wyhamować. Choć w sumie.. nawet nie trochę - znacznie. Zrezygnować z pewnych aktywności (co już zrobiłem), wcześniej wracać do domu..

Żeby mieć więcej czasu - i sam nie wiem, jak to powiedzieć: dla siebie czy dla Pana Boga? Myślę, że jedno bardzo dobrze łączy się z drugim. Bo czas dla Pana Boga to jak najbardziej także czas dla siebie - na tej po prostu zasadzie, że jest to czas dobra.

Tym bardziej, że ostatnio miałem we wspólnocie proroctwo, bym więcej czasu spędzał na samotności. I proroctwo wskazujące na to, bym więcej czytał Pisma Świętego. Właściwie, to chodziło o powrót do czytania Słowa po czasie, gdy prawie tego nie robiłem. I nie było to dobra sytuacja.

Dziś, kiedy zasiadłem do lektury (lektura, która nie jest zwykłą lekturą, ale obecnością, spotkaniem.. i ja w to wierzę). I kiedy zasiadłem, najpierw półodruchowo otworzyłem po prostu Pismo na tzw. chybił-trafił, na jednej z kart.

I to było chyba opatrznościowe, bo.. co tak napotkałem? Zacytuję fragmenty (rozdziały 38 i 39 Mądrości Syracha):

Uczony w Piśmie zdobywa mądrość w czasie wolnym od zajęć,
a kto ujmuje sobie działania, ten stanie się mądry.
(...)


[tu opisy ludzi różnych zawodów, którzy nie poznają Pisma, bo dniem i nocą skupiają się głównie na swoich zajęciach]

i dalej..

Inaczej jest z tym, który duszę wkłada
w rozważania nad Prawem Najwyższego.
Badać on będzie mądrość wszystkich starożytnych,
a czas wolny poświęci proroctwom.


(Syr 38,24; 39,1)

I to był dla mnie strzał w dziesiątkę, bo właśnie szykowałem się do czytania jednej z ksiąg prorockich. No ogółem, świetna sprawa. Wdzięczny jestem Panu za taki prezent na początek tego spotkania ze Słowem. :)

Chwała Panu.

PS A tak w ogóle, to dziś chodzi mi po głowie to.

23:06 / 04.12.2011
link
komentarz (2)
Taak.. Miłość dużo mi wyjaśniła w ostatnich dniach, a szczególnie - dziś rano. To był owoc. To był prawdziwy, upragniony (choć jeszcze o nim nie wiedziałem) i uproszony owoc tych dni skupienia. Odzyskałem w sporej mierze pokój i radość. A jeszcze w czwartek po południu nawet nie wiedziałem, że takowe w piątek się zaczynają.

Ale.. czwartkowy wieczór spędzony wyjątkowo w mieszkaniu zaowocował tym, że w końcu.. wszedłem w necie na stronę chrystusowców. A tam - info: adwentowe dni skupienia dla młodzieży męskiej; 2-4 grudnia. No to szybkie przemyślenie tematu i.. jedziemy.

Było super. Gdy przekroczyłem próg tego miejsca (seminarium w Poznaniu) uderzyła mnie duża i głęboka radość. Ale to było tak na start.

Bo najlepsze wydarzyło się właśnie dzisiaj rano. Coś, co po długich miesiącach przywróciło mi radość i pokój. Coś, co wyraźnie podniosło mnie na duchu po ostatnim, długotrwałym, dość ciężkim okresie - kiedy to byłem po prostu smutny i przybity (ech.. nie mam stylu Zawy.. ;) wniosek jest taki, że trzeba to po prostu zaakceptować i pisać, jak się da ;).

A co mnie tak podniosło? Rano miałem pilne rozkminki. I w pewnym momencie - \"rozświetliło\" mi się w głowie. Że wcale nie wiem, czy jestem powołany do kapłaństwa. Niby rano powiedziałem Jezusowi \"tak\", ale czułem, że coś jest nie tak. Drążyłem więc temat. I na szczęście szybko przyszła odpowiedź o treści: \"Nie mam pewności, czy jestem powołany\". Brak pragnień w tę stronę. A kierownik duchowy mówił już nieraz, że jak Bóg powołuje, to daje pragnienie. Ja go nie czuję.

Ale za to takie jedno inne czuję. Mianowicie - pragnienie wstąpienia do nowicjatu. Czyli mam pragnienie takiego pierwszego kroku. A co dalej - zobaczy się. Ogólnie, jestem już zmęczony tym światem. Chcę w jakimś sensie odpocząć, zamknąć się gdzieś, odciąć.. Uspokoić to wszystko. I widocznie tam będą warunki, by okazało się, co dalej. Modlić się, słuchać, myśleć. Paradoksalnie pewnie dla wielu czytelników - zacząć żyć. Bo w tym świecie, przynajmniej do ostatnich dni, żyłem jak szczur. Teraz próbuję coś zmienić. I mam nadzieję, że mi się to uda - jeszcze przed wstąpieniem do nowicjatu, które wstępnie planuję na lato przyszłego roku.

Naprawdę dużo mi dało to rozświetlenie. Że nie wiem, czy jestem powołany. Że chcę iść do nowicjatu, który trwa rok: bez wyjazdów do domu, bez komórki, bez internetu. Dopuszczalne rzadkie odwiedziny rodziców tudzież pisanie listów. To będzie całkiem inny temat.

[edit:]

PS Acha.. temat tych dni skupienia brzmiał - "być mężczyzną". I to też było coś dla mnie. Bo niektórzy, co tu dużo mówić, mają trochę do przepracowania w tej sferze.

23:26 / 28.11.2011
link
komentarz (3)
Zna ktoś z Was takich wykonawców, jak Frenchman albo Full Power Spirit?
23:16 / 22.11.2011
link
komentarz (0)
Dużo można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem wierny. Tzn. na pewno nie w pełni. Codziennie - mniejsze lub większe zdrady.

A tak w ogóle, to mam poczucie, że nagminnie zdradzam Jezusa - z kobietami. Bo dużo, naprawdę sporo, wskazuje na to, że jestem powołany do kapłaństwa.

A ja co? Co w mojej głowie? Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny.. Kobiety, kobiety, kobiety..

Nawet stwierdziłem ostatnio, że celibat jestem w stanie przyjąć, ale.. życia bez kobiet sobie nie wyobrażam. ;) I tylko pozornie to zdanie zawiera sprzeczność. Bo można utrzymywać bogate relacje z kobietami, ale bez seksu - i cieszyć się nimi. Ale to już trochę osobny temat.

A ogólnie, co mnie pociesza?

Słowa z Ewangelii:
\"Pójdź, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma Cię postawię.\"

Jak to dobrze, że Jezus jest taki wyrozumiały. Szkoda, że ja nie jestem. Bo jest też napisane: \"Jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą\".
Trzeba się więc chyba uczyć tej wyrozumiałości - od samego Jezusa.

Amen.

PS Idę pisać list do św. Józefa (http://kosciol.wiara.pl/doc/947343.Listy-polecone). Idę w przenośni, bo właściwie nie muszę nawet ruszać się z fotela.

13:38 / 22.11.2011
link
komentarz (0)
Drętwy ten mój blog.. Mało się dzieje.
10:54 / 22.11.2011
link
komentarz (0)
Hmm.. z dedykacją dla nlogowiczów. Nie wszystkich pewnie, ale zapewne wielu.. I z całym szacunkiem oczywiście.

http://kwejk.pl/obrazek/679093

16:54 / 11.09.2011
link
komentarz (2)
Obejrzałem dziś sobie "Teraz i zawsze". Jak dla mnie - świetny film. Widzę w sobie - ba, po prostu je mam - sporo podobieństw do głównego bohatera. Jestem wdzięczny Bogu za to, że dane mi było obejrzeć ten obraz. I że został on nakręcony. To film o takich, jak ja.

12:56 / 11.09.2011
link
komentarz (0)
Rz 8, 12-13:

Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami, ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha zadawać będziecie śmierć popędom ciała - będziecie żyli.

23:06 / 10.09.2011
link
komentarz (2)
Przez wiele lat żyłem martwym życiem. Życiem faryzeusza. Na szczęście, są widoki na zmianę na lepsze. Bo jest Jezus. On jest Drogą, Prawdą i Życiem. To nie abstrakcja. On realnie zbawia.

A dziś.. dziś dał mi jeszcze takie Słowo:

Albowiem przywrócę ci zdrowie
i z ran ciebie uleczę
- wyrocznia Pana -

(...)

Nie ma lepszej opcji, niż spotkać Jezusa, a następnie trzymać się Go i poznawać Go. Utrzymywać z Nim relację. To jest droga Życia - przez duże \"Ż\".

Dopiero zaczynam co prawda, raczkuję na tej drodze, ale już mogę śmiało polecić. Z pełnym przekonaniem. Amen.

[edit:]
PS Jeszcze zobaczycie, kogo ze mnie Jezus zrobi. :) W sensie pozytywnym oczywiście. :)
13:27 / 23.07.2011
link
komentarz (0)
SMS, jaki dostałem od A. K. we wtorek, 20 lipca:


From: K. A. +48xxxxxxxxx
Time: 2011-07-20 10:43
Podczas modlitwy za Ciebie mialam obraz: siedzisz przy laptopie, nad Toba otwiera sie niebo i wyplywa swiatlosc i slowa: Chce wylac deszcz lask, Nie zatwardzajcie serc Waszych i wezwanie do tego,by nie patrzec na swoje slabosci tylko na Jezusa. Otworzylam pismo: Jeremiasza 7,22-23*

Jr 7, 22-23:

Bo nic nie powiedziałem ani nie nakazałem waszym przodkom, gdy wyprowadzałem ich z Egiptu, co do ofiar całopalnych i krwawych, lecz dałem im tylko przykazanie: Słuchajcie głosu mojego, a będę wam Bogiem, wy zaś będziecie Mi narodem. Chodźcie każdą drogą, którą wam rozkażę, aby się wam dobrze powodziło.

Odczytuję to tak, że potrzeba przede wszystkim nawrócenia..

Oz 6, 6**:

Miłości pragnę, nie krwawej ofiary,
poznania Boga bardziej niż całopaleń.


Spróbować wczuć się w Pana Boga. Starać się odkrywać, czego naprawdę oczekuje. I tym żyć. Amen.

____

* skopiowano z Nokia Lifeblog
** według odnośnika przy poprzednim wersecie w Biblii Tysiąclecia
22:53 / 01.05.2011
link
komentarz (2)
Byłem dziś na występie, na którym żałowałem jednego - że nie miałem czegoś do nagrywania, przynajmniej komórki, na której mógłbym zarejestrować dźwięk.

Przez trzy kolejne dni zostawałem w mojej rodzinnej parafii po wieczornej Mszy, aby zobaczyć programy poświęcone Janowi Pawłowi II - z okazji beatyfikacji oczywiście. Piątkowy przygotowały dzieci z podstawówki pod przewodnictwem organisty - było całkiem w porzo.
Wczorajszy - już od gimnazjalistów bodajże - zupełnie mi się nie podobał.

Do dzisiejszego podchodziłem z nadziejami. Starsza grupa chyba.. parę gitar.. I nie żałowałem. Cieszyłem się, że akurat o tej porze byłem w kościele. Kurczę..

Już pierwsza piosenka w wykonaniu solo przez dziewczynę z gitarą była naprawdę OK. Ponadprzeciętna, jak dla mnie. Ale to, co potem zaprezentowała inna dziewczyna w swoich śpiewach a capella albo z gotowym podkładem - to już była poezja..
To właśnie przy jej wykonaniach szczególnie żałowałem, że nie miałem jak tego nagrać. Pierwszy raz ją słyszałem, ale dowiedziałem się potem, że to taki właśnie miejscowy talent wokalny. Hmm.. Klasa, po prostu klasa. Do tej pory jestem pod wrażeniem. I cieszyłem się, że po wyjściu z kościoła spotkałem organistę - mogłem się od razu dowiedzieć, jak nazywa się ta dziewczyna. (...)

Taki jakby diament, ale jeszcze nieoszlifowany. Jakkolwiek - duży szacun. I nie mniejsze wrażenia artystyczne. Niektórzy po prostu mają talent, predyspozycje czy jak to jeszcze powiedzieć.

(...)

22:48 / 30.04.2011
link
komentarz (2)
Ziutek zapytał w komentarzu do poprzedniego wpisu:

Zycie Wieczne przy boku Pana..... tak się zastanawiam czy wtedy spotkamy tam też wyznawców Islamu ,Buddyzmu itp. Czy chociażby Świadków Jehowy?

--

Najłatwiej będzie mi się tu posłużyć cytatem z człowieka mądrzejszego w tych tematach ode mnie; fragment książki "Nadzieja poddawana próbom" dominikanina, o. Jacka Salija:

Słowo Boże uczy, że tylko w Chrystusie człowiek może osiągnąć zbawienie: "Nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni" (Dz 4,12). Osobiście z wielką wdzięcznością przyjąłem wyjaśnienie soborowej Konstytucji duszpasterskiej, że Chrystus ma moc zbawiać również niechrześcijan, a nawet niewierzących, którzy szukają prawdy i są ludźmi dobrej woli: "Skoro bowiem za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy" (KDK 22).

(źródło: http://mateusz.pl/ksiazki/js-npp/js-npp_11.htm)

Każdy będzie sądzony z sumienia. Co zrobił z tym głosem miłości, który w sobie miał. Szedł co do zasady za jego wezwaniami czy też nie? Miłość pociąga do siebie, wzywa. Ta Miłość to Bóg. Bo On jest Miłością.

[Tylko nie należy wyciągać z tego wniosku, że Bóg jest jakimś bytem abstrakcyjnym (bo generalnie, przywykliśmy do posługiwania się słowem \"miłość\" jako jednym z pojęć abstrakcyjnych). Bo tak nie jest. Bóg jest oczywiście osobą. Konkretną, realną osobą.]

21:05 / 24.04.2011
link
komentarz (1)
Rozprosz się, o, nocy! Zajdźcie, gwiazdy!
O świcie zwyciężę!
Zwyciężę!


To ostatni fragment tekstu arii Nessun dorma, pochodzącej z opery Turandot Giacoma Pucciniego. Niby o czym innym, ale tekst, który poznałem \"dopiero\" dziś, bardzo mi się skojarzył z dzisiejszym Świętem - największym Świętem chrześcijaństwa, będącym pamiątką Zmartwychwstania Chrystusa, czyli największego zwycięstwa w dziejach ludzkości, które zawdzięczamy Bogu.

A to już bezpośrednie zaczerpnięte z klimatu:
Zbudź się, o śpiący,
i powstań z martwych,
a zajaśnieje ci Chrystus.


(Ef 5, 14)

Chrystus Zmartwychwstał. Był pierwszym, który zmartwychwstał. Dzięki Niemu także nas czeka zmartwychwstanie. Pytanie tylko - do życia czy do śmierci. Bo jest pierwsza śmierć, ta cielesna. Jest też druga, ta wieczna. Życzę nam wszystkim, żeby nikogo to nie spotkało. Żebyśmy wszyscy zażywali kiedyś szczęścia i radości z Chrystusem w Jego królestwie.

Amen.


A tu dodatkowy komentarz na ten temat - ze swego rodzaju rozwinięciem cytatu.

00:18 / 19.04.2011
link
komentarz (6)

Tak się złożyło, że dzisiaj Mszę z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie miała z kolei wspólnota, w której się od około roku udzielam.

Kolejne łaski, kolejne owoce. Pan przychodzi i uzdrawia. :)

Generalnie, naprawdę nieźle to wszystko wygląda. I idzie na lepsze. :)

W ogóle, to sporo dzisiaj pozytywów, ale.. późno już, a rano do pracy.. Więc dzisiaj raczej skrótowo.. Może dane będzie rozwinąć jeszcze to i owo..

A generalnie - chwała Panu! :D

Ech, ludzie, ludzie.. każdemu życzę, żeby nabrał świadomości, jak u Pana Boga jest dobrze.

Amen.

22:39 / 17.04.2011
link
komentarz (0)
Wierzę, że Pan zaprosił mnie na dzisiaj na Mszę z modlitwą o uzdrowienie do dominikanów na Służewie. Duża sprawa(, jak dla mnie). W sumie to trochę żałuję, że dopiero dzisiaj tam dotarłem, bo - co tu dużo mówić - nie pierwszy raz miałem taką klarowną myśl. Myślę, że wtedy, w styczniu, gdy byłem u chrystusowców, po prostu nie dałem rady. Trochę pokpiłem sprawę. Brak elastyczności, lęk przed otoczeniem - i chyba jednak coś sobie odebrałem. Można było inaczej.. Cóż, trzeba było posłuchać mamy.. :] I nie tylko. [Myślę, że trzeba było przede wszystkim Pana posłuchać - jak zawsze zresztą.]

Dzisiaj też nie wszystko było super. [a co dokładniej, to już bardziej kwestia mojego osobistego rachunku sumienia]

Co nie zmienia faktu, że jestem ogólnie mocno zadowolony, że tam byłem. I że w drogę powrotną pojechałem taką, a nie inną trasą (znów, mimo okresu zawahania). W tam - w odpowiednim, jak wierzę, autobusie - śpiewnik scholi otwarty na pieśni \"Ludu kapłański\". Tak.. myślę, że Pan mnie w jakiś sposób rozpieszcza. Nie ja trzymałem ten śpiewnik, nie ja go otwierałem. Robiła to napotkana w tej linii dziewczyna.

To spotkanie na plus.

A wracając - hmm.. biorąc pod uwagę moją przeciętną, to czułem się świetnie. W każdym razie - znacznie lepiej. Owoce spotkania były błyskawiczne. Pan na takich spotkaniach nie każe czekać. Działa od razu. Pomaga, leczy, umacnia, obdarza Miłością. Człowiek wychodzi już trochę inny. I chwała Mu za to.

I jeszcze kwestia zaufania do Pana. Od dawna refleksje, że tego zaufania mi nieźle brakuje. A wieczorem.. ta myśl. Że na pewno warto bardziej ufać Jezusowi, niż sobie. W ogóle Bogu najbardziej warto ufać - bardziej niż komukolwiek innemu. I to właściwie rozwala - przynajmniej w teorii - problem nieufności. Dużo daje właśnie uświadomienie sobie, że skoro On jest najmądrzejszy i najlepszy, to po prostu nie warto ufać sobie na niekorzyść zaufania Jemu (gdy występuje konflikt między tym, co podpowiada On, a co ja bym chciał). Choćby nie wiadomo co, zawsze po Bożemu będzie lepiej. Bo to On jest najmądrzejszy i najlepszy, a nie ja.

Pozostaje tu jeszcze druga kwestia - czyli co jest Jego wolą. Przykazania są dość jasne. Natomiast w sprawach konkretnych, szczegółowych - nie zawsze jest jasno i pewnie. I tu już jest cała sfera rozeznawania woli Bożej. Ale.. to już osobny temat..

Pozdrawiam po dłuższej przerwie..

---

i jeszcze dopisek - coś, co początkowo zawarłem tylko na prywatnym blogu, ale.. ciąg dalszy sytuacji sprawił, że postanowiłem się tym podzielić:

A podczas odprawiania nieszporów.. Doświadczenie jak gdyby otwarcia ucha.. To się stało z prawym uchem. Nie wiem, jak to interpretować, ale.. to było naprawdę, jakbym się częściowo otworzył. Może Pan mnie w ten sposób dotknął i uzdrawia mnie stopniowo? Że uzdrawia, to na pewno, ale.. właśnie może też w ten sposób? To było miłe i dało mi radość.

Panie, dziękuję Ci za wszystko. Jeśli to było od Ciebie, to za to też Ci dziękuję. :)

a oto ten dalszy ciąg:

Otworzyłem jeszcze potem "Gościa Niedzielnego" na dzisiejszych czytaniach, zerknąłem na pierwsze czytanie, a tam: "Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem" (Iz 50, 5).

łał..

00:49 / 10.04.2010
link
komentarz (6)
Co jest najważniejsze?

Najważniejsza jest Miłość.

!

17:44 / 26.09.2009
link
komentarz (4)
Z tym spoglądaniem na dziewczyny w miejscach publicznych to może rzeczywiście przesadzam. W sensie: z powstrzymywaniem się od tego (vide: dwie notki wstecz). Skoro po tych sytuacjach czuję się naprawdę źle, to coś tu może - z tym moich zachowaniem - rzeczywiście jest nie tak. Na pewno jest to w jakiś sposób sztuczne, walczę sam ze sobą. I walka ze sobą często jest dobra i potrzebna, ale.. czy w tym przypadku też? Hmm...

W końcu ryzykuję nawet tym, że mogę nie zauważać znajomych, kiedy będę tak ciągle unikał tych spojrzeń. No i ogólnie: nie chcę przesadzać, wypaczać idei.. Nie chcę wylewać dziecka z kąpielą (coś ostatnio częściej używam tego określenia.. w realu, bo na blogu chyba jeszcze nie użyłem..).

Wiadomo, z gapieniem się nie można przesadzać, ale ja się jeszcze pozastanawiam i spróbuję rozeznać, gdzie leży ta właściwa granica.

... :/ (rozterka)

20:20 / 22.09.2009
link
komentarz (2)
Dobiega końca pewien etap...

Dziś złożyłem w sekretariacie magisterkę z wszelkimi potrzebnymi dokumentami.[...]

[...]

generalnie, jest taki motyw, że w ciągu ostatniego roku dużo rzeczy odkładałem na czas \"po\".. po magisterce, po studiach.. Trochę się tego nazbierało.. całkiem sporo..

Teraz pewnie będę przymierzał się do realizacji kolejnych zadań.. Wyczekiwana lektura kilku książek (wcześniej nie chciałem się na tym koncentrować.. nie bardzo mogłem wyczyścić głowę z myśli o magisterce), zabranie się za pewne kwestie zdrowotne, może coś jeszcze..

Różne rzeczy chodziły i chodzą po głowie i wiem, że są to rzeczy do realizacji..

Nie wiem jeszcze, co będzie z W. Pocieszam się myślą, że na razie nie muszę wiedzieć.. jeszcze co najmniej przez tydzień, czyli do obrony..
W końcu jest napisane: \"Nie martw się dniem jutrzejszym, dość ma dzień dzisiejszy swoich zmartwień..\"

[...]


PS Notka została ocenzurowana. Jedne rzeczy wolałem usunąć z publicznego widoku, inne uznałem po prostu za niepotrzebny naddatek.

14:15 / 17.09.2009
link
komentarz (3)
Często, kiedy chodzę po ulicy lub jestem w innym miejscu publicznym, staram się nie patrzeć na dziewczyny, kobiety.. Dlaczego? Bo pamiętam następujące słowa z Ewangelii: Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. (Mt 5, 27-28).*

Nieraz dochodzi do sytuacji, gdy widzę kątem oka, że jakaś dziewczyna - przechodząc obok mnie - rzuca spojrzenie. Dość często w ramach moich postanowień nie odwzajemniam tego spojrzenia, tylko patrzę sztywno przed siebie.. i wiecie co? W jednej chwili zaczynam czuć się paskudnie.

Piszę o tym, bo i dzisiaj miała miejsce tego typu sytuacja. Wyszedłem ze sklepu na osiedlu i skierowałem się w stronę mojego bloku. Wychodząc, omiotłem wzrokiem okolicę i zauważyłem, że z naprzeciwka idzie najprawdopodobniej młoda, elegancko ubrana kobieta. No taka, że mógłbym powiedzieć: "o kurczę, taka w sam raz dla mnie.. akurat w moim typie", bo bardzo lubię eleganckie kobiety. Ale postanowiłem na nią nie patrzeć. Minęliśmy się ramię w ramię i rzeczywiście, będąc obok mnie zwróciła głowę w moją stronę. Ja nie odwzajemniłem jej spojrzenia. Nie wiem nawet, jak wyglądała.. W jednej chwili poczułem mocne poczucie winy, aż coś mnie w "w sercu zabolało". Poczułem się, jakbym zrobił jej krzywdę. Bo ona pewnie oczekiwała, że odwzajemnię jej spojrzenie.. i skłamałbym, gdybym napisał, że mnie do tego mocno nie ciągnęło, ale.. powstrzymałem się w imię zasad.

Nie mam pewności, czy dobrze odczytałem te słowa z Ewangelii, ale na wszelki wypadek dość często (bo nie zawsze trzymam się w ryzach) unikam tych spojrzeń.. A potem często - właśnie w sytuacji, kiedy atrakcyjna dziewczyna spogląda, a ja nie - czuję się z tym źle..

Dziewczyny, napiszcie proszę, jak Wy postrzegacie tego rodzaju sytuacje? Czy ja ją mogłem w ten sposób jakoś zranić? Bo nie wiem.. może po prostu mam problem sam ze sobą.. brak asertywności itp. Że jak ktoś czegoś ode mnie oczekiwał, a ja tego nie zrobiłem, to czuję się właśnie winny.. A może jest w tym też żal, że nie pozwoliłem sobie dostrzec zapewne świetnej dziewczyny? Pewnie w jakiejś mierze i jedno, i drugie... Jakkolwiek, będę wdzięczny, jeśli zechcecie się wypowiedzieć odnośnie tych pierwszych pytań..


PS I chyba cały czas problem z tym, że z dziewczynami, kobietami obchodzę się jak z jajkiem.. Jakbym miał jakieś nabożeństwo do nich.. Byłoby to uzasadnione, gdyby były aniołami, ale.. przecież nie są.

Pewnie w odpowiedzi napiszecie, żebym wyluzował.. ;) No nie wiem.. w każdym razie zapraszam do przekazania Waszych odczuć odnośnie tego rodzaju sytuacji.. Jak się czujecie, kiedy facet nie odwzajemnia Waszych spojrzeń..?

Acha.. jeśli jakiś męski czytelnik tego bloga będzie chciał się wypowiedzieć, to też jak najbardziej zapraszam.. :]

___________________
* Przez długi czas pytałem siebie: "co właściwie znaczy pożądliwe spojrzenie, jaki to typ spojrzenia?" Zdążyłem się już zorientować, że kiedy poszukuję wzrokiem atrakcyjnych kobiet czy zawieszam na nich oko, to przecież celem jest tutaj w pewnym sensie sycenie wzroku ich widokiem (niekoniecznie jakieś nachalne i przeciągłe, ale jednak).. I to chyba właśnie wypełnia znamiona owej pożądliwości.. No nie wiem, w każdym razie tak to sobie tłumaczę, bo przecież jakąś odpowiedź, wytłumaczenie znaleźć trzeba, żeby zalecenie móc zastosować w życiu..

20:40 / 27.08.2009
link
komentarz (16)
Mój cel: być poważnym facetem. Mądrym, poważnym facetem. GODNYM ZAUFANIA. Odpowiedzialnym. Takim, który potrafi się naprawdę oddać i poświęcić, a nie tylko bujać w obłokach. Nie chcę być niebieskim ptakiem.

A żeby to osiągać, trzeba właśnie brać się w garść, a nie sobie folgować. Trzeba się ogarniać i przywoływać do porządku, a nie - być przesadnie dziecinnym.

Pora dorosnąć.


[edit z następnego dnia ok. 14.00]

PS A przy okazji i mimo że napisałem to już w komentarzu: W. się odezwała. Czyli sprawa wciąż aktualna - tyle, że odwleczona na lepszy czas. I dobrze. :]

14:28 / 26.08.2009
link
komentarz (5)
Z kolei ta notka jest ukłonem, dużym ukłonem, w stronę Marty. Jeśli jeszcze tu zajrzy, oczywiście..
I mam nadzieję, że Twój stan, Marta, poprawi się szybko w stosunku do tego, co zauważyłem parę minut temu na Twoim blogu..

Hmm.. teraz to mi jakoś nawet głupio o tym pisać.. Bo Ty tam o jakimś problemie wyglądającym na poważny, a ja tutaj będę się dzielił sytuacją, ale może.. to nie zaszkodzi.

Cóż, chodzi o to, że tzw. \"życie\" (a ja wierzę, że Bóg cudownie działający w codzienności człowieka) dopisało wczoraj puentę do naszej ostatniej wymiany komentarzy na moim blogu.
Wieczorem szykowałem się do snu. W pewnym momencie włączyłem radio, żeby ustawić je do budzenia. Akurat był jingiel*. Przeszło mi przez myśl, żeby wstrzymać się chwilę z przełączeniem stacji i zobaczyć, co zagrają po tym jinglu. Poczekałem więc, a po chwili.. z głośników rozległo się \"Eye of the Tiger\" zespołu Survivor.. Czyli coś bardzo na czasie, jeśli chodzi o bycie fighterem. No, to taki miły akcent - jak napisałem, puenta do całej sytuacji.

Uwielbiam takie chwile. Później przełączyłem na docelową stację, która budzi mnie o porankach i.. kolejna bardzo trafna treść.. O tym, jak Bóg doświadcza i oczyszcza człowieka.. Po jej wysłuchaniu czułem, że mogę już spokojnie wyłączyć radio..

---

A teraz jeszcze parę zdań już poza ukłonem w stronę Marty..

Idę sobie dziś z pracy ulicą na przystanek.. Nadchodzi z naprzeciwka młoda dziewczyna. Rozmawiała przez telefon. I co? Oczywiście na jedno czy dwa zdania, które usłyszałem przechodząc obok niej, musiało wśród wypowiedziach słów paść to - \"Białystok\".. A ogólnie coś w stylu: \"A przecież ty możesz dojechać.. pochodzimy sobie po Białymstoku\".. (dodam, że ta sytuacja wcale nie działa się w Białymstoku ani żadnym sąsiednim mieście i na tym właśnie polega myk..)
Za dużo epizodów kojarzących mi się z M. przewija się w ostatnich latach, żebym miał tak po prostu sobie ją odpuścić, zapomnieć..

A nie dalej, jak dziś rano, chodziła mi po głowie refleksja:
\"Po rozpadzie relacji z Moniką nie potrafię odnaleźć swojego miejsca w życiu. Może jednak nie ma dla mnie innego miejsca.\"

Pozdrawiam, Kochani


___
* jeśli ktoś nie wie: jingiel to specyficzny dla każdej stacji przerywnik między piosenkami czy innymi typami zawartości; taki słowno-muzyczny kawałek stanowiący autoreklamę i informację, jakiej stacji się aktualnie słucha

14:04 / 23.08.2009
link
komentarz (7)

Mały ukłon w stronę dwóch szczerych dziewcząt: Kangaroo i Kru.

Za to, że nie omieszkały podzielić się tym, co dostrzegły.

Howgh!

22:45 / 16.08.2009
link
komentarz (3)

ADAMO, WEŹ SIĘ W GARŚĆ! PRZESTAŃ BIADOLIĆ, ROBIĆ ZAMIESZANIE, MĘCZYĆ LUDZI, TYLKO WEŹ SIĘ W GARŚĆ!

10:22 / 16.08.2009
link
komentarz (4)

Hmm.. Podzieliłem się pewną refleksją z Martą, napisałem życzenia urodzinowe do W., więc zostaje chyba jeszcze tylko skrobnąć parę słów tutaj..

Otóż.. Zauważyłem, że nlogowa aktywność nie sprzyja pisaniu przeze mnie pracy magisterskiej. Zależy mi, żeby złożyć ją do końca września. Zostaje niecałe półtora miesiąca, a ja mam jeszcze sporo do zrobienia. Napisać właściwie cały jeden rozdział, zakończenie, wstęp, nanieść trochę poprawek, a jeszcze przecież bibliografia i kwestie techniczne...

Postanowiłem, że do momentu obrony będę starał się odwiedzać nloga tylko w niedziele. Podobny zamiar mam odnośnie GG. Bo w końcu kiedyś trzeba to napisać.

Sprawie W. został nadany jakiś bieg. Nie wiem, co z tego będzie, w każdym razie coś się dzieje. Co jakiś czas ogarniają mnie lęki i wtedy myślę o tym, żeby się wycofać, ale jednak.. przeważa druga tendencja. Wolę zaryzykować, niż wycofać się i dalej się męczyć. Wolę coś robić, niż pogrążać się w bezwładzie.

W końcu trudno powiedzieć, żeby spotkanie z koleżanką miało być czymś złym.

Pozdrawiam

10:04 / 15.08.2009
link
komentarz (2)
Nieraz jestem w swoim życiu jak słoń w składzie porcelany. Np. zrażam do siebie ludzi... :/

20:21 / 14.08.2009
link
komentarz (4)
Generalnie, wobec kobiet mam problem z wyczuciem: co, kiedy i jak. Myślę, że także to przyczynia się do mojego wycofania. W imię zasady: "Lepiej siedzieć cicho i wydawać się idiotą niż odezwać się i... rozwiać wszelkie wątpliwości". Bo jak wiem, że nie umiem, to wolę się nie zabierać.

Pozdro


PS Dziś po południu pospałem godzinkę i od razu poczułem się lepiej..

20:27 / 13.08.2009
link
komentarz (0)
Faktem jest, że szukam w życiu znaków. I wygląda rzeczywiście na to, że mam skłonność do przesadnego doszukiwania się ich.

Nie zawsze tak miałem. Kiedyś żyłem "normalnie", tak jak większość ludzi. Sporo się zmieniło, kiedy głębiej wszedłem w sprawy wiary i wydarzyło się kilka nadzwyczajnych rzeczy (które akurat były faktami).

Nieraz jest tak, że sam się hamuję, bo już ewidentnie czuję, że któraś myśl, interpretacja jest już ewidentnie przekręcona. Czasem sam się boję tych myśli i ucinam je. Ale czasem odważnie zaczynam interpretować i kto wie, może nieraz się w tym zapędzam, ale w tej kwestii trudno być już czegokolwiek pewnym.

Racja - to jest kwestia interpretacji. I racją jest, że już nieraz miałem skłonność do interpretowania rzeczywistości wg tego, co w danym czasie mi się podobało. Ba, miałem wręcz skłonność (i widzę, że cały czas nie jestem od niej całkiem wolny) do imputowania pewnych rzeczy Panu Bogu. Że Pan Bóg chce tego czy tamtego.. Zdarzało mi się legitymizować w ten sposób własne pragnienia. Tłumaczyć sobie, że są dobre. Trzy lata temu bardzo mocno się na czymś takim przejechałem.

Od tamtej pory jestem i tak znacznie ostrożniejszy. W oparciu o przeszłe doświadczenia potrafię już nieraz ściągnąć lejce, choć nieraz pewnie jeszcze za mało.

Dodam jeszcze jedno: dla człowieka mocniej (jak mniemam) wierzącego nie jest niczym nadzwyczajnym stwierdzenie, że Pan Bóg daje w życiu znaki. Miałem w życiu kilka snów, które następnie - nawet po kilku latach - się sprawdziły. Tego rodzaju przeżycia sprawiają, że człowiek zaczyna być bardziej uważny, jest gotów na kolejne sygnały. I myślę, że wiele już takowych w życiu doświadczyłem. Naprawdę wielu. Czasem się zapędzałem, czasem przesadzałem z interpretacją, czasem doszukiwałem się na siłę właśnie wg własnych chęci, ale sporo było też epizodów naprawdę wartościowych, które coś mówiły.

Hmm.. chyba więcej w tej chwili nie mam do powiedzenia. Aczkolwiek dodam coś jeszcze. Jest w Rybnie nieopodal Sochaczewa dość młode zgromadzenie zakonne - Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia. Zgromadzenie to zostało założone na podstawie objawień, jakie miała św. siostra Faustyna Kowalska, a które zostały zapisane w jej "Dzienniczku" - bardzo znanej na całym świecie lekturze duchowej. Jakiś czas temu nawiązałem kontakt z tymi siostrami, będącymi dla mnie sporym autorytetem. W jednym z maili od nich otrzymanych przeczytałem: "Daj się prowadzić Jezusowi". A skoro On chce mnie prowadzić, to ja nie zamierzam z tego rezygnować. Szukam Jego prowadzenia.

PS Z tą klawiaturą może rzeczywiście przesadzam. A może nie. Jakkolwiek, jestem i dalej chcę być otwarty na sygnały z otoczenia. Duch Święty prowadzi człowieka i basta. Nie wiem, czy każdego w równym stopniu, ale wierzącego na pewno. Czasem z kolei Szatan robi siarę i wtedy oby jak najszybciej to rozeznać, ale z tym różnie bywa - czasem rozeznanie przychodzi z opóźnieniem. Wiadomo, trzeba uważać. W Piśmie Świętym, w Ewangelii wg św. Mateusza, jest napisane: "Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!" (Mt 10, 16) Jakkolwiek, nie zamierzam ze strachu przed wpływem Szatana całkowicie rezygnować z szukania znaków.

Natomiast zawsze przyjmę i rozważę wyrażone w dobrej woli uwagi ludzi. Czasem mogą być bardzo cenne. Gdybym trzy lata temu posłuchał ludzi, a nie własnych myśli, nie narobiłbym w swoim życiu wielu szkód. No ale trudno.. W każdym razie, pomny doświadczeń, ostrożniejszy na pewno jestem. Co nie znaczy, że nieomylny. I dlatego tzw. sprzężenie zwrotne od innych osób, choćby od Was, może być mi naprawdę pomocne.

Hmm.. no to chyba już naprawdę tyle. ;]

PS To wygląda wręcz na manifest. ;]

18:13 / 12.08.2009
link
komentarz (12)
Kilka dni temu zauważyłem (a dziś ponownie i sobie o tym przypomniałem), że na mojej klawiaturze zatarła się trochę literka "M". Jako jedyna z całego zestawu. I raczej nie od jakiegoś częstszego używania, bo nie mam bynajmniej zwyczaju namiętnego wciskania tej literki na klawiaturze... Czyżby z tym zatarciem to było znamienne zjawisko? Moim zdaniem to nie przypadek. Choć może to tylko życzeniowe myślenie... nie wiem.

W każdym razie... daleko mi do tej dziewczyny.

PS Kru by mi pewnie zaraz zarzuciła, że walę smuty albo coś.. ale skoro została zdissowana, to już się ograniczy. ;)

[edit:]

Może to i jest/było "teściwo"... Trudno powiedzieć...

19:30 / 10.08.2009
link
komentarz (14)
Za tym ostatnim wpisem poszła lawina przemyśleń, początkowo także je miałem zamiar na świeżo tutaj zawrzeć.. hmm.. i zrobię to, ale może w formie bardziej skondensowanej...

Pomyślałem, że to może wyglądać dziwnie, że jednocześnie piszę o M. i o W. Pomyślałem, że to może wyglądać niepoważnie. Ale przecież tak nie jest.

Tutaj chodzi w gruncie rzeczy o rzecz bardzo banalną.. Heh.. można powiedzieć, że odkryłem Amerykę w konserwie.. ;) Chodzi o to, że po prostu - jako normalny facet - potrzebuję kobiety. Życie tak się potoczyło, że M. - osoba tak dla mnie ważna - nie daje mi tego, czego potrzebuję. Jest daleko i nawet nie bardzo chce mieć ze mną do czynienia. Tyle, że w moim życiu dalej jest pustka. W moim życiu pozostaje niezapełnione, niezagospodarowane miejsce, które jednak domaga się, żeby coś z nim zrobić. Ba, ono głośno krzyczy. Nie daje spokoju.

Potrzebuję kogoś. I stąd te wszystkie ostatnie myśli o W. Potrzebuję co najmniej przyjaciółki. Osoby, która będzie jednocześnie przyjaciółką, sympatią.. Zresztą - jak zwał, tak zwał.. wiadomo chyba, o co chodzi. Nierozstrzygnięta pozostaje kwestia, czy ktokolwiek w ogóle będzie mógł zaistnieć w moim życiu tak, jak zaistniała M. Zasadnicza kwestia polega na tym, czy ja w ogóle kogoś dopuszczę tak blisko.. najbliżej.. czy sobie na to pozwolę. Bo od prawie trzech lat sobie nie pozwalam. Postawiłem barierę. Zabroniłem sobie. Ze względu na M. Przez te prawie 3 lata byłem zamknięty, nie wychodząc naprzeciw okazjom, które w tym czasie się pojawiły.

I nadal pozostaje otwarta kwestia, czy ktoś ma w ogóle prawo zaistnieć w moim życiu w taki sposób, w jaki zaistniałaby Monika, gdyby rzeczy potoczyły się tak, jak powinny były się potoczyć.

Bardzo chętnie widziałbym w swoim życiu drugą połowę, niekoniecznie M. Tylko czy taka osoba będzie w stanie zgodzić się na taki układ? Na bycie tą drugą? Żeby to było możliwe, musiałbym chyba spotkać kobietę o podobnych przeżyciach, zapatrywaniach, co ja. Kobietę, która spotkała mężczyznę swojego życia, a jednak z jakichś względów im nie wyszło. Kobietę, która podobnie jak ja chce wypełnić pustkę w swoim życiu. Taki układ o wzajemnych korzyściach. Tak, coś takiego byłoby uczciwe - gdyby od początku było wiadomo, co i jak. Bo po prostu nie wiem, czy będę w stanie oddać się całkowicie innej osobie, niż M. Ta dziewczyna tak mocno utkwiła w mojej świadomości, że nie wiem, czy będzie to możliwe.

Cóż, potrzebuję kogoś bliskiego, ale jednak na pewien dystans. Takiej towarzyszki życia, ale bez szczególnie silnych zobowiązań. I bez seksu - bo chcę żyć zgodnie z chrześcijańskimi zasadami. To dla mnie priorytet. Odpadają więc wszelkie związki na kocią łapę. To by miała być przyjaźń. Damsko-męska przyjaźń. Wspólna droga przez życie, żeby nie iść samemu.

Aczkolwiek nie wykluczam, że z czasem otworzyłbym się na coś więcej. Do tej pory się nie otworzyłem, ale kto to wie, co jeszcze nastąpi. Może odważę się kiedyś na małżeństwo z inną kobietą, niż M.? Kogoś może burzyć, że od razu piszę o małżeństwie. Ale ja o tych sprawach zawsze myślałem poważnie. Związek z kobietą zawsze rozpatrywałem w kontekście małżeństwa. Moim zdaniem to naturalna droga. Tylko właśnie kwestia, czy jeszcze sobie na coś takiego pozwolę.

Hmm.. tak sobie właśnie pomyślałem, że w sumie to, co przeżywam, to nic wyjątkowego. Zdaje się, że naprawdę dużo jest ludzi, którzy znaleźli się w podobnym miejscu w życiu. Których serce zostało w jakiś sposób złamane i długo, naprawdę długo liżą rany. Hmm.. i pomyślałem też, że doświadczenie uczy, iż te osoby jednak nieraz spotykają w życiu kolejne szczęście. Mija jakiś, nieraz dłuższy czas, i następuje coś nowego. Nowa szansa. Kto wie, może - mimo 3 lat zwątpienia i taplania się w czarnych myślach - w moim przypadku będzie tak samo.

I zastanawiam się teraz, po raz kolejny, jakie jest miejsce W. w tym wszystkim. Nie chcę przez jakiś nierozważny krok czegoś zepsuć. Nie chcę tego za bardzo przyśpieszyć.

Wiesz co, Marta? W tej chwili widzę Twój ostatni komentarz (ten z kopniakiem) w nowym świetle.. :] Bo w tym jednak jest jakiś sens.. Napisałaś, że nie ma przypadków. W tym momencie to wszystko.. robi sens (że zarzucę kalką z angielskiego ;).. Układa się w jakąś całość.. Cóż, widocznie potrzebowałem czasu, żeby też to pojąć. Dzięki. ;]

I muszę pamiętać: bez gwałtownych ruchów. Człowieku, nie zepsuj.

Hmm.. to wszystko chyba naprawdę "robi sens", prawda?

17:37 / 10.08.2009
link
komentarz (0)
Weekendowo-poniedziałkowe rozkminki zakończyły się w końcu tym, że po pewnej przerwie (hmm.. jakieś dwa miesiące?) znów napisałem do M. (to nie jest ta dziewczyna, o której napisałem w poprzedniej notce).

Natchnienie przyszło w nocy.. [ale brzmi, nie? ;] Sam byłem zaskoczony. Bo choć dziewczyna cały czas jest obecna w mojej świadomości, to nie spodziewałem się, że w najbliższym czasie coś będę pisał. Ale tak to już jest.. Życie człowieka zaskakuje. Wczoraj wszedłem na jej profil na naszej-klasie, choć wcześniej postanowiłem, że nie będę tego robił.. obejrzałem nowe fotki.. (cóż, potem się trochę rozkleiłem..) Później obudziłem się w nocy, ok. 1.00.. zacząłem o niej myśleć.. I pomysł notki praktycznie "sam" przyszedł do głowy. Uznałem to za dobre natchnienie i postanowiłem napisać w dzień po powrocie do pracy, co parę minut temu uczyniłem (postanowiłem przystopować z pisaniem na gorąco, nocami, co wcześniej mi się zdarzało)..

A w sprawie W. (czyli dziewczyny, o której była poprzednia notka) na razie nie wiem, co będzie. Wiem, że ona też jest jakoś obecna w moim życiu, szczególnie ostatnio. Mimo wszystko sporo mnie z tą dziewczyną łączy. Nie wiem.. może to po prostu "materiał" na dobrą przyjaciółkę, taką od serca? Z wyjątkiem jednego, burzliwego okresu zawsze fajnie nam się rozmawiało.. Sama mi zresztą ostatnio przyznała, że zawsze lubiła ze mną rozmawiać (co właśnie nie było dla mnie jakimś zaskoczeniem). Jednocześnie mam do niej stosunek, który mnie samego ciekawi. Chyba tylko wobec niej mam coś takiego, że z jednej strony intensywnie się na nią nakręcałem, a z drugiej strony.. to było czyste - bez jakiś mocno erotycznych wycieczek w myślach. W sumie mnie samego to dziwi. Nie wiem, czego to kwestia.. może autentycznego szacunku, jaki mam do niej? Bo faktem jest, że nie szanuję tak samo wszystkich kobiet. Jedne szanuję mniej, inne bardziej. Nie wiem, w każdym razie wobec niej jakiegoś szczególnego pożądania nie przejawiałem ani nie przejawiam. I wiecie co? Podoba mi się to. Podoba mi się to, że mogę o niej pomyśleć bardziej jak o wartościowej osobie, a nie.. obiekcie seksualnym.. ;/ Aspekt damsko-męski oczywiście gra tu rolę, ale.. nie aż tak rozbuchaną, jak tego nieraz doświadczałem wobec innych dziewczyn..

Generalnie, nie wiem, co z tego wszystkiego będzie. Nie wiem, co odpisze mi M. i czy w ogóle odpisze.

W każdym razie - sprawy damsko-męskie mam w życiu dość mocno poplątane.. Dla Was, czytających tego bloga, może być to dość niejasne. Nie każdy wie, kim jest M., obecna nieraz na poprzednim i chyba też obecnym blogu jako ta, którą jestem skłonny postrzegać jako "kobietę mojego życia".

No cóż, życie pokaże, co będzie dalej. Jak sam napisałem, ono mnie zaskakuje. Przychodzi mi właśnie na myśl, że nie jestem panem własnego życia. Czuję się pionkiem w tej grze zwanej życiem na tym świecie.* I wiecie co? Wcale nie czuję się z tym źle.. wręcz przeciwnie... Po prostu mam nadzieję, że to Bóg mnie prowadzi. Czy - jak kto woli - Opatrzność. W Niej pokładam moją nadzieję. I choć już nieraz się poślizgnąłem, to... dalej próbuję.. w nadziei, że to do czegoś doprowadzi, że będzie lepiej.. Wygląda na to, że chyba jednak występuje we mnie - mimo różnych zwątpień - coś takiego, jak zaufanie Bogu..

_______
* wiem, że momentami trochę pojeżdżam patosem, ale po prostu tak pewne rzeczy odczuwam.. autentycznie tak to we mnie wygląda

PS Marta (bezcukru), dzięki za gotowość dania mi kopa na rozpęd.. :] Zobaczymy, jak to będzie.. ;)

12:09 / 09.08.2009
link
komentarz (3)
Wczorajsza refleksja nie wzięła się z powietrza. Pewna sytuacja sprawiła, że po raz kolejny uświadomiłem sobie, że mam problem. Od kilku tygodni chodzi mi po głowie motyw umówienia się z pewną koleżanką. Nie jest to dla mnie taka zwykła koleżanka. W liceum przez dwa lata się w niej kochałem (bo chyba tak można to nazwać), na dodatek trzy razy (:P) dostałem od niej kosza..

W ciągu ostatnich kilku lat prawie się nie widywaliśmy. Tylko raz na jakiś czas przy okazji jakiejś imprezy. Spotkań face-to-face nie było wcale. Jakkolwiek, niedawno postanowiłem odnowić z nią kontakt. Nie wiem, czy to miało sens, ale zrobiłem to. Myślałem o niej coraz częściej, zaczęło mi się robić w głowie kłębowisko i w końcu się do niej odezwałem. Po wielu miesiącach (może nawet roku albo więcej?) bez żadnego kontaktu. Wyszedłem z pomysłem spotkania, a potem.. zwyczajnie speniałem.

Tak, po prostu boję się z nią umówić. Już dwa razy, w odstępie dwóch tygodni, próbowałem ukonkretnić sprawę spotkania, napisać do niej. Za każdym razem skończyło się tylko na straconym czasie z telefonem w ręce. Boję się ewentualnego spotkania. W pewnym sensie boję się jej samej. Boję się kobiet. Oczywiście nie całkowicie i nie wszystkich. Boję się ich w pewnym aspekcie, tym damsko-męskim. Mam z tym ewidentnie jakiś problem. Ogólnie mam fobię społeczną, ale w tych sprawach ona jest dodatkowo spotęgowana. I efekt jest taki, że dzisiaj - zamiast gdzieś wyjść - ponownie siedzę w mieszkaniu. Nic fajnego.

20:33 / 08.08.2009
link
komentarz (1)
Kiedy facet nie czuje się facetem, to jest to pewien problem. Nie, nie mam na myśli transseksualizmu ani niczego podobnego. Mam na myśli sytuację, kiedy z zewnątrz jest się właściwie dojrzałym facetem, a wewnątrz - wciąż niedojrzałym chłopcem. Ten wątek pojawia się nie pierwszy raz, a to znaczy, że coś jest na rzeczy.

Czyli mam problem...

Jakkolwiek, problemy można - na szczęście - rozwiązywać...

17:54 / 26.07.2009
link
komentarz (9)
Jeszcze dziś po południu, jakiś czas temu, potrafiłem zdołować się tym, że modlę się, a nie widać skutku. Martwiło mnie to, że zostałem dzisiaj w domu i - co tu dużo mówić - dużo czasu poświęciłem na modlitwę, a po niej.. wpadłem w dół lęku i niepokoju, poczułem się bardzo źle.

Najpierw odezwała się mama. Rozmowa z nią mocno mi pomogła. Przypomniała mi pewne rzeczy, co do których w sumie w pełni się zgadzam, ale które dość łatwo mi uciekają. Że potrzebuję ludzi, że potrzebuję z nimi być. Nie jest przypadkiem, że najgorsze stany ogarniają mnie, kiedy zostaję na cały weekend sam w domu.

A potem wróciłem do Pana Boga i kwestii rzekomego milczenia z Jego strony. I pomyślałem sobie, że może właśnie Jemu nie chodzi o to, żeby bezpośrednio mi pomóc jakimś jednym cudem niczym chirurgicznym cięciem, ale żebym też sam zaczął sobie pomagać, żebym zrobił to, co mogę - żebym wychodził do ludzi. Że moje dobro w tej sytuacji, moja droga jest w tym, żebym zaczął żyć normalnie, żebym otworzył się na innych (tu ukłon w stronę bezcukru, której wczorajsza notka traktuje o podobnych sprawach i która - co tu dużo mówić - wczoraj wieczorem miała dla mnie spore znaczenie). Myślę, że On właśnie tego chce. Widocznie jest to dobre, bo On chce tylko dobra. A mi nie pozostaje nic innego, jak przyjąć te warunki.

Przypomniałem też sobie, co przeczytałem rano w rozważaniach zapodanych w gazetce parafialnej: "Jezus udziela pełni życia i ufa nam, że będziemy się nią sprawiedliwie dzielili. Usuwa się, żebyśmy sami nie odsunęli się od bliźniego."

Cóż, po prostu genialne. Po raz kolejny nastąpiła sytuacja, w której najpierw zwątpiłem i byłem już skłonny pytać, gdzie tu jest Pan Bóg, żeby po jakimś czasie zobaczyć, zrozumieć.. i z głębokim przekonaniem pomyśleć: "Szacun". Bo sorry, ale to mnie ujmuje i chyba nie ma zresztą innej opcji, kiedy patrzę, co Bóg robi z moim życiem. A robi w nim taką robotę, że nie pozostaje nic innego, jak tylko spojrzeć z głębokim uznaniem i pomyśleć czy powiedzieć właśnie coś w rodzaju tego słowa - "szacun". Cóż, znowu głęboko mnie ujął. :)

Dzięki, Panie Boże, jesteś naprawdę Kimś. Byłeś i jesteś. I tylko shame on me, że często w moim zaślepieniu tego nie dostrzegałem i jeszcze miałem do Ciebie pretensje. Przepraszam.

10:23 / 25.07.2009
link
komentarz (0)
W życiu trzeba coś z siebie dawać. Najlepiej tyle, ile się może. Najlepiej dawać z siebie wszystko. Dotyczy to także spraw uczuciowych, relacji damsko-męskich.

Dziś pojawiło się w mojej głowie mniej więcej takie pytanie: "a co ja właściwie zrobiłem dobrego, żeby temu pomóc?" (1 - patrz przypis na dole) I wiecie, co zobaczyłem? Że NIC nie zrobiłem.. albo prawie nic, ale w tym przypadku to akurat niewielka różnica, bo liczy się skutek, a ten jest opłakany.

Niektórym pewnie nie będzie się podobać, że znów o tym piszę, że znów walę smutną notkę w tych samych sprawach, o których było bardzo dużo na poprzednim moim blogu i na tym zresztą też (bo epizodycznego bloga, który był między tymi dwoma, nie liczę). Ale faktem jest, że czuję potrzebę napisać tutaj, że TO JA doprowadziłem do ruiny relację z dziewczyną, o której od prawie trzech lat myślę i mówię, że jest kobietą mojego życia. Bo to ONA zazwyczaj wychodziła z różnymi budującymi inicjatywami. To ona prowadziła te sprawy i - co tu dużo mówić - fajnie jej to wychodziło. Praktycznie do mnie należało tylko tyle, żeby tego nie zepsuć.. przynajmniej na początku. Dostałem najwłaściwszą dziewczynę na tacy i... co z tym zrobiłem? Ano zawaliłem sprawę kompletnie.

Pozostaje ewentualnie kwestia, na ile byłem zdolny do innych, normalnych zachowań. Bo przecież coś sprawiło, że zachowywałem się tak, a nie inaczej. W każdym razie wiele moich zachowań łączył wspólny mianownik - były chore i niszczyły tę relację.

Tak. Teraz widzę, że relację między ludźmi, szczególnie tę piękną relację uczuciową, trzeba pielęgnować, trzeba o nią dbać. Ja tego nie zrobiłem. Mało tego, działałem wprost przeciwnie. Ja tę relację niszczyłem. I teraz mam za swoje. Zostałem z niczym. Dziewczyna nie chce mieć już ze mną do czynienia. I sam jestem temu winien.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia: jak żyć, żeby dalej nie psuć życia własnego i ewentualnie innych ludzi. Od tych niecałych trzech lat nie jest dla mnie do końca jasne i oczywiste, czy powinienem ponosić konsekwencję i żyć samotnie (2), czy też jednak spróbować jeszcze - pomny wcześniejszej porażki - zbudować coś z inną dziewczyną. Cały czas skłaniam się bardziej ku tej pierwszej wersji. Dodajmy, że jest mocno męcząca. Bo nie do samotności zostałem stworzony.

Boli, ale błędy mają to do siebie, że prędzej czy później bolą - czasem mniej, a czasem bardziej. A to był duży błąd. W jakimś stopniu nieświadomy, bo do rozumienia wielu rzeczy dochodziłem dopiero po sprawie, ale jednak - duży błąd.

Faceci są czasem paskudni wobec kobiet. Potrafią ranić i niszczyć to, co jest dobre. Dotyczy to zapewne także kobiet, ale w tym momencie odnoszę się przede wszystkim do moich, męskich, doświadczeń. (3)

.. trochę chyba bez zakończenia będzie, ale nie mam w tej chwili konceptu.. no to wiecie już, jak jest.. (edit:) choć nie sądzę, żeby kogokolwiek to interesowało.. napisałem to bardziej dla siebie.. (koniec edycji) A czy mi lepiej, trudno powiedzieć.. Miałem potrzebę, to napisałem. Tyle.

(edit2:) Ale zdaje się, że o czymś jeszcze powinienem pamiętać: że życie się nie skończyło na tej porażce, ono toczy się dalej. Nie powinienem go zaniedbywać w imię ciągłego kajania się za przeszłość. Wierzę, że to, co zrobiłem, już dawno zostało mi przez Boga wybaczone (zresztą biorę też pod uwagę, że mogłem wyolbrzymić moją winę i odpowiedzialność w tej sprawie.. patrzyłem bardziej na skutki i wymowę działań, a nie na to, na ile byłem zdolny zachować się inaczej), że kiedyś trzeba przestać ciągle biczować się za przeszłość. Rzecz jest prosta: do czasu nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robiłem. Działałem tak, jak potrafiłem. W decydujących momentach robiłem to, co uważałem za słuszne. Inna sprawa, że byłem strasznie zaślepiony. Czasem jednak trzeba czasu, żeby pewne rzeczy dostrzec, zrozumieć. Ja tego czasu potrzebowałem, a kiedy się otrząsnąłem, wiele rzeczy już się wydarzyło. Nawet za naprawianie błędów zabrałem się potem bardzo nieporadnie i po prostu głupio. Nie potrafiłem poczekać, na spokojnie przeanalizować sytuacji i dopiero potem działać. Szedłem za impulsem i w rezultacie chcąc naprawiać, chyba tylko jeszcze bardziej szkodziłem sprawom. Teraz już nawet nie próbuję nic robić i chyba dobrze. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy docierało do mnie, że lepiej chyba już będzie na trwałe usunąć się w cień, usunąć się sprzed oczu tej dziewczyny. Nie chcę nawet wchodzić na jej profil na naszej-klasie, żeby tego nie rozgrzebywać. Sam chcę mieć spokój i chcę, żeby ona go miała. Nie chcę sprawiać jej dyskomfortu jakimiś próbami kontaktu z mojej strony. Niech ma spokój ode mnie. Skoro nie chce już kontaktu ze mną, to nie pozostaje mi nic innego, jak to uszanować.

Ciekawe, ile jeszcze czasu będę potrzebował, żeby całkowicie się z tym uporać, żeby już mnie to wszystko nie męczyło. I nieraz zastanawiam się, czy jest jeszcze przede mną jakiś nowy początek.. Hmm.. może właśnie teraz następuje nowy początek. W końcu zaczęło docierać do mnie, że u tej dziewczyny już nie mam na co liczyć, chyba że na... cud. Ale to już nie zależy ode mnie.

__________________________
(1) temu, czyli relacji z pewną bardzo ważną dla mnie dziewczyną, która z różnym natężeniem rozgrywała się w ciągu ostatnich sześciu lat..

(2) dla nowszych Czytelniczek i Czytelników mojego bloga może być niejasne, dlaczego niby miałbym żyć samotnie. Sprawę zna część osób, które czytały poprzedni, najdłużej prowadzony blog. Może kiedyś jeszcze napiszę o moich motywacjach, o tym, co się dokładniej wydarzyło

(3) zresztą to zachowaniami kobiet zajmuje się ostatnio Zawa

10:31 / 19.07.2009
link
komentarz (3)

Z Wikicytatów:

"Czasami najlepszą rzeczą, jaką człowiek może zrobić, jest niewtrącanie się w sprawy przeznaczenia. Na nasze modlitwy udzielona być może odpowiedź, której się nie spodziewaliśmy i wcale sobie nie życzyliśmy.

Autor: Wilbur Smith, Bóg Nilu
Zobacz też: modlitwa"

Znam z autopsji.

22:06 / 27.06.2009
link
komentarz (1)

Chore ambicje.. Ciągle mało. Ciągle źle. Przeklęty perfekcjonizm.


Tak nie można.

19:55 / 16.06.2009
link
komentarz (3)

Trzeba umieć sobie odmawiać. Wiele mamy pragnień, ale nie wszystkie są dobre. Poszukując tego, co dobre, powinniśmy być gotowi do rezygnacji z siebie. W ten sposób zawsze więcej zyskamy, niż stracimy - nieporównanie więcej.

Hmm.. właśnie takie jest chyba znaczenie słów o konieczności "zaparcia się samego siebie". Hm.. lepiej zrobić to późno, niż wcale. Lepiej w pewnym momencie przestać kombinować po swojemu, niż robić to do końca życia.

Wiecie, co m.in. powiedziała o ludzkiej wolności Matka Boża w jednym z orędzi z Medjugorje? Powiedziała, że wolność jest naszą słabością. I ja się temu wcale nie dziwię. Bo to właśnie poprzez wolność szkodzimy sobie oraz innym. A chodzi o to, żeby z tej wolności jak najlepiej korzystać. Wg znanych praw. To nic trudnego. Tyle, że ludzie wolą gonić za własnymi pragnieniami, pomysłami niż zatrzymać się, zastanowić i przyjąć to, co lepsze. Ludzie niestety nie chcą się poświęcać, nie chcą rezygnować z doraźnych korzyści, przyjemności. Niestety, znam to z autopsji.

(...) Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. (...)»
(Mt 16, 24-27)

Ano właśnie, bo co z tego, że nagarnę sobie dużo na tym świecie.. Zyskam wiele tutejszych korzyści, przyjemności, skoro w drodze na tamten świat nie zabiorę tego ze sobą? Tam będzie się już liczył tylko rachunek z dobra. I choćby dlatego lepiej spożytkować to życie (krótkie przecież) na gromadzenie prawdziwego dobra niż na uganianie się za przyjemnościami etc. Im ktoś wcześniej zrozumie, tym lepiej.

«(...) Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (...) »
(Mt 6, 19-21)

19:36 / 15.06.2009
link
komentarz (5)

Postanowiłem. Mam zamiar być sam. I nie jest to takie straszne. Napiszę więcej: uważam, że w tej sytuacji jest to najlepsze wyjście.

17:13 / 14.06.2009
link
komentarz (6)
[skasowałem depresyjną notkę ;]

Kicu, dziewczyno, masz rację. :] Nie mogę się poddawać, wpadać w rozpacz, pozwalać życiu, aby mną miotało i rzucało na kolana. Tzn. teoretycznie mogę, ale wiadomo, że do niczego dobrego coś takiego nie prowadzi. Trzeba na spokojnie wszystko przyjąć i starać się żyć jak najlepiej niezależnie od okoliczności. Trzeba być silnym. Zmierzyć się z życiem takim, jakie ono jest. Niezależnie od tego, co się stało, trzeba odważnie ciągnąć ten wózek. O to w tym wszystkim chodzi..

No widzisz, Kicu, nie tylko Cię nie zjechałem, ale jeszcze w pełni przyznałem rację i zastosowałem w praktyce. Dzięki za głos rozsądku!
I mojej Siostrze też dziękuję! Siostro, pomogłaś mi dzisiaj niebagatalnie.

Kurczę, jak to dobrze, że są wokół mnie ludzie, których mądre słowa pomagają się ogarnąć.
No i nieocenione Osoby Boskie, adresaci moich modlitw.

Jednak jest dobrze. :)

14:33 / 13.06.2009
link
komentarz (4)
Jest dobrze. Najważniejsze sprawy, jakie były w tej chwili w moim życiu do ogarnięcia, zostały ogarnięte. Na ile więc w okolicznościach, które nastąpiły, może być dobrze - na tyle mniej więcej jest.

edit:
Napisałem tutaj wcześniej, że już postanowiłem, że odpuszczam sobie tę dziewczynę. A teraz skłaniam się jednak ku temu, żeby darować sobie wszelkie definiowanie tej sprawy. Bo już miałem naprodukowane dużo nowych przemyśleń, a minęły dwie godziny i wszystko i tak wzięło w łeb - po prostu sam przestałem wierzyć w te przemyślenia. Wobec tego - nie ma sensu obmyślać czegokolwiek na siłę. Może w ogóle darować sobie obudowywanie tego rozumowymi teoriami. Może po prostu lepiej zdać się na serce, bazować na tym, co już wiem. I darować sobie wysiłki ukierunkowane na to, żeby wiedzieć więcej. Może po prostu nie wszystko muszę wiedzieć. Hmm.. na pewno. Może chodzi o to, żeby już się tak nie wyrywać do przodu w życiu, tylko możliwie spokojnie robić swoje. Wiem, co się wydarzyło. OK. Nie wiem, co się wydarzy. Też OK, bo w końcu jestem tylko człowiekiem.

W Mądrości Syracha (jednej z ksiąg Pisma Świętego) jest napisane:

Nie szukaj tego, co jest zbyt ciężkie,
ani nie badaj tego, co jest zbyt trudne dla ciebie.
O tym rozmyślaj, co ci nakazane,
bo rzeczy zakryte nie są ci potrzebne.
Nie trudź się niepotrzebnie nad tym, co siły twoje przechodzi -
więcej, niż zniesie rozum ludzki, zostało ci objawione.
Wielu bowiem domysły ich w błąd wprowadziły
i o złe przypuszczenia potknęły się ich rozumy.

(Syr 3,21-24)

I tego się może trzymajmy.

22:06 / 12.06.2009
link
komentarz (4)
Wiecie, co zauważyłem dziś - w dniu 24. urodzin? Że przez całe lata byłem d... nie facet. I widzę teraz, ile przez to straciłem, ile szans zmarnowałem. Bo zachowywałem się sztucznie, bo nie byłem sobą. Kurde.. jak dobrze policzyć, to to mogło być nawet kilkanaście lat. Bo nie chodzi tu tylko o zwalenie spraw damsko-męskich, ale w ogóle o szkodzenie sobie właśnie przez taką sztuczność, ujmowanie siebie w bezsensowne karby.

To trochę trudne, zderzyć się po kilkunastu latach takiego wypaczonego życia z rzeczywistością. Kiedy człowiek widzi, ile stracił, ile dobra i szczęścia przeszło mu koło nosa. Fakt jest taki, że jestem w życiu nieźle do tyłu. I nie wiem, czy wszystko jest jeszcze do odzyskania. W każdym razie szans z przeszłości nie wróci już nic. Zapędziłem się w niezłą d...

Szok, kurde, szok. Żyję 24 lata, a w tym kilkanaście ostatnich mniej lub bardziej marnowałem.

Powiem jednak, że lepiej zauważyć to późno niż wcale. Lepiej obudzić się w dniu 24. urodzin niż w ogóle się nie obudzić i w końcu wylądować w jakimś psychiatryku czy coś. O kurde.

Kryzys tożsamości?

Wiem jedno - pora zacząć żyć normalnie. Nie krzywdzić już siebie, nie wypaczać tak. Wreszcie być sobą. Heh.. nigdy nie przepadałem za Perfectem, ale przychodzą mi właśnie na myśl słowa ich piosenki.. "chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie.." I mam zamiar wprowadzić to w życie.

Żegnaj, marna wegetacjo. Witaj, życie.

Otrzymałem na dzisiejsze urodziny świetny prezent, może nawet najlepszy z możliwych - przejrzenie na oczy. Szkoda tych straconych szans, ale.. to już przeszłość, tego nie zmienię. Kwestia, żebym nie zmarnował kolejnych, poprzez bezsensowne wtłaczanie siebie w źle dobrane ograniczenia. Ech.. kurde, ale póki co - na świeżo - jednak szkoda mi tego, co już za mną. Sprawy międzyludzkie często mają to do siebie, że są do rozegrania w pewnym czasie i trzeba ten czas wykorzystać. Bo drugiej takiej szansy już się nie ma. Cóż.. dopóki nowa treść życia nie zastąpi dotychczasowej, będę jeszcze pewnie rozpamiętywał te niewykorzystane szanse, będę żałował. Ale w końcu to normalne, że zawalonych sytuacji się żałuje...

Ech..

21:19 / 06.06.2009
link
komentarz (3)
Trochę się pośpieszyłem z tymi wczorajszymi deklaracjami. W ostatnich dniach bardziej się miotam. To może skutek stresu związanego z pracą magisterską. No nie wiem.

Gorzej, że zdążyłem się już kilku osobom "pochwalić" zmianą, w tym tej najważniejszej. Ech, w ostatnich latach cierpię z tego powodu, że nieraz nie potrafię czegoś przemilczeć, wstrzymać się z mówieniem o czymś etc. Powściągliwość to jest jednak kawał dobrej cechy. Człowiek się uczy całe życie.


17:43 / 05.06.2009
link
komentarz (0)

W ciągu ostatnich dni coś we mnie pękło.. Nie byłem już w stanie dalej tak żyć. Tzn. może teoretycznie mogłem, ale to by już było brnięcie w coraz większe bagno. Po prostu już nie ogarniałem..

Po trzech latach katorgi postanowiłem odpuścić sobie tę dziewczynę (ci, którzy czytali mojego bloga w 2008 r., wiedzą dość dobrze, o co chodzi). Nadal uważam, że coś tu było na rzeczy, że ona.. jest kimś ważnym w moim życiu, ale po prostu teraz jest jak jest i trzeba organizować swoje życie wg obecnej sytuacji. Nie ma sensu brnąć w coś, co... nie ma sensu. ;] Dziewczyna wybrała, jak chciała. Najpierw ja wariowałem, potem ona mnie odrzuciła. Nie spotkaliśmy się w jednym czasie z na tyle zbieżnymi zamiarami, żeby coś stworzyć. Trudno, stało się.

Od dzisiaj zaczynam normalne życie. Normalne życie.. coś, czego nie miałem od trzech lat. Myślę, że przez ten czas sporo straciłem, ale... żyję dalej. Przede mną nowe szanse. Nie mam prawa żyć, tak jak żyłem do tej pory. Bo życie daje nowe szanse. BO BÓG DAJE NOWE SZANSE. Teraz myślę, że On nie chce, żebym zmarnował swoje życie czekając na dziewczynę, która mną po prostu gardzi (szczerze mówiąc, to się bardzo nie dziwię.. ;) - po tym, jak się zachowywałem, a faktycznie okres ostatnich trzech lat szczególnie nie był dla mnie dobry.

Właśnie - pora zacząć się szanować. Pora żyć z godnością, a nie ciągle podkładać się jakiejś dziewczynie, żeby dostać kolejnego kopa w d... Głupi byłem. Ale zmądrzałem. Heh.. Życie uczy.

Ważne było dla mnie zrozumienie, że wcale nie powinno być tak, że mam się ciągle wystawiać na ciosy, niezależnie od tego, jak ona mnie traktuje. Fakt, robiłem takie rzeczy, że to była kompromitacja do kwadratu. Ona teraz zlewa mnie, że hej - trudno, takie życie. Tyle tylko, że już nie mam zamiaru dawać jej ku temu okazji. Niech ma, czego chce.. Dam jej spokój i sam sobie dam święty spokój.

O rety.. ale ulga po trzech latach męczarni..

Pozdrawiam everybody i czynię ukłon w stronę wszystkich, którzy mówili lub pisali mi, że to się tak skończy. A kończy się tak, że daję sobie spokój i zaczynam żyć normalnie. A co będzie, to będzie.

22:37 / 04.06.2009
link
komentarz (2)
Wierzę, że ponad trzy lata temu Pan Bóg wskazał mi konkretną dziewczynę. Sprawy jednak nie poszły dobrym torem. Najpierw ja odrzuciłem ją, potem ona odrzuciła mnie. Teraz jest z innym. Od dłuższego czasu. W moim życiu jest dziura. To miejsce miało być wypełnione przez nią, ale nie jest. I zastanawiam się, czy mam prawo wypełnić tę przestrzeń inną osobą. Zastanawiam się, czy jest tu w ogóle jakiś plan B.

A póki co, uczę się przyjmowania rzeczywistości taką, jaka jest.


PS Od kilku dni mam problemy z zasypianiem. Kładę się, a potem wstaję i dalej funkcjonuję, bo nie widzę sensu w parogodzinnym leżeniu.

22:02 / 22.05.2009
link
komentarz (0)

Q: Co owieczka może dać swojemu Pasterzowi?

A: Owieczka może dać swojemu Pasterzowi to, że będzie mu posłuszna, przez co np. nie będzie sobie robić krzywdy chodząc tam, gdzie nie powinna*, czyli na różne manowce. Oraz może dać to, że będzie Mu ufać.. żeby nie ranić Go swoją nieufnością.. I przy okazji sobie nie stwarzać niepotrzebnych męczarni.. Innymi słowy, owieczka sprawi radość swojemu Pasterzowi, jeśli nie będzie sobie szkodzić. Czyli gdy będzie trzymała się jak najbliżej swojego Pasterza, gdy będzie słuchać wszystkich jego pouczeń, zaleceń, napomnień. O!
No.. i będzie miła i pokorna wobec swojego Pasterza, co jest zresztą związane z powyższymi odpowiedziami. Tyle, że czasem owieczka, jak się ubrudzi, to musi najpierw przejść swego rodzaju resocjalizację, żeby znów być zdolną do właściwego podejścia do swojego Pasterza.. Polega to na tym, że jak owieczka się ubrudzi, to przychodzi do Pasterza i cierpliwie poddaje się obmyciu z Jego strony. W toku tego oczyszczenia znów zaczyna coraz więcej rozumieć i jest git. Pasterz oczyszcza, tłumaczy, mówi, gdzie owieczka popełniła błędy no i naprawdę znów jest dobrze. I zapewnia, że bardzo kocha owieczkę i że bardzo się cieszy, że do niego wróciła z tych manowców, co to w nie weszła. Zresztą.. zaraz, zaraz.. dodajmy, że sam poszedł jej szukać.. A kiedy już odnalazł, otoczył ją pełną opieką. Na tym polega wspaniałość sprawy, że nie traktował jej po macoszemu, nie robił wymówek, nie wypominał, ale... po prostu z wielką radością do siebie przyjął. Jak w przypowieści o synu marnotrawnym lub w przypowieści o zaginionej owcy.

____
* w myśl zasady: "gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała"

21:23 / 18.05.2009
link
komentarz (0)

Ech.. dałem czadu z tym piekłem. Faktem jest, że piekło istnieje i że na pewno jest tam strasznie, ale.. czy mam zachęcać innych do Boga przez straszenie, co będzie, jeżeli się nie nawrócą? Oj, to chyba nie jest droga. Z drugiej strony... lepiej już chyba, jeżeli człowiek zaniecha zła ze strachu przed tym, co może się z nim stać, jeżeli miałby go wcale nie zaniechać. W końcu po coś została podana nauka o piekle. Po coś święci mieli wizje piekła i mieli je przekazywać, zawierać w swoich pismach. Po to, żeby ludzie wiedzieli, jak jest. Żeby wiedzieli, jakie mogą być skutki upartego trzymania się plecami do Boga - aż do ostatniej chwili życia.

Z drugiej strony Pan Bóg pokazuje, jak niewiele relatywnie trzeba, żeby uchronić się od tych strasznych rzeczy. Bo faktem jest, że wiele nie trzeba. Bo czy np. obejście 9 pierwszych piątków miesiąca to dużo? Dla niezorientowanych: obejście pierwszego piątku miesiąca polega na tym, aby tego dnia znajdować się w stanie łaski uświęcającej (czyli być bez grzechu ciężkiego - można też powiedzieć inaczej: być po szczerej spowiedzi) oraz przyjąć Komunię Św. w intencji wynagrodzenia za grzechy ludzkości. Nietrudne, prawda? Wyspowiadać się z tego, co wyrzuca nam sumienie, przyjąć Komunię, a następnie powiedzieć słowa w rodzaju: "Panie Jezu, daję Ci tę Komunię jako wynagrodzenie za ludzkie grzechy". I tak przez dziewięć pierwszych piątków miesiąca po kolei.

Z tą obietnicą to nie jest żadna bujda. Pochodzi ona z objawień, jakie miała w XVII wieku pewna francuska zakonnica.

http://www.nasza-arka.pl/2001/rozdzial.php?numer=6&rozdzial=6

To link, na którym można poczytać troszkę więcej, na dole jest szerzej o tej ostatniej, największej, przytoczonej przeze mnie obietnicy. Z przykładami.


15:52 / 23.04.2009
link
komentarz (0)
Tak sobie myślę od zeszłej soboty, że chyba dość ostro pojechałem z tym topikiem.. Przy czym to "ostro" wcale nie musi znaczyć "za ostro". Dotknąłem kwestii, która dzisiaj nie jest popularna. Wielu ludzi albo tego tematu unika, albo puka się w głowę (niekoniecznie dosłownie.. chodzi mi tu przede wszystkim o pewien typ mentalnej reakcji) itp.

Hmm.. ale jak sobie przeczytałem to teraz po kilku dniach, to nie ma tu niczego, czego miałbym się wstydzić. Faktem jest, że nastrój chwili, który miałem wtedy w momencie pisania, zniknął i potem zacząłem właśnie rozkminiać, czy dobrze zrobiłem itd. itp. Nachodziły mnie myśli tego typu, że może tylko zraziłem do siebie osoby, których nie chciałbym do siebie zrażać. Cóż, naszło sporo wątpliwości.. Ale summa summarum dochodzę do wniosku, że nie ma powodu, żeby cokolwiek cofać.. A wątpliwości mają to do siebie, że mogą brać się ze zwykłej pokusy. A jakie jest źródło pokusy, to już wiadomo.. Bo gdy wierzy się w Boga, to wierzy się również w szatana.. A przynajmniej powinno się wierzyć w jego istnienie.

Wiem, że uderzam w tematy, które dla niektórych są trudne, może żenujące.. Ale to nie powinno stanowić przeszkody.. Napisałem o tym, o czym w danej chwili chciałem napisać. I cieszę się, że opanował mnie wtedy taki alarmistyczny nastrój. Pośród codzienności, która tak mocno oddala człowieka od rzeczy nadprzyrodzonych, dobrze czasem doznać mniejszego lub większego wstrząsu.. W celu przypomnienia sobie o fundamentalnych sprawach.. I nie mam tu bynajmniej na myśli, że piekło jest czymś najważniejszym na świecie, bo na pewno nie jest.. Ale tak, jak istnieje Niebo, istnieje też i piekło. I dobrze by było, gdyby nikt nie zatracał tej świadomości.. Tak dla przypomnienia, czasem w celu postawienia do pionu..

Swoją drogą, jestem ciekaw, czy ktoś z Was przeczytał teksty, które kryją się pod przytoczonymi przez mnie linkami.. Przyzna się ktoś? ;)

21:37 / 18.04.2009
link
komentarz (2)
Polecam:

http://piekloistnieje.pl

Choć jestem wierzący, to i tak byłem pod dużym wrażeniem.. bo czytałem o rzeczach, o których wcześniej miałem tylko niejasne wyobrażenie.. Teraz, wiadomo, też wszystkiego nie wiem, ale dobrze sobie chyba uświadomić, jaka jest RZECZYWISTOŚĆ po drugiej stronie.

Zacząłem od następujących świadectw:

http://piekloistnieje.pl/pliki/wyznania_duszy_potepionej_www.piekloistnieje.pl.pdf

http://piekloistnieje.pl/jose.html

, a potem przeszedłem do innych. Ech, ludzie, jeśli są wśród Was ewidentnie niewierzący lub poważnie wątpiący, to sporo był dał, żeby zmienić ten stan rzeczy. Bo ja akurat wierzę mocno w to, co jest opisane w tych tekstach.

Pozdrawiam.. i życzę owocnej lektury..




A jako jedno z możliwych przeciwdziałań, niejako zabezpieczeń przed trafieniem w opisywane na ww. stronie miejsce, przytaczam modlitwę (poniżej).. Nie bez kozery jest napisane, że wąż (czyli Szatan) zmiażdży potomstwu niewiasty piętę, ale za to Ono zmiażdży mu głowę.. Potencjalni Czytelnicy: oczywiście podejdziecie do tego, jak zechcecie, ale np. ja wolę modlić się więcej niż obudzić się kiedyś z przysłowiową ręką.. wiadomo gdzie.. To nie są żarty ani majaki chorych ludzi..

Akt osobistego poświęcenia się
Niepokalanemu Sercu Maryi

O Serce Niepokalane Najchwalebniejszej Dziewicy Maryi! Pozdrawiam Cię jako Serce Matki Bożej, Współodkupicielki rodzaju ludzkiego, Pośredniczki wszelkich łask, władnej Królowej świata, oraz mej czułej Matki. W zjednoczeniu z Sercem Jezusa, Twego najmilszego Syna, poświęcam się i oddaję się Tobie całkowicie i bez zastrzeżeń, mówiąc wraz z Nim: "O Serce Maryi, jam cały Twój (cała Twoja) i wszystko moje jest Twoim".
Twemu Sercu Niepokalanemu poświęcam życie moje i działalność moją, zmysły i władze moje, dobra duchowe i doczesne, przyrodzone i nadprzyrodzone, zewnętrzne i wewnętrzne, przemijające i trwałe, moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, bez zastrzeżeń, mój czas, życie, wieczność, niebo, serce moje, ciało, duszę, osobę i istotę moją. Wszystko...!
O Serce Niepokalane mej najczulszej Matki, rozciągnij nade mną Swe władne królowanie i rozporządzaj mną i całkowitą moją ofiarą według zamiarów i upodobania Bożego. O Serce gorejące miłością Bożą, zdaję się całkowicie na Ciebie, powierzam się Tobie. Bądź moim światłem i mocą, moim oparciem i pomocą, spoczynkiem i upewnieniem, radością i życiem, moją Pośredniczką i moim wszystkim po Sercu Jezusa mego Króla i Oblubieńca.
Przyrzekam Ci, o Serce Najświętsze, wstępować w Twe ślady, unikając wszelkiego grzechu i niedoskonałości, które by raniły Twe Serce Niepokalane. Pragnę, by odtąd każda chwila życia mego była aktem czystej miłości ku Jezusowi dokonanym w zjednoczeniu z Twym Sercem Niepokalanym. Pragnę żyć, pracować, modlić się i cierpieć, walczyć i umrzeć dla przyśpieszenia królestwa Serca Jezusowego, przez królowanie Serca Twego Macierzyńskiego.
O Serce Panny Wiernej i Ucieczko grzeszników, uczyń mię wiernym uczniem i naśladowcą Jezusa, wzbudź we mnie wstręt do grzechu i ducha światowego, obdarz mię duchem dziecięctwa Chrystusowego, daj mi serce czyste, odważne i mężne. Pomnażaj we mnie życie Boże i zjednoczenie z Trójcą Przenajświętszą, bym za Twoją przyczyną i wstawiennictwem doszedł (doszła) tu na ziemi do stopnia świętości, a w wieczności do stopnia chwały, jaki mi Bóg odwiecznie zgotował. Amen